Pozostałości dnia
W listopadzie 1891 roku Julia Conner oznajmiła Holmesowi, że jest w ciąży, a on nie ma teraz innego wyjścia, jak się z nią ożenić. Holmes zareagował na jej słowa serdecznie i ze spokojem. Przytulił ją, pogładził po włosach i ze łzami w oczach zapewnił, że nie powinna się martwić, ponieważ na pewno weźmie z nią ślub, tak jak obiecał. Musiał tylko narzucić jeden warunek: obecnie dziecko nie wchodziło w rachubę. Ożeni się z nią jedynie wtedy, gdy ona zgodzi się na prosty zabieg aborcji. Był lekarzem i robił już wcześniej takie rzeczy. Zastosuje chloroform, nic więc nie będzie czuła, a kiedy się obudzi, będzie ją czekać perspektywa nowego życia jako pani H. H. Holmes. Na dzieci przyjdzie czas później. Teraz mają zbyt dużo do zrobienia, szczególnie jeśli chodzi o ukończenie hotelu i jego umeblowanie przed wystawą.
Wiedział, że ma nad Julią wielką władzę. Po pierwsze, była to władza, jaka pojawiała się w sposób naturalny, kiedy oczarowywał — zarówno kobiety, jak i mężczyzn — swoją fałszywą otwartością i ciepłem. Po drugie, była to władza związana z akceptacją społeczną. Choć pozamałżeńskie związki seksualne były powszechne, społeczeństwo tolerowało je jedynie wtedy, kiedy pozostawały tajemnicą. Książęta z Union Stock Yards uciekali z pokojówkami, a właściciele banków uwodzili maszynistki. Jeśli powstawała taka konieczność, ich adwokaci organizowali ciche podróże za granicę, do europejskich gabinetów chirurgicznych, prowadzonych przez dyskretnych, choć kompetentnych lekarzy. Publiczna pozamałżeńska ciąża oznaczała hańbę i brak środków do życia. Holmes posiadał obecnie Julię tak absolutnie, jakby była jego niewolnicą w czasach sprzed wojny secesyjnej, i napawał się tą pozycją. Powiedział, że zabieg przeprowadzi w wigilię Bożego Narodzenia.
* * *
Spadł śnieg. Przy Prairie Avenue kolędnicy wędrowali od drzwi do drzwi, od czasu do czasu zapraszani do bogatych domów na grzany jabłecznik i kakao. Powietrze pachniało palonym drewnem i pieczoną kaczką. Na północy, na cmentarzu Graceland, po pokrytych śniegiem pagórkach mknęły na saniach młode pary, podciągając koce szczególnie wysoko, kiedy mijały wysoką figurę strażnika przy grobowcu Dextera Gravesa, „Wieczne Odpoczywanie”. Była to zakapturzona postać, która z pewnej odległości sprawiała wrażenie, jakby tam, gdzie powinna mieć twarz, miała jedynie ciemność. Według legendy, jeśli zajrzy się w tę pustkę, zobaczy się zaświaty.
Pod numerem 701 przy Sześćdziesiątej Trzeciej w Englewood Julia Conner układała córkę do snu, z całych sił starając się uśmiechać i uczestniczyć w dziecięcym zachwycie związanym z oczekiwaniem Bożego Narodzenia. Tak, Święty Mikołaj przyjdzie na pewno i przyniesie jej wspaniałe prezenty. Holmes obiecał, że kupi Pearl wiele zabawek i słodyczy, a dla Julii coś prawdziwie wspaniałego, przewyższającego wszystko, co mogłaby otrzymać od tego biednego, bezbarwnego Neda.
Padający śnieg wygłuszył stukot końskich kopyt o bruk. Pociągi, zbrojne w kły z lodu, przemykały przez skrzyżowanie przy Wallace.
Julia zeszła po schodach, do apartamentu zajmowanego przez państwa Crowe. Zaprzyjaźniła się bardzo z panią Crowe, a dziś pomogła jej ubrać choinkę, która miała być bożonarodzeniową niespodzianką dla Pearl. Opowiadała o tym, co będą jutro robić z Pearl, poinformowała też panią Crowe, że wkrótce wyjeżdża do Davenport w Iowa na ślub starszej siostry — „starej panny”, według określenia pani Crowe — która ku powszechnemu zdumieniu miała wyjść za mąż za kolejarza. Julia czekała na nadejście darmowych biletów, które pan młody miał jej przesłać pocztą.
Wyszła od państwa Crowe późno, w dobrym nastroju. Jej przyjaciółka wspominała później: „Nie powiedziała nic, co by wskazywało, że zamierza wyjechać tej nocy”.
* * *
Holmes życzył Julii „Wesołych Świąt” i przytulił ją do siebie, po czym wziął ją za rękę i zaprowadził do pokoju na piętrze, już przygotowanego do operacji. Stał tam przykryty białym płótnem stół, a obok leżał błyszczący zestaw chirurgiczny. Instrumenty ułożono na kształt połyskliwego słonecznika ze stali. Były to narzędzia wzbudzające strach — piły do kości, haki brzuszne, trokar i trepan — których na pewno w większości nie potrzebował do zabiegu, a zostały ułożone w taki sposób, żeby Julia na pewno je zauważyła.
Holmes miał na sobie biały fartuch z podwiniętymi rękawami, być może włożył również kapelusz, a konkretnie melonik. Nie umył rąk, na twarzy nie miał maseczki. Nie było takiej potrzeby.
Kiedy Julia wzięła go za rękę, zapewnił, że nic nie poczuje. Obudzi się równie zdrowa jak teraz, ale bez ciężaru, który w sobie nosi. Wyjął zatyczkę z ciemnobrązowej butelki i natychmiast poczuł w nosie zapach srebrzystego oparu. Wylał trochę chloroformu na złożoną chusteczkę. Julia ścisnęła go mocniej za rękę, co uznał za szczególnie podniecające. Przyłożył chusteczkę do nosa i ust kobiety. Jej powieki zadrżały, po czym oczy uciekły w głąb czaszki. Później przyszedł odruchowy skurcz mięśni, taki, jak we śnie o bieganiu. Julia puściła jego rękę i rozczapierzyła dłoń. Jej stopy zadrżały, jakby wtórując szybkiemu rytmowi wygrywanemu na bębnie. Podniecenie Holmesa wzrosło. Spróbowała odepchnąć jego rękę, ale on był przygotowany na ten nagły przypływ sił, który zawsze nadchodził przed ostateczną utratą przytomności. Z jeszcze większą siłą przycisnął chusteczkę do jej twarzy. Zaczęła uderzać rękami w jego przedramiona, ale stopniowo siły ją opuszczały. Jej ramiona poruszały się teraz po powolnych łukach, kojących i zmysłowych, a dziki rytm ustał. Obecnie był to balet, sielanka.
Holmes, przytrzymując jedną dłonią chusteczkę na miejscu, wylał w fałdy materiału między swoimi palcami więcej chloroformu. Rozkoszował się uczuciem zimna, jakie wywoływał na skórze chloroform. Jedna ręka Julii opadła na stół, potem druga. Powieki opadły, uniosły się i wreszcie zamknęły na dobre. Nie sądził, żeby była dość sprytna, by symulować utratę przytomności, ale mimo to trzymał ją mocno dalej. Po kilku chwilach sięgnął po jej nadgarstek i zbadał puls. Był niemal niewyczuwalny, odległy jak grzmot oddalającego się pociągu.
Zdjął fartuch i odwinął rękawy. Chloroform i podniecenie sprawiły, że czuł się oszołomiony. Jak zwykle było to przyjemne uczucie, wyzwalające w nim ciepłą leniwość, takie wrażenie, jak gdyby siedział zbyt długo przed gorącym piecem. Zakorkował butelkę z chloroformem, poszukał świeżej chusteczki i ruszył korytarzem do pokoju Pearl.
Tylko chwilę zajęło mu złożenie chusteczki i zmoczenie jej chloroformem. Później, znalazłszy się na powrót w korytarzu, spojrzał na zegarek i przekonał się, że jest już Boże Narodzenie.
* * *
Ten dzień nic dla Holmesa nie znaczył. Bożonarodzeniowe poranki jego dzieciństwa dusiły się od pobożnych modlitw i ciszy, jakby dom przykrywał gigantycznych rozmiarów, gruby, wełniany koc.
* * *
W bożonarodzeniowy poranek państwo Crowe czekali w radosnym nastroju na przybycie Julii i Pearl. Wyobrażali sobie, jak oczy dziewczynki rozbłysną radośnie na widok ślicznego drzewka i prezentów ukrytych pod jego gałązkami. W mieszkaniu było ciepło, a powietrze pachniało cynamonem i jodłą. Minęła godzina. Państwo Crowe czekali tak długo, jak długo mogli, ale o dziesiątej rano ruszyli złapać pociąg do centrum Chicago, gdzie planowali odwiedzić przyjaciół. Nie zamknęli drzwi mieszkania na klucz, a Julii zostawili wesołą, zapraszającą wiadomość.
Wrócili wieczorem, około dwudziestej trzeciej, i zastali wszystko tak, jak zostawili. Najwyraźniej Julia i jej córka nie przyszły na choinkę. Następnego dnia rano poszli do mieszkania Julii, ale nikt im nie otworzył. Rozpytywali sąsiadów, czy ktoś widział Julię lub Pearl, ale nikt nie widział.
Kiedy zjawił się Holmes, pani Crowe zapytała go, gdzie może być Julia. Wyjaśnił, że razem z Pearl wyjechała do Davenport wcześniej niż to było planowane.
Pani Crowe nie miała więcej wieści od przyjaciółki. I ona, i sąsiadki uznały całą sprawę za bardzo zagadkową. Ustaliły, że po raz ostatni widziano Julię i Pearl w wigilię Bożego Narodzenia.
Nie była to tak do końca prawda. Julię widywano i później, choć nikt, nawet jej własna rodzina z Davenport w stanie Iowa, nie byłby w stanie jej rozpoznać.
* * *
Zaraz po Bożym Narodzeniu Holmes poprosił jednego ze swoich współpracowników, Charlesa Chappella, aby przybył do jego budynku. Wiedział, że Chappell był „preparatorem”, to znaczy, że posiadł umiejętność oczyszczania z ciała ludzkich kości i układania ich na powrót w kompletny szkielet, taki, jakie wystawiano w gabinetach lekarskich i laboratoriach. Nauczył się tego przy przygotowywaniu zwłok dla studentów medycyny w szpitalu Cook County.
Podczas studiów Holmes widział na własne oczy, jak desperacko uczelnie medyczne próbują zdobywać zwłoki — i świeże, i szkielety. Coraz częściej prowadzono poważne, systematyczne studia medyczne, a dla naukowców ludzkie ciało było niczym lodowiec na biegunie, czymś, co należy zbadać i poznać. Szkielety wisiały też w gabinetach lekarskich, gdzie pełniły funkcję ilustrowanej encyklopedii. Przy popycie przewyższającym znacznie podaż lekarze nabrali zwyczaju przyjmowania, dyskretnie i z wdzięcznością, wszelkich oferowanych im zwłok. Nie popierali oczywiście morderstw, choć z drugiej strony nie czynili przesadnych wysiłków, żeby ustalić pochodzenie otrzymywanych ciał. Rabowanie grobów zmieniło się niemal w gałąź przemysłu, choć kameralną i wymagającą niezwykle zimnej krwi. Kiedy zwłoki całkowicie znikały z rynku, lekarze sami pomagali wykopywać świeżo umarłych.
Holmes był pewien, że nawet teraz, w latach dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku, popyt musi być bardzo wysoki. Chicagowskie gazety relacjonowały mrożące krew w żyłach historie o lekarzach profanujących groby. Po nieudanym napadzie na cmentarz w New Albany w stanie Indiana, który wydarzył się 24 lutego 1890 roku, doktor W. H. Wathen, stojący na czele Kentucky Medical College, powiedział reporterowi „Tribune”: „Ci panowie działali nie w imieniu Kentucky Medical College ani dla własnej korzyści, ale na potrzeby szkół medycznych w Louisville, którym ludzkie zwłoki są równie niezbędne jak człowiekowi powietrze”. Zaledwie trzy tygodnie później lekarze z Louisville powtórzyli swój napad. Próbowali obrabować groby w Stanowym Zakładzie dla Umysłowo Chorych w Anchorage w stanie Kentucky, tym razem działając w imieniu Uniwersytetu Louisville. „Tak, wysłaliśmy tę ekipę — powiedział jeden z wyższych urzędników uniwersytetu. — Musimy mieć ciała, a skoro państwo nie chce nam ich przekazywać, musimy je kraść. Semestr zimowy jest przepełniony i zużył tyle preparatów, że dla semestru wiosennego nic nie zostało”. Urzędnik nie czuł się w obowiązku przepraszać. „Cmentarz w tym zakładzie jest rabowany od lat i wątpię, czy spoczywa na nim chociaż jedno ciało — wyjaśnił. — Jak już mówiłem, musimy mieć zwłoki. Bez nich nie sposób wykształcić lekarza i opinia publiczna musi to wreszcie zrozumieć. Jeśli nie zdołamy ich zdobyć w żaden inny sposób, uzbroimy studentów w strzelby Winchestera i każemy im zapewnić ochronę rabusiom grobów podczas pracy”.
Holmes miał oko do okazji, a ponieważ popyt na ciała był tak ogromny, pokusa zysku stała się nieodparta.
Zaprowadził Charlesa Chappella do pokoju na piętrze, gdzie stał stół, instrumenty medyczne i butle z rozpuszczalnikami. Ten widok nie wzbudził niepokoju Chappella, podobnie jak zwłoki na stole — wiedział, że Holmes jest lekarzem. Ciało należało do niezwykle wysokiej kobiety. Nie widać było niczego, co pozwoliłoby ustalić jej tożsamość. „Wyglądało jak ciało oskórowanego zająca, któremu przecięto skórę na głowie i ściągnięto — opowiadał potem.
— W niektórych miejscach razem ze skórą odeszły spore fragmenty ciała”.
Holmes wyjaśnił, że przeprowadzał sekcję, ale zakończył już swoje badania. Zaproponował Chappellowi 36 dolarów za oczyszczenie kości i czaszki oraz przygotowanie w pełni wypreparowanego szkieletu, a ten przystał na propozycję. Obaj z Holmesem umieścili ciało w kufrze wyłożonym grubym płótnem. Firma przewozowa dostarczyła kufer do domu Chappella.
Wkrótce potem Chappell dostarczył gotowy szkielet. Holmes mu podziękował, zapłacił i zaraz potem sprzedał jego dzieło Hahneman Medical College — szkole medycznej z Chicago, a nie z Filadelfii, gdzie znajdowała się uczelnia o tej samej nazwie — za wielokrotność sumy, jaką zapłacił Chappellowi.
* * *
W drugim tygodniu stycznia 1892 roku do mieszkania Julii w budynku Holmesa wprowadzili się nowi lokatorzy, rodzina Doyle’ów. Kiedy tam weszli, na stole stały naczynia, a na krześle wisiało ubranie Pearl. Mieszkanie sprawiało takie wrażenie, jakby jego poprzedni lokatorzy mieli wrócić za kilka minut.
Doyle’owie zapytali Holmesa, co tu się stało.
Ten z całkowitym spokojem przeprosił za bałagan i wyjaśnił, że siostra Julii nagle poważnie zachorowała i dlatego obie z córką udały się w pośpiechu na stację. Nie zachodziła potrzeba pakowania ich rzeczy, ponieważ obie, i Julia, i Pearl, były dobrze zaopatrzone i nie planowały wracać.
Później Holmes opowiadał inną historię. „Po raz ostatni widziałem ją w okolicach 1 stycznia 1892 roku, kiedy ustalaliśmy wysokość jej czynszu. Powiedziała wówczas, nie tylko mnie, ale i sąsiadom, że zamierza wyjechać”. Choć wszystkim mówiła, że celem jej wyjazdu jest Iowa, w rzeczywistości, jak opowiadał Holmes, „zamierzała pojechać gdzie indziej, ponieważ bała się, że mąż odbierze jej córkę. Podawała, że jedzie do Iowa tylko po to, by go zmylić”. Zaprzeczał, by łączyły go z Julią intymne stosunki, oraz temu, że poddała się „niedozwolonej operacji”, jak wówczas eufemistycznie określano aborcję. „Być może istotnie jest kobietą niecierpliwą i nie zawsze łagodną, ale nie sądzę, by ktoś z jej przyjaciół czy rodziny uwierzył, że jest kobietą amoralną albo taką, która bierze udział w przestępstwach”.