Diego znika wcześnie i wraca tak późno, że Lupe traci cierpliwość. Z Pico w ramionach nie może z nim nigdzie chodzić ani nacierać mu pleców w wannie.
– Chcesz powiedzieć, że malowałeś przez cały ten czas? Osiemnaście godzin na rusztowaniu? Masz mnie za idiotkę?
Kłótni jest coraz więcej. Tina Modotti, Włoszka. Tina Modotti, fotografka. Tina Modotti, która bez wahania zrzuca ciuchy, staje się jej koszmarem.
– Mnie Brzuchacz nie oszuka, wiem, że łazi za tą Monotti – zwierza się Conchy Michel.
– Uprzedzałam cię, że towarzysz Rivera jest bardzo kochliwy…
– Pomóż mi go zabić.
– Zabić? Zwariowałaś? Dopiero co urodziłaś.
– A ty co myślisz o tej Monotti, Concha?
– Ma ładne ciało, miłą buzię, wydaje się z grubsza sympatyczna, ale ty, Guadalupe, jesteś ładniejsza. Jak chcesz go zabić, pomogę ci przez wzgląd na naszą przyjaźń i partię, chociaż w sumie ani partia, ani ja nie mamy teraz powodów, by posłać do diabła towarzysza Diega.
– Słuchaj no, a co niby takiego sympatycznego jest w tej całej Monotti?
– Nawet twój brat Federico czeka na swoją kolej, wszyscy za nią szaleją.
– Pewnie dlatego, że każdemu daje, jak to cudzoziemka.
– Ty się nie usuwaj, przynoś Pico pod rusztowania.
– No jasne! Jedyne, co go interesuje w córce, to mazahuańska czapeczka z falbankami, koniec kropka. Ja jestem w ciąży z następnym dzieckiem, a ten się ugania za spódniczkami.
– Pistolet strzela tak samo z kobiecej jak z męskiej ręki – sączy jad Concha.
– No to, Concha, zastanówmy się, jak go zabijemy.
Towarzyszka Michel jest mała i silna. Wszędzie się zmieści, a kiedy opiera ręce na biodrach, przypomina dzbanuszek do atole18 albo dzwoneczek z czarnej gliny z Oaxaki.
Po długich rozważaniach dochodzą do wspólnej konkluzji. Lupe zaprowadzi Diega do kuchni, a Concha, która wcześniej wejdzie na blat, walnie go w głowę tłuczkiem od moździerza.
– Jak upadnie na podłogę, dobijemy go we dwie. Bach! I po Diegu. Tylko najpierw musisz się pozbyć świadków. Kiedy ma wychodne wasza służąca?
Lupe wpada w entuzjazm:
– Mam płótno, zawiniemy go, a potem zakopiemy pod drzewkiem pomarańczowym na tylnym patio, żeby Cuetowie się nie zorientowali.
Conchę nachodzi filozoficzna refleksja: „Jeśli zabijamy Diega za niewierność, powinnyśmy odprawić wszystkich facetów”.
Zapada zmierzch, Lupe i Concha czekają. Kiedy przyjdzie? No kiedy on przyjdzie? „Kiedy, do cholery, przyjdzie ten przeklęty bydlak?”, wkurza się Concha. W końcu słyszą kroki Diega, Guadalupe otwiera drzwi:
– Wiesz, która godzina? – atakuje Lupe, a jej oczy są zieleńsze niż zwykle.
– Patrz, co ci przyniosłem – Diego wyciąga do niej gitarę.
Guadalupe roztrzaskuje mu ją na głowie, jeszcze – siłą rozpędu – brzdękną wesoło struny, mimo że nikt na nich nie gra. Wali go pięściami po klatce piersiowej, kopie w brzuch i siłą wciąga do kuchni; fruwają talerze, kubki, rondle. Concha wdrapała się na blat i czeka, słyszy tylko łoskot tłuczonych na mozaikowej podłodze naczyń. Potem zapada cisza. „Co to znaczy?”
– Ech, nieszczęśni! Ci dwoje już się dogadali i cały plan wziął w łeb – domyśla się Concha.
Guadalupe po cichu otwiera drzwi: „Conchusiu, to ja, nie uderz mnie przypadkiem. Brzuchacz już śpi”.
W łóżku Lupe opowiedziała Diegowi, że miały już z Conchą wszystko gotowe, żeby go zabić. Wybuchnął takim śmiechem, że jej też udzieliła się jego wesołość, przez chwilę znów w niego uwierzyła, jednak o świcie zazdrość miała powrócić z nową siłą.
Zmęczony Diego łapie busa dwie przecznice od domu. Kilka godzin później przynosi go z trudem trzech mężczyzn.
– Znaleźliśmy go w rowie.
Lupe wpada w panikę, ale szybko zdaje sobie sprawę, że Brzuchacz, mimo zamkniętych oczu, jest cały i zdrowy. „Panie doktorze, źle ze mną, to zapalenie opon mózgowych”, bełkocze Diego, kiedy lekarz pochyla się nad nim ze stetoskopem. Medyk zaleca okłady z worka z lodem na ewentualność wstrząśnienia mózgu. „Proszę mu to położyć na głowie”. Ledwo wychodzi, Lupe krzyczy na męża:
– Odstawiasz tu niezły teatrzyk, nic ci nie jest, wycinaj takie numery u swojej Monotti, mi tego kitu nie wciśniesz, no już, idź sobie jęczeć do innej.
Wkurzony Diego w furii wyskakuje z łóżka, wywija swoją laską z Apizco, rzuca się na żonę. Lupe ucieka po schodach. Akurat nadchodzą Lola i Germán Cueto, którzy chcą się dowiedzieć o stan Diega. Lupe zagaduje ich, by Rivera zdążył wrócić do łóżka. „Rzecz w tym, że ona jest wiedźmą, rzuciła na mnie śmiertelny urok”, informuje ich Diego, który umie wywoływać u siebie gorączkę i dreszcze.
Na rekonwalescencję malarz wybiera sobie dom przyjaciela, Xaviera Icaza, w Xalapie, ale po dwóch dniach już tęskni za Lupe i wysyła jej wiadomość: „Gniada Mulico, przyjedź do mnie, potrzebuję cię”.
Więc Lupe jedzie. Powierza Pico Jacobie i wsiada do pociągu. Tym razem to ta Lupe, która kocha Diega, która zadaje zagadki lub recytuje ludowe baśnie:
Czterech braci stworzył Bóg
Jeden drugiemu wróg
Żaden drugiego nie znosi
Każdy z każdego szydzi
Jeden świat na sobie nosi
Drugi ochrzcił Mesjasza
Trzeci grzeszników zastrasza
A czwartego nikt nie widzi
Co to takiego? Nikt nawet nie próbuje odpowiedzieć, Lupe krzyczy więc tryumfalnie: „Ziemia, woda, ogień i powietrze”. Potem recytuje kolejny wierszyk, wymachując trzymanym w ręku żelazkiem:
Woda w rzece upływa, upływa,
nigdy jej nie ubywa.
Czas upływa, upływa,
nigdy go nie ubywa.
Życie mknie jak raca,
nigdy nie wraca.
Jak bardzo nieobliczalna może być ludzka istota? Jak bardzo niepodobna do siebie samej? Lupe odnawia się każdego dnia, jak życie, jak maleńkie chmurki krochmalu, którym spryskuje ręką serwetki przed wyprasowaniem, by stały potem sztywno na stole przy każdym talerzu.
– Patrz, Brzuchaczu, w Xalapie trawa rośnie w szczelinach między kostką brukową.
– To przez te mżawki…
Lupe idzie w deszczu na spotkanie Diega, przez głowę przemyka jej myśl, że Angelina Beloff we Francji też otwierała parasol, by ochronić woreczek węgla, który miał posłużyć do rozgrzania mieszkania przy rue du Départ.
– Lupe, zamknij parasol. Jutro wracamy do stolicy. Muszę pracować.
Podobnie jak przyszły minister edukacji Narciso Bassols, astronom Luis Enrique Erro daje pierwszeństwo nauczaniu technicznemu, uważając, że stwarza większe perspektywy znalezienia pracy i przyjmuje Lupe z sympatią:
– Umie pani rysować?
– Diego mówi, że nie potrafiłabym narysować nawet kółka, bo jest okrągłe.
– A zna się pani na fryzjerstwie?
– Też nie.
– Na szyciu?
– To i owszem! Na przykład tę sukienkę, którą teraz mam na sobie, sama uszyłam. – Lupe wstaje i Erro może podziwiać jej wysoką sylwetkę. Co za pyszna kobieta! Czystej krwi, prawdziwa rzadkość.
Lupe daje lekcje kroju i konfekcji w szkole Sor Juana Inés de la Cruz w Merced. „Jesteś w swoim żywiole”, gratuluje jej Concha Michel. Entuzjazm w oczach chłopskich i robotniczych córek – niektóre z nich pracują jako służące – stymuluje ją: „Jak mam zrobić tę zakładkę?”. Po raz pierwszy w życiu Lupe wychodzi naprzeciw innym. Podobnie jak dla uczennic, krawiectwo stanowi dla niej możliwość zarobienia pieniędzy i pozwala wymknąć się z domu, opieka nad Pico spoczywa w tym czasie na barkach Jacoby. Dzięki krawiectwu staje się użyteczna, a to daje jej wiarę w siebie. Lupe chudnie, odzyskuje dawną figurę, aż tu nagle bach! Znów zachodzi z Diegiem w ciążę.