Każdego, kto tylko zechce jej słuchać, informuje, że wyjdzie za Diega Riverę. Prócz tego Lupe zaskakuje go swoimi listami z Guadalajary, podobnie jak wtedy, gdy pewnej nocy podczas spotkania towarzyszy partyjnych nagle poprosiła o głos pośrodku ciężkiej ciszy: „Biedaczka, jak śmie”. Jej słowa zdumiały wszystkich, bo odwołała się do wrodzonej inteligencji.
Chudość upodabnia ją chwilami do niezgrabnego wyrostka, jej uroda opiera się na nieprzewidywalnym zachowaniu. Wie więcej, niż mogłoby się wydawać, a spoza arogancji przeziera niezwykłe życie wewnętrzne.
Amado przyniósł mi zdjęcie środkowej części już ukończonego muralu. Moim zdaniem jest bez porównania lepsza niż to, co zostało namalowane po bokach. Jaka prostota! Prześliczna roślina, jak wszystkie te, których tyle jest w Istmo. Ile w niej życia! Przypomina mi jedną, którą widzieliśmy razem, nie ma w niej już tego przesadnego wyrafinowania i napięcia pierwszej części, jest za to niewiarygodna żywotność. Myślę, że moja obecność ci szkodzi; pewnie wyczerpujesz swoją fantazję i przeze mnie tracisz moc. Moc, która tutaj emanuje z całą siłą, udokumentowana w części środkowej.
Boję się wyznawać ci moje uczucia; po tym co właśnie powiedziałam, wydaje mi się, że mówiąc ci o miłości, odciągam cię od pracy… Trudno! (wybacz mi). Kocham Cię tak bardzo, że nic, nic, absolutnie nic prócz Ciebie mnie nie interesuje! Oczekiwanie przez miesiąc na nasze spotkanie to dla mnie cała wieczność; umieram z obawy, że listy, które mi obiecałeś, nie nadejdą, i myślę, że jestem dla ciebie ciężarem, a kiedy przebywamy razem, zabieram ci mnóstwo czasu, a na dobitkę nie mogę mieszkać w Meksyku: ten klimat mnie przeraża… Pracuj dużo, dzięki temu szybciej będziesz mógł przyjechać, i nie żałuj czasu, jaki spędzisz tutaj ze swoją Muliczką. Odżywiaj się dobrze. Od czasu do czasu wyjdź trochę na słońce, bo dzięki temu nic ci się nie stanie, nawet jeśli będziesz pracował przez cały dzień. Myśl o swojej Mulicy (ale tylko w przerwach od pracy). Nie zapominaj, że ona kocha Cię głęboko. Żegnaj, Tłuścioszku.
Diego jedzie do Guadalajary, żeby poznać rodzinę Lupe: „Wszyscy oni są niezrównanie piękni”. Światowy i uwodzicielski, po obiedzie wychwala jedną po drugiej kobiety z domu Marínów; najśliczniejsza jest oczywiście zajmująca miejsce u szczytu stołu głowa rodziny, Isabel Preciado, matriarchini. Jesús o niebieskich oczach wygląda jak południowiec z Hiszpanii; Carmen także jest Andaluzyjką; najstarsza Justina, blada blondynka, to pracowita odpowiedzialna mróweczka; zupełnie do niej niepodobna Victoria jest najpiękniejsza, tak samo jak zapotecka Guadalupe, ze swoimi ciężkimi wargami i biblijnym nosem Żydówki. „Jej drzewo genealogiczne ma korzenie w Egipcie, przechodzi przez biblijną pustynię i osiąga kulminację w oczach Lupe”. Federico, młodszy brat, równie śliczny jak Lupe, także z pewnością jest Żydem; María to faworyta króla Salomona, zasługuje na alabastrowy tron; Isabel, najmłodsza, najdelikatniejsza, z pewnością urodziła się na Tahiti jak Victoria, kolejna wyspiarka. Warto wyobrazić sobie ich kąpiel w wodach Pacyfiku.
Zdumieni Marínowie słuchają w milczeniu. Diego imponuje swoimi rozmiarami, zajmuje pół jadalni.
– To w końcu jesteśmy z Madrytu czy z Egiptu? – pyta Justina.
Diego analizuje jej sefardyjskie, papuaskie, egipskie, hiszpańskie i zapoteckie cechy. Niczym kochanek z Pieśni nad pieśniami wyjaśnia między jednym a drugim łykiem czekolady i niezrównanymi chilaquiles8: „Oto przyczyna twojego powabu, oto i źródło twojego wdzięku, oczy niczym gołębice”. Lupe jest jedyną brunetką, słońce wybrało ją sobie spomiędzy wszystkich. Jej siostry i bracia to ledwie niedoskonałe kopie tej dziewczyny o nadzwyczajnej urodzie.
– Słuchaj, Lupe, czemu on do ciebie mówi Gniada Mulica? – docieka młodsza siostra, Isabel.
– Bo nie ma nic piękniejszego pod słońcem niż ciemna sierść mulicy.
Lupe zdumiewa, że Diego tak uparcie podkreśla urodę i tygiel ras w rodzinie Marín. Dotychczas pragnęła, by wszystkich, z wyjątkiem Jesúsa i Justiny, szlag trafił. Patrzy na swoje rodzeństwo nowymi oczami. „Słuchaj, myślisz, że naprawdę jestem Egipcjanką, jak mówi twój pretendent?”, pyta Victoria.
Diego przeżywa fascynację rodziną Marínów. Niezwykle wesoły, hałaśliwy niczym dzwon, styl bycia w pięć minut zapewnia mu magnetyczny efekt, a po godzinie rozmowy nikt już nie pamięta, jak bardzo jest szpetny, już tylko on liczy się w jadalni. Uśmiecha się, pokazując zaskakująco małe w zestawieniu ze swoją posturą ząbki. Z łatwością wybucha śmiechem. Gromki rechot wstrząsa nie tylko jego piersią, lecz całym jestestwem. Zajmuje się wszystkimi; gorące pragnienie, by każdemu sprawić przyjemność, wręcz wrze w jego drobniutkich dłoniach, aż Victoria dopytuje się z niedowierzaniem: „To tymi rękoma maluje?”. Kiedy Diego mówi im o Partii Komunistycznej, zainteresowanie rodziny słabnie. „Naprawdę chcesz się związać z tą wielką górą sadła?”, pyta znów Victoria i zapewnia siostrę, że jego brzydota będzie rosła z wiekiem. „To geniusz. Mnie już zawojował, nie potrafię żyć bez niego, a jego szpetota mnie pociąga”, irytuje się Lupe.
– Spójrz na swoje rodzeństwo. Ten wielkolud zajmuje zbyt wiele miejsca. Co on jada? – pyta Federico.
– Zawsze jest na diecie.
Lupe nie rozumie zapału Diega do „garnków” i „skorup”, jak nazywa podziemne skarby dawnych mieszkańców Meksyku. Całe szczęście, że w Guadalajarze nie ma zbyt wielu wykopalisk, bo Diego zachwyca się Teotihuacánem, Uxmalem i „bożkami”, których Lupe widziała na półkach w gabinecie i których uważa za paskudnych. Niepodobna pojąć, czemu Diego tak się ekscytuje kawałkami ceramiki, na którą wydaje ciężkie pieniądze, zamiast kupić sobie dom. Odrzuca ją na widok wszystkich tych glinianych kołatek, żmij i turkusowych masek, a tymczasem jej ukochany zapewnia, że Aztekowie wspięli się na poziom abstrakcji wcześniej niż jakikolwiek inny lud i jakikolwiek inny twórca w świecie. „Lupe, wiesz, co to Aztlán?”, pyta ją. Na żywo Lupe potrafi rozpoznać królika, kojota lub nawet tygrysa, lecz nie jest w stanie odszyfrować ich w hieroglifach na ceramice czy świątynnych ścianach.
– Czy nie widzisz, że w dwóch albo trzech liniach aztecki rzemieślnik daje nam to, co najważniejsze, czystą esencję? Nasza rasa należała do gigantów, pisał o tym już Clavijero.
– Nie wiem, kim jest Clavijero – peszy się Lupe i obiecuje sobie, że znajdzie kogoś, kto opowie jej o owej minionej wielkości, o której wciąż gada Diego.
David Alfaro Siqueiros opowiedział Diegowi, że don Ramón del Valle-Inclán zakochał się w Lupe, ledwo przyjechał do Meksyku. Na stacji w Guadalajarze dwie śliczne dziewczyny, María Labad i Lupe Marín, poprosiły o pozwolenie na wejście do pociągu. „Chcemy zdobyć autograf słynnego don Ramóna Maríi del Vallego-Inclána y Montenegro, markiza Bradomin i krewnego Meksykanina Roberta Montenegro”.
Don Ramón, któremu podobnie jak Cervantesowi brakowało ręki, napisał na tomiku dla Lupe:
O nieszczęsny mój losie!
Skrzyżowałeś dziś nasze drogi,
gdy brodę nieuchronną siwizną
oprószył mi czas jakże srogi.
Powtórzył to raz jeszcze, gdy spotkał ją w Teatrze Degollado: „Lupe, czyż nie byłoby wspaniale zmieszać czarne światło twych loków ze śnieżną bielą mej brody? Czy to nie przesadna śmiałość z mej strony? Och, sama zadecyduj!”.
Lupe nie odpowiedziała, ale oświadczyła Maríi Labad:
– Słuchaj, ten cały Valle-Inclán trzyma się lepiej niż mój pretendent José Guadalupe Zuno.
Towarzysze Vallego-Inclána, Julio Torri, Daniel Cosío Villegas, Pedro Henríquez Ureña, również byli pod wrażeniem nieokiełznanej urody dziewczyny. We wcześniejszych latach Lupe i jej przyjaciółka miały w zwyczaju chadzać do klubu Círculo Bohemio, któremu w Guadalajarze przewodniczyli Zuno i Siqueiros. Kiedy Lupe usłyszała, że mówią o Diegu Riverze, nie zawahała się poprosić Zuna o pięćdziesiąt pesos. „Wyjdę za niego, nie za ciebie”.
Diego wraca do miasta Meksyk i przestaje do niej pisać. Jego mural w Escuela Nacional Preparatoria pochłania go bez reszty. Lupe puszczają nerwy: „Co mam robić? Muszę stanąć na jego poziomie”.
Czasami przytłacza ją legenda Diega; choć zaplanowała swój wyjazd do Meksyku wyłącznie w tym celu, żeby go zdobyć, potem przy pierwszej okazji zmieniła zdanie. „Wyjdę za niego”. Choćby po to, by przebić swoją siostrę Maríę. „Utrę jej noska, bo to Diego jest malarzem, takim prawdziwym, uznanym przez wszystkich, a nie ten jej”.
Nocą obawa chwyta ją w swoje szpony na całego. Jak ona, Lupe Marín, może się porównywać z mężczyzną o tyle od niej lepszym, który przeżył czternaście lat w Europie i poznał tylu słynnych ludzi? Lupe, wysoka i zuchwała, nagle się kurczy, ogarnia ją niemiłe uczucie. Gdy więc Diego odpowiada: „Teraz nie mogę znów jechać do Guadalajary, lepiej ty przyjedź do mnie”, nie zastanawia się długo. „Przyjadę, ale pod jednym warunkiem: musimy wziąć ślub i to w kościele”. Odpowiedź Diega jest miażdżąca: „Komuniści uznają tylko wolne związki”.
„Moi rodzice, Francisco i Isabel Marín, nigdy się na to nie zgodzą. María wyszła już za Orozco Romero i ma wszystkie błogosławieństwa w komplecie”.
Diego jest ateistą, nikt go nie zmusi, by zrobił coś, w co nie wierzy. Lupe podskakuje nerwowo i argumentuje: „Wobec tego co ci szkodzi ożenić się w kościele, tłuścioszku?”.
Ku zdumieniu wszystkich Diego się zgadza.
Jego siostra María Rivera rozmawia z ojcem Enrique Servínem, byłym dyrektorem katolickiego liceum, w którym uczył się Diego. Ksiądz, obecnie proboszcz w parafii Świętego Michała Archanioła przy ulicy San Jerónimo, nakazuje, by Diego przyszedł z nim porozmawiać. Ten stawia się z pistoletem za pasem, co wyprowadza z równowagi Enrique Servína. „Człowieku, nie musiałeś tu przychodzić uzbrojony… Udzielę wam ślubu, ale nie ze względu na ciebie czy na nią, bo jest równie bezwstydna jak ty, lecz przez wzgląd na jej rodzinę. Ale karteczkę od spowiedzi musisz mi przynieść”.
Ignacio Asúnsolo spowiada się zamiast Diega i żąda karteczki na nazwisko Rivery.
Lupe wyjaśnia Maríi Oldze, siostrze malarza Alfonsa Michela – który tak jak ona pochodzi z Guadalajary – że jej rodzice nie przyjdą. „Chciałabym, żebyś była moim świadkiem. Moja matka Isabel Preciado wolałaby, żebym wyszła za lekarza, prawnika, jakiegoś kolegę moich braci, chudzinkę o poczciwym wyglądzie, a nie za Diega. Tata oczywiście najbardziej by chciał, żebym przez całe życie została przy nim jak ostatnia tumanka”.
20 lipca 1922 roku, w dniu ślubu, Diego, kawaler lat trzydzieści pięć, ślubny syn Diega Rivery (nieżyjącego już), pochodzącego z Guanajuato, i Maríi Barrientos, wdowy po Riverze (położnej), stawia się z czerwoną wstążką w kapeluszu i w niewypastowanych butach po kolana. Oczywiście zapomniał o obrączkach ani nie ma pieniędzy, by je kupić. Lupe, lat dwadzieścia sześć, ślubna córka Francisca Marína i Isabel Preciado, klęcząc przy barierce przed ołtarzem, przyjmuje z zamkniętymi oczyma komunię świętą. „W tamtym okresie jeszcze mocno wierzyłam”, wyjaśni później. Ojciec Servín niechętnie udziela im ślubu. Xavier Guerrero, na którego wołają Gaduła, Senna Małpa albo Święte Żarna (bo nigdy się nie odzywa), i Amado de la Cueva są świadkami Diega. María Olga Michel obejmuje Lupe i mówi jej, że ma wielkie szczęście.