Na pokładzie Olympic
Na pokładzie Olympic Burnham czekał na wieści o losie Franka Milleta i jego statku. Tuż przed wyruszeniem w podróż napisał odręcznie dziewiętnastostronicowy list do Milleta, w którym nalegał, żeby wziął on udział w następnym spotkaniu Komisji Lincolna, która miała wybrać projektanta Lincoln Memorial. Burnham i Millet popierali mocno Henry’ego Bacona z Nowego Jorku, a Burnham sądził, że zdołał przekonać komisję wygłoszoną przed nią mową. „Ale ja to wiem — i ty też, drogi Franku — że [...] gdy tylko pies odwróci się tyłem, zbiegają się szczury i zaczynają się wgryzać w to samo miejsce”. Podkreślał, jak ważna jest obecność Milleta na kolejnym spotkaniu komisji. „Bądź tam i powtarzaj argument, że powinni wybrać człowieka, do którego mają zaufanie. Pozostawiam tę sprawę w twoich rękach z całym zaufaniem”. Własnoręcznie zaadresował kopertę, pewny, że poczta Stanów Zjednoczonych będzie wiedzieć, co należy zrobić:
SZANOWNY PAN F. D. MILLET
KTÓRY PRZYBĘDZIE NA PAROWCU TITANIC
DO NOWEGO JORKU
Burnham miał nadzieję, że gdy Olympic dotrze na miejsce, gdzie tonie Titanic, zastanie Milleta żywego i usłyszy od niego bulwersującą historię tej podróży, ale w nocy Olympic wrócił na swój poprzedni kurs, do Anglii. Inny statek już dotarł do Titanica.
Istniał jednak jeszcze inny powód powrotu statku Olympic na pierwotny kurs. Budowniczy obu liniowców, J. Bruce Ismay, pasażer Titanica i jeden z niewielu mężczyzn, którzy wyszli z katastrofy żywi, stanowczo obstawał przy tym, żeby żaden z ocalałych nie zobaczył, jak z pomocą przychodzi im bliźniak Titanica. Obawiał się, że ten szok będzie zbyt wielki i zbyt upokarzający dla White Star Line.
Ogrom katastrofy Titanica szybko stał się oczywisty. Burnham stracił przyjaciela. Steward stracił syna. William Stead również znajdował się na pokładzie i utonął. W 1886 roku w „Pall Mall Gazette” Stead ostrzegał przed prawdopodobną katastrofą, jeśli linie okrętowe nadal będą eksploatować liniowce ze zbyt małą liczbą szalup ratunkowych. Jeden z ocalałych z Titanica twierdził, że słyszał, jak Stead powiedział: „Sądzę, że to nic poważnego, pójdę się więc z powrotem położyć”.
Tej nocy, w ciszy kabiny, kiedy gdzieś na północy ciało jego ostatniego dobrego przyjaciela dryfowało zamarznięte po dziwnie spokojnych wodach Atlantyku, Burnham otworzył swój dziennik i zaczął pisać. Czuł się niezwykle samotny. Napisał: „Frank Millet, którego kochałem, był na pokładzie [...]. W ten sposób zrywa się moja łączność z jednym z najlepszych przyjaciół z wystawy”.
Burnham żył jeszcze tylko czterdzieści siedem dni. Kiedy wraz z rodziną podróżował po Heidelbergu, zapadł w śpiączkę, zapewne z powodu połączonego ataku cukrzycy, zapalenia okrężnicy i infekcji stopy, pogorszonych dodatkowo zatruciem pokarmowym. Zmarł 1 czerwca 1912 roku. Margaret przeniosła się później do Pasadeny w Kalifornii, gdzie przeżyła czasy wojny, epidemii i straszliwej depresji, a także kolejnej wojny. Zmarła 23 grudnia 1945 roku. Oboje są pochowani w Chicago, na Graceland, na maleńkiej wyspie na stawie cmentarza. W pobliżu spoczywa John Root, a także Palmerowie, Louis Sullivan, burmistrz Harrison, Marshall Field, Philip Armour i tak wielu innych. Pochowano ich w grobowcach lub grobach, skromnych lub wspaniałych. Potter i Bertha nadal dominują, jakby znaczenie statusu nie malało nawet po śmierci. Spoczywają na wielkim akropolu z piętnastoma olbrzymimi kolumnami, górującym nad stawem. Inni zgromadzili się wokół nich. W krystalicznie czysty jesienny dzień niemal słyszy się tutaj pobrzękiwanie kryształów, szelest jedwabiu i wełny, niemal czuje się zapach drogich cygar.