ROZDZIAŁ 16
MULATKA Z CÓRDOBY

Wreszcie don Néstor i jego małżonka Natalia zniżają się do wizyty w Potrero. Oboje wysocy i postawni: on surowy i dominujący, w ciemnym garniturze; ona w czarnej spódnicy do kostek, z twarzą osłoniętą welonem „przeciw komarom”.

– Te komary to pewnie moje córki i ja – komentuje Lupe.

Lupe spotkała się z teściową raz, w stolicy, bo Jorge nalegał, żeby się poznały. Teraz w niedzielę doña Natalia ledwo zerka na dziewczynki, a don Néstor zwraca się wyłącznie do Jorge. Wobec tego Lupe zachowuje pełne urazy dumne milczenie.

– Myślałeś o tym, co ci mówiłem na temat wykorzystania buraków? – pyta don Néstor.

– Tak, ale nie wiem, czy to będzie dobra inwestycja, potrzebujemy ziemi, by je uprawiać, teraz wszędzie rośnie trzcina…

– Przemyśl to, zrób kalkulację, a potem porozmawiamy na spokojnie. Odwiedzili mnie Carlos i Ricardo Capistránowie, którzy są ci bardzo wdzięczni za twoją metodę konserwacji. Ich mango Manila dotarły do Norwegii w idealnym stanie.

Do tej pory mango, najbardziej nietrwały z owoców, gniło podczas podróży do Europy, jednak metoda Cuesty opóźnia dojrzewanie owoców. Alchemik zrobił pierwszy eksperyment z jabłkiem, a potem z mango Manila, w które wstrzyknął pewną substancję, a później trzymał całymi tygodniami w skrzynce. Po otwarciu znalazł je w nienaruszonym stanie.

Carlos i Ricardo Capistránowie wysłali z Veracruz do Norwegii przeszło sto skrzynek mango Manila. Dostali od kontrahentów depeszę z gratulacjami:

„Mango dotarło w doskonałym stanie. Zamawiamy kolejny transport”.

Cuesta stosuje ten sam specyfik do konserwacji owoców morza i zdobywa sobie sławę magika. W Córdobie, w Fortín, w Huatusco, mówią na niego Chemik, zresztą już w stolicy Contemporáneos ochrzcili go mianem Alchemik.

Cordobańczycy uważają najstarszego syna Cuestów za geniusza i szczycą się nim na równi z Traktatem z Córdoby, który w 1821 roku zapewnił Meksykanom niepodległość.

Na targu straganiarki wołają na Lupe żona chemika. Sprawność, z jaką waży w długich palcach każdą główkę sałaty rzymskiej, każdy kalafior, dociekliwość, z jaką maca papryczki chili i dynie, przynosi im zaszczyt. „Ta marchanta umie kupować, może i jest ze stolicy, ale potrafi wybrać”.

Firmy zajmujące się mrożeniem żywności dowiadują się o dokonaniu Cuesty, grożą mu, bo nie ma patentu ani pozwolenia żadnego laboratorium na popularyzację swojego odkrycia. Jaka to formuła? Zdobycie pozwoleń jest kosztowne: „Pożyczymy ci”, namawia go Ricardo Capistrán.

– Na wejście do któregoś z dużych laboratoriów potrzebuję więcej niż te dwa tysiące pesos, które dajesz mi za każdą wysyłkę owoców – odpowiada Cuesta.

Choć Lupe powtarza, że jest zakochana, że straciła głowę jak nigdy wcześniej, rolnicze zaangażowanie ukochanego zbija ją z tropu. Rozmowy nigdy nie kręcą się wokół niej, za to wciąż dyskutuje się o chińskiej pomarańczy i najlepszym sposobie jej ochrony. Jorge nigdy nie wspomina stolicy ani nie podnosi wzroku na Lupe, a przecież w Meksyku żył tylko dla niej. Upokarza ją to. Pewnej nocy nawałnica otwiera okno, Jorge zamyka je, jest przemoczony. Lupe proponuje: „Chodź, wytrę cię”, ale on sam bierze ręcznik. Lupe jęczy: „Następny martwy dzień, od rana przeczuwałam, że to będzie następny martwy dzień. Nic nie wyszło mi dobrze, zastanawiałam się nawet, czy nie wyjechać stąd bez słowa”. A ponieważ Jorge nadal się nie odzywa, obraża się, rysy jej twarzy tężeją i brzydną: „Jorge, przypominasz wiadro lodu, zmrażasz ryby, owoce i swojego fiutka”.

Ten nowy Jorge nie tylko rozczarowuje, on ją nudzi. Lupe tęskni za życiem w mieście, za swoim ukochanym Villaurrutią. Brak jej także plotek i sarkazmu Novo.

Jorge wciąż milczy, chyba od drzew mu się udzieliło. Czasem otwiera usta tylko po to, by wyjaśnić Ruth, że najpiękniejszy kwiat Córdoby to gardenia.

– Przypomina mi sukienki, które mama nosiła w domu przy Mixcalco – stwierdza Pico, w której wszystko budzi nostalgię. Pociąg przejeżdża często, a jego gwizd skłania ją do ciągłych pytań o ojca.

Jorge spędza całe dnie w laboratorium. Nocą najmniejszy szmer sprawia, że podskakuje na łóżku jak na sprężynie i krzyczy: „Opos w kurniku!”.

– Nie wychodź, po to masz stróża – przekonuje Lupe.

– Nawet jeśli to tylko kot, muszę sprawdzić, co się dzieje.

Myśl, że opos zje kurę, w niepojęty sposób wyprowadza go z równowagi. Czy on zwariował?

Fakty są takie, że Lupe, kobieta, na której punkcie jeszcze niedawno szalał, teraz go męczy. W codziennych rozmowach nie odnajduje już owej swobody i wdzięku, które oklaskiwali Contemporáneos, a jej nieoczekiwana potulność w roli towarzyszki życia rozczarowuje go, nawet jeśli czasem zdarzają jej się jeszcze ataki wściekłości.

– Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że uważasz się za niezrozumianego geniusza, ale teraz, kiedy lepiej cię poznałam, powiem ci jasno, że choćbyś nie wiem ile nocy zarwał, Dostojewskim to ty nie będziesz…

Z upływem dni Lupe udoskonala wyrzuty. W myślach powtarza w różnych tonacjach swoją przemowę.

„Okropnie mnie rozczarowałeś. Kiedyś myślałam, że jesteś genialny. Pamiętasz, jak ci powiedziałam, że od okresu dojrzewania, w ramach buntu wobec otaczającego mnie środowiska, pragnęłam przeżyć dziką namiętność? Wyobraź sobie, że byłam gotowa przeżyć ją z tobą, ale ty podeptałeś to, co bezinteresownie i szlachetnie ci ofiarowałam”. Gdy rzuca mu to w twarz, Jorge zatyka uszy dłońmi: „Lupe, co za romansidła ostatnio czytałaś?”.

Równie mocno jak nacjonalizmu Jorge nie znosi czułostkowości.

Lupe odzyskuje swoją wściekłość: „Żałosny typ z ciebie i drań. Myślałeś, że będziesz się ze mną gził jak zwierzę, że to mi wystarczy. Przyjechałam tu chyba tylko po to, by odkryć, że jesteś buchalterem i niedorobionym gburem”.

Ledwo Jorge się poruszy, a już Lupe go judzi:

– No dalej, przyłóż mi, przyłóż, tylko tego ci brakuje, nie pojmuję, jak mogłam obejmować tak nikczemnego i okrutnego typa. Nie miałam pojęcia, do jakiego stopnia zdołasz mnie poniżyć.

Poniżenie staje się faktem. Lupe jest słabsza, niż się wydaje. Każdy pretekst jest dobry, by upierać się przy sformułowaniach, które sprawiają wrażenie, jakby usłyszała je w radiu. „Nie odzywasz się do mnie, bo czego można wymagać od histeryczki, od wariatki, tak? Albo od chorej, upośledzonej? Zniosłam z twojej strony niewyobrażalne upokorzenia, gdybyś mógł, najchętniej plułbyś mi w twarz, co?”

Nie ulega wątpliwości, nuda Potrero zabija Lupe, a ponieważ nie spełnia się w macierzyństwie, zajmowanie się córkami wydawałoby się jej fałszywe. W ogóle nie zwraca uwagi, co mówią, nigdy nie zatrzymuje się nad ich marzeniami czy żartami, dziecięce pytania pozostają bez odpowiedzi. Jest niedostępna, dba jedynie, by chodziły czyste. Ogranicza się do wydawania poleceń. „Ruth, nie wystawiaj się na słońce, już i tak jesteś ciemna”. „Lupe, słuchaj Jorge, kiedy do ciebie mówi”. I powraca do jedynego interesującego ją tematu: Lupe Marín Preciado, córki Francisca Marína i Isabel Preciado. Uważa, że w Potrero żyje wbrew sobie. „Jorge, małżeństwo zupełnie mi nie leży”.

Jorge tylko wzrusza ramionami.

Jedyną osobą, która ich odwiedza, jest Gabriel, syn właściciela cukrowni, Ericha Koeniga. Wysoki, postawny, wypełnia pierwsze przykazanie etycznego kodeksu Lupe: nosi się elegancko. Dopiero co wrócił z Nowego Jorku i chętnie wypowiada się na temat książek o malarstwie, rozśmiesza ją. W deszczowe wieczory, których tu nie brak, wychwala jej „zielone oczyska”, opowiada o Lord and Taylor i Saksie przy piątej Alei i zaleca uprawianie ćwiczeń na wzór Amerykanek, by nie dopuścić do upadku ciała i umysłu. „Jesteś szykowna”. „A co to takiego?” „Nie wiesz, co to glamour? Poza tym masz chic. Na ulicach pomiędzy drapaczami chmur, gdzie króluje Empire State Building i Waldorf Astoria, wzbudziłabyś sensację”.

Wyjaśnia jej, że w odróżnieniu od prowincjuszy, on nie ma nic przeciwko rozwódkom. Dla niego Lupe jest światową kobietą obdarzoną ogromnym naturalnym chic. Wtyka słowo chic w każde zdanie. „Cokolwiek byś na siebie włożyła, wyglądasz zjawiskowo, bo jesteś szczupła i wysoka. Mogłabyś zostać modelką, wielkie stolice świata natychmiast przyjęłyby cię z otwartymi ramionami”, upiera się.

„Jakie wielkie stolice świata?”, pyta Lupe. „Paryż, Rzym, Londyn, Berlin, Nowy Jork… Nowocześni i awangardowi Amerykanie umieliby cię docenić, ale tu, na tym ranczo, ja jeden cię rozumiem”. Po raz pierwszy w życiu do Lupe dociera, co to znaczy być rozwódką. To pewnie dlatego nikt ich nie odwiedza. „Jak tak dalej pójdzie, zapleśniejemy tu z dziewczynkami”. Gabriel zachwyca się każdym jej docinkiem, oddaje jej nieustające hołdy. Kiedy córki przerywają im rozmowę, Lupe nakazuje: „Idźcie sprawdzić, czy nie ma was na podwórku”.

Ilekroć widzi, że Lupe wychodzi z domu, Gabriel podsuwa jej swoje ramię i nuci do ucha Tea for Two.

– To kretyn – stwierdza Jorge.

– Ja uważam, że to światowy człowiek i dużo bardziej mi się podoba niż ty.

Mała Lupe zapada na tyfus. Matka Jorge Natalia oświadcza autorytarnie: „Na takie rzeczy daje się wywar z karaluchów”.

– Niech twoja matka nie waży się tknąć Pico – złości się Lupe.

W cukrowni jedynymi przyjaciółmi Pico i Chapo są dzieci robotników. Lupe zostawia na stole srebrną monetę o wartości dwudziestu centavos i Pico korzysta z okazji, żeby kupić słodycze i rozdzielić je pomiędzy swoich przyjaciół: kolegę z tłoczni, chłopca z myjni, dziewczynkę od buraków, posłańca, córkę mechanika, która jest taka wesoła. Gdy dowiaduje się o tym Lupe Marín, nie zważając na obecność innych dzieci, wymierza jej serię policzków.

– Od kiedy to bijesz swoje córki? – pyta oburzony Jorge.

– Od zawsze.

– To barbarzyństwo.

– To ja jestem matką, to ja je wychowuję. Mnie tak właśnie wyprowadzili na ludzi.

Mimo że Jorge ich broni, starsza z córek, Pico, nienawidzi go i przykazuje Chapo: „Pilnuj się, bo jeszcze go pokochasz. Z winy tego faceta nie mamy ojca, ten zezol nie jest nasz”.

Nie zważając na nienawiść, którą wzbudza, Jorge uczy Pico kochać książki. Czytają na głos Róże dzieciństwa36 Maríi Enriquety. Kiedy dziewczynka idzie do szkoły, czyta tak płynnie, że nauczycielka nie posiada się ze zdumienia. „Mieszkamy w cukrowni Potrero”, wyjaśnia dziewczynka. „Słusznie, przecież tam jest Cuesta. Alchemik z pewnością zaszczepił temu dziecku zamiłowanie do literatury”, ocenia pani Esther.

Jorge patrzy na Pico z niechęcią; pomimo wszystkich jego starań dziewczynka go odrzuca: „Ty nie jesteś moim ojcem”.

– I co niby mam zrobić? – broni się Lupe. – Ruth też się na ciebie boczy, ale nic nie mówi, bo jest mała i bojaźliwa.

Nocą robotnicy zbierają się wokół ogniska; Lauro, najstarszy, mówi do sąsiada:

– Żona chemika jest całkiem jak Mulatka z Córdoby. Widzieliście te grube wargi, te czarne włosy jak u Chinki?

Według niego Mulatka z Córdoby, czarownica, którą ponoć spalono na stosie wieki temu, przechadza się teraz na długich nogach Lupe po plantacji Potrero, ma w zwyczaju siadywać sobie w cieniu bananowca obok kurnika i przyglądać mu się niechętnym okiem. „Nie widzieliście, jaką ma ciemną skórę, jakie niespokojne spojrzenie, ile jadu w słowach? Mulatkę wtrącili do więzienia, ale teraz ta czarnula rzuciła czar na inżyniera Cuestę. Wyciągnął ją z samego piekła i zamknął w Potrero wraz z dwoma smarkulami, które nawet nie są jego”.

Legenda głosi, że pewien strażnik odkrył wykonany węglem na ścianie celi rysunek pięknego statku i zapytał Mulatkę:

– To ty narysowałaś?

– Tak. A wiesz, czego brakuje w tym statku?

– Żagli.

Mulatka dorysowała je.

– Czego jeszcze mu brakuje, strażniku?

– Masztu.

Dorysowała zatem i maszt ku zdumieniu strażnika.

– Coś jeszcze?

– Myślę, że niczego już mu nie brakuje, nieszczęsna kobieto.

– Teraz brakuje, żeby popłynął – odparła zadziornie Mulatka. – A zapewniam cię, że popłynie daleko.

– Jak to?

Mulatka wskoczyła wówczas na pokład statku, a ten odbił od brzegu i zniknął, przeniknąwszy przez ścianę celi.

– Słuchaj – Lupe pyta Jorge – skąd się tu wzięło tylu czarnych?

Jorge nie rozwodzi się nad swoją własną śniadą karnacją i opowiada, że wielu z nich przybyło do Veracruz. Nawet w rodzinie Cuestów jest jedna Mulatka: Cornelia, matka don Néstora, którą Jorge kocha najbardziej na świecie, mocniej nawet niż swoją siostrę Natalię.

Pod koniec XVI wieku czarni niewolnicy przyjechali z Afryki do Veracruz. Było ich więcej niż Indian i znacznie więcej niż Hiszpanów, ale zaczęli się żenić z miejscowymi kobietami i rozmyli się w tłumie.

– O mój Boże, doprawdy? Czy ty przypadkiem nie jesteś z tych rozmytych? – kpi sobie Lupe i wydaje się, że za chwilę zatopi w nim gotowe do ukąszenia kły.

W 1948 roku Xavier Villaurrutia i Agustín Lazo wystawią w Pałacu Bellas Artes operę Mulatka z Córdoby.