Stroskany

Stroskany

Burnham rzadko teraz widywał rodzinę. Wiosną 1891 roku na stałe zamieszkał w „chałupie” w parku Jacksona. Margaret została w Evanson z kilkoma służącymi, którzy pomagali jej w opiece nad piątką dzieci. Wprawdzie Burnhamów dzieliła jedynie krótka podróż pociągiem, jednak coraz większe wymagania, jakie stawiała Danielowi budowa wystawy, sprawiły, że była to odległość równie trudna do przebycia jak Przesmyk Panamski. Burnham mógł wysyłać telegramy, ale ich forma wymuszała zimną i niezręczną zwięzłość, a sposób przesyłania wykluczał wszelką prywatność. Dlatego pisał listy, i to często. „Nie wolno Ci sądzić, że ten pośpiech w moim życiu trwać będzie wiecznie — przekonywał żonę. — Po wystawie to rzucę. Już postanowiłem”. Wystawa była huraganem. „Opanowanie tej burzy jest moim największym pragnieniem”.

Co rano o świcie wychodził ze swojej kwatery i przeprowadzał inspekcję budowy. Sześć parowych pogłębiarek wielkości pływających stodół wgryzało się w brzeg jeziora, a pięć tysięcy robotników, uzbrojonych w łopaty, taczki i ciągnięte przez konie równiarki, powoli oczyszczało i niwelowało teren parku. Wielu z nich było ubranych w meloniki i płaszcze, jakby tylko tędy przechodzili i jakiś impuls kazał im się włączyć do pracy. Mimo obecności tak dużej liczby robotników na budowie brakowało zwykłego hałasu i krzątaniny. Park był po prostu za duży, a ludzie rozrzuceni w zbyt wielkiej odległości od siebie, aby obserwator mógł odnieść wrażenie intensywnej pracy. Jedyną jej pewną oznaką był czarny dym unoszący się nad pogłębiarkami i wszechobecny zapach palonych liści, gdyż robotnicy podpalali stosy ściętych gałęzi. Lśniące białe słupki, którymi zaznaczono kształty planowanych budynków, sprawiały, że park wyglądał jak cmentarz z wojny secesyjnej. W tej surowości Burnham odnajdował piękno („Wśród drzew Wyspy Leśnej połyskiwały w słońcu długie białe namioty obozu założonego przez firmę budowlaną, stanowiąc miękką, białą nutę w tej burej okolicy, a czysta, błękitna linia na horyzoncie jeziora kontrastowała radośnie z surowością i jałowością pierwszego planu”), ale powodowało ono również jego głęboką frustrację.

Prace postępowały powoli, opóźniane przez pogarszające się relacje dwóch gremiów decyzyjnych odpowiedzialnych za zorganizowanie wystawy, czyli Komitetu Narodowego i firmy Exposition Company, oraz przez to, że architekci nie nadesłali do Chicago w terminie swoich rysunków. Wszystkie projekty były opóźnione. Na domiar złego nadal nie wymyślono nic, co byłoby w stanie przyćmić wieżę Eiffla, a prace nad zabudową terenów wystawowych weszły w tę niebezpieczną fazę początkową, w której zaczynają się pojawiać nagłe i nieoczekiwane przeszkody.

Burnham wiedział, jak sobie radzić z osławioną nośnością gruntu w Chicago, ale warunki w parku Jacksona zaskoczyły nawet jego.

Na początku budowy nośność gruntu była „praktycznie nieznanym czynnikiem”, jak to ujął jeden z inżynierów. W marcu 1891 roku Burnham polecił przeprowadzenie testów, które pozwoliłyby ocenić, w jakim stopniu grunt będzie w stanie utrzymać wielkie budowle, wówczas znajdujące się jeszcze na kreślarskich deskach architektów. Szczególnie niepokojące było to, że obiekty te miały być wybudowane tuż obok świeżo wykopanych kanałów i lagun. Inżynierowie wiedzieli doskonale, że poddana naciskowi ziemia ma tendencję do przesuwania się i wypełniania sąsiadujących z nią wyrobisk. Pierwszy test przeprowadzono trzy i pół metra od laguny, w miejscu, gdzie miał się znajdować północno-wschodni narożnik Budynku Elektryczności. Wybudowano platformę o powierzchni jednej trzeciej metra kwadratowego i załadowano ją żelazem, aż uzyskano nacisk rzędu tysiąca trzystu czterdziestu kilogramów na metr kwadratowy — łącznie były to dwadzieścia dwie tony żelaza. Po piętnastu dniach stwierdzono, że platforma osiadła zaledwie pół centymetra. Wtedy, w odległości metra od niej wykopano głęboki rów. Przez następne dwa dni platforma osiadła o kolejne trzydzieści milimetrów, i to wszystko. To była dobra wiadomość. Oznaczała, że w fundamentach będzie można wykorzystać ruszt Roota i nie martwić się o ewentualną katastrofę.

Chcąc się upewnić, że w całym parku panują takie same warunki gruntowe, Burnham polecił swojemu głównemu inżynierowi, Abrahamowi Gottliebowi, przeprowadzić podobne testy na terenach wyznaczonych pod inne budowle. Wszędzie uzyskiwano zbliżone wyniki, aż ludzie Gottlieba dotarli do miejsca, gdzie miał stanąć gigantyczny Budynek Rzemiosła i Sztuk Wyzwolonych projektu George’a Posta. Pod północną częścią obiektu grunt osiadł o mniej niż dwa centymetry, tak samo jak w pozostałej części parku. Natomiast w części południowej platforma osiadła o dwadzieścia centymetrów, i to zanim robotnicy zdążyli ją w pełni obciążyć. W ciągu następnych czterech dni zapadła się jeszcze o osiemdziesiąt centymetrów i pewnie osiadałaby dalej, gdyby po prostu nie przerwano testu.

Sprawa była jasna: niemal wszędzie grunt w parku Jacksona był w stanie utrzymać „pływające fundamenty”, z wyjątkiem miejsca, gdzie miał się wznosić największy i najcięższy budynek na wystawie. Burnham zdawał sobie sprawę, że tutaj robotnicy będą musieli wbijać pale przynajmniej do warstwy twardego podłoża. Była to kosztowna komplikacja i źródło dodatkowych opóźnień.

Ale problemy z tym budynkiem dopiero się zaczynały.

* * *

W kwietniu 1891 roku Chicago poznało wyniki wyborów na stanowisko burmistrza. W najbogatszych klubach w mieście przemysłowcy świętowali i wznosili toasty. Carter Henry Harrison, którego uważali za polityka otwarcie sympatyzującego ze związkami zawodowymi, przegrał z Hempsteadem Washburnem, republikaninem. Burnham również pozwolił sobie na chwilę radości. W jego oczach Harrison reprezentował stare Chicago — pełne brudu, dymu i występku, czyli wszystko to, czemu wystawa miała zadać kłam.

Radosny nastrój przyćmiewała jednak trochę świadomość, że Harrison przegrał niewielką różnicą głosów, mniejszą niż cztery tysiące. Co więcej, uzyskał taki wynik bez wsparcia żadnej dużej partii. Kiedy odsunęli się od niego demokraci, wystartował jako kandydat niezależny.

* * *

W innej części miasta Patrick Prendergast opłakiwał porażkę. Harrison był jego bohaterem, jego nadzieją. Różnica głosów była jednak tak niewielka, że gdyby Harrison wystartował ponownie, na pewno by wygrał. Prendergast święcie w to wierzył i postanowił zdwoić wysiłki, żeby pomóc swojemu idolowi w odniesieniu sukcesu.

* * *

Burnhama nieustannie odrywały od prac w parku Jacksona inne sprawy. Nieoficjalnie pełnił funkcję ambasadora wystawy i musiał dbać o zachowanie dobrego imienia przedsięwzięcia oraz o przyszłą frekwencję. Zwykle były to pochłaniające czas i irytujące bankiety, spotkania i wycieczki — na przykład w czerwcu 1891 roku na żądanie dyrektora generalnego Davisa musiał podejmować w parku Jacksona hordy zagranicznych dygnitarzy, co zajęło mu dwa pełne dni. Niektóre takie okazje były jednak czystą przyjemnością. Kilka tygodni wcześniej Thomas Edison, powszechnie przezywany „Czarodziejem z Menlo Park”, złożył wizytę w „chałupie” Burnhama. Gdy gospodarz oprowadził go po budowie, Edison zaproponował, żeby do oświetlenia wykorzystano raczej żarówki, a nie łuki elektryczne, ponieważ dawały bardziej miękkie światło. Natomiast tam, gdzie nie można było uniknąć zastosowania lamp łukowych, należało je umieścić w białych kulach. I oczywiście Edison nalegał, aby do zasilania na wystawie użyto prądu stałego, czyli przeważającego wówczas standardu.

Miły nastrój tej wizyty maskował zaciętą walkę toczącą się poza granicami parku Jacksona o prawa do oświetlenia wystawy. Po jednej stronie barykady stała firma General Electric, powstała po przejęciu przez J. P. Morgana firmy Edisona i połączeniu jej z kilkoma innymi. Proponowała ona, że zainstaluje na ekspozycji system oświetlenia na prąd stały. Jej konkurentką była firma Westinghouse Electric, która była gotowa okablować park Jacksona instalacją na prąd przemienny, wykorzystując w tym celu patenty, które jej założyciel, George Westinghouse, odkupił kilka lat wcześniej od Nikoli Tesli.

Oferta General Electric opiewała na 1,8 miliona dolarów, przy czym firma twierdziła, że przedsięwzięcie nie przyniesie jej ani centa zysku. Kilku członków rady nadzorczej wystawy, posiadających akcje General Electric, zaczęło naciskać na Williama Bakera — prezesa Exposition Company po odejściu w kwietniu 1891 roku Lymana Gage’a — aby przyjął tę ofertę. Baker odmówił, nazywając ją „paserską”. Wówczas, o dziwo, General Electric obniżyła koszt kontraktu do 554 tysięcy dolarów. Ale George Westinghouse, którego instalacja na prąd przemienny była z samej swojej natury tańsza i bardziej wydajna, złożył ofertę na 399 tysięcy dolarów. Wybór tej propozycji przez radę nadzorczą wystawy w znacznym stopniu zdeterminował kierunek rozwoju elektryczności.

* * *

Burnhama największym przerażeniem napawało to, że żaden z architektów nie przesłał na czas ukończonych rysunków.

Choć wcześniej zachowywał się służalczo wobec Richarda Hunta i ludzi ze Wschodniego Wybrzeża, obecnie zupełnie mu to przeszło. Dnia 2 czerwca 1891 roku w liście do Hunta napisał: „Brak Pańskich rysunków całkowicie nas unieruchamia. Czy możemy je otrzymać w tym stanie, w jakim są teraz, i dokończyć na miejscu?”.

Cztery dni później znów popędzał Hunta: „Opóźnienie, które Pan powoduje, nie przekazując rysunków, jest w największym stopniu bulwersujące”.

W tym samym miesiącu nastąpiła przerwa w pracach zespołu zajmującego się kształtowaniem krajobrazu, spowodowana poważną chorobą Olmsteda. On sam przypisywał ją zatruciu arszenikiem, wykorzystanym jako baza barwnika tapet w jego domu w Brookline. Być może jednak była to po prostu kolejna głęboka depresja, z rodzaju tych, jakie dręczyły go od lat.

Podczas rekonwalescencji zamówił cebulki kwiatowe i rośliny, które miały być uprawiane w dwóch wielkich szkółkach założonych na terenie wystawy. Były wśród nich: dąbrówka rozłogowa, starzec popielny, heliotropy odmiany President Garfield, przetacznik leśny, mięta polna, bluszcz pospolity i kanaryjski, werbeny, barwinki oraz pelargonie w najróżniejszych kolorach, wśród nich odmiany Black Prince, Christopher Columbus, Mrs. Truner, Crystal Palace, Happy Thought i Jeanne d’Arc. Rozesłał również armię zbieraczy na wybrzeża jeziora Calumet. Zebrano tam łącznie dwadzieścia siedem wagonów kosaćców, turzycy, sitowia i innych nadwodnych traw i roślin oraz cztery tysiące skrzynek korzeni lilii wodnych. Te ostatnie ludzie Olmsteda szybko zasadzili, po czym przyglądali się bezradnie, jak większość obumiera z powodu ciągle zmieniającego się poziomu wody jeziora.

Choć roślinność w szkółkach rozkwitała, tereny parku zostały jej zupełnie pozbawione. Robotnicy użyźnili ziemię tysiącem wagonów nawozu dostarczonego przez Union Stock Yards i kolejnymi dwoma tysiącami pochodzącymi od koni pracujących w parku Jacksona. Obecność tak wielkich połaci odsłoniętej ziemi i nawozu zaczynała być problemem. „Wystarczająco źle było podczas upałów, kiedy wiejący ze wschodu wiatr oślepiał i ludzi i zwierzęta — pisał Rudolf Ulrich, kierownik robót wyznaczony przez Olmsteda. — Ale jeszcze gorzej zrobiło się podczas deszczów, kiedy nieodwodniona i świeżo nawieziona ziemia nasiąkła wodą”. Konie zapadały się w błoto po brzuch.

* * *

Była już pełnia lata 1891 roku, kiedy do parku Jacksona dotarły ostatnie rysunki architektów. W miarę ich dostarczania Burnham ogłaszał przetargi na budowę. Miał pełną świadomość, że opieszałość architektów spowodowała opóźnienia w jego planach, dlatego w kontrakty firm budowlanych wstawiał klauzule, które czyniły z niego — jak to określiła „Chicago Tribune” — „tyrana”. W każdej umowie dokładnie określał datę oddania budynku oraz kary finansowe za każdy dzień opóźnienia. Pierwszy przetarg ogłosił 14 maja, a dotyczył on Budynku Górnictwa. Chciał, żeby wzniesiono go do końca roku, co w najlepszym razie dawało siedem miesięcy na budowę (mniej więcej tyle czasu potrzebowałby właściciel domu w dwudziestym pierwszym wieku na zbudowanie garażu). „Jest arbitrem wszystkich dyskusji, a od jego decyzji nie ma odwołania — donosiła »Tribune«. — Jeśli w opinii pana Burnhama firma nie zatrudni dość robotników, żeby ukończyć budowę na czas, przysługuje mu prawo zatrudnienia odpowiedniej liczby ludzi i obciążenia firmy budowlanej kosztami”. Budynek Górnictwa był pierwszą z głównych budowli wystawy, jaką zaczęto wznosić, ale prace nad nim rozpoczęły się po 3 lipca 1891 roku, co pozostawiało mniej niż szesnaście miesięcy do dnia inauguracji.

W miarę jak rozpoczynały się poszczególne budowy, oczekiwania wobec parku zaczęły wzrastać. Pułkownik William Cody — Buffalo Bill — ubiegał się o koncesję na widowisko o Dzikim Zachodzie. Wrócił właśnie z pełnego sukcesów tournée po Europie, ale Komisja Budżetowa odrzuciła jego podanie ze względu na „niestosowność”. Niezrażony Cody zakupił dużą parcelę przylegającą do parku. Tymczasem w San Francisco dwudziestojednoletni przedsiębiorca o nazwisku Sol Bloom uświadomił sobie, że wystawa pozwoli mu wreszcie wykorzystać zakup, jakiego dokonał dwa lata wcześniej na ekspozycji w Paryżu. Oczarowany prezentowaną tam algierską wioską, kupił prawa do jej wystawiania, wraz z mieszkańcami, na kolejnych wystawach. Komisja Budżetowa odrzuciła i jego wniosek. Bloom wrócił do San Francisco, planując wypróbować inne, bardziej okrężne sposoby uzyskania koncesji — ostatecznie miały mu one przynieść dużo więcej niż to, o co się ubiegał. A młody porucznik Schufeldt dotarł wreszcie do Zanzibaru. Dnia 20 lipca zatelegrafował do prezesa Williama Bakera, że jest pewien, że uzyska dowolną liczbę Pigmejów z Kongo, o ile zgodę wyrazi król Belgii. „Prezes Baker chce mieć tych Pigmejów, podobnie jak wszyscy inni organizatorzy” — pisała „Tribune”.

Na planach wystawa wyglądała imponująco. W jej centrum znajdował się Wielki Dziedziniec, który wszyscy zaczęli nazywać Dziedzińcem Honorowym. Ogromne budowle zaprojektowane przez Hunta, Posta, Peabody’ego i resztę sprawiały, że już sam ten dziedziniec zapowiadał się na cud. Ale to nie było wszystko. Niemal każdy stan wchodzący w skład Unii planował wzniesienie własnego budynku. To samo chciało uczynić blisko dwieście firm i zagranicznych rządów. Wystawa miała przewyższać paryską imprezę pod każdym względem — pod każdym, z wyjątkiem jednego. Ten brak bardzo martwił Burnhama. Nadal nie wymyślono niczego, co choć dawałoby się porównać — nie wspominając już o przyćmiewaniu — z wieżą Eiffla. Wieża ta, wznosząca się na ponad trzysta metrów, pozostawała najwyższą zbudowaną przez człowieka konstrukcją na świecie i stanowiła nieznośne przypomnienie triumfu Paryża. „Zeifflowanie Eiffela” stało się okrzykiem wojennym rady nadzorczej wystawy.

Konkurs zorganizowany przez „Tribune” przyniósł falę nieprawdopodobnie dziwacznych propozycji. C. F. Richtel z Bridgeport w stanie Connecticut zaproponował budowę wieży o podstawie wysokości trzydziestu metrów i szerokości stu pięćdziesięciu, w której proponował umieścić drugą wieżę, a w niej z kolei trzecią. Co jakiś czas skomplikowany system hydrauliczny powodowałby teleskopowe wysuwanie się wież w górę — cała operacja zabierałaby kilka godzin — po czym powoli wszystko wracałoby do początkowego ustawienia. Na szczycie wewnętrznej wieży miała się znajdować restauracja, choć zdecydowanie bardziej odpowiedni byłby burdel.

Inny wynalazca, J. B. McComber, reprezentujący Chicago-Tower Spiral-Spring Ascension and Toboggan Transportation Company, zaproponował budowę wieży wysokości 2727 metrów, prawie dziewięciokrotnie wyższej od wieży Eiffla, i średnicy podstawy rzędu trzystu metrów, zagłębionej w ziemi na sześćset metrów. Szczyt tej wieży byłby połączony kolejką nadziemną bezpośrednio z Nowym Jorkiem, Bostonem, Baltimore i innymi miastami. Po zakończeniu zwiedzania wystawy goście dość odważni, żeby wjechać windą na szczyt wieży, mogliby wyruszyć stamtąd prosto do domu. „Ponieważ koszt wieży i jej linii kolejowych ma znaczenie drugorzędne, nie wspominam tu o nich, mogę natomiast przedstawić wyliczenia na prośbę oceniających projekt” — napisał McComber.

Trzecia propozycja wymagałaby od zwiedzających jeszcze większej odwagi. Twórca, który krył się za inicjałami R. T. E., zaproponował budowę wieży wysokiej na 1,2 kilometra, na której miałby być umocowany kabel długości sześciuset metrów, wykonany z „najlepszej gumy”. Na jego drugim końcu miał się znajdować wagon na dwieście osób. Ten wagon, razem z pasażerami, byłby wystrzeliwany z platformy na całą długość kabla, po czym kołysałby się w powietrzu, dopóki sam się nie zatrzyma. Twórca projektu proponował, aby na ziemi, dla bezpieczeństwa, „umieszczono dwuipółmetrową warstwę puchowej pościeli”.

Wszyscy wydawali się myśleć wyłącznie w kategoriach wież, oprócz Burnhama, który uważał, że wieża nie jest najlepszym podejściem do zagadnienia. Eiffel zbudował ją pierwszy i zrobił to najlepiej. Jego wieża była nie tylko wysoka. Była wdziękiem zaklętym w stal i oddawała doskonale ducha epoki, podobnie jak w swoim czasie Chartres. Zbudowanie wieży byłoby jedynie naśladowaniem Eiffela na polu, które podbił już we Francji.

W sierpniu 1891 roku sam Eiffel zatelegrafował do rady nadzorczej wystawy z pytaniem, czy może przesłać własną propozycję wieży. Była to prawdziwa niespodzianka i początkowo wydawała się wszystkim doskonałym rozwiązaniem problemu. Prezes Baker natychmiast odtelegrafował Eiffelowi, że rada z radością zapozna się z jego propozycją. Jak powiedział w wywiadzie, skoro wystawa ma mieć swoją wieżę, „to pan Eiffel powinien ją zbudować. Jeśli obejmie nadzór nad budową, nie będzie to taki znowu eksperyment. Będzie mógł ulepszyć swoje plany wieży z Paryża i, jak sądzę, należy przyjąć, że nie stworzy wieży pod jakimkolwiek względem gorszej od tamtej”. Jednakże dla amerykańskich inżynierów przyjęcie propozycji Eiffela było niczym policzek. W ciągu następnego tygodnia inżynierowie ze wszystkich zakątków Stanów Zjednoczonych wymienili się telegramami, aż cała historia zaczęła wyglądać nieco inaczej. Nagle wszystkim zaczęło się wydawać, że wieża Eiffla w Chicago jest rzeczą pewną — że to sam Eiffel ma „zeifflować Eiffela”. Inżynierowie byli wściekli. Do biura Burnhama przyszedł długi list protestacyjny, podpisany przez czołowych konstruktorów w kraju.

Przyjęcie tej „znakomitej, dżentelmeńskiej propozycji — pisali — będzie równe stwierdzeniu, że wielka liczba amerykańskich inżynierów, o których zdolnościach świadczą dzieła wykonane za granicą oraz rozsiane jak Stany długie i szerokie, nie posiada dostatecznych umiejętności, aby rozwiązać ten problem. Taka akcja obrabuje ich z okazji do zaprezentowania ich profesjonalnych możliwości”.

Burnham przeczytał ten list z zadowoleniem. Cieszyło go, że amerykańscy inżynierowie w końcu zaczęli traktować wystawę z pasją, choć tak naprawdę rada nadzorcza nic Eiffelowi nie obiecała. Jego formalna propozycja przybyła tydzień później: była to wieża stanowiąca w zasadzie wyższą wersję wieży paryskiej. Rada przekazała jego ofertę do tłumaczenia, zapoznała się z nią, a następnie grzecznie odrzuciła. Jeśli na wystawie koniecznie musiała być wieża, powinna to być wieża amerykańska.

Ale amerykańscy inżynierowie nadal nie mieli nic ciekawego do zaproponowania.

* * *

Wróciwszy do Kalifornii, Sol Bloom zwrócił się w sprawie koncesji dla swojej algierskiej wioski do Mike’a De Younga, wpływowego wydawcy „San Francisco Chronicle” i jednego z członków Komitetu Narodowego wystawy. Opowiedział mu o prawach, które zakupił w Paryżu, i o odrzuceniu jego oferty przez Komisję Budżetową.

De Young znał Blooma, który jeszcze jako nastolatek rozpoczął pracę w należącym do De Younga Alcazar Theater i wspinał się szybko po szczeblach kariery, aż w wieku dziewiętnastu lat objął stanowisko skarbnika. W wolnym czasie zreorganizował pracę kas, bileterów i sprzedawców napojów, tworząc bardziej efektywną i spójną strukturę, która bardzo podniosła dochodowość teatru i jego własną pensję. Następnie przeprowadził podobną reorganizację w innych teatrach i z każdego z nich regularnie otrzymywał prowizję. Do treści sztuk wystawianych w Alcazar wprowadzał nazwy popularnych produktów, barów i restauracji, na przykład Cliff House, co stało się dla niego źródłem dodatkowych dochodów. Zorganizował również kadrę profesjonalnych klakierów, znanych jako „klaka”, którzy zapewniali pełne entuzjazmu owacje, domagali się bisów i wołali „Brawo!” każdemu artyście, który za to zapłacił. Większość występujących istotnie płaciła, nawet najsławniejsza diwa tamtych czasów, Adelina Patti. Pewnego dnia w periodyku teatralnym Bloom natrafił na informację o nowym meksykańskim zespole, który, jego zdaniem, miał wszelkie szanse spodobać się w Ameryce. Przekonał menedżera zespołu, aby pozwolił mu sprowadzić muzyków na północ, na tournée. Zarobił na nim 40 tysięcy dolarów, a miał w tym czasie zaledwie osiemnaście lat.

De Young obiecał Bloomowi, że zbada sytuację. Tydzień później wezwał go do swego biura.

„Jak szybko będzie pan gotów udać się do Chicago?” — zapytał.

Zaskoczony Bloom odparł: „Myślę, że za dwa dni”.

Sądził, że De Young załatwił mu ponowną możliwość ubiegania się o koncesję Komisji Budżetowej. Zawahał się i wyjaśnił, że nie widzi sensu wyjazdu, dopóki rada wystawy nie zdecyduje, jakie rozrywki chce zorganizować.

„Sytuacja zmieniła się od naszej ostatniej rozmowy — oświadczył De Young. — Teraz jest nam potrzebny ktoś, kto się tym zajmie”.

Podał Bloomowi telegram od Exposition Company, upoważniający go do zatrudnienia osoby, która zajęłaby się udzielaniem koncesji w Zakątku Uciech oraz nadzorowała ich budowę i promocję.

„Pan został wybrany na to stanowisko” — oznajmił.

„Nie mogę go przyjąć — zaprotestował Bloom. Nie chciał wyjeżdżać z San Francisco. — A nawet gdybym chciał, to mam tutaj zbyt dużo do stracenia, żeby rozważać taką propozycję”.

De Young przyjrzał mu się uważnie.

„Do jutra nie chcę od pana słyszeć już ani słowa” — powiedział.

Chciał, żeby Bloom pomyślał, jakie wynagrodzenie chce dostać za pokonanie swoich wątpliwości.

Bloom się zgodził, ale tylko dlatego, że propozycja De Younga dawała mu możliwość odrzucenia oferty w elegancki sposób. Uznał, że jedyne, co musi zrobić, to wymienić tak wysoką kwotę, żeby De Young nie mógł jej zaakceptować, „a kiedy szedłem ulicą, zdecydowałem, ile to będzie”.

„Kiedy pan tutaj wróci, powie mi pan, jaką chce mieć pan pensję — pożegnał go De Young. — Ja ją albo zaakceptuję, albo odrzucę. Nie będziemy negocjować. Czy to jasne?”.

* * *

Burnham starał się przewidzieć wszystkie możliwe zagrożenia dla wystawy. Miał świadomość, że Chicago ma reputację miasta pełnego występków i przemocy, dlatego nalegał na stworzenie wielkiej siły policyjnej — Straży Kolumbijskiej. Miał nią dowodzić pułkownik Edmund Rice, człowiek wielu zalet, który odparł szarżę Picketta pod Gettysburgiem. W przeciwieństwie do konwencjonalnych sił policyjnych, straży przyświecała nowatorska idea prewencji zamiast aresztowania złoczyńców po fakcie.

Zagrożeniem dla powodzenia wystawy były też kwestie zdrowotne, z czego Burnham doskonale zdawał sobie sprawę. Wybuch epidemii ospy, cholery albo jakiejś innej śmiertelnej choroby, których wiele krążyło po mieście, mógł spowodować klęskę imprezy i pogrzebać wszelkie nadzieje, jakie rada nadzorcza żywiła wobec frekwencji, a co za tym idzie — dochodowości przedsięwzięcia.

Nowa nauka, bakteriologia, której pionierami byli Robert Koch i Ludwik Pasteur, zdołała przekonać większość urzędników zajmujących się zdrowiem publicznym, że epidemie cholery i innych chorób bakteryjnych są powodowane piciem skażonej wody. W wodzie pitnej Chicago roiło się od bakterii, za co w największym stopniu była odpowiedzialna rzeka Chicago. W 1871 roku, w monumentalnym inżynieryjnym spazmie, miasto zmieniło kierunek rzeki — obecnie nie wpadała już ona do jeziora Michigan, tylko do rzeki Des Plaines, a potem wraz z nią do Missisipi, zgodnie z teorią, że silny nurt obu tych rzek spowoduje takie rozrzedzenie zanieczyszczeń, że staną się całkiem nieszkodliwe (choć z taką koncepcją nie do końca zgadzały się miasta położone w dolnym ich biegu, na przykład Joliet). Jednakże, ku zaskoczeniu inżynierów, podczas długotrwałych deszczów rzeka Chicago cofała się i ponownie znosiła do jeziora Michigan martwe koty i fekalia, w dodatku w takich ilościach, że macki zanieczyszczonej wody docierały aż do ujęcia wody pitnej dla miasta.

Większość mieszkańców Chicago nie miała wyboru i musiała pić taką wodę, ale Burnham od początku był zdania, że robotnicy pracujący przy wystawie i przyszli zwiedzający muszą mieć dostęp do lepszego, bezpieczniejszego ujęcia. Pod tym względem również wyprzedzał swoje czasy. Na jego polecenie inżynier sanitarny William S. MacHarg zbudował na terenie parku Jacksona oczyszczalnię. Woda z jeziora była przepompowywana przez liczne zbiorniki, w których gotowano ją i poddawano saturacji. Ludzie MacHarga ustawili wielkie pojemniki z tak przygotowaną wodą w całym parku i napełniali je codziennie.

Burnham planował zamknąć oczyszczalnię przed dniem otwarcia i dać zwiedzającym wybór między dwoma innymi źródłami bezpiecznej wody pitnej: z jeziora, oczyszczonej przez filtry Pasteura i oferowanej bezpłatnie, oraz naturalnie czystej wodą, sprzedawanej po cencie za szklankę, dostarczanej rurociągiem z odległości stu sześćdziesięciu kilometrów ze słynnych źródeł w Waukesha w stanie Wisconsin. W listopadzie 1891 roku Burnham polecił MacHargowi zbadać pięć źródeł w Waukesha i ocenić ich wydajność i czystość. Zaznaczył, żeby MacHarg uczynił to „po cichu”, co wskazuje, że zdawał sobie sprawę, że poprowadzenie wodociągu przez urodziwy krajobraz miasteczka może się spotkać z protestami. Nikt nie był sobie w stanie wówczas wyobrazić, że za kilka miesięcy wysiłki MacHarga staną się powodem zbrojnego starcia w środku nocy.

Burnhama najbardziej jednak martwiło niebezpieczeństwo pożaru. Zagłada Grannis Block, wraz z biurami, które miał tam z Rootem, pozostała w jego pamięci żywym i upokarzającym wspomnieniem. Wielki pożar w parku Jacksona mógł w każdej chwili zniszczyć wystawę. A przecież ogień był niezbędny do celów budowy. Tynkarze używali małych pieców, przezywanych salamandrami, żeby przyspieszyć schnięcie i utwardzanie tynku. Blacharze i elektrycy wykorzystywali ogień do topienia, zginania i łączenia. Nawet sama straż pożarna wykorzystywała ogień — były nim ogrzewane kotły napędzające pompy w konnych wozach strażackich.

Burnham wprowadził zabezpieczenia, które według panujących wówczas standardów były wyszukane, a nawet przesadne. Stworzył odrębny zespół straży pożarnej wystawy, polecił zainstalować setki hydrantów i telegraficznych alarmów przeciwpożarowych, a także zlecił budowę statku strażackiego, The Fire Queen, przystosowanego do poruszania się po płytkich kanałach parku i przepływania pod licznymi niskimi mostkami. Zgodnie ze specyfikacją projektu, wszystkie budynki miały być otoczone podwodnym wodociągiem, a we wnętrzu być wyposażone w rury pod ciśnieniem. Na terenie budowy obowiązywał także zakaz palenia, Burnham uczynił jednak co najmniej dwa wyjątki od tej reguły: jeden dla firmy budowlanej, która twierdziła, że jeśli zabroni palenia cygar, wszyscy jej robotnicy z Europy odejdą, a drugi dla wielkiego paleniska w „chałupie”, wokół którego co noc zbierali się inżynierowie, kreślarze i przyjezdni architekci, żeby pić wino, rozmawiać i palić cygara.

Zaraz na początku zimy Burnham polecił obłożyć wszystkie hydranty końskim nawozem, żeby woda nie zamarzła.

W najzimniejsze dni nawóz zaczynał parować. Wyglądało to tak, jakby same hydranty płonęły.

* * *

Sol Bloom wrócił do biura Mike’a De Younga pewien, że ten nie zaakceptuje zaproponowanej pensji, gdyż zdecydował się żądać takiego samego uposażenia, jakie otrzymywał prezydent Stanów Zjednoczonych: 50 tysięcy dolarów rocznie. „Im więcej o tym myślałem — wspominał Bloom — tym bardziej podobał mi się pomysł poinformowania Mike’a De Younga, że żadna niższa kwota nie wynagrodzi mi poświęcenia, jakim byłoby opuszczenie San Francisco”.

De Young poprosił go, żeby usiadł. Wyraz twarzy miał poważny i wyczekujący.

„Choć doceniam zaszczyt, jaki mnie spotyka — zaczął Bloom — uważam, że moja przyszłość jest tutaj, w tym mieście. Kiedy patrzę w przyszłość, widzę siebie...”.

De Young mu przerwał.

„Sol, miałeś mi powiedzieć, ile chcesz zarabiać” — powiedział cicho.

„Nie chcę, żeby pan pomyślał, że nie doceniam...”.

„Już to mówiłeś — stwierdził De Young. — A teraz mi powiedz, ile chcesz pieniędzy”.

Sprawy przybrały niezupełnie taki obrót, jakiego oczekiwał Bloom. Z lekką obawą wymienił sumę: „Tysiąc dolarów tygodniowo”.

De Young się uśmiechnął.

„Cóż, to niezła pensja jak dla dwudziestojednoletniego młodzieńca, ale jestem pewien, że na nią zasłużysz”.

* * *

W sierpniu główny inżynier Burnhama, Abraham Gottlieb, stwierdził ze zgrozą, że zapomniał obliczyć obciążenia wiatrem dla głównych obiektów wystawy. Burnham natychmiast polecił firmom budowlanym — w tym Agnew & Co., wznoszącej Budynek Rzemiosła i Sztuk Wyzwolonych — wstrzymać roboty. Od miesięcy prześladowały go plotki, że zmusza ludzi do pracy w zbyt szybkim tempie i że w rezultacie budynki mogą stwarzać zagrożenie. W Europie prasa utrzymywała, że pewne budowle są z góry „skazane”. A teraz Gottlieb przyznał się do potencjalnie katastrofalnego błędu.

Gottlieb protestował, że nawet bez dokładnych obliczeń siły wiatru budynki są dostatecznie wytrzymałe.

„Ja jednak nie mogę przyjąć takiego stanowiska” — pisał Burnham w liście do Jamesa Dredge’a, wydawcy wpływowego brytyjskiego magazynu „Engineering”. Polecił wzmocnić wszystkie budynki w takim stopniu, żeby były w stanie przetrzymać najsilniejsze huragany zanotowane w ciągu ostatnich dziesięciu lat. „Być może posuwam się do przesady — pisał do Dredge’a — ale mnie takie postępowanie wydaje się mądre i rozsądne, jeśli wziąć pod uwagę wielkość zaangażowanych środków”.

Gottlieb złożył rezygnację. Burnham zastąpił go Edwardem Shanklandem, inżynierem z własnej firmy, mającym reputację doskonałego konstruktora mostów.

Dnia 24 listopada 1891 roku Burnham ponownie napisał do Jamesa Dredge’a. Donosił, że znów znalazł się pod ostrzałem prasy w związku z konstrukcją budynków. „Obecnie krytykuje się mnie za to, że niepotrzebnie są aż tak mocne” — wyjaśnił.

* * *

Zaraz po przybyciu do Chicago Bloom odkrył, dlaczego tak niewiele osiągnięto przy organizacji Zakątka Uciech, oficjalnie nazywanego „departamentem U”. Aż do tej pory znajdował się on pod kontrolą Fredericka Putnama, profesora etnologii z Uniwersytetu Harvarda. Był to uznany antropolog, ale jak wiele lat później powiedział Bloom, postawienie go na czele departamentu U „było mniej więcej tak inteligentną decyzją, jak zrobienie z Alberta Einsteina szefa Ringling Brothers and Barnum & Bailey Circus”. Putnam zapewne zgodziłby się z tą opinią. Zwierzył się swojemu koledze z Harvardu, że „z największą chęcią pozbyłby się tego całego indiańskiego cyrku”.

Bloom podzielił się swoimi zastrzeżeniami z prezesem wystawy, Bakerem, a ten skierował go do Burnhama.

„Jest pan młodym człowiekiem, naprawdę bardzo młodym człowiekiem jak na zadanie, które panu powierzono” — stwierdził Burnham.

Ale i on był młody, kiedy John B. Sherman wszedł do jego biura i odmienił mu życie.

„Chcę, żeby pan wiedział, że ma pan moje pełne zaufanie — powiedział. — Kieruje pan samodzielnie Zakątkiem Uciech. Niech pan rusza do pracy. Odpowiada pan jedynie przede mną. Przygotuję stosowne dokumenty. Powodzenia”.

* * *

W grudniu 1891 roku najbardziej zaawansowana była budowa Budynku Górnictwa i Budynku Kobiet. Ta pierwsza przebiegała gładko dzięki zimie, która, jak na standardy Chicago, była niezwykle łagodna. Natomiast Budynek Kobiet stał się prawdziwą próbą, tak dla Burnhama, jak i dla jego młodej projektantki Sophii Hayden, głównie z powodu zmian, jakich domagała się Bertha Honore Palmer, stojąca na czele Damskiej Rady Wystawy, organu, któremu podlegały wszystkie sprawy mające coś wspólnego z kobietami. Bertha, mając za sobą bogactwo i pozycję towarzyską swojego męża, Pottera Palmera, przywykła do przeprowadzania swojej woli, czego jasno dowiodła wcześniej tego roku, tłumiąc bunt zorganizowany przez sekretarkę rady, a właściwie otwartą wojnę między frakcjami elegancko uczesanych i ubranych kobiet. W samym środku tego zamieszania jedna z przerażonych członkiń rady napisała do pani Palmer: „Mam wielką nadzieję, że z tego powodu Kongres nie nabierze pogardy dla naszej płci”.

Hayden przyjechała do Chicago, żeby wykończyć rysunki, po czym wróciła do domu, pozostawiając Burnhamowi kwestię realizacji projektu. Budowę rozpoczęto 9 lipca, a ostatnie warstwy tynku robotnicy zaczęli kłaść w październiku. Hayden przyjechała w grudniu, aby nadzorować wykończenie elewacji, co uważała za swój obowiązek. Szybko odkryła, że Bertha Palmer ma na ten temat inne zdanie.

We wrześniu, bez wiedzy Hayden, Palmer wezwała kobiety do przekazywania architektonicznych detali, które miały zdobić budynek i w rezultacie otrzymała całe muzeum kolumn, panneau, rzeźb, gzymsów, drzwi i innych tego typu elementów. Była zdania, że w budynku można wykorzystać wszystkie dary, szczególnie te nadesłane przez kobiety wpływowe. Ze swojej strony Hayden była przekonana, że taka mieszanina da w rezultacie estetycznego potworka.

Kiedy wpływowa dama z Wisconsin, pani Flora Ginty, przesłała kunsztownie rzeźbione drewniane drzwi, Hayden odmówiła ich przyjęcia. Pani Ginty poczuła się z tego powodu bardzo dotknięta. „Kiedy myślę o dniach, które poświęciłam, i kilometrach, jakie przejechałam, żeby je zdobyć dla Budynku Kobiet, mój gniew jeszcze wzrasta”. Pani Palmer była w tym czasie w Europie, ale jej prywatna sekretarka, Laura Hayes, plotkarka o niewiarygodnym zasięgu, dopilnowała, żeby jej chlebodawczyni poznała wszystkie szczegóły zajścia. Hayes poinformowała również panią Palmer, jakich rad udzieliła architektce: „Uważam, że lepiej mieć budynek wyglądający jak patchworkowa kapa niż odmówić przyjęcia rzeczy, które panie z rady z takim trudem zebrały”.

Patchworkowa kapa nie była tym, o czym marzyła Hayden. Nie okazując względów zobowiązaniom towarzyskim pani Palmer, odmawiała stanowczo przyjmowania darów. Wywiązała się prawdziwa wojna, toczona w duchu wieku pozłacanego, pełna ukrytych afrontów i jadowitej grzeczności. Pani Palmer dokuczała coraz bardziej przygnębionej Hayden, gnębiła ją i obdarzała lodowatymi uśmiechami. Na koniec powierzyła kwestię wykończenia Budynku Kobiet komu innemu, projektantce o nazwisku Candace Wheeler.

Hayden walczyła w charakterystyczny dla siebie, cichy i uparty sposób, ale wreszcie dłużej nie mogła tego wszystkiego znieść. Przyszła do biura Burnhama, zaczęła mu opowiadać, co się dzieje, i nagle dostała ataku — zalała się łzami, krzyczała i nie mogła opanować szlochów. „Poważne załamanie — określiła to pewna znajoma — połączone z gwałtownym atakiem pobudzenia nerwowego”.

Zaskoczony Burnham wezwał jednego z chirurgów zatrudnionych przy wystawie. Hayden została dyskretnie wywieziona z parku w jednym z tych nowoczesnych angielskich ambulansów o cichych, gumowych oponach i zamknięta w sanatorium na przymusowy odpoczynek. Popadła w „melancholię”, którym to słowem określano wówczas depresję.

* * *

W parku Jacksona napięcie nerwowe było zjawiskiem endemicznym. Jak przekonał się Burnham, proste sprawy często okazywały się niemożliwie skomplikowane. Nawet Olmsted zrobił się poirytowany. Był błyskotliwy i czarujący, ale kiedy raz coś sobie postanowił, stawał się równie nieustępliwy jak blok wapienia z Joliet. Pod koniec 1891 roku jego obsesją stały się łódki, jakie miano dopuścić do ruchu na kanałach wystawy. Zupełnie jakby to wyłącznie one miały zadecydować o sukcesie jego walki o „poetycką tajemnicę”.

W grudniu 1891 roku Burnham otrzymał ofertę od producenta holowników, optującego za wykorzystaniem na wystawie łodzi parowych. Olmsted dowiedział się o tym od Harry’ego Codmana, który nie tylko był jego kierownikiem operacyjnym w Chicago, ale pełnił też funkcję szpiega, informując na bieżąco swojego pryncypała o wszelkich zagrożeniach dla jego wizji krajobrazu. Codman posłał Olmstedowi kopię listu z ofertą, z dopiskiem, że producent holowników zdaje się cieszyć zaufaniem Burnhama.

Dnia 23 grudnia Olmsted napisał do Burnhama: „Podejrzewam, że nawet Codman uważa, że robię za wielki problem z wyboru tych łodzi i poświęcam mu zbyt wiele, jeśli już nie myśli, to troski, choć powinienem się poświęcić innym, bardziej krytycznym zagadnieniom, obawiam się też, że będzie Pan miał mnie za dziwaka”.

Mimo to ponownie dał upust swojej obsesji. Producent holowników, skarżył się Olmsted, traktuje kwestię łodzi jedynie jako zagadnienie przewożenia dużej liczby ludzi między różnymi punktami wystawy, tak tanio i szybko, jak to tylko jest możliwe. „Wie Pan doskonale, że główny cel, jaki chcemy osiągnąć, jest zupełnie inny. Nie próbuję uczynić z tego zagadnienia mojej deklaracji. Jest Pan równie świadom problemu jak ja. Wie Pan, że jest to kwestia poezji, i że jeśli na te wody mają zostać wprowadzone łodzie, byłoby kompletnym nonsensem użycie takich, które kłóciłyby się z tym poetyckim celem”.

Olmsted nigdy nie brał pod uwagę kwestii transportowych. Łodzie na kanałach miały za zadanie podkreślić walory krajobrazowe. „Jeśli wprowadzimy na te wody nieodpowiednie łodzie, efekt będzie odrażający i zniszczy wartość tego, co w innym wypadku byłoby najcenniejszą, najbardziej oryginalną cechą wystawy. A w mojej opinii zniszczy ją celowo. Tysiąc razy lepiej [będzie] w ogóle nie wprowadzać tam łodzi”.

* * *

Jakby wbrew coraz bardziej natrętnemu wtrącaniu się komitetów, narastającemu konfliktowi między Burnhamem a dyrektorem generalnym Davisem oraz nieustannemu zagrożeniu strajkami, główne budynki wystawy zaczynały nabierać kształtów. Robotnicy przygotowywali fundamenty z ogromnych prętów układanych na krzyż zgodnie z metodą rusztu Roota, po czym, za pomocą napędzanych parą żurawi, ustawiali wysokie słupy z żelaza i stali, pełniące funkcję ram budynków. Następnie wypełniali te ramy rusztowaniem z tysięcy desek, tworząc ściany dość mocne, żeby utrzymały dwie grube warstwy zaprawy gipsowo-włókninowej. W miarę jak przy każdej budowli robotnicy układali stosy świeżego drewna, obok wyrastały postrzępione pogórza trocin i drzazg. Powietrze pachniało ciętym drewnem i Bożym Narodzeniem.

W grudniu pojawiły się pierwsze wypadki na budowie — niejaki Mueller, pracujący przy Budynku Górnictwa, zmarł z powodu pęknięcia czaszki. Wkrótce potem nastąpiły trzy dalsze zgony:

Jansen, pęknięta czaszka, Budynek Elektryczności.

Allard, pęknięta czaszka, Budynek Elektryczności.

Algeer, śpiączka spowodowana nowym zjawiskiem — porażeniem elektrycznością, Budynek Górnictwa.

Przytrafiały się również dziesiątki pomniejszych wypadków. Na potrzeby prasy Burnham przybierał pozę pewności siebie i optymizmu. Dnia 28 grudnia 1891 roku w liście do wydawcy „Chicago Herald” napisał: „Nadal nierozstrzygniętych pozostaje kilka kwestii związanych z projektem i planami, ale wszystko pozostaje pod kontrolą i nie widzę powodów, dla których nie mielibyśmy zakończyć naszych prac do czasu uroczystości zaplanowanych na październik 1892 roku — dzień inauguracji — i na otwarcie wystawy 1 maja 1893 roku”.

Tymczasem prace przy wystawie były poważnie opóźnione, a jeszcze gorszych opóźnień uniknięto jedynie ze względu na niezwykle łagodną zimę. Październikowa inauguracja miała się odbyć w Budynku Rzemiosła i Sztuk Wyzwolonych, ale do stycznia 1892 roku zdążono jedynie położyć pod niego fundamenty. Wszystko musiałoby odtąd iść zupełnie bez zakłóceń, jeśli wystawa miała być choć w części gotowa do zaprezentowania publiczności. A przede wszystkim współpracę musiałaby podjąć pogoda.

W całej Ameryce upadały banki i firmy prywatne, wszędzie groziły strajki, a cholera rozpoczęła swój powolny pochód przez Europę, wywołując obawy, że pierwsze zarażone statki przybiją wkrótce do portu w Nowym Jorku.

I jakby komukolwiek była potrzebna dodatkowa presja, „New York Times” ostrzegał: „klęska wystawy, właściwie zaś wszystko poza prawdziwym i głośnym sukcesem, stanie się kompromitacją całego kraju, a nie tylko samego Chicago”.