Diego pilnuje się, by nie przerywać Lupe, fascynują go jej notorycznie rozchylone wargi i chrapliwy oddech. Lupe milknie, lecz nie domyka ust w oczekiwaniu na odpowiedź. Gdy się złości, wygląda jeszcze piękniej, a ponieważ zdarza się to często, Diego nie spuszcza z niej oka. Wszystko w Lupe jest instynktowne. Diego poznał wiele rezolutnych kobiet, ale żadna nie może się z nią równać, to intuicja w czystej postaci.
Jak dobrze iść pod ramię z tym wielkoludem, za którym wszyscy się oglądają!
Czemu opowiada mu swoje życie? Czy przez wzgląd na dobroć bijącą z jego oczu? A może dlatego, że już zdążyła się zakochać? Wszystkie jej siły witalne koncentrują się na Diegu, będzie jej wybawcą.
– Ale miałaś chujowe dzieciństwo, Lupe! Chodźmy na Merced napełnić koszyk.
Słodycz owoców zastępuje brak miłości w dzieciństwie.
– Słuchaj, grubasie, jesteś największym malarzem Meksyku czy świata?
– Świata, Lupe, oczywiście, że świata.
– Nawet Japonichin?
– Nawet Japonii i Chin.
– To Japonichiny nie są jednym krajem?
– Nie.
– To czemu śpiewają coś takiego: „Z Japonii, Chin najedz się bździn”?
– Takie masz wyobrażenie o geografii, Lupe?
– A jesteś bogaty? – zmienia temat.
– Nie.
– O, to fatalnie, bo ja nienawidzę biedy! Od dziecka chodziłam przez nią bez butów, nigdy nie mogłam nikogo zaprosić do domu. Nas też zresztą nikt nie zapraszał, bo biedaków nikt nie lubi. Pocieszało mnie jedynie, że na targu Corona straganiarki dawały mi czasem garść solonych orzeszków. Gdy dowiedziałam się, że moja siostra María wyszła w stolicy za mąż, postanowiłam cię odnaleźć i ją przebić. Złowiła sobie malarza Carlosa Orozco Romero. Ale ty jesteś lepszy, prawda?
Diego słucha łapczywie, jakby został widzem niezwykłego przedstawienia, Lupe wspiera się na jego ramieniu. Dziwi ją niepomiernie, że ta stojąca obok wielka i gruba góra zakończona jest maleńkimi rączkami. Diego trzyma w nich szkicownik i rysuje tragarza, sprzedawczynię kalii, synka śpiącego w chuście na jej plecach niczym jedna kalia więcej, na sekundę przed rozkwitnięciem. Lupe przyłącza się do grupki pełnych podziwu gapiów, którzy otaczają Diega. Szkicuje stragan z rzodkiewką, z pomidorami. W jego wyłupiastych oczach nie ma cienia złośliwości. „To poczciwy grubas, nigdy nie zrobi mi krzywdy”, zwierza się Lupe sprzedawczyni cukinii. Grubas rysuje także i ją: Lupe od przodu i z profilu, jej odstające uszy, słowa, które wydymają lub zaciskają jej olmeckie wargi, i te dłonie, w szczególności te dłonie, które czynią ją wyjątkową. Ta kobieta to klacz, nie, raczej mulica, ze względu na maść, na wspaniałość jej zadka, skórę, która nie marszczy się na łokciach, gładkie kolana, wypolerowane niczym dwie pestki awokado, włosy jak gorący asfalt, trudną do sklasyfikowania niebieskawą zieleń oczu. Lupe patrzy na niego niczym drapieżny ptak zawsze gotowy do ataku. Wygraża jej palcem: „Gniada Mulica, do tego wielka cwaniara”, a ona zgina szyję, godzi się.
Kiedy Lupe poznaje Diega, myśli sobie, że obok niego wystarczy jedynie wyciągnąć rękę.
Malarz odprowadza ją do domu kuzynek Preciado, tuż obok placu Garibaldiego. Wcześniej wszyscy zwracali uwagę na jej zielono-szare tęczówki otoczone czarną obwódką, kocie oczy, oczka wodne, oczy zdradzieckie, oczy świadome własnej wartości; Diego natomiast wpatruje się w jej dłonie. „Chcę cię namalować w Amfiteatrze Bolívara, Gniada Mulico. Kiedy będziesz mi pozować?”
Pozowała mu już Palma Guillén (wytypowana przez doñę Maríę del Pilar Barrientos, matkę Diega, na żonę dla niego); Lupe Rivas Cacho, aktorka, do której Diego ma wielką słabość; Julieta, żona krytyka Jorge Juana Crespo de la Serny; Carmen Mondragón, Carmencita; María Asunsolo, kuzynka Dolores del Río; Graziella Garbalosa, Kubanka z pochodzenia, „tryskająca tropikalną zmysłowością”, i wreszcie dwie towarzyszki z Partii Komunistycznej: Luz González, która potem będzie sekretarką Inés Amor w Galerii Sztuki Meksykańskiej, i Concha Michel, wędrowna śpiewaczka.
Powołany przez ministra edukacji José Vasconcelosa Roberto Montenegro jako pierwszy zaczyna malować w kościele pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła. Szaleje za Gabrielą Mistral i Bertą Singerman, sportretuje je później w wielkim biurze Vasconcelosa. Ten oddaje Riverze do dyspozycji korytarz i salę na dziewięćset osób z organami wmurowanymi w centralną ścianę. Tutaj organizowane są koncerty i wieczory poezji przybyłej z Buenos Aires Argentynki Berty Singerman.
„Mógłbyś namalować Stworzenie”, doradza Roberto Montenegro. Diego decyduje się na enkaustykę, technikę, w której farbę miesza się z pszczelim woskiem i żywicą, a jej nakładanie przysparza wiele trudu.
– Co zrobisz z organami? – pyta znów Montenegro.
Organy przecinają przestrzeń; nie ma szans, żeby je usunąć. „Uciszę je kobietami”, odpowiada Diego i nad głowami swoich modelek umieszcza aureole z bizantyjskiej mozaiki z Rawenny. Zmienia rury organów w pień drzewa życia. Chrześcijańskie symbole, Muzykę, Siłę, Miłosierdzie, Pieśń, Taniec, Sprawiedliwość, Umiarkowanie ubiera w tuniki, nad ich głowami wiszą złociste kręgi. Carmen Mondragón, emanująca ogromną siłą niespokojnych oczu Carmencita, którą Gerardo Murillo tworzący pod pseudonimem Dr Atl przemianuje potem na Nahui Ollin, wyobraża Poezję. Lupe, Kreolkę z Jalisco, ustawia za nagą kobietą o twarzy fauna. Okrywa ją czerwoną chustą.
W tym samym Piotrze i Pawle na rusztowaniach pod drugą ścianą José Clemente Orozco oświadcza, że mural Diega jest kiepski, „prawdziwa nędza”. „Jaki związek ma ten mural z Meksykiem? Żadnego”.
Diego prosi Lupe, żeby poszła z nim do Carlosa Braniffa, który mieszka przy Paseo de la Reforma. Lupe nie onieśmiela wersalski ogród, marmurowe podłogi, stadko kelnerów w białych uniformach, którzy kręcą się z tacami wokół gości. Braniffa bawią krwawe historie Diega, hołubi nawet jego pistolet. Dla Lupe jedyne, co się teraz liczy, to konfrontacja z Rivas Cacho, którą Diego oklaskuje w Teatrze Lirycznym i całuje w garderobie. „Przecież to jakaś pluskwa, nie sięga mi do pięt”, myśli Lupe czerwona z zazdrości.
Guadalupe Rivas Cacho ma grupę oddanych fanów, których nazywa swoimi „chudopachołkami”. Diego co wieczór przychodzi do Lirycznego, by zobaczyć, jak aktorka porusza się w rytm cza-czy „¡Vacilón, qué rico vacilón!”.
„Nie czekaj dłużej, złap kij i bij, wyceluj, uderz, po to masz kij”, śpiewają chórem goście Braniffa, gdy przychodzi czas na rozłupanie piñaty, bo dorośli lubią bawić się jak dzieci. Lupe zaczaja się na jednego z kelnerów i ni stąd ni zowąd prosi go: „Może mi pan przynieść na chwilkę nóż?”, i choć zaskakuje go tą prośbą, chłopak spełnia ją niezwłocznie. Lupe szuka wzrokiem sznura, na którym wisi piñata, a w chwili gdy Rivas Cacho stoi równo pod garncem, przecina sznur i wszystko spada na głowę aktorki. Oniemiali goście patrzą, jak Lupe rzuca się na Diega z kijem do piñaty.
– Patrz tylko, co zrobię z twoją ukochaną. Zaraz ją dobiję. Zobaczymy, czy nadal będziesz odwiedzał tę pluskwę.
Na oczach zdumionych państwa Braniff, gwiazd i aktorów Teatru Lirycznego oraz pozostałych gości Diego zabiera Lupe z imprezy, jednak wcale jej nie strofuje: jest poruszony jej tupetem. Która może się z nią równać?! Ta dzikuska dała mu właśnie największy dowód uczucia.
„Naprawdę mnie kocha. Ciekawe, czym przecięła sznur. Czyżby ta bestyjka przyniosła ze sobą sztylet?”
Następnego dnia proponuje jej podróż do Juchitán. „Muszę się wybrać na południowy wschód, do Tehuantepec, pojedziesz ze mną? Nasz drogi minister kultury Vasconcelos uważa za konieczne, żebym poznał Meksyk od podszewki. Sądzi, że nie mam pojęcia o tych jego Indianach i ich zwyczajach, choć udowodniłem mu już, że grubo się myli, ale ponieważ to on płaci, postanowiłem porobić sobie trochę szkiców do drzewa życia…”.
– Oaxaca to drzewo życia?
Lupe zachwycają kwieciste spódnice Tehuanek, którymi zamiatają po ulicach, wzniecając za sobą kłęby kurzu, ich włosy ozdobione kolorowymi wstążkami, aksamitne lub satynowe tuniki haftowane w kwiaty i ptaki, złote monety przekształcone w medale i naszyjniki, długie filigranowe kolczyki i zęby, jakżeby inaczej, również złote: „Patrz, Brzuchaczu, noszą na sobie cały rodzinny majątek, brakuje tylko, żeby sobie uwiesiły na szyi kamienny moździerz”. Gorący klimat, pełen szmerów, odurza ją, dlatego reaguje z opóźnieniem, kiedy doña Laila, która nigdy nie podnosi się ze swojego hamaka, staje naprzeciw niej:
– Słuchaj no, Gniada Mulico, dziewczyny chcą od ciebie odkupić twojego Tłustego Golca.
– Kogo?
– Twojego męża. Ile za niego chcesz?
– Ani to mój mąż, ani nie zamierzam go sprzedawać.
– Prócz złota dziewuchy gotowe są ci dać krowę i dwa świniaki.
– Co?
– Jeśli uważasz, że to za mało, mogę ci dorzucić kawałek ziemi i opłacić ludzi, których sobie wybierzesz, żeby ją uprawiali.
W nocy Lupe okłada Diega pięściami. „To twoja wina; ty ośmieliłeś te dziewuchy, dlatego miały czelność, jeszcze nazwały mnie Gniadą Mulicą, jak ty. A na ciebie mówią Tłusty Golec”.
Kiedy Lupe się wścieka, wygląda olśniewająco i Diego czuje, że po plecach przebiegają mu dreszcze, jakich wcześniej nie znał. W jej lamparcich oczach rosną dwa obsydianowe noże gotowe go poćwiartować. Wszystko w niej jest gwałtowne; śmiech brzmi jak wybuch. Jest boginią urody Xochiquetzal, ale także zdradziecką boginią płodności Chicomecóatl. Słodka Angelina Beloff blednie i znika w zestawieniu z tym szmaragdowo upierzonym wężem. Tehuantepec, jego wody, mięsiste zielone liście, śniada dłoń chwytająca miseczkę, by polać się wodą, ramię, piersi o kształcie gruszek, mokre włosy, otwierają wrota, napełniają po brzegi czarę jego nowej inspiracji. Teraz tak, teraz Diego wie już, co malować! Kobieta w kąpieli to coś dla niego, kobieta kąpiąca się, która jest wszystkimi kobietami z Oaxaki, która jest śpiącą u jego boku Lupe. W rzece stoją Tehuanki z glinianymi dzbanami, ich zmysłowość osiada na opuszkach palców, współgra z pożądaniem Lupe, ciałem Lupe, oczami Lupe. Pociągnięciami pędzla omiata jej uda i zatrzymuje się na tym ciele, jeszcze nawet piękniejszym niż u kobiet z Juchitán, które na niego polują. Lupe zaklina się: „Kocham cię z całej duszy”. Odpowiada jej, że on również ją kocha, że Lupe jest jego nową skórą, jego prawdą, że odwróciła go na lewą stronę i ukierunkowała ze środka na zewnątrz.
Wreszcie Lupe oświadcza mu: „Mój tata pyta, co robię w Meksyku, na pewno coś mu nagadały moje zawistne kuzynki. Żałosne kreatury! Muszę wrócić do Guadalajary”. Diego czuje się porzucony, tym bardziej że teraz Rivas Cacho nie odzywa się do niego słowem.
Niepodobna żyć bez tej kobiety, niepodobna żyć bez tego kraju.