Pico i Chapo wracają do domu przy Tampico 8 prowadzone za rękę przez babcię Isabel. Pico płacze. „Co ci jest, Pikulinko”, pyta troskliwie Jorge na widok dziewczynki, która pochlipuje rozpaczliwie. „Nie chcę, żebyś był moim tatą”. Żadna z dziewczynek nie pyta o braciszka. Życie wraca do dawnego rytmu: Lupe przy maszynie do szycia, Jorge w pracy, dziewczynki w szkole, a Lucío Antonio w Córdobie. Lupe przegląda „Vogue” i „L’Officiela” z tą samą co kiedyś rozkoszą. „Ta sukienka leżałaby na mnie jak na królowej”, uśmiecha się sama do siebie, robiąc wykrój sukni wieczorowej dla Carmen del Pozo, która optycznie ją podwyższy. Wszystko idzie dobrze, póki pewnego ranka Lupe nie przypomina sobie, że urodziła syna, który powinien mieć coś koło czternastu miesięcy lub więcej.
– Jest bardzo ładny, jaśniutki, podobny do mojej siostry Natalii, naprawdę bystry i już biega po całym domu, jest bardzo silny, w ogóle do ciebie niepodobny – informuje Cuesta.
– Myślę, że musi być do mnie podobny, choćby odrobinę – obrusza się Lupe.
Jej pozorny spokój usypia czujność Jorge, aż raptem Lupe wybucha:
– Przywieź mi tu natychmiast mojego syna, nie mogę czekać ani minuty dłużej.
– Chyba żartujesz, Lupe. Nie udawaj, że go tak bardzo kochasz. Do tej pory do niczego nie był ci potrzebny.
– Jak myślę, że mam syna, który nie budzi we mnie instynktu macierzyńskiego, chce mi się wyć. Dlatego właśnie muszę go zobaczyć, żeby się przekonać, czy go kocham.
– Nie kochasz tego dziecka – denerwuje się Jorge.
– Chcę go zobaczyć nie dlatego, że go kocham, lecz właśnie dlatego, że nie.
– To dziecko należy do mojej matki, która wzięła na siebie trud wychowywania go, cokolwiek byś mówiła, w żaden sposób on ci się nie należy.
– Nie potrafiłabym go tu mieć tylko dla własnej przyjemności, ale muszę go zobaczyć, żeby się upewnić, że go nie kocham.
Jorge Cuesta wychodzi z siebie z wściekłości. „Jesteś szkodnikiem, Lupe, przez całe życie nic, tylko wyrządzasz innym krzywdę”.
Dziewczynki żyją teraz w całkiem innej rzeczywistości niż u babci w Guadalajarze. Pod pretekstem wychowywania, Lupe nęka je: „Nie pójdziecie do szkoły, póki nie wyszorujecie schodów, nie umyjecie podłogi i nie wykonacie domowych obowiązków”. Dla niej wychowanie równa się karaniu. Bije Małą Lupe i rzuca się także na Ruth, pomimo że córka patrzy na nią z uwielbieniem i na wszystko odpowiada: „Tak, mamusiu”.
Pewnego dnia po powrocie ze szkoły dziewczynki rozmawiają z koleżankami przed wejściem. Lupe woła je dwukrotnie: „Do domu!”, potem nie panując nad sobą, dzwoni do swojej matki Isabel Preciado przebywającej obecnie w Meksyku:
– Zabierz sobie te kurewki, nie mogę ich już znieść.
– Jak możesz tak mówić o własnych córkach?
– Dwie kurewki, pasuje do nich jak ulał.
Krzyczy przez okno: „Wynoście się stąd, małe kurewki!”.
Dziewczynki stoją pod drzwiami jak skamieniałe, boją się ruszyć, a Lupe znów im wygraża:
– Ogłuchłyście? Wynoście się do babci!
Ruth i Pico chronią się w domu Mercedes Cabrery, którą Mała Lupe nazywa matką chrzestną.
– Możesz tu zostać, jak długo zechcesz, słonko.
Mniej zbuntowana Ruth wraca do domu o zmroku. Nigdy nie podnosi głosu. „Czemu się nie odzywasz?”, sztorcuje ją starsza siostra. „Bo nie mogę”, odpowiada Ruth.
– To dziecko ma depresję – martwi się Meche Cabrera.
Z dwóch sióstr Rivera Lupe jest tą silniejszą, choć wciąż sobie powtarza: „Jestem gorsza”, bo usłyszała, że tak mówi jej matka. Ma czarujący szczery uśmiech, jednak na Lupe jej urok nie robi wrażenia. Wciąż jeszcze bardzo mała Ruth stale dotrzymuje matce towarzystwa. Dużo smaglejsza od starszej siostry otwiera szeroko przestraszone oczy, ilekroć słyszy swoje imię. Lupe zmusza córki, by wcześnie jadły i zaraz kładły się spać, ucisza je, kiedy chcą coś powiedzieć, przy czym najwyraźniej nie dostrzega, że tym sposobem je krzywdzi.
Wciąż męczy Jorge: „Napisz do matki i siostry, żeby przywiozły małego. Chcę się przekonać, jakiego rodzaju więź biologiczna nas łączy. Czy to możliwe, że mam syna, który mnie zupełnie nie obchodzi? Może kiedy go zobaczę, poczuję, że to mój syn”.
– Nikt nie będzie ci go tu przywoził – denerwuje się Jorge.
Bez słowa uprzedzenia Lupe wsiada w pociąg do Córdoby.
Pierwsze, co widzi w domu teściów, to służąca, która trzyma na ręku chłopca o żółtawej cerze.
– Mało ci, że zabrałaś nam syna i zniszczyłaś mu życie, chcesz teraz wpędzić do grobu mnie i moją żonę, zabierając to dziecko, które nie przeżyłoby, gdybyśmy się nim nie zajęli – unosi się don Néstor.
W ramionach Lupe chłopczyk płacze rozpaczliwie, ale ona rzuca się biegiem do wynajętego auta, które czeka na nią przed domem. „Na stację, najszybciej jak się da”. Słyszy jeszcze za sobą głos don Néstora: „Nikczemna kanalia, wywłoka!”. W wagonie chłopiec drze się wniebogłosy i jeszcze bardziej żółknie.
Kiedy Cuesta widzi ją z dzieckiem na schodach przed domem, bez słowa naciska na głowę kapelusz i rusza do drzwi: „Idę złożyć pozew rozwodowy, ale najpierw zarejestrujemy go, bo z twojej winy to dziecko oficjalnie nie istnieje”.
Lupe i Jorge Cuesta (z przekrwionymi oczami) proszą Villaurrutię, by został świadkiem przy rejestracji ich syna. „To czysta formalność, jak świadek na ślubie, nie musisz źle o mnie myśleć, przecież nigdy nie świadczyłbym przeciw tobie”, tłumaczy się zakłopotany Xavier. Carlos Pellicer upiera się, że dziecko jest zbyt ciepło ubrane.
Lupe i Jorge stawiają się w Urzędzie Stanu Cywilnego w Coyoacán:
W mieście Meksyk, o godzinie 16 (szesnastej) 30 (trzydzieści) w dniu 20 (dwudziestym) września 1932 (tysiąc dziewięćset trzydziestego drugiego) roku. W mojej obecności, José Aguilara, Sędziego 4 (czwartego) Urzędu Stanu Cywilnego, stawili się pan Jorge Cuesta i pani Guadalupe Marín, małżeństwo, w wieku odpowiednio 29 (dwadzieścia dziewięć) i 35 (trzydzieści pięć) lat, zamieszkali przy ulicy Tampico 8, on z Córdoby w stanie Veracruz, urzędnik, ona z Guadalajary w stanie Jalisco, i okazali mi dziecko o nazwisku Lucio Antonio Cuesta Marín, które urodziło się pod wspomnianym wyżej adresem o godzinie 23 (dwudziestej trzeciej) w dniu 13 marca tego roku, jako prawowity syn obojga. Dziecko jest wnukiem w linii męskiej Néstora Cuesty i Natalii Porte-Petit, w związku małżeńskim, w wieku odpowiednio 56 (pięćdziesiąt sześć) i 54 (pięćdziesiąt cztery) lata, zamieszkałych w Córdobie w stanie Veracruz, on pochodzi z Tlalixcoyan w stanie Veracruz, rolnik, ona z miasta Veracruz. Ze strony matki dziadkami są zmarły Francisco Marín i wdowa po nim Isabel Preciado z Zapotitlán w stanie Jalisco, w wieku 66 (sześćdziesięciu sześciu) lat, zamieszkała w Guadalajarze. Świadkami niniejszego aktu byli Carlos Pellicer Cámara z Villahermosa w stanie Tabasco, kawaler, w wieku 33 (trzydziestu trzech) lat, urzędnik, zamieszkały przy Sierra Nevada 724 (siedemset dwadzieścia cztery), i Xavier Villaurrutia y Gónzalez z miasta Meksyk, kawaler, w wieku 28 (dwudziestu ośmiu) lat, urzędnik, zamieszkały przy Sinaloa 72 (siedemdziesiąt dwa). Po tym, jak niniejszy dokument został im odczytany, poświadczyli go i podpisali. Co niniejszym zaświadczam. José Aguilar.
Cuesta posyła po swoje ubrania i książki i przeprowadza się do mieszkania przy ulicy Ponciano Arriaga 5, naprzeciw Frontón México. Po roku przeniesie się jeszcze raz na róg Álvaro Obregón y Morelia w kolonii Roma, do tego samego budynku, w którym mieszka jego przyjaciel, poeta i krytyk sztuki, Luis Cardoza y Aragón.
– No, wreszcie Alchemik odparował jędzę – uśmiecha się Cardoza y Aragón.
– Nie wiesz, co dzieje się z Jorge? Byłam już trzy razy, ale nigdy nie mogę go zastać – jakaś dziewczyna puka do drzwi Cardozy.
– Nie widziałem go, ale może wstąpisz do mnie?
„Możemy się wymieniać przyjaciółkami”, proponuje. „A ty masz w ogóle jakieś?”, powątpiewa Jorge.
Cardoza y Aragón upiera się, że powinni pójść na podwieczorek do Agustína Lazo. Docierają przez patio do mieszkania przy Sadiego Carnota, nieopodal Puente de Alvarado: „Panie Guciu, ma pan gości!”, krzyczy dozorczyni. Lazo wychyla się opatulony w granatowy tużurek: „Chodźcie, chłopcy”.
Kiedy nie jedzą kolacji z Lazo i Villaurrutią, umawiają się we Flor de México, na rogu Bolivara i Vanustiana Carranzy. Czasem przyłącza się do nich José Gorostiza. Dla Cuesty Carlos Chávez, dyrektor Konserwatorium i Orkiestry Symfonicznej, to „oportunista, doktryner, dyktator, a jego muzyka jest autentycznie odrażająca. Dużo lepszy jest Ernest Ansermet…”.
– Ja cenię Silvestre Revueltasa – utrzymuje Pepe Gorostiza.
Torres Bodet zaprasza go na sylwestra ze swoimi przyjaciółmi, Bernardem Ortizem de Montellano, Enrique Gonzálezem Rojo i Villaurrutią. W domu w Las Lomas mają z żoną Josefiną pieska, który dręczy Cuestę, bezustannie na niego szczekając. Ortiz de Montellano pyta Jorge, czy wszystkie psy tak go nienawidzą: „Nie – odpowiada – pies Jaime mnie lubi; rzecz w tym, że on już dojrzał wokół mnie blask, którego wy jeszcze nie widzicie”. Choć Contemporáneos śmieją się z jego odpowiedzi, wiele lat później, po śmierci Jorge, Torres Bodet zastanawia się, czy „u osoby o tak wybitnej inteligencji” aluzja do blasku nie była swego rodzaju zapowiedzią „owego godnego ubolewania braku równowagi”.
Gdy zostaje sam na sam z synem, Lupe nie ma pojęcia, jak go traktować. Kiedy chłopiec płacze, niecierpliwi się, ale prawdziwe oburzenie ogarnia ją, gdy widzi, że Antonio dotyka swojego penisa: „Co to ma być? Co za degenerat! To te perwersyjne jędze z Córdoby musiały zaszczepić mu takie zwyczaje, bo w przeciwnym razie skąd by się to wzięło?”.
Dzwoni do Conchy Michel:
– Przyjdź i sama zobacz, onanizuje się jak szalony. Spójrz w te oczy, czy jego spojrzenie nie wydaje ci się diaboliczne?
– Rzeczywiście ma szkliste spojrzenie, aż się robi nieswojo.
– Jestem pewna, że nauczyła go tego Natalia i jej opóźniona córeczka.
– Nie przesadzaj Lupe, niektóre matki tak robią, żeby rozluźnić dziecko. To taki masaż.
– A daj ty mi spokój z takim masażem! Zaraz mu wybiję z głowy ten okropny nałóg.
Wiąże mu ręce do snu, a w ciągu dnia pyta ciągle ni stąd ni zowąd, czego zresztą chłopiec zupełnie nie rozumie: „Pokaż no, gdzie masz ręce?”. Strofuje go: „Zabieraj stąd łapy, rozpustniku”. Traci nad sobą panowanie i bije syna. Mały ma posiniaczone policzki od jej razów. „Zapłacą mi za to te deprawatorki”. Przeklina swoją teściową i szwagierkę, ale najbardziej tego zboczonego chłopca.
Antonio wybucha płaczem, ilekroć matka zbliża się do niego. „Dłużej go nie ścierpię. Siostry też go nie lubią”.
– Odeślij go do teściowej – doradza jej Concha Michel.
– A co jeśli nauczyły go tej perwersji, żeby zrobić mi na złość?
Przez całą podróż Antonio płacze. W Córdobie Lupe dzwoni do drzwi Cuestów z synem na ręku. „Proszę nie gasić silnika, niech pan tu na mnie poczeka”, nakazuje wcześniej taksówkarzowi. Ledwo dostrzega babcię, Antonio uwiesza się jej na szyi.
– Droga pani, niemal udało mi się wyplenić w tym dziecku paskudny nałóg, którego nauczyła go pani z córką. Przekazuję go pani, ale uprzedzam, że jeśli jeszcze raz zobaczę, że robi takie rzeczy, będziecie miały ze mną do czynienia.
– Hiena ma więcej instynktu macierzyńskiego niż ty – krzyczy doña Natalia.
Bez dalszych wyjaśnień Lupe wraca na stację.
Dla Cuesty ważniejsze jest czasopismo „Examen” niż jego syn, którego nadal nazywa Tito. Wie, że w Córdobie traktują go jak króla. Wygląda na to, że rozwodem także specjalnie się nie przejął. Z dala od Lupe odzyskuje dobry nastrój.
W redagowaniu czasopisma biorą udział Villaurrutia, Novo, José Gorostiza, Samuel Ramos, Julio Torri, Luis Cardoza y Aragón i Rubén Salazar Mallén, którego tekst Cuesta postanawia opublikować w pierwszym numerze. Chodzi o próbkę jego wulgarnej powieści Kariatyda, której jedyną zasługą jest wzbudzanie skandalu. Salazar Mallén to szczególna postać, osobnik, który przechwala się swoimi podbojami, wykrzykuje wszem wobec tajemnice alkowy, ryzykując, że zostanie posądzony o bujną wyobraźnię, bo jego rachityczne i powykręcane ciało nijak się ma do tych opowieści. Wulgaryzmy wykrzywiają mu także twarz. Na spotkaniach przy kawie obawiają się go, bo wybucha niczym parowar. Zdaniem Salvadora Novo mógłby być wielkim meksykańskim krytykiem literackim, gdyby pozwolił kierować sobą raczej neuronom niż hormonom. Niektórzy nazywają go Swastyka, bo jest zwolennikiem nazizmu.
Skandale literackie wybuchają z mniejszą siłą niż polityczne, społeczeństwo meksykańskie jest antyintelektualne i nikt nie czyta książek prócz Contemporáneos i paru Jukatańczyków. Pisarze meksykańscy nie istnieją. „Ja czytam po francusku”, chwalą się panny z dobrych domów.
Jakiś anonimowy czytelnik rozpętuje skandal wokół czasopisma „Examen”. Nadmiar brzydkich słów w tekście Salazara Malléna obraża moralność i dobre obyczaje. Dziennik „Excélsior” rozpoczyna kampanię przeciwko grupie Contemporáneos. Cuesta nie przywiązuje do tego wagi, póki nie dostaje wezwania do tego samego sądu, w którym się rozwiódł:
„Obraza moralności. Nieprzyzwoitość. Machismo. Pornografia”. Przeciwnicy nazywają Cuestę Vizconde de Mirachueco40, Salazara Malléna Quasimodo, a Salvadora Novo Nalgador Sobo41.
Cuesta bierze udział we wszystkich posiedzeniach sądu i broni się sam:
Jeszcze przed publikacjami w „Examen” inne czasopisma literackie, takie jak „México Moderno”, „Contemporáneos” czy „Barandul” [to ostatnie pod redakcją Rafaela Lópeza Malo, syna poety Rafaela Lópeza], publikowały prace, których autorzy stosowali słowa lub wyrażenia „nieprzyzwoite”. Któż nie pamięta manifestów Estrydentystów, prawdziwych gazet ściennych, które Maples Arce kazał wieszać na rogach ulic? Z drugiej strony Salazar Mallén nie jest również pierwszym znanym autorem, który otwarcie używa tego rodzaju słownictwa. Warto tu wspomnieć nazwiska, takie jak choćby Julio Torri, wzmiankowany już Maples Arce, Renato Leduc, a nawet Ermilo Abreu Gómez […]. Obok czasopisma „Examen” w samym sercu miasta krąży obficie najbardziej odstręczająca pornografia. Dwunastoletnie dzieci, niewinni prowincjusze i przewrotni mieszkańcy stolicy zabawiają się do woli przy obrazkach i pikantnych dykteryjkach, w których obnaża się najbardziej bezwstydną perwersję seksualną. Te broszury oferuje się nam w piekarniach i zakładach fryzjerskich, podtykają je nam pod nos w księgarniach, na kolejowych i autobusowych przystankach, i to nawet w obecności dam. Czemu nimi nigdy nie zajął się wymiar sprawiedliwości? Czy tylko dlatego, że nie znalazł się nikt, kto złożyłby doniesienie?
Udaje się wydać trzy numery czasopisma.
„Jestem jak drzewo jesienią”, pisze Jorge pozbawiony swojego ukochanego projektu, syna i Lupe.
Tęskni za dziewczynkami, postanawia odwiedzić je i zabrać do kina. Ruth przytula go na powitanie, ale Mała Lupe nie chce z nimi iść. Dziewczynka powie później: „Kiedy mama wyszła za Jorge Cuestę, zajmowała się wyłącznie swoimi zaprzyjaźnionymi intelektualistami, a na nas nie zwracała najmniejszej uwagi. Potem zamknęła się, by napisać w odwecie książkę, i też miała nas za nic. Na koniec zaczęła pasjonować się brydżem i kanastą; ogółem, nigdy nie poświęcała nam czasu. Jorge nie mieszkał już z nami, chciał nas gdzieś zabrać, ale ja nadal go nienawidziłam, bo przez niego straciłyśmy tatę”.