Pielgrzymka
W poniedziałkowy wieczór 15 grudnia 1890 roku, w dzień pamiętny w Chicago ze względu na niezwykle ciepłą pogodę, a w innych regionach kraju, ponieważ zastrzelono wówczas Siedzącego Byka, Daniel Burnham wsiadł do pociągu do Nowego Jorku. Przewidywał, że spotkanie, na które się udawał, będzie najbardziej kluczowym w całej odysei związanej z wystawą.
Podróżował w jaskrawozielonym wagonie pałacowym George’a Pullmana. Powietrze było tutaj ciężkie i nieruchome niczym gruby arras. Pociąg ruszył w głąb miasta z prędkością ponad trzydziestu kilometrów na godzinę, dzwoniąc jak szalony i o włos mijając tramwaje, powozy i pieszych. Przechodnie zatrzymywali się, żeby popatrzeć, jak przemyka koło szlabanów, wlokąc za sobą czarno-biały obłok dymu, jako żywo przypominający ogon szopa pracza. Pociąg minął Union Stock Yards, w dwójnasób okadzony smrodem z powodu niezwykle ciepłej pogody, a następnie góry czarnego węgla strojne w czapy topniejącego brudnego śniegu. Burnham kochał piękno, ale przez następne kilometry widział jedynie węgiel, rdzę i dym, aż wreszcie pociąg wyjechał na prerie i nagle wszystko się uspokoiło. Zapadła ciemność, rozjaśniana jedynie fałszywym zmierzchem starego śniegu.
Podjęcie przez radę nadzorczą wystawy decyzji dotyczącej lokalizacji gwałtownie przyspieszyło bieg wydarzeń. Na wszystkich podziałało to zachęcająco, jednocześnie jednak wzbudziło niepokój, ponieważ nagle sprawa zrobiła się bardziej realna, a prawdziwy ogrom przedsięwzięcia stał się bardziej onieśmielający. Zaraz potem rada nadzorcza zażądała dostarczenia w ciągu dwudziestu czterech godzin wstępnego planu ekspozycji. John Root, pod kierunkiem Burnhama i Olmsteda, wykonał szkic na arkuszu brązowego papieru o powierzchni prawie czterech metrów kwadratowych. Architekci przedstawili go radzie, dorzucając kąśliwą uwagę, że projektanci wystawy paryskiej mieli cały rok na dyskusje, planowanie i szkicowanie, zanim dotarli do tego punktu prac. Szkic przedstawiał równinę o powierzchni dwóch i pół kilometra kwadratowego, położoną na brzegu jeziora, prawdziwą krainę czarów, pełną kanałów i lagun. Projektanci szacowali, że na terenach wystawowych trzeba będzie postawić setki budynków — każdy stan, kraj i gałąź przemysłu będą miały własny — ale na szkicu uwzględnili tylko te najważniejsze, przede wszystkim pięć wielkich pałaców otaczających wielki centralny dziedziniec. Na skraju tego dziedzińca zaznaczyli miejsce zarezerwowane dla wieży. Nikt jeszcze nie wiedział, jak będzie ona wyglądać, pewne było jedynie to, że pod każdym względem będzie przewyższać wieżę Eiffla. Członkowie rady oraz nadzorujący wystawę przedstawiciele rządu zaaprobowali ten plan z zaskakującą szybkością.
Dla osób z zewnątrz sama powierzchnia wystawy czyniła z niej wyzwanie niemożliwe do zrealizowania. Każdy mieszkaniec Chicago przyjmował za pewnik, że teren będzie wielki, a budynki ogromne. Dla wszystkich było jednak tajemnicą, w jaki sposób największe przedsięwzięcie budowlane na ziemi amerykańskiej, znacznie przewyższające rozmachem budowę Mostu Brooklyńskiego Roeblinga, uda się zakończyć w tak krótkim czasie. Burnham wiedział jednak, że rozmiary ekspozycji to tylko jeden z problemów. Naszkicowany plan krył w sobie miliardy mniejszych przeszkód, o których istnieniu opinia publiczna i większość członków rady nadzorczej nie mieli bladego pojęcia. Należało zbudować linię kolejową biegnącą przez cały teren wystawy, aby dostarczać na place budów stal, kamień i drewno. Trzeba było zorganizować i nadzorować dostawy materiałów, poczty oraz eksponatów przeznaczonych na ekspozycję, przesyłanych za pośrednictwem międzykontynentalnych firm spedycyjnych, wśród których prym wiodła Adams Express Company. Konieczne było stworzenie sił policyjnych i oddziału straży pożarnej, szpitala i zespołu ambulansów. Powstawał wreszcie problem koni, tysięcy koni — coś trzeba było zrobić z tonami gnoju produkowanymi przez nie każdego dnia.
Zaraz po zaaprobowaniu tego wyrysowanego na papierze pakowym planu Burnham zażądał zgody na wybudowanie „natychmiast taniej, drewnianej kwatery w parku Jacksona, dla mnie i mojego zespołu”, kwatery, w której miał mieszkać niemal nieprzerwanie przez następne trzy lata. Szybko stała się ona znana jako „chałupa”. Znajdował się w niej wielki kominek, była też doskonała piwnica z winem, zaopatrzona osobiście przez Burnhama. Dzięki zdolnościom przewidywania znacznie wykraczającym poza jego czasy, Burnham potrafił zrozumieć, że o tym, jak ludzie osądzą wystawę, zadecydują drobne szczegóły. Dlatego poświęcał uwagę nawet takim drobiazgom, jak projekt oficjalnej pieczęci ekspozycji. „Być może nie przyszło Panu do głowy, jak ważną sprawą jest ta pieczęć — napisał 8 grudnia 1890 roku do George’a R. Davisa, dyrektora naczelnego wystawy, kierującego jej polityką. — Będzie ona powszechnie używana w korespondencji z zagranicą, stąd na podstawie tej trywialnej rzeczy ludzie będą oceniać poziom artystyczny naszej imprezy”.
Wszystkie te problemy schodziły jednak na dalszy plan wobec najważniejszego zadania, jakie stało przed Burnhamem — wyboru architektów, którzy mieli zaprojektować główne budynki.
Wraz z Johnem Rootem rozważali możliwość samodzielnego zaprojektowania całej wystawy, a ich zazdrośni koledzy po fachu oczekiwali, że tak właśnie się stanie. Harriet Monroe, szwagierka Roota, wspominała, jak pewnego wieczoru Root wrócił do domu „zraniony do żywego”, ponieważ architekt, którego uważał za przyjaciela, „celowo udawał, że nie poznaje pana Burnhama, kiedy spotkali się w klubie”. Root utyskiwał: „On chyba myśli, że zamierzamy wszystko zagarnąć dla siebie!”. Uznał, że aby zachować wiarygodność jako naczelny architekt wystawy, czyli osoba nadzorująca pracę innych zatrudnionych przy niej architektów, sam nie może zaprojektować żadnego budynku.
Burnham wiedział dokładnie, kogo chce zatrudnić, nie był jednak świadom, jak pełen konfliktów okaże się zespół, który ostatecznie zbierze. Pragnął zaangażować najlepszych architektów, jakich Ameryka mogła mu oferować, nie tylko ze względu na ich talent, ale również ze względu na ich powiązania, które mogły obalić panujące na Wschodnim Wybrzeżu przekonanie, że Chicago w najlepszym wypadku jest w stanie zorganizować wiejski targ, ale nie światową wystawę.
W grudniu, choć nie miał na to oficjalnego zezwolenia, potajemnie wysłał zapytania do pięciu osób, „będąc przekonany, że przeforsuje swoje zdanie”. I rzeczywiście, wkrótce potem Komitet do Spraw Terenu i Budynków Wystawy udzielił mu zezwolenia na zaproszenie do współpracy przy projekcie tych twórców. Bez wątpienia było to pięciu największych architektów Ameryki, ale z tej piątki aż trzech pochodziło ze znienawidzonej krainy „nieczystych bestii”: George B. Post, Charles McKim i Richard M. Hunt, najbardziej szanowany architekt w kraju. Dwoma pozostałymi byli Robert Peabody z Bostonu i Henry van Brunt z Kansas City.
Żaden z nich nie pochodził z Chicago, choć miasto było takie dumne ze swoich architektonicznych pionierów: Sullivana, Adlera, Jenneya, Bemana, Cobba i innych. Mimo swoich niezwykłych zdolności przewidywania Burnham nie spodziewał się zupełnie, że Chicago uzna jego wybór za zdradę.
* * *
Podczas podróży Burnhama martwiło co innego. Tylko jedna osoba z całej piątki odpowiedziała z entuzjazmem na jego list — van Brunt z Kansas City. Pozostali wyrazili jedynie powściągliwą chęć spotkania się z Burnhamem, kiedy przyjedzie do Nowego Jorku.
Burnham poprosił Olmsteda, żeby pojechał z nim na to spotkanie, w pełni świadom, że w Nowym Jorku jego reputacja może zdziałać cuda. Ale Olmsted nie mógł się wyrwać, tak więc Burnham miał przed sobą perspektywę samotnego stawienia czoła pięciu legendom architektury — przy czym jedna z nich, Hunt, była również legendą jeśli chodzi o drażliwość.
Dlaczego okazali tak mało entuzjazmu? Jak zareagują na jego próby perswazji? A jeśli odmówią, wieść zaś o tej odmowie przedostanie się do prasy? Co wtedy?
Krajobraz za oknem oferował niewielką pociechę. Mknący przez Indianę pociąg dogonił zimny front. Temperatura spadła. Silne podmuchy wiatru uderzały w wagon, za którym ciągnęła się przez noc lodowa mgiełka.
* * *
O jednym Burnham nie wiedział. Wkrótce po otrzymaniu jego listów architekci ze wschodu — Hunt, Post, Peabody i McKim — odbyli spotkanie we własnym gronie, w biurach firmy McKim, Mead and White w Nowym Jorku. Zamierzali przedyskutować na nim kwestię, czy wystawa ma szansę stać się czymś więcej niż pokazem utuczonych krów. Podczas tej konferencji Hunt — architekt, którego Burnham miał największą nadzieję ściągnąć do Chicago — oznajmił, że nie weźmie udziału w przedsięwzięciu. George Post przekonał go wreszcie, żeby chociaż wysłuchał, co Burnham ma do powiedzenia, ponieważ jeśli z góry odrzuci tę propozycję, inni poczują się zobowiązani postąpić tak samo.
McKim otworzył spotkanie rozwlekłą mową na temat wystawy i jej perspektyw. Hunt przerwał mu ostro: „McKim, niech szlag trafi twoje preambuły. Lepiej ogranicz się do faktów!”.
* * *
Od tygodnia w Nowym Jorku wiał silny i przenikliwy wicher. Lód na rzece Hudson spowodował najwcześniejszą od 1880 roku przerwę w żegludze. We wtorek rano, jedząc śniadanie w swoim hotelu, Burnham przeczytał z niepokojem w gazetach o upadku S.A. Kean & Co., prywatnego banku z Chicago. Była to kolejna oznaka zbliżającej się paniki.
* * *
Burnham spotkał się z architektami ze Wschodniego Wybrzeża w poniedziałek wieczorem, 22 grudnia, na kolacji w Players Club. Policzki przybyłych były zaczerwienione od mrozu. Podali sobie ręce: Hunt, McKim, Post i Peabody, który przyjechał na to spotkanie z Bostonu. I oto zebrali się przy jednym stole czołowi przedstawiciele sztuki, którą Goethe i Schelling określili mianem „zamrożonej muzyki”. Wszyscy byli bogaci i u szczytu swojej kariery, wszyscy jednak nosili na sobie blizny wynikające z życia w XIX wieku. Ich przeszłość pełna była wykolejonych pociągów, zakaźnych gorączek i przedwczesnej śmierci bliskich. Ubierali się w ciemne garnitury i sztywne białe kołnierzyki. Wszyscy mieli wąsy, niektórzy ciemne, niektórzy siwe. Post był wielki, najtęższy spośród zebranych, a Hunt zawzięty, po prostu czysta niechęć w garniturze. Lista jego klientów obejmowała nazwiska najbogatszych rodzin w Stanach Zjednoczonych. Można było odnieść wrażenie, że co druga rezydencja w Newport, na Rhode Island i przy Piątej Alei w Nowym Jorku została zaprojektowana właśnie przez niego. Na tym jednak nie kończyły się jego osiągnięcia, zaprojektował bowiem również podstawę Statui Wolności i założył Amerykański Instytut Architektury. Architekci ze Wschodniego Wybrzeża mieli co najmniej jedną wspólną cechę: Hunt, McKim i Peabody studiowali w L’Ecole des Beaux Arts w Paryżu, van Brunt i Post — u Hunta, z kolei van Brunt był mentorem Peabody’ego. Burnhamowi, który poniósł klęskę na egzaminach wstępnych do Harvardu i Yale, i który nie miał formalnego wykształcenia architektonicznego, kolacja z tymi ludźmi musiała przypominać Wigilię w zupełnie obcej rodzinie.
Wszyscy byli serdeczni. Burnham przedstawił swoją wizję wystawy, większej i wspanialszej niż ta w Paryżu. Zagrał udziałem Olmsteda w całym przedsięwzięciu — wiedział, że Hunt współpracował z nim przy budowie posiadłości George’a Washingtona Vanderbilta w Biltmore koło Ahseville w Północnej Karolinie oraz grobowca rodziny Vanderbiltów. Niemniej Hunt pozostał sceptyczny i nie wahał się wyrazić swoich wątpliwości. Dlaczego on i pozostali zebrani mieliby zmieniać swoje napięte grafiki i poświęcać czas na projektowanie tymczasowych budynków w odległym mieście, gdzie praktycznie nie będą mieli kontroli nad ostatecznym kształtem własnych projektów?
Ich sceptycyzm wstrząsnął Burnhamem. Przywykł do energicznego parcia naprzód, charakterystycznego dla Chicago. Żałował, że nie ma z nim Olmsteda i Roota — Olmsted stanowiłby przeciwwagę dla Hunta, a Root, którego wszyscy znali, ponieważ piastował stanowisko sekretarza Amerykańskiego Instytutu Architektury, oczarowałby zebranych swoim dowcipem. Zwykle właśnie w takich sytuacjach Burnham okazywał się najbardziej efektywny. „W swojej opinii, a najczęściej również w opinii świata, zazwyczaj miał rację — pisała Harriet Monroe — będąc zaś o tym tak głęboko przekonany, posiadał siłę osobowości zdolną osiągać rzeczy wielkie”. Ale tego wieczoru czuł się onieśmielony, niczym kleryk wśród kardynałów.
Przekonywał, że wystawa w Chicago, w przeciwieństwie do innych podobnych przedsięwzięć, będzie przede wszystkim pomnikiem wystawionym architekturze. Obudzi w narodzie świadomość piękna, jakie można wyczarować z kamienia i stali. Już sam projekt Olmsteda sprawi, że ekspozycja będzie jedyna w swoim rodzaju — laguny, kanały i wielkie trawniki na tle kobaltowobłękitnej równiny jeziora Michigan. Powierzchnia wystawiennicza, ciągnął, będzie przynajmniej o jedną trzecią większa niż na wystawie paryskiej. I nie jest to jedynie pobożne życzenie, zapewnił. Chicago wykazuje determinację konieczną do urzeczywistnienia tego zamierzenia, tę samą, która uczyniła z niego drugie co do wielkości miasto w Ameryce. A ponadto, podkreślił, Chicago ma na to pieniądze.
Pytania architektów stały się nieco mniej wyzywające, a bardziej praktyczne. Jakie budynki pragnie tam wznieść i w jakim stylu? Podniesiono kwestię wieży Eiffla. W jaki sposób Chicago zamierza jej dorównać? W tej sprawie Burnham nie miał gotowej odpowiedzi, mógł tylko zapewnić, że paryska wieża na pewno zostanie przyćmiona. W głębi serca był rozczarowany, że amerykańscy inżynierowie nie wystąpili jeszcze z żadnym nowatorskim, ale wykonalnym projektem.
Architekci ze Wschodniego Wybrzeża obawiali się, że jeśli zgodzą się wziąć udział w projektowaniu wystawy, znajdą się pod kontrolą niezliczonych komitetów. Burnham zagwarantował im całkowitą swobodę twórczą. Chcieli poznać ze szczegółami zdanie Olmsteda na temat wybranej lokalizacji, a szczególnie jej centralnego punktu, tak zwanej Wyspy Leśnej. Nalegali tak bardzo, że Burnham zatelegrafował do Olmsteda, prosząc, żeby ten natychmiast przyjechał. Olmsted ponownie odmówił.
Przez cały wieczór raz po raz wypływało jedno pytanie: Czy zostało dość czasu?
Burnham zapewniał, że czasu jest jeszcze dość, ale że nie ma złudzeń. Prace muszą się rozpocząć natychmiast.
Wierzył, że ich przekonał. Pod koniec kolacji zapytał, czy zgadzają się uczestniczyć w projekcie.
Zapadła cisza.
* * *
Burnham wyjechał z Nowego Jorku następnego dnia rano linią North Shore Limited. Przez cały dzień jego pociąg przedzierał się przez zasypaną śniegiem równinę, ponieważ przez większość kraju, od Atlantyku po Minnesotę, przeszła wielka śnieżyca. Burza zniszczyła domy, połamała drzewa i zabiła człowieka w Barberton w stanie Ohio. Nie zdołała jednak zatrzymać pociągów należących do North Shore Limited.
W pociągu Burnham napisał do Olmsteda list, w którym zawarł zdecydowanie nieszczery opis spotkania z architektami. „Wszyscy wyrazili zgodę na propozycję zajęcia się artystyczną stroną głównych budynków. [...] Projekt ogólny najpewniej zdobył sobie aprobatę, najpierw pana Hunta, a potem pozostałych, ale wszyscy pragnęli poznać Pańskie poglądy na temat krajobrazu oraz wyspy. Dlatego telegrafowałem do Pana z prośbą o przyjazd. Byli bardzo zawiedzeni, podobnie jak ja, kiedy okazało się to niemożliwe. Wszyscy przyjadą tutaj dziesiątego następnego miesiąca i najusilniej nalegają, podobnie jak ja, aby w tym czasie był Pan obecny osobiście. Zauważyłem, że szczególnie pan Hunt kładzie wielki nacisk na Pańską opinię na temat całego przedsięwzięcia”.
Tak naprawdę spotkanie zakończyło się zupełnie inaczej. Ostatni, trudny moment ciszy został wypełniony popijaniem koniaku i dymem z cygar. Projekt był pociągający, co do tego wszyscy się zgadzali, nikt też nie wątpił w szczerość intencji Chicago, jeśli chodziło o stworzenie fantastycznej krainy lagun i pałaców, ale marzenie to jedno, a rzeczywistość — zupełnie coś innego. Dla nich jedynym pewnikiem była strata czasu powodowana koniecznością odległych podróży oraz milionami innych trudności, nieuniknionych przy wznoszeniu zespołu zabudowy tak daleko od miejsca zamieszkania. Peabody wyraził zgodę na udział w projekcie, ale Hunt i inni nie. „Obiecali, że to przemyślą” — zdradził później Burnham.
Zgodzili się jednak przyjechać 10 stycznia na spotkanie w Chicago, podjąć rozmowy i obejrzeć wybrany teren.
Żaden z nich nigdy wcześniej nie był w parku Jacksona, a Burnham zdawał sobie sprawę, że nie jest to miejsce zdolne podbić czyjeś serce. Tym razem Olmsted musiał więc przyjechać, a tymczasem należało włączyć w sprawę architektonicznych zalotów również Roota. Architekci go szanowali, ale nie ufali jego kompetencjom na stanowisku naczelnego architekta. Dlatego kwestią krytyczną była jego wizyta w Nowym Jorku.
Niebo za oknami wagonu było puste, a światło miało kolor ołowiu. Mimo przedsionków na końcach wagonów lód osadzał się między nimi niczym gruby kurz i napełniał pociąg Burnhama głęboką wonią zimy. Obok torów było widać powalone przez wiatr drzewa.
* * *
Kiedy Daniel Burnham wrócił do Chicago, okazało się, że miejscowi architekci i członkowie rady nadzorczej wystawy są wściekli, że wyjechał z miasta — i to w dodatku do Nowego Jorku — szukać architektów, lekceważąc tym samym Adlera, Sullivana i Jenneya. Sullivan odczytał jego postępek jako znak, że tak naprawdę nie ufa w to, że Chicago ma talenty pozwalające na samodzielne zorganizowanie wystawy. „Burnham wierzył, że najlepiej przysłuży się krajowi, jeśli przekaże zadanie w ręce architektów ze Wschodniego Wybrzeża, wyłącznie ze względu na ich niesłychaną kulturę” — napisał. Przewodniczącym Komitetu do Spraw Terenu i Budynków Wystawy był Edward T. Jefferey. „Z niezwykłą delikatnością i taktem — pisał Sullivan — Jefferey przekonywał Daniela na spotkaniu komitetu, żeby się zastanowił i dołączył do swojej listy architektów również ludzi ze Środkowego Zachodu”.
Root i Burnham porozumieli się szybko i wybrali pięć firm z Chicago, które miałyby pomóc w całym przedsięwzięciu. Znajdowała się wśród nich firma Adler & Sullivan. Następnego dnia Burnham złożył w każdej z nich wizytę. Cztery z pięciu przełknęły urazę i natychmiast wyraziły zgodę. Jedynie spółka Adler & Sullivan stawiła opór. Adler był nadąsany. „Sądzę, że miał nadzieję znaleźć się na moim miejscu — stwierdził Burnham. — Był dość skwaszony i »nie wiedział«”.
Ale ostatecznie i on przyjął zaproszenie Burnhama.
* * *
Nadeszła kolej na wyjazd Roota do Nowego Jorku. I tak musiał być obecny na sesji rady Amerykańskiego Instytutu Architektów, a później planował wsiąść w pociąg do Atlanty i przeprowadzić inspekcję jednego z budynków wznoszonych przez firmę. Na krótko przed wyjazdem, po południu w Nowy Rok 1891 roku, siedział w swoim biurze. Zajrzał do niego jeden z pracowników. „Root powiedział, że jest zmęczony i że ma ochotę zrezygnować ze stanowiska sekretarza instytutu — opowiadał później ten człowiek. — Było to bardzo niepokojące, ponieważ nigdy nie skarżył się na nadmiar pracy. A choć wówczas wskazywało to jedynie na wielkie wyczerpanie fizyczne (zresztą kiedy szedł do domu, znów był wesoły i pełen nadziei), ta wypowiedź nabiera zupełnie innego znaczenia w świetle późniejszych wydarzeń”.
* * *
W Nowym Jorku Root zapewnił architektów, że w żaden sposób nie będzie ingerować w ich projekty. Mimo jednak całego swojego uroku — „Chicago Inter Ocean” nazwał go kiedyś „drugim Chaunceyem M. Depewem na polu poobiedniego dowcipu i humoru” — nie zdołał obudzić w nich entuzjazmu.
Wyruszył z Nowego Jorku do Atlanty, czując rozczarowanie równie wielkie jak Burnham dwa tygodnie wcześniej. Podróż na południe również niezbyt go pocieszyła. Harriet Monroe widziała go zaraz po powrocie do Chicago. Był przygnębiony, napisała, „podejściem okazywanym przez ludzi ze Wschodniego Wybrzeża do całej sprawy. Twierdził, że są wyjątkowo apatyczni i nastawieni absolutnie sceptycznie wobec zapewnień, że każde stowarzyszenie biznesmenów z zachodu da sztuce wolną rękę w sprawie, którą im przedstawił. Wizja była zbyt ekstrawagancka jak na realizację, byli więc niechętni podjęciu się tego zadania wobec czekających ich przeszkód, wielkich i małych, oraz nieuchronnych manipulacji, które przewidywali”.
Root czuł się zmęczony i zniechęcony. Zwierzył się szwagierce, że po prostu nie był w stanie zainteresować tych architektów. „Czuł, że jest to największa okazja, jaką kiedykolwiek dano architekturze w tym kraju, ale nie potrafił im tego wyjaśnić” — napisała. Powiedział jej, że architekci zamierzają przyjechać do Chicago na styczniowe spotkanie, „ale niechętnie. Nie wkładali w tę sprawę serca”.
* * *
Dnia 5 stycznia 1891 roku Komitet do Spraw Terenu i Budynków Wystawy upoważnił Burnhama do zaoferowania wszystkim dziesięciu architektom zlecenia wraz z wynagrodzeniem w wysokości 10 tysięcy dolarów (równowartość 300 tysięcy dolarów według dzisiejszej wartości). Była to królewska stawka, zważywszy, że Burnham chciał jedynie, żeby dostarczyli mu rysunki robocze i kilka razy przyjechali do Chicago. Samej budowy mieli pilnować Burnham i Root, oni też mieli się zająć szczegółami, które są zwykle przekleństwem życia architekta. Rezygnowano z wszelkich ingerencji artystycznych w projekt.
Przybysze ze Wschodniego Wybrzeża udzielili niezobowiązującej zgody, ale ich wątpliwości wcale się nie zmniejszyły.
I nadal nie widzieli na oczy parku Jacksona.