„Własność H. H. Holmesa”
Detektyw Frank Geyer był dużym mężczyzną o miłej, uczciwej twarzy, wielkich, przypominających morsa wąsach i nowo nabytej powadze w spojrzeniu i zachowaniu. Był jednym z najlepszych detektywów w Filadelfii. Pracował w policji od dwudziestu lat i zbadał blisko dwieście zabójstw. Znał morderstwo i jego niezmienny wzorzec. Mężowie zabijali żony, żony zabijały mężów, a biedni zabijali innych, zawsze z tych samych powodów: pieniędzy, zazdrości, namiętności i miłości. Bardzo rzadko morderstwo zawierało elementy tajemnicze, rodem z powieści sprzedawanych po 10 centów albo z opowiadań sir Arthura Conan Doyle’a. Od samego jednak początku sprawa prowadzona obecnie przez Geyera — a był już czerwiec 1895 roku — odbiegała od normy. Jednym z jej niezwykłych aspektów było to, że podejrzany już przebywał w więzieniu, aresztowany siedem miesięcy wcześniej za oszustwo ubezpieczeniowe. Obecnie zajmował celę w filadelfijskim Moyamensing.
Podejrzany był lekarzem, którego prawdziwe nazwisko brzmiało Mudgett, choć powszechnie znano go pod pseudonimem H. H. Holmes. Kiedyś mieszkał w Chicago, gdzie podczas Światowej Wystawy Kolumbijskiej w 1893 roku wraz ze swoim współpracownikiem, Benjaminem Pitezlem, prowadził hotel. Następnie obaj przenieśli się do Fort Worth w Teksasie, później do St. Louis, aż wreszcie do Filadelfii, po drodze dokonując licznych oszustw. W Filadelfii Holmes oszukał Fidelity Mutual Life Association na blisko 10 tysięcy dolarów, najwyraźniej fingując śmierć ubezpieczonego, Bena Pitezla. Wykupił to ubezpieczenie w 1893 roku w biurach Fidelity w Chicago, tuż przed zamknięciem wystawy. Gdy wypłynęły dowody oszustwa, Fidelity wynajęło Narodową Agencję Detektywistyczną Pinkertona — „oko, które nigdy nie śpi” — aby odszukała Holmesa. Detektywi agencji podjęli trop w Burlington w stanie Vermont i ruszyli za nim do Bostonu, gdzie doprowadzili do jego aresztowania przez miejscową policję. Holmes przyznał się do oszustwa i zgodził się na powrót do Filadelfii na proces. W tej chwili sprawa wydawała się zamknięta. Ale teraz, w czerwcu 1895 roku, stawało się coraz bardziej jasne, że Holmes wcale nie sfingował śmierci Bena Pitezla, tylko go zabił, a następnie upozorował wypadek. Ponadto zaginęło troje z pięciorga dzieci Pitezla — Alice, Nellie i Howard — a po raz ostatni widziano je w towarzystwie Holmesa.
Geyerowi powierzono zadanie odszukania dzieci. Poprosił go o przyjęcie tej sprawy prokurator okręgowy Filadelfii, George S. Graham, który współpracował z nim podczas najbardziej drażliwych śledztw w mieście i nauczył się na nim polegać. Tym razem jednak Graham pomyślał dwa razy, zanim złożył propozycję, ponieważ kilka miesięcy wcześniej Geyer stracił żonę Marthę i dwunastoletnią córkę Esther w pożarze, jaki wybuchł w jego domu.
* * *
Geyer przesłuchał Holmesa w jego celi, ale nie dowiedział się niczego nowego. Więzień twierdził, że kiedy po raz ostatni widział dzieci Pitezla, były żywe i wybierały się pod opieką kobiety o nazwisku Minnie Williams w podróż do miejsca, gdzie ukrywał się ich ojciec.
Geyer stwierdził, że Holmes jest ugrzeczniony i wygadany, prawdziwy towarzyski kameleon. „Holmes ma wielką skłonność do kłamstwa pełnego kwiecistych ozdobników, a wszystkie jego historie roją się od krzykliwych ozdób, które w jego zamierzeniu mają wzmocnić ich wiarygodność — napisał. — Kiedy mówi, sprawia wrażenie szczerego. Robi się wzruszający, gdy wzruszenie słuchacza najlepiej może posłużyć jego celom, głos mu wtedy drży, a w oczach często zbierają się łzy. Potem wraca nagle do stanowczego i przekonującego sposobu mówienia, jakby pełne uczuć wspomnienia zbudziły w jego sercu oburzenie albo stanowczość”.
Holmes twierdził, że zdobył zwłoki przypominające Bena Pitezla i umieścił je na piętrze domu wynajętego specjalnie na potrzeby oszustwa. Zbiegiem okoliczności lub wskutek jakiegoś skrzywionego przejawu humoru, dom znajdował się dokładnie na tyłach kostnicy miejskiej, kilka przecznic od ratusza. Przyznał, że tak upozował zwłoki, aby wyglądało na to, że Pitezel zginął podczas przypadkowego wybuchu. Oblał rozpuszczalnikiem górną część ciała i podpalił, a potem ułożył je na podłodze, w pełnym słońcu. Kiedy ciało odkryto, rysy twarzy były tak zmienione, że uniemożliwiały identyfikację. Holmes zgłosił się na ochotnika, że pomoże koronerowi przy ustalaniu tożsamości zmarłego. Podczas sekcji nie tylko pomógł odszukać na szyi zwłok charakterystyczną brodawkę, ale wyciągnął nawet własny lancet, sam ją usunął i nonszalanckim gestem wręczył urzędnikowi.
Koroner chciał, aby przy identyfikacji był obecny również członek rodziny Pitezla. Żona zmarłego, Carrie, była chora i nie mogła przybyć. W zastępstwie przysłała swoją drugą córkę, Alice, która miała wówczas piętnaście lat. Ludzie koronera tak owinęli ciało, aby dziewczynka zobaczyła jedynie zęby Pitezla. Wydawała się pewna, że zwłoki należą do jej ojca. Towarzystwo Ubezpieczeniowe Fidelity wypłaciło odszkodowanie, a Holmes udał się do St. Louis, gdzie mieszkała obecnie rodzina Pitezla. Tutaj przekonał Carrie, żeby oprócz Alice powierzyła jego opiece jeszcze dwoje ze swoich dzieci, wyjaśniając, że ich ukrywający się ojciec bardzo pragnie je zobaczyć. Zabrał z sobą jedenastoletnią Nellie i ośmioletniego Howarda, po czym z całą trójką małych Pitezlów wyruszył w dziwną i smutną podróż.
Geyer wiedział z listów Alice, że początkowo traktowała tę wyprawę jako rodzaj przygody. W liście do matki, datowanym na 20 września 1894 roku, napisała: „Szkoda, że nie widziałaś tego co ja”. W niektórych listach dawała upust swojej niechęci do przesłodzonego sposobu bycia Holmesa. „Nie lubię, jak mówi do mnie dziecinko, mała, kochanie i podobne bzdury”. Następnego dnia napisała: „Mamo, czy kiedykolwiek widziałaś albo jadłaś czerwone banany? Ja zjadłam trzy. Są takie duże, że jak je wezmę w rękę, to kciuk i palec wskazujący ledwie mi się stykają”. Od chwili opuszczenia St. Louis Alice nie miała wieści z domu i była pewna obaw, że choroba matki stała się ciężka. „Czy dostałaś ode mnie cztery listy oprócz tego? — pisała. — Czy jesteś jeszcze chora i leżysz w łóżku, czy już wstałaś? Chciałabym dostać od ciebie jakąś wiadomość”.
Jedno Geyer wiedział na pewno — żaden z tych listów nie dotarł nigdy do Carrie Pitezel. Podczas podróży Alice i Nellie pisały regularnie do matki i dawały te listy Holmesowi, oczekując, że je wyśle. Ale nie wysyłał. Wkrótce po jego aresztowaniu policja odkryła metalowe pudełko z napisem WŁASNOŚĆ H. H. HOLMESA, zawierające różne dokumenty oraz dziesięć listów od dziewczynek. Przechowywał je w pudełku, jakby to były muszle zebrane na plaży.
Pani Pitezel szalała z niepokoju i smutku, mimo zapewnień Holmesa, że Alice, Nellie i Howard przebywają w Londynie, w Anglii, pod fachową opieką Minnie Williams. Scotland Yard przeprowadził poszukiwania, ale nie natrafił na żaden ślad dzieci. Geyer miał niewielką nadzieję, że jego własne śledztwo zakończy się bardziej owocnie. Ponieważ minęło już ponad pół roku od czasu, kiedy po raz ostatni widziano dzieci, „nie jest to bardzo zachęcające zadanie, a wszyscy zainteresowani sądzą, że dzieci się nigdy nie odnajdą — napisał. — Jednak prokurator okręgowy wierzy, że powinno się uczynić jeszcze jeden, ostatni wysiłek, aby je odnaleźć, jeśli już nie z innych powodów, to ze względu na ich nieszczęsną matkę. Nie narzucono mi żadnych ograniczeń, powiedziano, żebym kierował się w tej sprawie własnym osądem i podążał za wszelkimi śladami, na jakie natrafię”.
* * *
Geyer wyruszył na swoje poszukiwania 26 czerwca 1895 roku, w gorący wieczór bardzo upalnego lata. Na początku czerwca obszar wysokiego ciśnienia — „strefa stałego wysokiego ciśnienia” — usadowił się w samym środku nadatlantyckich stanów. Za jego sprawą temperatura w Filadelfii znacznie przekroczyła trzydzieści stopni. Było wilgotno i bezwietrznie. Mimo nocy powietrze w pociągu, którym jechał Geyer, trwało nieruchome i gorące. Z męskich przedziałów unosił się dym z cygar, a na każdej stacji rechot żab i granie świerszczy napełniały wagon. Geyer zasypiał i budził się po chwili.
Następnego dnia, kiedy pociąg pędził na zachód przez palone słońcem pustkowia stanów Pensylwania i Ohio, Geyer jeszcze raz przeczytał kopie listów dzieci, szukając czegoś, co być może przeoczył, a co pozwoliłoby mu ukierunkować poszukiwania. Listy nie tylko stanowiły niepodważalny dowód, że dzieci były z Holmesem, ale zawierały również pewne informacje geograficzne, które pozwoliły Geyerowi odtworzyć ogólne zarysy trasy tej dziwnej podróży. Ich pierwszym przystankiem było chyba Cincinnati.
Detektyw Geyer dotarł do Cincinnati o siódmej trzydzieści wieczorem w czwartek 27 czerwca. Zameldował się w Palace Hotel. Następnego ranka udał się na komisariat policji, aby poinformować tamtejszego komendanta o swojej misji. Ten przydzielił mu do pomocy detektywa Johna Schnooksa, z którym znali się od dawna.
Geyer miał nadzieję zrekonstruować całą podróż dzieci, choć niełatwo było osiągnąć ten cel. Oprócz swojego rozumu, notatnika, kilku zdjęć i listów miał niewiele narzędzi, żeby wykonać to zadanie. Wraz z detektywem Schnooksem przygotowali listę wszystkich hoteli w Cincinnati znajdujących się w okolicach stacji kolejowych, po czym odwiedzili każdy z nich, sprawdzając, czy w księgach nie ma śladu po Holmesie i dzieciach. To, że Holmes używał pseudonimu, wydawało się oczywiste, Geyer zabrał więc z sobą zdjęcia, a nawet opis charakterystycznego kufra z „płaską pokrywą”, należącego do dzieci. Ale minęło wiele miesięcy od czasu, kiedy dzieci pisały swoje listy, i było wątpliwe, żeby ktoś je jeszcze pamiętał.
W tym punkcie jednak Geyer się mylił.
* * *
Detektywi wędrowali od hotelu do hotelu, a dzień robił się coraz bardziej upalny. Wszędzie byli uprzejmi i nie okazywali zniecierpliwienia, choć co chwilę musieli wyjaśniać całą sprawę od początku i tłumaczyć, co ich tu sprowadza.
Na Central Avenue weszli do małego, niedrogiego hotelu Atlantic House i jak zwykle zapytali recepcjonistę, czy mogą przejrzeć księgę. Najpierw sprawdzili wpisy z 28 września 1894 roku, to jest z dnia, kiedy Holmes, mający już pod swoją opieką Alice, zabrał Nellie i Howarda z ich domu w St. Louis. Geyer sądził, że przyjechali do Cincinnati tego samego dnia wieczorem. Przesuwał palcem po stronie, aż natrafił na wpis „Alex E. Cook” — według księgi hotelowej, ten gość podróżował z trójką dzieci.
Wpis przypomniał coś Geyerowi. Holmes użył nazwiska Cook już wcześniej, żeby wynająć dom w Burlington w stanie Vermont. Ponadto Geyer znał teraz doskonale jego charakter pisma. A pismo w księdze hotelowej wyglądało znajomo.
Według księgi, „Cookowie” zapłacili tylko za jeden nocleg, ale z listów dziewczynek wynikało, że spędziły w tym mieście jeszcze jedną noc. Choć wydawało się dziwne, że Holmes kłopotał się przenosinami do innego hotelu, Geyer wiedział z doświadczenia, jak niebezpieczne jest czynienie założeń co do zachowań kryminalistów. Obaj ze Schnooksem podziękowali recepcjoniście za poświęcony im czas, po czym ruszyli zbadać resztę hoteli.
Słońce stało już wysoko, ulice drżały od żaru. Cykady przekazywały sobie wiadomości z drzewa na drzewo. Na rogu Szóstej i Vine detektywi weszli do hotelu o nazwie Bristol i odkryli, że w sobotę 29 września 1894 roku zameldował się tutaj niejaki „A. E. Cook” wraz z trójką dzieci. Kiedy recepcjonista zobaczył zdjęcia, potwierdził, że gośćmi tymi byli Holmes, Alice, Nellie i Howard. Wymeldowali się następnego ranka, w niedzielę 30 września. Data pasowała do chronologii wypadków — Geyer wiedział z listów dzieci, że w niedzielny ranek opuścili Cincinnati, a wieczorem przybyli do Indianapolis.
Nie był jednak jeszcze gotowy opuścić Cincinnati. Miał przeczucie. Ludzie Pinkertona ustalili, że Holmes czasami wynajmował domy w miastach, przez które podróżował, tak jak to uczynił w Burlington. Geyer i Schnooks skupili teraz uwagę na tutejszych agencjach nieruchomości.
Poszukiwania w końcu zaprowadziły ich do biura J. C. Thomasa na Trzeciej Wschodniej.
Coś w Holmesie musiało powodować, że ludzie go zapamiętywali, ponieważ przypomnieli go sobie zarówno Thomas, jak i jego pracownik. Okazało się, że wynajął dom przy Poplar Street, pod numerem 305, tym razem posługując się nazwiskiem „A. C. Hayes”, i wpłacił hojną zaliczkę.
Thomas zeznał, że umowę zawarto 28 września, w piątek, kiedy Holmes i dzieci przyjechali do Cincinnati. Holmes zajmował ten dom tylko dwa dni.
Agent nie mógł służyć innymi szczegółami, ale skierował detektywów do niejakiej Henrietty Hill, która mieszkała obok wynajętego domu.
Geyer i Schnooks natychmiast złożyli wizytę pannie Hill i stwierdzili, że jest ona bystrą obserwatorką i kocha plotki. „Właściwie nie ma o czym opowiadać” — stwierdziła, po czym opowiedziała im mnóstwo rzeczy.
* * *
Po raz pierwszy zauważyła nowego lokatora w sobotę 29 września, kiedy przed wynajętym domem zatrzymał się wóz meblowy. Wysiadł z niego mężczyzna z chłopcem. Uwagę panny Hill zwróciło przede wszystkim to, że wóz był pusty, wyjąwszy stalowy piec kuchenny, który wydawał się dużo za wielki do prywatnego domu.
Zdaniem panny Hill, piec był tak duży, że aż wspomniała o nim sąsiadom. Następnego ranka Holmes przyszedł pod jej frontowe drzwi i oświadczył, że zdecydował się jednak nie przeprowadzać do wynajętego domu. Jeśli chce mieć ten piec, to proszę bardzo.
Detektyw doszedł do wniosku, że Holmes musiał wyczuć nadmierną uwagę sąsiadów i zmienił plany. Ale jakie to były plany? W tamtym czasie Geyer napisał: „Nie byłem wówczas w stanie docenić niezwykłego znaczenia, jakie miało wynajęcie domu na Poplar Street i dostarczenie tam pieca tak wielkich rozmiarów”. Z pewnością jednak „złapałem mocno koniec sznurka”, który doprowadzi do dzieci.
Kierując się wskazówkami zawartymi w listach dziewczynek, Geyer podziękował detektywowi Schnooksowi za pomoc i złapał pociąg do Indianapolis.
* * *
W Indianapolis było chyba jeszcze goręcej. Liście zwisały z drzew nieruchomo jak ręce niedawno zmarłych.
Wczesnym niedzielnym rankiem Geyer udał się do komisariatu policji i otrzymał nowego pomocnika, detektywa Davida Richardsa.
Część śladu łatwo było odszukać. W liście z Indianapolis Nellie Pitezel napisała: „Mieszkamy w English H.”. Detektyw Richards znał to miejsce: English Hotel.
W księdze hotelowej Geyer znalazł wpis z 30 września, mówiący o „trójce dzieci Canningów”. Jak wiedział, Canning było to panieńskie nazwisko Carrie Pitezel.
Nic jednak nie było takie proste, jak się na pierwszy rzut oka wydawało. Według wpisu, dzieci Canningów wymeldowały się następnego dnia, w poniedziałek 1 października, choć Geyer wiedział z listów, że przebywały w Indianapolis przynajmniej jeszcze przez tydzień. Najwyraźniej Holmes powielał już raz zastosowany schemat.
Geyer rozpoczął takie same metodyczne poszukiwania, jakie przeprowadził w Cincinnati. Wraz z detektywem Richardsem sprawdzał hotel po hotelu, ale nie znalazł żadnej innej wzmianki o dzieciach.
Znalazł natomiast coś innego.
W hotelu o nazwie Circle Park odkrył wpis „pani Georgia Howard”, a wiedział, że jest to jedno z nazwisk często używanych przez Holmesa. Doszedł do wniosku, że panią Howard musiała być ostatnia żona Holmesa, Georgiana Yoke. Według księgi hotelowej, zameldowała się w niedzielę 30 września 1894 roku i spędziła w hotelu cztery noce.
Geyer pokazał zdjęcia właścicielce hotelu, pani Rodius, a ona rozpoznała na nich Holmesa i Yoke, ale dzieci nie. Wyjaśniła, że zaprzyjaźniła się z panią Howard. Ta w jednej z rozmów powiedziała jej, że jej mąż jest „bardzo bogatym człowiekiem i że ma posiadłości i stada bydła w Teksasie. Miał podobno również dużą posiadłość w Berlinie w Niemczech, gdzie zamierzali niedługo pojechać, jak tylko mąż uporządkuje interesy na tyle, żeby móc się wyrwać”.
Chronologia tych pobytów w hotelach była zagmatwana. Na ile Geyer mógł stwierdzić, w tę niedzielę, 30 września, Holmes zdołał zakwaterować swoją żonę i trójkę dzieci w różnych hotelach w tym samym mieście, nie zdradzając jednym istnienia drugich.
Ale dokąd dzieci udały się później?
Geyer i Richards sprawdzili księgi wszystkich hoteli i pensjonatów w Indianapolis, ale nie znaleźli śladu po dzieciach.
Śledztwo utknęło w martwym punkcie, ale na szczęście Richards przypomniał sobie, że jesienią 1894 roku działał tutaj jeszcze hotel o nazwie Circle House, obecnie nieczynny. Popytali w innych hotelach, kto był jego właścicielem, aż wreszcie natrafili na byłego recepcjonistę z Circle House, od którego dowiedzieli się, że księgi hotelowe znajdują się w posiadaniu pewnego prawnika w centrum miasta.
Prowadzono je niechlujnie, ale wśród gości, którzy zameldowali się w poniedziałek 1 października, Geyer znalazł znajomy wpis: „Trójka dzieci Canningów”. Wynikało z niego, że dzieci pochodzą z Galva w stanie Illinois — miasta, gdzie wychowała się pani Pitezel. Teraz Geyer bardzo chciał porozmawiać z byłym kierownikiem hotelu, Hermanem Ackelowem. Okazało się, że obecnie prowadzi on saloon w zachodnim Indianapolis.
Detektyw wyjaśnił mu powód swojej wizyty i od razu pokazał zdjęcia Holmesa i dzieci Pitezlów. Ackelow milczał przez chwilę. Tak, powiedział, jest tego pewien. Człowiek widoczny na zdjęciu był w jego hotelu.
Jednak to dzieci pamiętał najlepiej. I opowiedział detektywom dlaczego.
* * *
Aż do tej chwili Geyer wiedział o pobycie dzieci w Indianapolis tyle, ile wyczytał z listów znalezionych w blaszanym pudełku. Między 6 a 8 października Alice i Nellie napisały co najmniej trzy listy, które przejął Holmes. Były krótkie i pełne błędów, ale pozwalały się domyślić, jak wyglądało ich życie, i zorientować, że Holmes trzymał je w stanie przypominającym niewolę. „Mamy się tu dobrze — pisała Nellie w sobotę 6 października. — Dziś jest trochę cieplej. Tyle tu jeździ powosuf, że prawie nie słychać własnych myśli. Najpierw pisałam do ciebie kryszczałowym piurem [...]. Jest całe zeszkła, więc muszę uwarzać, bo inaczej się stłócze, a to jest 5 centuf”.
Alice napisała list tego samego dnia. Ona najdłużej przebywała z dala od matki, a podróż zaczęła być dla niej męcząca i smutna. Była sobota, padało. Przeziębiła się i czytała Chatę wuja Toma tak długo, że oczy zaczęły ją boleć. „Sądzę, że niedziela będzie jeszcze dłuższa niż nie wiem co [...]. Dlaczego do mnie nie piszesz? Nie dostałam od ciebie ani jednego listu odkąd wyjechałam, a pojutrze to będzie już trzy tygodnie”.
W poniedziałek Holmes dał dzieciom list od pani Pitezel. Alice natychmiast napisała odpowiedź, zawierającą słowa: „Wydaje się, że bardzo tęsknisz za domem”. Donosiła również, że mały Howard jest trudny. „Pewnego ranka pan H. powiedział mi, żebym mu kazała zostać w pokoju następnego ranka, bo go potrzebuje i przyjdzie go zabrać”. Ale Howard nie posłuchał i kiedy Holmes po niego przyszedł, chłopca nigdzie nie można było znaleźć. Holmes się rozzłościł.
Mimo smutku i nudy Alice dostrzegła kilka wartych wzmianki radosnych chwil: „Wczoraj jedliśmy tłuczone ziemniaki, winogrona, kurczaka, każde z nas dostało szklankę mleka, loda. Gulasz również był bardzo dobry i ciasto cytrynowe też”.
Panią Pitezel zapewne pocieszyłby fakt, że dzieci są tak dobrze karmione, gdyby otrzymała ten list. Ale na pewno nie historia, którą były kierownik hotelu opowiedział Geyerowi.
Codziennie Ackelow posyłał swojego najstarszego syna do pokoju dzieci, żeby wołał je na posiłki. Chłopiec często mówił, że dzieci płakały, „najwyraźniej zrozpaczone, z tęsknoty za domem, za matką czy wiadomością od niej” — zanotował Geyer. Niemiecka pokojówka, Caroline Klausmann, która sprzątała w pokoju dzieci, była świadkiem wielu bolesnych scen. Przeniosła się do Chicago, poinformował Ackelow. Geyer zanotował sobie jej nazwisko.
Ackelow przypomniał też sobie, że: „Holmes mówił, że Howard to bardzo niegrzeczny chłopiec i że próbuje go umieścić w jakimś zakładzie albo oddać go do terminu u jakiegoś farmera, gdyż chciał się pozbyć obowiązku opieki nad nim”.
Geyer wciąż żywił słabą nadzieję, że dzieci żyją, tak jak utrzymywał Holmes. Mimo dwudziestu lat w policji trudno mu było uwierzyć, że ktoś mógłby zupełnie bez powodu zabić trójkę dzieci. Dlaczego Holmes robił sobie tyle kosztów i zachodu, przenosząc dzieci z miasta do miasta, z hotelu do hotelu, jeśli jedynie chciał je zabić? Dlaczego kupił każdemu z nich kryształowe pióro i zabrał je do zoo w Cincinnati i kazał im dawać ciasto cytrynowe i lody?
* * *
Geyer ruszył następnie do Chicago, ale opuszczał Indianapolis z wielką niechęcią („Coś mi mówiło, że Howard nie opuścił tego miasta żywy”). W Chicago, ku swojemu zaskoczeniu, odkrył, że policja nic nie wie o Holmesie. Odszukał Caroline Klausmann, która obecnie pracowała w Swiss Hotel przy Clark Street. Kiedy pokazał jej zdjęcia dzieci, w jej oczach wezbrały łzy.
Później złapał pociąg do Detroit, miasta, z którego Alice napisała ostatni z listów znalezionych w blaszanym pudełku.
* * *
Zaczął wyczuwać swoją zwierzynę. W Holmesie nie było nic racjonalnego, ale jego zachowanie zdawało się powielać pewien schemat. Geyer wiedział, czego powinien szukać w Detroit, i w towarzystwie kolejnego detektywa z miejscowej policji ponownie rozpoczął cierpliwą pielgrzymkę po hotelach i pensjonatach. Choć już setki razy opowiadał tę historię i pokazywał fotografie, nigdy nie okazywał zmęczenia, był cierpliwy i grzeczny. To było jego siłą. Jego słabością była wiara, że zło ma swoje granice.
Ponownie odnalazł ślad dzieci i równolegle informacje o miejscu zamieszkania Holmesa i Yoke, ale tym razem odkrył coś jeszcze dziwniejszego — że w tym samym czasie, w hotelu Geis’s w Detroit, była zameldowana Carrie Pitezel i jej dwoje pozostałych dzieci, Dessie i mały Wharton. Czyli teraz, jak skonstatował Geyer ze zdumieniem, Holmes przenosił z miejsca na miejsce trzy różne grupy podróżnych, przesuwając je po kraju, jakby to były zabawki.
I odkrył coś jeszcze.
To, że Holmes nie tylko trzymał Carrie z dala od Alice, Nellie i Howarda, ale że umieścił ich wszystkich w hotelach odległych od siebie o zaledwie trzy przecznice. Nagle prawdziwe znaczenie tego, co robił Holmes, stało się dla niego jasne.
Przeczytał ponownie ostatni list Alice. Napisała go do dziadków w niedzielę 14 października, tego samego dnia, kiedy jej matka z Dessie i niemowlęciem zameldowała się w hotelu Geis’s. To był najsmutniejszy z listów. Alice i Nellie były przeziębione, a pogoda zrobiła się zimowa. „Powiedzcie mamie, że muszę mieć płaszcz — pisała Alice. — Niemal zamarzłam w tym cienkim żakiecie”. Brak ciepłych rzeczy zmuszał dzieci do siedzenia przez cały dzień w pokoju hotelowym. „Nellie i ja możemy tylko rysować, a ja mam tak dość siedzenia, że chce mi się wstać i pofrunąć. Tak bym chciała was zobaczyć. Tak tęsknię za domem, że nie wiem, co robić. Wharton zaczął już pewnie chodzić, nie sądzicie? Tak bym chciała go tutaj mieć, zabiłby na pewno masę czasu”.
Geyer poczuł się zbulwersowany. „Kiedy to biedne dziecko, Alice, pisała do dziadków w Galva w Illinois, skarżąc się na chłód, wysyłała wiadomości do matki, prosząc o cieplejsze i wygodniejsze ubrania, i żałowała, że nie ma z nią Whartona, niemowlęcia, które pomogłoby jej zabić czas — kiedy to zmęczone, samotne i tęskniące za domem dziecko pisało ten list, jej matka, siostra i ten utęskniony Wharton znajdowali się w odległości dziesięciominutowego spaceru od niej, i to przez pięć kolejnych dni”.
Uświadomił sobie, że dla Holmesa była to gra. Posiadał ich wszystkich i napawał się tym posiadaniem.
Jedno zdanie z listu Alice bezustannie krążyło w myślach Geyera.
„Howarda teraz z nami nie ma” — napisała.