ROZDZIAŁ 22
MEKSYKANKA W PARYŻU

Gdy tylko dowiaduje się, że Diego, wezwany przez Edsela Forda, ma wyjechać do Detroit, Lupe puka do drzwi Niebieskiego Domu.

– Nie ma nic gorszego niż stracić zdrowie, Brzuchaczu, nie chcę znów zachorować.

– Kiedy zamieszkaliśmy razem, Gniada Mulico, obiecałem ci podróż i nigdy nie dotrzymałem słowa. Jedź do Europy.

– A niby jak mam jechać? Nie mam złamanego grosza.

– Przecież właśnie ci powiedziałem, że…

– A dziewczynki?

– Mają babcię, a także ojca i Fridę.

– Mają ojca? Nie rozśmieszaj mnie!

– Owszem, mają mnie, tak jak i ty, bo zawsze przyjdę ci z pomocą.

W pierwszym rzędzie Lupe myśli o tym, by się spakować, ale przeszkadza jej w tym wiadomość od Narcisa Bassolsa, ministra edukacji: „Pani Guadalupe Marín, bardzo proszę, by stawiła się pani u mnie w biurze jutro rano”.

– Na pewno chce mi zaproponować pracę – cieszy się Lupe.

Zbiera włosy w ścisły kok i przyobleczona w swoją najlepszą sukienkę stawia się w Ministerstwie Edukacji.

Bassols siedzi za biurkiem w swoim imponującym gabinecie. Odchrząkuje, po czym odzywa się tonem reprymendy:

– Szanowna pani Marín, będę zobowiązany, jeśli komentarze na mój temat będzie pani robić jedynie w mojej obecności. Ponadto proszę nie zapominać, że jestem ojcem sześciorga dzieci… A teraz może pani już odejść.

Lupe stoi jak oniemiała, jakże ma rozumieć zarzuty Bassolsa? „Nie zdarzyłoby mi się to, gdybym żyła ze sławnym człowiekiem na miarę Diega Rivery”. Łamie sobie nad tym głowę, aż wreszcie dochodzi do wniosku: „To pewnie dlatego, że powiedziałam, że jedyną osobą z jajami w Ministerstwie Edukacji jest Amelia Caballero de Castillo Ledón? Czyżby poczuł się urażony, że o nim nie wspomniałam?”.

Przypomina sobie także, że Elias Nandino opowiedział jej, że on i Xavier Villaurrutia zaszli do Ministerstwa Edukacji po Salvadora Novo, bo mieli razem iść na obiad, ale najpierw poszli do ubikacji. „Na jednej ze ścian ktoś napisał: »Salvador Novo to pedał«. Przeczytawszy to, Novo nie mógł się oprzeć, by nie dodać czegoś od siebie: »Narciso Bassols to pedał. Skarbnik MEN się kurwi. Torres Bodet to ciota«. Zapełnił pół ściany nazwiskami urzędników. Kiedy Nandino zapytał go: »Czemu to zrobiłeś?«, odpowiedział: »No wiesz, dzięki temu szybciej to zetrą!«”.

– Napisz do niego, żeby wyjaśnić nieporozumienie – doradza Concha Michel. – Coś musiałaś powiedzieć, przecież w kółko powtarzasz, że pedał ten, a ciota tamten…

– No weź, to tylko takie gadanie!

– Lupe, masz strasznie niewyparzoną gębę, mówisz, co ci ślina na język przyniesie, i nie patrzysz, do kogo. Napisz do Bassolsa, nie ma wyboru.

– On mnie obraża, a ja mam do niego pisać?

„Panie Ministrze Edukacji – pisze w furii. – Nie mam w życiu żadnego wsparcia materialnego ani moralnego, ale sądzę, że go nie potrzebuję. Zadziwia mnie, że pan, osoba ponoć tak inteligentna, nie widzi, jak wielu pochlebców kręci się wokół pana. Proszę wybaczyć niekonsekwencję; mam fatalne zdanie o życiu, znam setki facetów, którzy są ojcami, a o żadnym z nich nie mogłabym się wyrazić: »Co za mężczyzna!«. I to nie dlatego, że ze mną nikt tych dzieci nie miał, bo dwóch wyświadczyło mi tę »przysługę«, ale dlatego, że zawsze czułam, iż mam większe jaja niż oni. Z poważaniem. Guadalupe Marín”.

– Doskonały list, wyślij go natychmiast. – Concha kiwa z aprobatą głową.

– Myślisz Concha, że Bassols jest taki inteligentny, jak o nim mówią?

– To wychowawca, zna się na ekonomii politycznej i botanice…

– E tam! Dwie rzeczy pośród tysiąca; chodzi raczej o to, że olśnił cię wtedy, jak zaczął opowiadać o homoseksualizmie roślin, ale to były same głodne kawałki.

Z Veracruz Lupe płynie do Hawany, a stamtąd do Nowego Jorku. W porcie wita ją jej siostra Carmen i szwagier, konsul Meksyku, Octavio Barreda, który prócz tego, że prowadzi konsulat, tłumaczy Ziemię jałową T.S. Eliota.

– Ceny przy Piątej Alei są kosmiczne, a w niedziele Wall Street przypomina cmentarz – komentuje Carmen.

Na widok drapaczy chmur Lupe woła: „To miasto dla wysokich ludzi, jak ja”. Bawią ją dzieci, które na ulicach polewają się wodą, a także Dzielnica Chińska. „Uwielbiam Chińczyków, to najstarsza cywilizacja na świecie”.

Po dwóch miło wspólnie spędzonych tygodniach Lupe odpływa do Francji na niemieckim statku, na którym nikt nie mówi po hiszpańsku. Przez luk obserwuje morze i nawet się nie ubiera. Zamawia jedzenie do kajuty. W Hawrze łapie pociąg do Paryża, a kiedy wysiada na dworcu Gare du Nord, wręcza swój adres szoferowi: „6 Rue de Prince, Boulogne sur Seine”.

Pyta o Madame Rubin, ale służąca zamyka jej drzwi przed nosem.

Chciała spotkać się z przyjaciółką, której nie widziała od sześciu lat, i nagle uświadamia sobie, że zapukała do drzwi pod numerem 9. „Ale ze mnie tumanka, jestem tak zdenerwowana, że zobaczyłam szóstkę do góry nogami!”

Przyjaciółka spod 6 przyjmuje ją chłodno: „Meksykańscy znajomi są zaalarmowani twoim przybyciem. Nie podobają im się twoje nowoczesne obyczaje; kobieta, która dwukrotnie się rozwiodła, to tylko źródło kłopotów…”.

– Nie martw się, nie będę kłopotem dla ciebie ani twoich meksykańskich przyjaciół.

Nawet nie wie, jak i kiedy bierze swoją walizkę i błaga kierowcę, żeby polecił jej jakieś miejsce na nocleg. Taksówkarz zatrzymuje się koło stancji dla studentów. „Ici c’est pour les étrangers”. Okna pokoju wychodzą na ulicę, tapeta w słoneczniki brzydzi ją, podobnie jak narzuta z przetartego zielonego aksamitu na łóżku.

W notesie Lupe ma zapisany telefon uroczego Luisa Cardozy y Aragóna, gwatemalskiego poety i przyjaciela Cuesty, który teraz mieszka w Paryżu.

– Okropny pokój – ocenia Cardoza y Aragón zaraz na wstępie. – Każdy Meksykanin, który przyjeżdża do Francji, trafia na stancję dla studentów.

Lupe zna z pocztówek Operę, Łuk Tryumfalny, plac Trocadero, Sekwanę, wieżę Eiffla, Lasek Buloński. Luis prowadzi ją pod ramię, a przechodnie oglądają się, żeby na nią popatrzeć. To samo dzieje się w muzeum Rodina i w l’Orangerie. Lupe poznała Cardozę w Meksyku, u boku Cuesty był nieśmiały i milczący, teraz odkrywa w nim adoratora i niezrównanego przewodnika, który rozśmiesza ją swoimi konceptami: „Zwędzimy sobie parę czereśni”. Ona zagaduje sprzedawczynię, a Luis wrzuca jej tymczasem do torby garść owoców: „Kradzione lepiej smakują”. Zjadają je na ławce nad brzegiem Sekwany. Cardoza y Aragón zaleca się do niej. Lupe odkrywa, że to wrażliwy i bardzo atrakcyjny mężczyzna. „Jesteś niesamowicie inteligentny!”, woła zauroczona. Wspomina o Marcu Chadourne’em piszącym książkę pod tytułem Anahuac, Indianin bez pióropusza, wie wszystko o Rimbaudzie, Verlainie i Valérym. Prowadzi ją do Luwru i rozpościera szeroko ramiona przed posągiem uskrzydlonej Nike z Samotraki, by wypowiedzieć zdanie, które później stanie się sławne: „Krytyka sztuki to Wenus z Milo, która niesie w dłoniach głowę Nike z Samotraki”. „Nie ulega wątpliwości, przejdziesz do historii!”, stwierdza Lupe, zatrzymując się przed Rubensem: „Jestem pewna, że wielu Meksykanów wgryzłoby się chętnie w pośladki tym grubym babom”. Zachęca swojego pretendenta: „Chodźmy do Dôme, do La Rotonde, żeby powspominać Diega”. „Lupe, nie starczy mi na bilety”. „Mam pieniądze, zapraszam cię”. Lupe nie posiada się ze szczęścia. „Najświętsza Panienko z Zapopan, jacy eleganccy są ci Francuzi! Oni faktycznie wiedzą, co w życiu dobre”.

Na bulwarze Saint Michel, w Montparnasse, w Les Deux Magots, trzymając Lupe pod ramię, Luis chełpi się nią niczym osobistym trofeum. Niech wszyscy myślą, że ta kobieta należy do niego! Ludzie obracają głowy, by na nią spojrzeć, a Cardoza ściska jej ramię, by nie było najmniejszej wątpliwości: „Jest moja”. Zachwycony podsuwa jej swoje teorie o naturze kobiecej, w której to materii uważa się za eksperta.

– Trzeba dobrze zrozumieć psychikę Meksykanek. Ty, na przykład, jesteś jedną z mniej zmeksykanizowanych, a jednak i tak nie mogłaś się od tego uwolnić. Spójrz tylko, zarówno Meksykanka, jak i Gwatemalka lubią czuć się ofiarami. Skarżycie się na machismo, ale to przecież wy wychowujecie synów. Przypomnij sobie choćby swoją teściową Natalię…

– Nie wszystkie takie jesteśmy, spójrz na mnie, wszystko posłałam w diabły.

– O tobie lepiej nie mówmy, jesteś wyjątkowa. Przedstawię cię moim znajomym, żeby mogli cię odkryć.

Czasem Luis pyta ją o zdanie.

– Zobaczmy, czy podoba ci się ten wers: „Żaglówki szkwału kumoszki na szyi noszą białe gawroszki”.

– Tak, ładny.

– To ja napisałem – cieszy się jak dziecko.

Lupe nie zna zmęczenia, chce zwiedzić nawet tunele, w których chował się upiór z Opery. „Ej, ty, zaprowadź mnie do głównego ołtarza w Notre Dame, żebym mogła zobaczyć, jak się zabiła Rivas Mercado”. „No weź, nie bądź prostaczką! Znasz Chagalla? Znasz Matisse’a? Znasz Marca Chadourne’a?”, pyta Cardoza y Aragón, który opowiada jej, że Baudelaire zakochał się w Murzynce, a namiętność między Paulem Verlainem i Arthurem Rimbaudem była najpierw skandalem, a potem tragedią. Wreszcie udaje mu się znudzić Lupe: „Zamknij się już, wydajesz mi się bardziej pijany niż wszystkie statki razem wzięte!”. Cardoza upiera się:

„Każdy oddech mnie boli… Czuję chwyt twych żelaznych szponów, szkarłatnych od pocałunków, od błyskawic, chmur i skorpionów”.

Idą ulicą, a Cardoza y Aragón zadręcza ją, recytując wiersze swoje i Rimbauda. Próbuje ją pocałować, ale Lupe go odpycha:

– Nie bądź taka wybredna, przecież Cuesta ma gębę paskudniejszą niż kijanka.