Klaustrofobia
Holmes wiedział, że większość, o ile nie wszyscy goście jego hotelu, będą na wystawie. Pokazał Annie drogerię, restaurację i zakład fryzjerski, po czym zabrał ją na dach, aby mogła zobaczyć ładne, ocienione drzewami sąsiedztwo. Zakończył wycieczkę w swoim biurze, gdzie poprosił Annę, żeby spoczęła, po czym przeprosił ją na chwilę. Wziął plik papierów i zaczął czytać.
W pewnej chwili z roztargnieniem poprosił Annę, żeby poszła do sąsiedniego pokoju, a właściwie skarbca, i przyniosła mu dokument, który tam zostawił.
Z radością spełniła jego prośbę.
Holmes ruszył po cichu za nią.
* * *
Początkowo miała wrażenie, że drzwi zamknęły się przez przypadek. W pomieszczeniu zapanowała zupełna ciemność. Anna zaczęła walić w drzwi i wołać Harry’ego. Nasłuchiwała przez chwilę, po czym waliła dalej. Nie bała się, czuła się tylko trochę nieswojo. Nie lubiła ciemności, która tutaj była całkowita — zdecydowanie ciemniejsza niż w bezksiężycowe noce w Teksasie. Zapukała knykciami w drzwi i znów nasłuchiwała.
Powietrze zaczęło się robić nieświeże.
* * *
Holmes również nasłuchiwał. Siedział spokojnie na krześle przy ścianie, która oddzielała jego biuro od skarbca. Czas mijał. Było bardzo spokojnie. Lekki wietrzyk przeleciał przez biuro — taki przewiew to jedna z przyjemności zajmowania narożnego pokoju. Powiew, jeszcze chłodny, niósł z sobą poranny zapach trawy na preriach i wilgotnej ziemi.
* * *
Anna zdjęła but i zaczęła uderzać obcasem w drzwi. W pomieszczeniu robiło się coraz cieplej. Pot pokrył jej twarz i ramiona. Doszła do wniosku, że Harry, nieświadomy jej wypadku, udał się w jakieś inne rejony hotelu. To by wyjaśniało, dlaczego nie zareagował jeszcze na jej walenie. Może poszedł po coś do sklepów na dole? Kiedy zaczęła rozważać taką możliwość, poczuła lekką obawę. W pomieszczeniu naprawdę robiło się coraz cieplej. Trudno było nabrać tchu. I musiała do łazienki.
Na pewno będzie ją bardzo przepraszał, a ona nie okaże mu, jak okropnie się bała. Spróbowała zacząć myśleć o podróży, która miała się zacząć dziś po południu. To, że ona, skromna nauczycielka z Teksasu, wkrótce będzie przemierzać ulice Londynu i Paryża, nadal wydawało jej się nieprawdopodobne. Ale przecież Harry jej to obiecał i wszystko pozałatwiał. Już za kilka godzin wsiądzie do pociągu, odbędzie krótką podróż do Milwaukee, a wkrótce potem, razem z Minnie i Harrym, będzie już w drodze do ślicznej, chłodnej doliny rzeki Świętego Wawrzyńca, płynącej na granicy Stanów Zjednoczonych i Kanady. Widziała siebie, jak siedzi na obszernej werandzie jakiegoś dobrego hotelu nad rzeką, popijając herbatę i oglądając zachód słońca.
Znów zaczęła walić w drzwi i dodatkowo również w ścianę oddzielającą skarbiec od przewiewnego biura Harry’ego.
* * *
Wreszcie, jak zawsze, nadeszła panika. Holmes wyobrażał sobie Annę skuloną w kącie. Gdyby zechciał, mógł podejść do drzwi, otworzyć je, wziąć ją w ramiona i płakać wraz z nią nad tragedią, której uniknęli o włos. Mógł to uczynić w ostatnim momencie, w ostatnich kilku sekundach. Mógł to uczynić.
Albo mógł otworzyć drzwi i zajrzeć do Anny z szerokim uśmiechem — żeby wiedziała, że to nie był wypadek — a potem zamknąć je z powrotem, z trzaskiem, i wrócić na krzesło, i czekać, co będzie dalej. Albo mógł napełnić skarbiec gazem. Syk i ohydny zapach równie wyraźnie jak jego uśmiech powiedziałyby jej, że dzieje się coś niezwykłego.
Mógł zrobić każdą z tych rzeczy.
Musiał się skupić, żeby usłyszeć jej szlochy. Hermetyczne drzwi, stalowe ściany i izolacja z wełny mineralnej wygłuszały większość dźwięków, ale wiedział z doświadczenia, że jeśli usiądzie przy rurze gazowej, usłyszy wszystko dużo wyraźniej.
To była chwila, której pragnął najbardziej. Dawała mu seksualne spełnienie, które zdawało się trwać godzinami, choć w rzeczywistości krzyki i błagania milkły dość szybko.
Napełnił skarbiec gazem, tak na wszelki wypadek.
* * *
Holmes wrócił do mieszkania w Wrightwood i powiedział Minnie, żeby się szykowała — Anna czeka na nich w „zamku”. Objął ją, pocałował i powiedział, że jest bardzo szczęśliwy i że bardzo lubi jej siostrę.
Podczas podróży pociągiem do Englewood wydawał się spokojny i odprężony, jakby przejechał na rowerze wiele kilometrów.
* * *
Dwa dni później, 7 lipca, rodzina Okerów dostała list od Henry’ego Gordona z informacją, że już nie potrzebuje mieszkania na piętrze. Przyjęli wiadomość z zaskoczeniem, ponieważ byli pewni, że Gordon i obie siostry nadal zajmują mieszkanie. Lora Oker poszła na górę sprawdzić. Zapukała, nie dostała odpowiedzi, więc weszła.
„Nie mam pojęcia, jak wydostali się z domu, ale wokoło było widać ślady pospiesznego pakowania, na podłodze leżało kilka książek i drobiazgów — opowiadała potem. — Jeśli w książkach były jakieś zapiski, zostały usunięte, ponieważ wyrwano strony przedtytułowe”.
Również 7 lipca agent firmy transportowej Wells-Fargo w Midlothian w Teksasie załadował na wóz bagażowy wielki kufer, który miał zostać wyekspediowany pociągiem na północ. Ten kufer — kufer Anny — został zaadresowany: „Panna Nannie Williams, pod opieką H. Gordona, 1220 Wrightwood Ave., Chicago”.
Kufer dotarł do miasta kilka dni później. Woźnica z Wells-Fargo próbował dostarczyć go pod adres przy Wrightwood. Nie znalazł nikogo o nazwisku Williams ani Gordon, przywiózł więc kufer do biura Wells-Fargo. Nikt się po niego nie zgłosił.
* * *
Tymczasem Holmes złożył wizytę pewnemu mieszkańcowi Englewood, Cephasowi Humphreyowi, który miał własny wóz bagażowy i zarabiał na życie, przewożąc meble, skrzynie i inne duże przedmioty. Holmes poprosił go, by odebrał od niego skrzynię i kufer. „Chcę, żeby przyjechał pan po te rzeczy po zmroku, ponieważ nie chcę, aby sąsiedzi widzieli” — powiedział.
Humphrey zjawił się zgodnie z ustaleniami. Holmes zaprowadził go do pokoju na piętrze, pozbawionego okien, ale za to wyposażonego w solidne drzwi.
„To było okropne miejsce — wspominał Humphrey. — Nie było wcale okien, a tylko bardzo ciężkie drzwi. Dostałem gęsiej skórki, wchodząc tam. Miałem wrażenie, że coś się tam stało, ale pan Holmes nie dał mi wiele czasu na zastanawianie się nad tą sprawą”.
Skrzynia okazała się dużym prostopadłościanem z drewna, mniej więcej o wymiarach trumny. Humphrey zniósł ją na dół pierwszą. Na chodniku postawił ją na sztorc. Holmes, który obserwował go z okna, zapukał głośno w szybę i zawołał: „Nie rób tak! Połóż ją na płask!”.
Humphrey posłuchał, po czym wrócił na górę po kufer. Był ciężki, ale jego przeniesienie nie sprawiło mu większych trudności.
Holmes polecił mu zawieźć podłużną skrzynię na stację Union Depot i wyjaśnił, gdzie na peronie ma ją postawić. Najwyraźniej wcześniej ustalił z agentem firmy przewozowej, że odbierze skrzynię i załaduje do pociągu. Nie ujawnił miejsca przeznaczenia.
Jeśli zaś chodzi o kufer, Humphrey nie mógł sobie przypomnieć, dokąd go zawiózł, ale późniejsze ustalenia wskazują, że dostarczył go do domu Charlesa Chappella w pobliżu szpitala Cook County.
* * *
Wkrótce potem Holmes obdarował niespodziewanie rodzinę swojego asystenta, Benjamina Pitezla. Żonie Pitezla, Carrie, dał kolekcję sukien, kilka par butów i kapeluszy, które należały do jego kuzynki, panny Minnie Williams. Wyszła ona za mąż, przeniosła się na wschód i już nie potrzebowała tych rzeczy. Zaproponował, żeby Carrie pocięła suknie i uszyła z nich stroje dla swoich trzech córek. Żona Pitezla okazała mu wielką wdzięczność.
Holmes zaskoczył również prezentem swojego woźnego, Pata Quinlana. Podarował mu dwa solidne kufry oznaczone inicjałami MRW.