ROZDZIAŁ 20
ŻAŁOBA PO OJCU

Szpital Francuski jest najlepszy w Meksyku. Skąd Jorge weźmie na opłacanie takich luksusów? Wokół zadbany ogród dla pięknych ludzi, jedna wielka błogość. Ani jednego krzyku, żadnego niestosownego odgłosu. Posiłki są wyborne, brakuje tylko, żeby można je było popić lampką burgunda lub bordeaux.

Zakonnice nie poświęcają Lupe uwagi, ale jedna z nowicjuszek opowiada jej o świętej Ricie: „Stała się kobietą wielkiej wiary po tym, jak wyszła za podłego człowieka”.

– Ja też wyszłam za gada.

– Pewnie dlatego została wybrana przez Najświętszą Panienkę z Lourdes.

Lupe obserwuje sprzątaczki, biedne dziewczęta z podkrążonymi oczyma, które zmywają na klęczkach podłogę w korytarzu, w czasie gdy zakonnica poprawia jedynie welon swojego kornetu, by modulując głos niczym lektor rozgłośni XEW, egzaltować się cudami Najświętszej Panienki. I odczuwa do nowicjuszki na przemian sympatię i odrazę. Tamta opowiada jej, że ściany groty w Lourdes są wyłożone kulami, fotelami inwalidzkimi, laskami i aparatami ortopedycznymi.

– Muszę stąd wyjść.

Błaga fankę Świętej Rity, żeby wysłała wiadomość do Conchy Michel, o której dawno już nie miała żadnej wieści.

„Concha, przyjedź po mnie, jestem chora z nienawiści i żalu. Pomóż mi odzyskać nadzieję, a wtedy przejdzie mi ta choroba”.

Przepełniające ją przerażenie już nie mieści się w piersi: „Jeżeli stąd nie wyjdę, zdechnę jak pies. Muszę żyć dzięki sobie i dla siebie. A także po to, by zemścić się na Jorge”.

Kiedy Concha wchodzi do pokoju numer 12 w Szpitalu Francuskim przy ulicy Niños Héroes, z trudem rozpoznaje w tej wychudłej jak szkielet kobiecie Gniadą Mulicę Diega Rivery. Obiecuje wyciągnąć ją stamtąd, nim matka przełożona podniesie alarm.

Zjawia się o świcie – w porze mszy – z dwoma towarzyszami z partii, którzy zawijają Lupe w koc i wychodzą ze szpitala, niosąc ją na rękach.

Przy Tampico 8 drzwi otwiera służąca, której Lupe nie zna, i nie chce wpuścić ich do środka:

– Nie bądź głupia, to pani Lupe Marín, pani tego domu! – sztorcuje ją Concha Michel.

Z piętra wychyla się Isabel Marín i pyta przestraszona:

– Lupe!! Już cię wypisali?

– Nie, uciekłam.

– Lupe, ty się nie zmienisz nawet na łożu śmierci…

Ma ochotę zapytać w odpowiedzi: „A ty co tu robisz?”. Dostrzega na stole w jadalni paterę pełną mango, bananów i owoców mamei, podbiega i łapczywie pożera mango.

Stojąc na szczycie schodów, Isabel wydaje się jasną wersją Lupe. Szczupła, wysoka, wykwintna, o długiej szyi, pełnych wargach. Jej oczy, które nie robią jak u Lupe wrażenia ślepych, spoglądają z troską.

Concha Michel żegna się, a Isabel proponuje, że zaplecie Lupe warkocze, „żeby Jorge po przyjściu zobaczył cię uczesaną”.

– A ty czemu mieszkasz tutaj, a nie w Guadalajarze? – pyta Lupe zaintrygowana.

– Jorge mnie wezwał. Przyjechałam, żeby się tobą zająć. Jeżeli nie chcesz, to wyjadę.

– Niby z jakiej racji Jorge cię wzywa? – denerwuje się Lupe.

– Powiedział, że mnie potrzebuje, ale jak wolisz, to jutro wyjadę.

Każdy, nawet najmniejszy hałas przeraża Lupe. Odgłos wózka rozwoziciela batatów przyprawia ją o gęsią skórkę, bo przypomina jej Lloronę39. „Och, moje dzieci, oj, oj, moje dziatki!” Nad komodą dostrzega portret rodziców w sepii, co wyprowadza ją z równowagi. „Jesteś podły jak wszyscy – krzyczy don Franciscowi z portretu w twarz. – Wyjechałeś bez pożegnania, porzuciłeś mnie”. „Nie mów tak, Lupe, nie bądź niesprawiedliwa. Jeśli tata kogoś kocha, to właśnie ciebie”. Lupe kładzie się do łóżka, gdzie dalej się zadręcza.

Wciąż słyszy głosy Jorge i Isabel. O czym tamci dwoje gadają? Słyszy nawet ich śmiech. Ze zdumieniem odkrywa, że Jorge uważa jej siostrę za bystrą. „Isabel poważnie interesuje się sztuką i okazuje się, że ma na ten temat wiele do powiedzenia”. Lupe odpowiada zgryźliwie: „Jasne, wszyscy niedomagający na umyśle fascynują się pracami ręcznymi. Na całym świecie ubogie ludy lepią dzbany, plotą kosze, formują gliniane zwierzątka i malują jaja, których tobie brakuje”.

Na próżno próbuje zasnąć. O świcie Isabel budzi szloch siostry, znajduje ją z portretem rodziców na kolanach.

– Nie rozumiem, czemu mnie zdradził.

– Lupe, musisz spać, połóż się.

– Spać? Czy ty wiesz, od jak dawna już nie sypiam, Isabel? Od dnia, kiedy tata wyjechał…

– Postaraj się, policz barany. Sama zobaczysz, jak szybko sen cię zmorzy.

– Sądzisz, że zaproszę do mojego łóżka stado baranów, kiedy tak naprawdę chciałabym, żeby zaszedł tam Jorge?

Rano Jorge Cuesta siedzi w garniturze na skraju łóżka, wygląda jak groźny cień.

– Gratuluję, jesteś najlepszą aktorką, jaką znam.

– Kretynie, sądzisz, że będę udawała chorobę tylko po to, żeby zrobić ci na złość? Jak mało mnie znasz.

– A ty mnie. Nie będę ani dnia dłużej tolerował twoich kaprysów. Załatwiłem ci szpital, a ty uciekłaś jak przestępca.

– Ty jesteś większym przestępcą, ukradłeś moją odezwę. Gdzie ona jest? Potrzebuję jej, bo wygłoszę ją na Merced, jak tylko mi się poprawi.

– Jest tam, gdzie jej miejsce, czyli na śmietniku.

Przychodzi ją osłuchać zbyt gruby jak na swój niski wzrost lekarz: „Nazywam się doktor Melo, proszę mi opowiedzieć wszystko od początku: kiedy i jak pani zachorowała?”.

Szlochając, Lupe skarży się na złe traktowanie ze strony poprzednich lekarzy, niezrozumienie Jorge, egoizm rodziny, zazdrość, jaką wzbudza w niej jej własna siostra Isabel, aż wreszcie grubasek wstaje:

– Nie powie mi pan, co mi dolega? – pyta niecierpliwie.

– Powiem, ale najpierw zbadam pani brzuch, wątrobę, serce i płuca, zmierzę ciśnienie i przeanalizuję wyniki badań.

Rozpala się w niej wątła iskierka nadziei, bo doktor Melo wydaje się bardziej przyjazny niż jego poprzednicy.

– Co u Diega? – pyta Conchę Michel, a ona opowiada jej, że towarzysz Rivera wyjechał z Fridą do San Francisco.

– Odwiedził cię ten drań? Nie, prawda? Wyrzucili go z partii za to, że zachowywał się jak kanalia i kurwielec.

– Czemu tak o nim mówisz?

– Na kobiety, które kładą się z wieloma facetami, mówią kurwy, dlatego ja mężczyzn, którzy sypiają z wieloma kobietami, nazywam kurwielcami. Zapewniam cię, że Diego jest kurwielcem.

Lupe nie znosi wulgaryzmów. Gdyby któraś z jej córek użyła brzydkiego słowa, umyłaby jej usta mydłem, ale w tym akurat momencie dosadne słowa Conchy Michel potwierdzają jej punkt widzenia. Teraz czeka tylko na doktora Melo, który przywrócił jej nadzieję.

Lekarz analizuje dokładnie wszystkie wyniki podsuwane mu przez Isabel Marín i na koniec wydaje werdykt:

– Dokładnie to, czego się spodziewałem: zaburzenia w funkcjonowaniu tarczycy.

– Więc nie jestem wariatką ani nie umrę?

Poznawszy diagnozę, Cuesta kupuje książki endokrynologiczne: „Poczytaj to siostrze”, przykazuje Isabel, ale Lupe nie chce jej słuchać, bo ledwie siostra zaczyna czytać, odpływa myślami daleko, wyobraża sobie smażoną ośmiorniczkę, która wyskakuje z patelni i skwiercząc, ucieka przed nią po całej kuchni.

Jorge rozmawia więcej z Isabel niż z Lupe. Jest dużo łagodniejsza od swojej siostry, słucha go, nie przerywając, i podziwia jego niezłomne zasady. Cuesta nie idzie na żadne ustępstwa, krytykuje nawet wiersze Xaviera Villaurrutii, z którym łączy go głęboka zażyłość, krytykuje Ramóna Lópeza Velardego, o którym pisze Villaurrutia w swoim wspaniałym studium towarzyszącym zbiorkowi zacatekańczyka wydanemu przez wydawnictwo Cvltvra. Poświęca się całym sercem literaturze.

Isabel także olśniewa inteligencja Jorge. Zawsze miała słabość do mężczyzn ideowych i słuchanie go to dla niej prawdziwe przeżycie. To ona wychodzi na róg, żeby kupić „El Universal” i sprawdzić, czy zamieszczono w nim artykuł Cuesty. W „Magazine para Todos” z 22 maja 1932 roku czyta jednym tchem:

Nacjonalizm to działanie kogoś, kto interesuje się wyłącznie tym, co łączy się bezpośrednio z jego osobą; to szczyt próżności i niedorzeczność. Jego główna reguła to: nie liczy się obiektywna wartość rzeczy, tylko to, co ja sam cenię. Zgodnie z nią uzasadnione staje się przedkładanie powieści don Federica Gamboi nad powieści Stendhala i ogłaszanie, że don Federico jest dobry dla Meksykanów, a Stendhal dla Francuzów. Lecz doprowadźmy tę regułę do absurdu: nadajmy francuskie obywatelstwo tylko najzacniejszym Meksykanom, tym, którzy chcą dla Meksyku nie tego, co meksykańskie, tylko tego, co najlepsze. Jeśli o mnie chodzi, żaden tam Abreu Gómez nie zmusi mnie do wypełnienia owego patriotycznego obowiązku i ogłupiania się reprezentacyjnymi dziełami literatury meksykańskiej. Niech usypiają tych, którzy nic na tym nie tracą; ja tracę Pustelnię parmeńską i wiele więcej. Ośmielam się do tego przyznać, gdyż na szczęście żyje w naszym kraju jeszcze wielu innych Meksykanów, którzy nie podzielając odczuć pana Abreu Gómeza, nie zechcą powiedzieć: „Nie są wielcy [nasi artyści] ponieważ są sprawni w swoim rzemiośle, lecz ponieważ potrafili oprzeć się na formach, czynnikach, duchu nowego Meksyku, naszej własnej wrażliwości”. Wyraziłem tu (w żałosny sposób, jak na to zasługuje) prawo, jakie roszczą sobie przeciętniacy do podporządkowania artysty konieczności zaspokajania ich małostkowości, która w celu wyniesienia samej siebie na piedestał i usprawiedliwienia ukazuje się jako jakaś zbiorowa potrzeba, jako „nasza potrzeba”. Jednak wielu małych ludzi nigdy nie złoży się na jednego wielkiego. Artysta jest cenny właśnie ze względu na swój talent i sprawność, a nie z powodu usług, jakie świadczyć może mniej sprawnym niż on. Więcej wart będzie, służąc komuś jeszcze od niego sprawniejszemu. Rzeczy najwyżej cenione przez ludzi najmniej uzdolnionych to z pewnością te, które obiektywnie mają najbardziej znikomą wartość, rzeczy nietrwałe, które nie staną się tradycją […]. Nie interesuje ich człowiek, lecz Meksykanin; nie natura, lecz Meksyk; nie historia, lecz lokalna anegdota. Wyobraźcie sobie La Bruyere’a czy Pascala poświęcających się zrozumieniu „Francuza”; oni we Francuzie widzieli człowieka, a nie jego szczególny okaz. Jednak Meksykanie tacy jak pan Ermilo Abreu Gómez speszą się dopiero wtedy, gdy odkryją, że w zrozumieniu Meksykanina więcej pomóc może bogaty tekst Dostojewskiego lub Conrada niż jakiegokolwiek narodowego powieściopisarza charakterystycznego; zdumieją się, odkrywając człowieka w Meksykaninie, miast żałosnego okazu tegoż.

Podziw Isabel miło łechta próżność Jorge, zachęca go to do częstszego przebywania w domu. A nawet pomaga mu spojrzeć na Lupe z nieco większą życzliwością. „Mamy piękny dzień, przejdźmy się, żebyś złapała trochę słońca. Zalecenie lekarza”, zachęca starszą siostrę Isabel. W drzwiach staje Jorge: „Pójdę z wami”. „Nie, wstyd mi, wyglądam strasznie, jak suchotnica”, płacze Lupe. Denerwuje ją, że ludzie zobaczą ją słabą i chudą pod suknią, którą wybrała dla niej Isabel. Jednak na zewnątrz oszałamia ją błękit nieba i śpiew ptaków. Wcześniej ją to męczyło, a teraz wydaje jej się niezasłużoną chwałą, przepełnia ją nagłe uczucie szczęścia. Uśmiecha się do Jorge, podając mu dłoń: „Jak dobrze, że nie umarłam!”. Przytula młodszą siostrę: „Jak dobrze, że żyję, Isabel!”. Od razu widać, że są siostrami, ale Isabel jest ładniejsza. Grupki dzieci wychodzą ze szkoły. Margarita Cejudo, córka sąsiadów, podchodzi i pyta: „A ty czemu nie jesteś w żałobie? Czy ten, który umarł, nie był również twoim ojcem?”.

Lupe nie wie, co się z nią dzieje, budzi się dopiero w swoim łóżku.

– Tata miał zawał zaraz następnego dnia po tym, jak do ciebie przyjechał i wysuszył ci włosy – wyjaśnia Isabel.

– Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?

– Dla twojego dobra, pogorszyłoby ci się.

Mimo żałoby w sercu, Lupe zaczyna dochodzić do siebie. Nigdy nie mówi o synu. Jorge zastanawia się wręcz, czy w ogóle pamięta, że urodziła.

By uciec z domowego piekła, Cuesta wychodzi co wieczór: „Idę do Bellas Artes. Nie przyjdę na obiad, czekają na mnie w Prendes”. Bierze udział w koncertach i wystawach, lecz przede wszystkim szuka schronienia w ciemnościach kinowych sal i ogląda filmy z Mae West. Nie wraca, póki nie jest pewien, że Lupe już zasnęła. Blondynka z ekranu wywiera na nim ogromne wrażenie. Jest dużo inteligentniejsza niż Xavier Villaurrutia, a jej kwestie dużo celniejsze niż to, co mówił Salvador Novo. W redakcji i archiwum „El Universal” szuka zdjęć i wywiadów z nią, wyrywa strony jak złodziej. Im dalej od Lupe, tym lepiej. Za to Novo, Villaurrutia i Owen znów zaczynają odwiedzać Marín, z którą grają w brydża.