Przez okno pociągu przyglądam się krajobrazowi, siedząc wygodnie, z dłońmi złożonymi na kolanach. Wzgórza Toskanii zawsze wprawiały mnie w stan głębokiego spokoju. Widziane z pędzącego wagonu zdają się niemal biec, podążając za mną, ze swoimi zwałami czerwonej ziemi. Pozostaję bez ruchu, uciszam myśli i skupiam się na tym, co dzieje się wokół mnie. Hałas wydawany przez koła, nakładające się na siebie głosy, rozbrzmiewające dźwięki komórek, drzwi, które otwierają się i zamykają. Tunele, ciemność, potem słońce, potem znowu ciemność i znów słońce.
Zaczynam na nowo stąd, z pociągu jadącego do Rzymu. Za niespełna dwie godziny będę w stolicy, u Filippa. To ryzykowny ruch, nie w moim stylu, ale po długich przemyśleniach doszłam do wniosku, że to najlepsze, co mogę zrobić. Nie wiozę ze sobą żadnych nadziei, a tylko zamiar poproszenia o wybaczenie, choć nie oczekuję, że je otrzymam. Być może Filippo wcale nie ucieszy się na mój widok, być może nie uda mi się opłynąć rafy naszej ostatniej kłótni, tak by wrócić do miejsca, w którym się rozstaliśmy. Ale chciałabym przynajmniej z nim porozmawiać, powiedzieć mu, że mi przykro i że zrozumiałam swój błąd. Mogłabym do niego napisać albo zadzwonić, ale pomyślałam, że ta podróż będzie czymś w rodzaju małej drogi pokutnej. Zarezerwowałam pokój w małym hoteliku przy Porta San Giovanni. W najgorszym razie to będą krótkie wakacje.
Na dworzec Termini docieram o trzeciej po południu. Wita mnie jasne słońce, które zalewa mi twarz światłem, ściągam więc szybko kurtkę. Powietrze w Rzymie jest letnie, rozgrzewa serce nowością. Ciągnąc za sobą swoją małą walizeczkę, opuszczam dworzec i wsiadam do pierwszej wolnej taksówki.
– Viale della Musica – podaję adres kierowcy.
Jadę na plac budowy. Gdy ostatnio rozmawialiśmy, Filippo podał mi adres swojego miejsca pracy. Mam wrażenie, że od czasu tej rozmowy minęło ze sto lat i nie jestem wcale pewna, czy go tam odnajdę. Ale chcę spróbować, bo to jedyny punkt zaczepienia, jaki uzyskałam w czasie naszych połączeń na Skypie.
Taksówkarz przebija się przez zakorkowane i hałaśliwe miasto, aż wreszcie otwiera się przed nami widok na dzielnicę EUR z całą jej surową potęgą.
Wysiadam z auta i przechodzę pieszo kilka metrów, nie wiedząc zbyt dobrze, dokąd iść. W oddali dostrzegam ogromną konstrukcję ze szkła i cementu, otoczoną żurawiami i rusztowaniami. Ruszam w tę stronę. Gdy jestem na samym dole, podnoszę wzrok. Budynek nie jest jeszcze skończony, ale już przebija z niego harmonia i wyszukane piękno zmierzające wprost ku przyszłości.
Niepewnym krokiem wchodzę na plac budowy, w jednej dłoni trzymając iPhone’a, a drugą ciągnąc za sobą walizkę. Rozglądam się wokół nieco niepewnie, jakiś robotnik przygląda mi się ciekawie, ale nikt mnie nie zatrzymuje. Powoduje mną jedna ogromna nadzieja. Odnaleźć go.
I oto jest, rozpoznaję go z daleka, jest odwrócony tyłem i ma na głowie kask. Jestem pewna, że to on. Tylko Filippo potrafi gestykulować w tak zabawny sposób. Rozmawia z grupką robotników, palcem wskazuje na część budowy, zdaje się pewien swoich ruchów i słów. Moje serce bije w przyspieszonym rytmie, aż do przegrzania. Ale nie muszę się bać – teraz już wiem, co jest na końcu i na początku podróży. Jest życie, jest miłość, jest krótki moment i cudowna pewność, że się nie wie.
Gdy robotnicy się rozchodzą, dzwonię do niego na komórkę. Filippo sięga do kieszeni płaszcza Burberry, szukając swojego iPhone’a. Widzę, że przez chwilę się waha. Potrząsa głową, unosi brwi, przybiera dziwny wyraz twarzy. Czyżby był zaskoczony? Teraz naprawdę zaczynam się bać. Sprawia wrażenie, jakby nie miał zamiaru odbierać, jakby naprawdę ze mną skończył.
Przez chwilę proszę w myślach, by odebrał, i w tej chwili jego głos przenika do mojego ucha jak letni wiatr.
– Słucham?
Mówię tylko:
– Odwróć się.
Wykonuje moje polecenie i nasze spojrzenia się krzyżują. Otwiera szeroko oczy, staje jak wryty, potem ściąga kask, odkłada go na jakiś murek i powoli rusza w moją stronę. W gardle mam węzeł, kolana się pode mną uginają, ale przygotowuję się, by stawić mu czoło.
Zatrzymuje się pół metra ode mnie i mierzy mnie twardym, nieprzeniknionym spojrzeniem.
– Co ty tu robisz?
– Przyjechałam cię przeprosić – mówię jednym tchem. – Popełniłam błąd, Fil, chciałam ci to powiedzieć.
– Ty całkiem zgłupiałaś… – mówi z niedowierzaniem.
– Tak, ale jeszcze głupsza byłam, gdy powiedziałam ci te wszystkie rzeczy, a potem pozwoliłam ci odejść. Wiem, że nie da się nic poradzić, teraz, gdy wszystko zepsułam, ale przynajmniej mogę cię przeprosić. Przepraszam cię z całego serca. Które należy też trochę do ciebie…
Gdy tak mówię, prawie bez tchu, jego spojrzenie łagodnieje, a usta układają się w przepiękny uśmiech.
– Chodź tu, Bibi – mówi, przyciągając mnie ku sobie.
Boże, jak mi brakowało tego uścisku i tego dobrego ciepła! Przy nim wreszcie się rozluźniam, po raz pierwszy od dawna czując się bezpiecznie. Teraz przeszłość wydaje mi się jedynie złudzeniem, o którym można zapomnieć, a przyszłość pudełkiem pełnym niespodzianek.
Patrzę na niego. On patrzy na mnie. Potem przyciska policzek do mojego. Czuję, jak tuż przy moim sercu bije szybko jego serce. Czuję jego ręce. Czuję, jak jego usta poruszają się powoli i leciutko osuwają się na moje usta. Filippo wciąż mnie pragnie, a ja pragnę jego.
Cała reszta jest bez znaczenia.