Jeden dobry obrót
W pierwszym tygodniu czerwca ludzie Ferrisa zaczęli usuwać ostatnie fragmenty bali i desek z rusztowania, które dotychczas kryło i podtrzymywało konstrukcję wielkiego koła. Górna część tworzyła na tle nieba łuk sięgający w najwyższym punkcie osiemdziesięciu i pół metra, czyli wysokości, na jakiej znajdowało się ostatnie zamieszkane piętro budynku bractwa wolnomularskiego — najwyższego drapacza chmur w mieście, wzniesionego przez Burnhama. Nie zawieszono jeszcze ani jednego z trzydziestu sześciu wagonów, ale samo koło było już gotowe do pierwszego obrotu. Konstrukcja, bez żadnych dodatkowych elementów, sprawiała niebezpiecznie kruche wrażenie. „Dla umysłu niemechanicznego niemożliwe jest zrozumienie, jak taka rzecz rodem z zamieszkanej przez olbrzymy Krainy Brobdingnag Swifta może utrzymać się w pionie — napisał Julian Hawthorne, syn Nathaniela, znanego amerykańskiego pisarza. — Nie ma ona żadnych widocznych podpór — żadnych, które sprawiałyby wrażenie wystarczająco solidnych. Szprychy wyglądają zupełnie jak pajęczyna. Wykonano je zgodnie z modą panującą przy produkcji najnowszych rowerów”.
W czwartek 8 czerwca Luther Rice zasygnalizował palaczom przy ogromnych kotłach parowych, które znajdowały się ponad dwieście metrów dalej, przy Lexington Avenue, poza terenem Zakątka Uciech, aby rozpalili ogień i zaczęli napełniać parą ukryte pod ziemią rury o przekroju dwudziestu pięciu centymetrów. Kiedy w kotłach uzyskano odpowiednie ciśnienie, dał znak inżynierowi stojącemu w kanale pod kołem i para z wizgiem wprawiła w ruch tłoki bliźniaczych silników o mocy stu koni mechanicznych. Koła zębate obracały się gładko i cicho. Rice nakazał zatrzymać silnik. Robotnicy rozpoczęli zakładanie dziesięciotonowego łańcucha na koła zębate przy silnikach oraz na zębatkę w samym kole. Rice wysłał telegram do Ferrisa, który przebywał wówczas w swoim biurze w Hamilton Building w Pittsburghu: „Silniki przyjęły parę i pracują bez zarzutu. Łańcuch założony na koła zębate i przygotowany do pierwszego obrotu koła”.
Ferris nie mógł sam udać się do Chicago, ale wysłał swojego wspólnika, W. F. Gronaua. Wczesnym rankiem w piątek 9 czerwca, kiedy pociąg przejeżdżał przez South Side, Gronau przekonał się, że koło góruje nad całą okolicą — tak samo jak dzieło Eiffela w Paryżu. Uwagi innych pasażerów na temat wielkości koła i delikatności jego konstrukcji napełniły go mieszaniną dumy i niepokoju. Ferris, który miał już dość opóźnień w budowie i nagabywań Burnhama, powiedział Gronauowi, żeby albo uruchomił koło, albo kazał je zerwać z wieży.
Ostatnie poprawki i inspekcje zajęły większość piątku, ale tuż przed zapadnięciem zmroku Rice poinformował Gronaua, że — jego zdaniem — wszystko jest gotowe.
„Nie ufałem sobie na tyle, żeby przemówić, dlatego tylko skinięciem głowy kazałem zaczynać” — wspominał Gronau. Bardzo chciał sprawdzić, czy koło zadziała, ale równocześnie „z radością zgodziłbym się na odłożenie próby”.
Należało jedynie puścić parę i patrzeć, co się stanie. Nikt przedtem nie zbudował tak ogromnego koła. Nie było innej gwarancji, że obróci się ono gładko i spokojnie, nie zgniatając podpór, oprócz nadziei inżynierów opartej na wyliczeniach, które odzwierciedlały znane właściwości żelaza. Nigdy wcześniej żadna konstrukcja nie była narażona na tak niezwykłe naprężenia.
Obok stała śliczna żona Ferrisa, Margaret, zarumieniona z podniecenia. Gronau przypuszczał, że doświadcza ona takiego samego ogromnego napięcia jak on sam.
„Nagle oderwał mnie od tych myśli okropny hałas” — wspominał. W niebo wbił się potężny warkot, który kazał wszystkim w okolicy — Algierczykom z wioski Blooma, Egipcjanom, Persom i zwiedzającym w promieniu stu metrów — zatrzymać się i spojrzeć na koło.
„Unosząc głowę, zobaczyłem, jak koło powoli rusza — wspominał Gronau. — Co za widok! Co za hałas!”.
Pobiegł do Rice’a, który stał w kanale silnika, sprawdzając ciśnienie pary i zachowanie podpór. Sądził, że zastanie go przy gwałtownych próbach wyłączenia silnika, ale Rice sprawiał niefrasobliwe wrażenie.
Wyjaśnił, że testował jedynie system hamulcowy koła, który tworzyła stalowa obręcz nałożona na oś. Podczas tej próby koło przesunęło się o jedną ósmą swojego obwodu. Hałas, wyjaśnił Rice, spowodowała rdza odrapywana z obręczy.
Inżynier stojący w kanale zwolnił hamulec i przesunął przekładnie. Koła zębate zaczęły się obracać, wprawiając łańcuch w ruch.
W tym czasie wielu Algierczyków, Egipcjan i Persów — zapewne również kilka tancerek brzucha — zebrało się na peronie obok koła, który tworzyły ułożone schodkowo platformy, pozwalające pasażerom wsiadać do sześciu wagonów równocześnie. Wszyscy trwali w milczeniu.
Kiedy koło zaczęło się obracać, z jego piasty i szprych posypały się nakrętki i śruby, wypadł także jeden klucz francuski, może nawet dwa klucze. Konstrukcja pochłonęła 28 416 śrub — ktoś po prostu musiał o kilku zapomnieć.
Nie zwracając uwagi na ten stalowy deszcz, mieszkańcy afrykańskich i azjatyckich wiosek wiwatowali i tańczyli na platformach. Niektórzy zaczęli grać na instrumentach. Robotnicy, którzy ryzykowali życiem, budując koło, zaryzykowali je ponownie i wspinali się na obracającą się konstrukcję. „Nie zamontowano jeszcze wagonów, ale to nie powstrzymało ludzi — wspięli się między szprychy i wygodnie zasiedli na piaście koła, tak jak siada się w fotelu” — wspominał Gronau.
Koło potrzebowało aż dwudziestu minut na wykonanie pełnego obrotu. Dopiero kiedy go zakończyło, Gronau uznał, że próba się powiodła. „Miałem ochotę krzyczeć z radości” — powiedział.
Pani Ferris podała mu rękę. Tłum wiwatował. Rice wysłał telegram do Ferrisa, który przez cały dzień czekał na wieści, z każdą godziną bardziej niespokojny. Biuro Western Union w Pittsburghu przyjęło ten telegram o dwudziestej pierwszej dziesięć i ubrany na niebiesko posłaniec zaniósł go Ferrisowi przez chłodną wiosenną noc. Rice napisał: „Wykonano ostatnie połączenia i poprawki, parę puszczono o szóstej wieczorem. Wykonano jeden pełny obrót koła, wszystko działa poprawnie. Obrót zajął dwadzieścia minut. Gratuluję Panu całkowitego sukcesu. W Zakątku Uciech wielki entuzjazm”.
Następnego dnia, w sobotę 10 czerwca, Ferris wysłał telegram do Rice’a: „Pana telegram, informujący, że wczoraj wieczorem o szóstej wykonano pierwszy obrót koła i że był on pod każdym względem sukcesem, spowodował wielką radość w całym naszym obozie. Chcę Panu pogratulować w tej sprawie i prosić Pana, żeby jak najszybciej zamontował Pan wagony, pracując w dzień i w nocy — jeśli nie będzie Pan mógł zakładać wagonów w nocy, proszę wylewać babbitem panewki, aby przyspieszać pracę”.
Koło działało, ale Ferris, Gronau i Rice wiedzieli, że czekają ich dużo poważniejsze próby. Od razu w sobotę robotnicy zaczęli wieszać wagony, nakładając na koło pierwsze poważne obciążenie. Każdy z trzydziestu sześciu wagonów ważył trzynaście ton, co łącznie dawało blisko 500 tysięcy kilogramów. A do tego należało jeszcze dodać jakieś 10 tysięcy kilogramów, kiedy pasażerowie wsiądą do wagonów.
Również w sobotę, wkrótce po otrzymaniu telegramu z gratulacjami od Ferrisa, Rice odtelegrafował, że pierwszy wagon został zawieszony na kole.
* * *
Poza parkiem Jacksona pierwszy obrót Koła Ferrisa przyciągnął zaskakująco niewiele uwagi. Miasto, a szczególnie jego warstwa frappé, skupiło swoje zainteresowanie na innym wydarzeniu rozgrywającym się w parku Jacksona — pierwszej oficjalnej wizycie reprezentantki Hiszpanii, infantki Eulalii, najmłodszej siostry nieżyjącego króla Alfonsa XII i córki wygnanej królowej Izabeli II.
Wizyta nie przebiegała najlepiej.
Infantka miała dwadzieścia dziewięć lat i, według słów urzędnika z Departamentu Stanu, była „raczej przystojna, pełna wdzięku i rozumna”. Przybyła dwa dni wcześniej pociągiem z Nowego Jorku. Natychmiast przewieziono ją do Palmer House i zakwaterowano w najbardziej luksusowym apartamencie. Zagorzali miłośnicy Chicago uznali tę wizytę za pierwszą prawdziwą okazję do zademonstrowania wykwintności miasta i dowiedzenia światu, a przynajmniej Nowemu Jorkowi, że Chicago jest równie dobrze przygotowane do podejmowania członków królewskich rodów, jak do produkowania pędzli ze świńskiej szczeciny. Pierwsze ostrzeżenie, że wizyta może nie przebiegać w pełni zgodnie z planem, pojawiło się w informacji agencji telegraficznej przesłanej z Nowego Jorku, a ostrzegającej naród przed skandalem, jakim było to, że ta młoda kobieta paliła papierosy.
Pierwszego dnia swojego pobytu w Chicago, czyli we wtorek 6 czerwca, infantka wymknęła się po południu z hotelu incognito, jedynie w towarzystwie damy dworu i asystenta przydzielonego jej przez prezydenta Clevelanda. Bardzo bawiły ją spacery po mieście, podczas których nikt jej nie rozpoznawał. „Prawdę mówiąc, nic nie mogło mi dostarczyć większej rozrywki niż przechadzanie się wśród tłumów ludzi, którzy z zacięciem czytali o mnie w gazetach i oglądali moje zdjęcia, w różnym stopniu do mnie podobne” — pisała.
Pierwszą wizytę złożyła w parku Jacksona w czwartek 8 czerwca, w dniu pierwszego obrotu Koła Ferrisa. Towarzyszył jej burmistrz Harrison. Tłumy oklaskiwały ją jedynie z powodu jej królewskiego pochodzenia, a gazety ochrzciły ją królową wystawy i pisały o jej wizycie na pierwszych stronach. Dla niej jednak to wszystko było bardzo męczące. Zazdrościła chicagowskim kobietom ich wolności. „Z pewną goryczą uświadomiłam sobie — pisała do matki — że gdyby postęp kiedykolwiek dotarł do Hiszpanii, dla mnie byłoby już za późno, żeby się nim cieszyć”.
Następnego ranka, w piątek, uznała, że wypełniła już swoje oficjalne obowiązki i nadszedł czas, żeby zaczęła się bawić. Dlatego odrzuciła zaproszenie Komitetu Ceremonii i dla kaprysu udała się na lunch do Wioski Niemieckiej.
Jednakże towarzystwo Chicago dopiero się rozgrzewało. Infantka należała do królewskiego rodu, dlatego — na Boga! — podejmą ją po królewsku. Na ten wieczór została zaproszona na przyjęcie wydawane przez Berthę Palmer w posiadłości Palmerów przy Lake Shore Drive. W ramach przygotowań pani Palmer zamówiła tron, który ustawiono na specjalnym podeście.
Zaskoczona podobieństwem nazwy hotelu, w którym mieszkała, do nazwiska gospodyni przyjęcia, infantka zaczęła zadawać pytania. Kiedy ją poinformowano, że Bertha Palmer jest żoną właściciela hotelu, zadała chicagowskiemu towarzystwu ranę, której nigdy nie miało zapomnieć ani wybaczyć. Oświadczyła mianowicie, że w żadnym wypadku nie pójdzie na przyjęcie wydane przez „żonę oberżysty”.
Przeważyła jednak dyplomacja i infantka zgodziła się przybyć. Ale nie była w radosnym nastroju. O zmierzchu upał zmienił się w ulewę i kiedy Eulalia dotarła do drzwi frontowych pani Palmer, miała zupełnie przemoczone białe atłasowe pantofelki, a wszelka jej cierpliwość wobec przyjęcia wyparowała. Wypełniała swoje obowiązki przez równiutko godzinę, po czym uciekła.
Następnego dnia opuściła oficjalny lunch w Budynku Administracyjnym i znów jadła w Wiosce Niemieckiej. Wieczorem spóźniła się o godzinę na koncert w sali koncertowej wystawy, który został zorganizowany na jej cześć. Sala była wypełniona po brzegi członkami najlepszych chicagowskich rodzin. Infantka siedziała na widowni równo pięć minut.
Uraza zaczęła przebijać przez nieustające doniesienia prasowe z jej wizyty. W sobotę 10 czerwca „Tribune” kręciła nosem: „Jej Wysokość [...] ma zwyczaj lekceważyć program wizyty i oddawać się niezależnie własnym skłonnościom”. Gazety Chicago często robiły aluzję do jej zwyczaju postępowania zgodnie z „własną, słodką wolą”.
Tymczasem infantka zaczynała szczerze lubić Chicago. Doskonale bawiła się na wystawie, a najbardziej polubiła chyba Cartera Harrisona. Podarowała mu nawet złotą papierośnicę wysadzaną diamentami. Na krótko przed swoim wyjazdem, wyznaczonym na środę 14 czerwca, napisała do matki: „Będę opuszczać Chicago z nieudawanym żalem”.
Natomiast w Chicago nikt nie żałował jej wyjazdu. Gdyby zdarzyło jej się czytać „Chicago Tribune” z tego środowego poranka, znalazłaby tam pełen rozżalenia artykuł wstępny, który stwierdzał: „Członkowie rodów królewskich są w najlepszym razie kłopotliwymi gośćmi dla republikanów, a członkowie rodu królewskiego Hiszpanii są najbardziej kłopotliwi ze wszystkich koronowanych głów [...]. Było ich zwyczajem spóźnianie się i wychodzenie wcześniej, czym powodowali powszechny żal, że nie spóźnili się jeszcze bardziej i nie wyszli jeszcze wcześniej, albo może jeszcze lepiej, że w ogóle się zjawili”.
I tu jednak można było wyczuć woń zranionych uczuć. Chicago zastawiło swój stół najlepszą zastawą i kryształami — nie z powodu ogromnego szacunku dla królewskiej krwi, ale żeby pokazać światu, jak wspaniały stół jest zdolne przygotować — a tymczasem gość honorowy wymigiwał się od uczty, żeby jeść kiełbasę, kapustę kiszoną i pić piwo.