ROZDZIAŁ 10
CONTEMPORÁNEOS

Diego to fenomen, ale Lupe też pragnie zostać magnetycznym kamieniem. Nauczyciel literatury hiszpańskiej Julio Torri przyjeżdża na rowerze aż z Państwowej Szkoły Przygotowawczej przy San Cosme, żeby się z nią zobaczyć. Lupe Marín podoba mu się znacznie bardziej niż młode służące drepczące o szóstej po południu po chleb, na które Torri zaczaja się przy oknie swojej biblioteki. Kiedy Lupe pyta go, czemu nie jeździ tramwajem, odpowiada, że pociąga go ryzyko:

– Nie zapominaj, że rowerzysta to potencjalny samobójca, co chwila musi stawiać czoła psom i kierowcom.

– Może powinieneś dawać lekcje jazdy na rowerze.

Torri przyznaje, że na początku uczniowie śmiali się z niego: „Ale już się przyzwyczaili, teraz jestem ich ulubionym nauczycielem”.

Pewnego popołudnia, o piątej, Torri zjawia się z Xavierem Villaurrutią i Salvadorem Novo. Co za przystojny mężczyzna, jak dobrze ubrany!

– Podobasz mi się bardziej niż Torres Bodet, który przyjechał tu kiedyś i przez cały wieczór gadał po francusku do Brzuchacza – mówi Lupe do Novo.

– I słusznie! Nie da się ukryć, jestem od niego lepszy we wszystkim.

– Mówią, że to poeta, ale czytałam parę jego rzeczy i nie zrobiły na mnie wrażenia – woła Lupe. – Za to chętnie bym znów posłuchała naszego milczka.

– Jakiego milczka?

– José Gorostizy. Strasznie mi się podoba, mimo że w ogóle nie otwiera ust.

– Wygląd ma dla ciebie duże znaczenie, Lupe?

– Bez przesady, spójrz tylko na Diega.

José Gorostiza biegnie z lekcji literatury meksykańskiej przy ulicy Donceles na spotkanie z przyjaciółmi w restauracji Sanborns de los Azulejos. Rektor uniwersytetu Alfonso Pruneda bardzo go poważa. Przez wzgląd na jego wielką sumienność proponują mu posadę w Państwowej Szkole Pedagogicznej.

– Ciekawe, kiedy zdążył wydać swoje Pieśni do śpiewania na łodziach25? – docieka Novo, który zapamiętale krytykuje biurokrację, nienawidzi ludzi obnoszących się ze swoim wielkim patriotyzmem, a na wszystkie spotkania przychodzi spóźniony.

Goście cieszą się z żartów Lupe, które sytuują się gdzieś pośrodku między przebłyskiem geniuszu a plotką z magla. Nie tylko ma wdzięk, pozbawiona jest również zahamowań, niczego się nie boi. Najbardziej pośród nich sarkastyczny Salvador Novo to prawdziwy wielbiciel jej konceptów. Ta kobieta przynajmniej nie patrzy cielęcym wzrokiem jak Amalia Castillo Ledón. Ponadto Lupe słucha go z zaciekawieniem, przyklaskuje jego boskim uszczypliwościom i podsuwa niebiańskie quesadillas26 z komosą lub chili.

– Lupe, możesz współzawodniczyć z Parmentierem.

– A co to za jeden?

Xavier Villaurrutia jest dla Lupe prawdziwym odkryciem. Obok Salvadora Novo wydaje się malutki. Przychodzi do domu przy Mixcalco o tej samej porze co Gilberto Owen, jednak cały entuzjazm gospodyni przypada w udziale Xavierowi, który z wielkim staraniem zaczesuje włosy, nosi granatowy garnitur w prążki, kamizelkę, koszulę ze spinkami w mankietach i traktuje wszystkich z kurtuazją graniczącą z ceremoniałem.

– A więc przyjechałeś z północy i mówisz po francusku? – pyta Lupe i Owen wyjaśnia jej, że mieszkał i uczył się w Toluce.

– To nie jesteś górnikiem z rejonów północnego Sinaloa? – wtrąca Villaurrutia.

– No tak, mój ociec znalazł żyłę srebra w kopalni niedaleko Rosario.

– Jesteś poszukiwaczem złota! – śmieje się Lupe.

Owen nie rzuca się w oczy tak jak Novo, który niedawno, ku zażenowaniu Villaurrutii, wydepilował sobie brwi.

– A co robiłeś w Sinaloa? – docieka pani domu.

– Moje dzieciństwo mogłoby zainteresować chyba tylko Freuda – odpowiada Owen. – Ojciec był Irlandczykiem, a matka Indianką… Była trochę podobna do ciebie, Lupe, tylko że strasznie religijna, marzyła, żebym został biskupem.

– Ty biskupem? Chociaż w sumie… z wyglądu się nadajesz – woła Lupe.

– Doprawdy interesujące: Lupe, która wyszła za brzydala, przywiązuje wielką wagę do wyglądu – wtrąca Novo.

– Z Rosario, górniczej osady w Sinaloa, wyjechałem do Toluki i tam zrobiłem maturę, zamknąłem się w bibliotece, żeby czytać podręczniki do fizyki i teologii. Awansowali mnie na dyrektora chyba dlatego, że pociąga mnie wszystko, co bezużyteczne, i podobnie jak górnicy drążę i szukam…

– Czego szukasz?

– Nowych żył złota, a ty, Lupe, jesteś całkiem niespodziewaną żyłą dla nas wszystkich.

– No jasne! – zaśmiewa się Lupe.

– U ciebie poznałem Villaurrutię i wolnomyśliciela Jorge Cuestę.

– A co to takiego ten wolnomyśliciel?

– Ktoś, kto wyzwolił się z wszelkich pęt.

– E tam, z Cuesty żaden wolnomyśliciel – obrusza się Novo, a Owen wraca do historii swojego życia.

Porównuje Cuestę do Monsieur Teste Valérego, „oddanego w całości bezlitosnym dziedzinom ducha”.

– Ty za to zakochałeś się do ogłupienia w Clementinie Otero, przepuszczasz życie w teatrze – wtrąca znów Novo.

Owen ma dosyć jego wtrętów, żegna się, zapewniając na odchodnym Villaurrutię:

– Lupe nigdy nie popadnie w banał. Jest wolna… Myślisz, że byłaby z niej dobra aktorka?

– Gilberto, ty w kółko myślisz o Clementinie Otero.

Chwalą żarciki Lupe Marín przypominające facecje źle wychowanego młodzieńca, najbardziej zachwyca się nimi Salvador Novo. „Nigdy nie zgodzę się zestarzeć, zrobię wszystko, żeby do tego nie dopuścić”, zapewnia Novo i nagle się starzeje.

Ogółem goście, którzy wspinają się po schodach na drugie piętro w domu przy Mixcalco, nie sięgają Lupe nawet do ramion. Zawsze jest najwyższa. Owena cechuje skromność, traktuje serdecznie naczelnego dyskutanta, Xaviera Villaurrutię, również małego i szczupłego, ubiera się na szaro lub ciemnoniebiesko. Jego ironiczne spojrzenie przeszywa niczym błyskawica, nawet kiedy broni Lupe przed sarkazmem Novo. W odróżnieniu od tego ostatniego, Owen jest uczuciowy, w dodatku znacznie lepszy z niego poeta niż z Torresa Bodeta.

– Wygłupy to nie wszystko, Lupe – mówi Owen. – Musisz trochę poczytać. Masz, zostawiam ci tu Braci Karamazow. Znasz Wojnę i pokój Tołstoja?

– Villaurrutia kazał mi przeczytać i zakochałam się w księciu Andrzeju!

Dla grupy Contemporáneos Diego Rivera to grubas obnoszący się po rusztowaniach ze swoim patriotyzmem. W domu przy Mixcalco nie szukają muralisty, lecz jego żony. Diego może znikać nawet na trzydzieści dwie godziny, bo Lupe już się do tego przyzwyczaiła, a kiedy wraca, jej irytacja pobrzmiewa niczym echo wygłaszanych pod jego adresem docinków:

– Edukowałeś lud?

Brzuchacz ma dosyć geniuszu Contemporáneos, ich rozbudowanych teorii na własny temat i czasopisma „Ulises”, bo zna już dogłębnie próżność bohemy. Był kiedyś w Teatrze Ulises Antoniety Rivas Mercado, gdzie na jego widok malarz Manuel Rodríguez Lozano bezwstydnie dał nogę, jakby zobaczył samego diabła. Nie przemawia do niego sarkazm Novo. Zachwyceni jego Gniadą Mulicą Contemporáneos wydają mu się déjà vu czegoś, co przeżył już w Paryżu na początku wieku, w czasach, gdy wszyscy mówili o nim per le Mexicain.

Interesują go natomiast niepokoje Jeana Charlota. „Co teraz będzie z rewolucją? Co z niej zrobią?” Charlot pokazuje mu zdjęcia Zapaty i Pancho Villi w mieście Meksyk, ocenia: „Wyglądają tu całkiem nie na miejscu”. Zarówno Emiliano Zapata, jak i Francisco Villa źle się czuli w stolicy, krępowały ich najprostsze rzeczy, choćby kupienie kawy w barze. Ich żywiołem była ziemia, nie brukowane ulice. Obaj nawykli do jazdy konnej, bronili poletek kukurydzy ostrogami i uderzeniami bata, podnosząc do góry mauzera i strzelając, a kiedy wypadali z siodła, przejmowały po nich pałeczkę ich kobiety. To był festyn kul, o którym pisał Martín Luis Guzmán. Dotarli do stolicy i z miejsca chcieli wracać galopem do Morelos, do Durango. O co mieli się bić tu, w mieście, gdzie nie było ziemi, tylko ulice z domami?

Gapie ze stolicy patrzyli na nich w ogromnym zdumieniu. Skąd się wzięli ci obcy? „Co za nędzarze!” „Brudasy w wielkich sombrerach!” Mieszkańcy stolicy żegnali się krzyżem na ich widok niczym doña Carmelita, żona Porfiria Díaza. Co robili w mieście? Nieobuci i obdarci, śmierdzący gnojem. Poeta Ramón López Velarde też ich odrzucił, nie wspominając już o Federicu Gamboi, autorze Świętej. Rodziny Escandonów czy Iturbide nigdy w życiu nie myślały, że ich robotnicy rolni i koniuchowie mogą stanowić zagrożenie. Posiadacze ziemscy sądzili, że starczy ich krótko trzymać i poić wódką, dać czasem kawałek płótna na portki i skórę na sandały.

Xavier Guerrero zapewnia, że zostali tylko na kilka dni, spieszyło im się wracać do swoich spraw: Zapacie do podziału ziemi, Villi do jego Dorados27. W stolicy nie wiedzieli, co zrobić z rewolucją, co z Meksykiem, z fotelem prezydenckim, Sanbornsem, domniemanym sukcesem. Zapata w mrocznym wejrzeniu smolistych oczu nosił pradawną siłę ziemi. Villa, porywczy i prymitywny, miał proste cele życiowe: pole bitwy i krowy.