ROZDZIAŁ 23
SUBREALIŚCI

Cardoza y Aragón zaprasza ją do domu znajomej pary malarzy nazwiskiem Clausade: „On przyjaźnił się z Diegiem, kiedy ten mieszkał we Francji”. Otwiera im drzwi mężczyzna w fartuchu założonym na spodnie:

– Miałem wielką ochotę cię poznać, opowiadali mi o tobie mnóstwo zabawnych historii – mówi do Lupe, całując ją na powitanie.

– Czyżby tu mężczyźni gotowali? – Marín pyta po cichu Cardozę. – Nie wyobrażam sobie, żeby Diego albo Jorge otworzyli drzwi w fartuchu.

Gospodarz znika, usprawiedliwiając się, że ma w piekarniku soufflé. Jego żona, Niní Clausade, jest równie wysoka jak Lupe. Jedzenie okazuje się wyśmienite. Lupe nigdy dotąd nie próbowała szparagów ani kompotu z rabarbaru.

O trzeciej rano Cardoza y Aragón odprowadza ją na pensję. Próbuje wejść do pokoju; Lupe broni się. Na pożegnanie Gwatemalczyk ostrzega ją, że gospodyni to kobieta tyleż piękna co niebezpieczna.

– Uważaj! Francuzi biorą wszystko jak leci: mężczyzn, kobiety, kozy, za to w stosownej porze i bez umiaru.

Następnego dnia Lupe puka do domu malarzy. Owinięta w niebieski szlafrok Niní prowadzi ją do pracowni i wyjaśnia, jak zamierza ją namalować:

– Nie będę dawała czerwieni na pani usta, bo pani rouge jest bardzo delikatny; do oczu dam więcej szarego niż zieleni; pani włosy są na wskroś czarne, z tym nie będzie problemu, wystarczy mi czerń; odcień skóry oddam czystą ochrą. Ale proszę wybaczyć, nie wiem, po co to mówię, skoro była pani żoną Diega Rivery, na pewno wie pani więcej na te tematy niż ja.

Choć Cardoza y Aragón upiera się, że na portrecie wygląda zbyt męsko, Lupe jest zachwycona zarówno obrazem, jak i Niní, która rozwodzi się nad jej urodą przy każdym pociągnięciu pędzla. „Nie sądziłam, że może istnieć taka kobieta jak pani. Pani siła jest równie niezwykła co uroda. Jest pani żywiołem, jak ogień, słońce, woda, mrok”. Nie ma wątpliwości, Lupe to bogini, której Meksykanie nie umieli docenić. W Paryżu za to ją cenią, bo Francuzi nie są kudłatymi dzikusami jak Meksykanie. Teraz, ilekroć ktoś idzie za nią na ulicy, Lupe zatrzymuje się na chwilę, by mógł nacieszyć oko.

– Regardez cette femme extraordinaire!

– Robisz wrażenie jak Josephine Baker – komentuje złośliwie Cardoza y Aragón.

Zachwycona sama sobą Lupe, czuje się coraz swobodniejsza, coraz bardziej świadoma własnej siły, odpowiada na spojrzenia, które wieszają się na jej ciele, oczach, nogach. „Faktycznie, jestem królową”. Wspiera się na Cardozie y Aragónie, jakby był jej paziem. Ten przy najmniejszej sposobności całuje ją, przygarnia ramieniem. Lupe śmieje się pochlebiona. „Teraz jeszcze i ty! Co z tobą?” „Jestem twoim rycerzem, twoim przewodnikiem po Europie, Cyceronem, niewolnikiem, pragnę zostać twoim kochankiem w tym obskurnym pokoju na pensji ze ścianami wytapetowanymi w słoneczniki”.

– Uspokój się, Gwatemalczyku.

Luis nie podziwia Rivery. Opowiada jej o Cuescie, swoim przyjacielu i sąsiedzie, którego ma za szczerego człowieka. Lupe przyznaje, że sprowadzanie kultury meksykańskiej do jeźdźców w wielkich kapeluszach i strojów ludowych z Puebli jest śmieszne. Luis oświadcza: „Interesują mnie herezje, a ty jesteś herezją”. Czasem mówią o Dostojewskim, to ulubiony temat Lupe, aż Luis pyta: „Wiesz, kto jest Dostojewskim? José Clemente Orozco”, i wyjaśnia jej, że to najlepszy malarz z „Wielkiej Trójcy”.

– No, na to akurat nie mogę się zgodzić.

Lupe traci głowę dla strojów na wystawach: „Taką sukienkę mogę sobie uszyć w try miga…”.

Cardoza wolałby zabrać ją jeszcze raz do Muzeum Rodina, jednak cierpliwie chodzi z nią po wielkich domach mody i przygląda się, jak gładzi dłonią tkaniny. Cardoza ma dobre oko, a Lupe umie wybierać. Luis wtrąca się, by jej pomóc, chwali towar i uwodzi, sprzedawczynie śmieją się, widząc, jak wciąż wchodzą i wychodzą: „No zdecydujże się już, kobieto”, błaga Cardoza. „Nie, Luis, ty nic nie rozumiesz, to jest jak kuchnia, to sprawa cierpliwości, trzeba się dobrze zastanowić, muszę się z tym przespać. Na pewno w nocy przyśni mi się sukienka, którą mogłabym sobie uszyć z tego materiału, jutro wrócimy”.

– O nie, jutro zabiorę cię do kawiarni na place Blanche, żebyś poznała surrealistów!

Pośród wszystkich obecnych wyróżnia się siedzący na honorowym miejscu ośmioosobowego stołu lew o nastroszonej grzywie. André Breton wstaje, by się z nią przywitać. Od razu widać, że jest tu szefem, któremu lepiej się nie sprzeciwiać, potwierdzają to jego stanowcze gesty, niecierpliwość, gdy ktoś mu przerwie, autorytet pozwalający mu przywołać każdego do porządku, kpić lub nagradzać. „Będę odpowiadać po hiszpańsku, ale rozumiem francuski”, uprzedza Lupe ogarnięta nagłą nieśmiałością. „A więc ty jesteś żoną Diega. Dobrze wybrał”, Breton przygląda jej się z uwagą i mówi coś, czego Lupe nie rozumie.

– Od czasu, kiedy byłam z Diegiem Riverą, chciałam przyjechać do Paryża, żeby poznać subrealistów

– Słyszeliście, co powiedziała? Subrealiści – uśmiecha się Breton.

„Skąd mi się tam zaplątało to przeklęte b? Ale jestem głupia!”

– Odwiedzisz Picassa? Zdaje się, że Kisling jest właśnie w Paryżu. Élie Faure obrazi się, jak się dowie, że byłaś we Francji i o nim zapomniałaś.

Gdy odwiedza Éliego Faurego, ten, zaskoczony jej urodą, bierze ją w ramiona i całuje w oba policzki. „Francuskie powitanie”, wyjaśnia. Patrząc na nią, przypomina sobie o Angelinie Beloff, słodkiej i nieśmiałej, niebędącej w stanie niczego żądać w odróżnieniu od Lupe, która ogląda mieszkanie, krytykuje jego małe rozmiary, zużyte smutne fotele i zakurzone zasłony. „Ale z tych Francuzów niechluje!”, myśli sobie Marín, ale nie mówi tego na głos. „Nie chciałaby pani poznać Picassa?”, pyta Élie Faure z właściwą Francuzom politesse, a Lupe odpowiada, że owszem, jasne, miejmy nadzieję, że w pracowni Picassa nie będzie tak śmierdziało jak w tym mieszkaniu. Cardoza oferuje się ją zaprowadzić. Podobnie Alejo Carpentier. Élie Faure pyta o Diega, a zwłaszcza o Angelinę: „Widziała ją pani w Mexico City?”. Lupe wyjaśnia, że pierwsza żona Diega to „zużyty ręcznik”, a Cardoza wychodzi z siebie, by jakoś przetłumaczyć to określenie Éliemu Fauremu.

– Musi pani pójść do galerii Leonce’a Rosenberga, żeby pokazał pani kubistyczny etap Diega.

– Tak, tak. Zamierzam w Meksyku otworzyć galerię sztuki – woła Lupe.

W galerii Rosenberg Lupe ogląda jedno po drugim płótna Diega z czasów, nim się poznali. Nie ma sposobu, by uciszyć Luisa Cardozę y Aragóna, który czuje się w obowiązku wyjaśnić jej każde pociągnięcie pędzlem. „Uważasz się za krytyka sztuki, czy co? Zostaw mnie samą”. Poeta mówi o zachodzie słońca, o witrażu w katedrze Notre Dame, daniu, którego spróbują nad brzegiem Sekwany, wyjaśnia jej, co to takiego flaneur w stylu Baudelaire’a, aż wreszcie Lupe nie wytrzymuje.

– Ej, nie gadaj tyle, nie mogę zebrać myśli.

– O! Nie wiedziałem, że ty masz jakieś myśli – odgryza się urażony Cardoza.

Tego wieczora Lupe nie pozwala mu wejść do swojego pokoju, bo chce napisać do Diega, że po raz pierwszy zobaczyła jego młodzieńcze prace. „Ty naprawdę jesteś wielki. Z każdym dniem coraz bardziej Cię podziwiam. Aż się dziwię, że ktoś taki jak ja zdołał wywrzeć wpływ na mężczyznę takiego jak ty, co zna się z El Grekiem, Velázquezem, Goyą, Murillem, Zurbaránem i stoi w jednym szeregu z Picassem i Apollinaire’em. Pamiętam, że kiedyś uprzedziłam Cię, że jestem straszną ignorantką, a Ty odpowiedziałeś, że nie ma to dla Ciebie znaczenia. Jesteś bardzo wspaniałomyślny. Teraz też na pewno mi powiesz: »Nie martw się, obrazy, które namalowałem w młodości w Europie, były chyba najbardziej banalne, jakie tylko można sobie wyobrazić«”. Zapewnia, że żal jej, że nie mówi po francusku, „mogłabym trochę Cię tu obsmarować przed nimi, Brzuchaczu”. W tym samym liście zaprasza Fridę, by spędziła z nią miesiąc w Paryżu. „Odwiedzałybyśmy Picassa. To miły człowiek, potraktował mnie z wielką kurtuazją”.

Lupe wyznaje Cardozie, że chciałaby poznać Marikę, córkę Diega, żeby zobaczyć, czy naprawdę jest tak podobna do niego, jak mówią.

– Zaprowadzę cię do nich.

– Chociaż Diego mówił, że to był owoc zawieszenia broni, chcę się przekonać, czy to prawda.

W niemal pustym domu wita ich z wdziękiem osiemnastoletnia Marika o smutnym wejrzeniu. Jest wysoka, ciemnowłosa i bąka pod nosem:

– Podobno jestem podobna do ojca.

– To prawda – potwierdza Lupe donośnym głosem. – Jesteś podobna do Diega bardziej niż ktokolwiek inny ze znanych mi osób.

Po spotkaniu z nieśmiałą Mariką Riverą Vorobiev w ubogim i źle urządzonym mieszkaniu Lupe dochodzi do wniosku: „Oczywiście, że to córka tego bezwstydnika Brzuchacza, są podobni jak dwie krople wody, jest niemożliwie wysoka, ma z nim więcej wspólnego niż moje córki, i powiem mu to”.

Żegnając się, Lupe obiecuje porozmawiać z Diegiem, a przede wszystkim zapewnia Marikę, że wróci w przyszłym roku. „Po co powiedziałaś, że to jej ojciec? Nie widziałaś, jaki ma smutek w oczach?”, irytuje się Luis. „Powiedziałam tak, bo to prawda”. „Lupe, jesteś podła, dałaś jej nadzieję. Teraz będzie chciała pojechać do Meksyku. A może opłacisz jej bilet?”

Zakupy nie mieszczą się w walizce Lupe. Luis powstrzymuje ją, gdy prosi go, by jeszcze raz poszli do Galerii Lafayette:

– Wyhamuj trochę swoją kupiecką gorączkę. To nie ostatnia z twoich podróży. Zanim wyjedziesz, Ilja Erenburg chce cię poznać. Mamy z nim spotkanie w czwartek w La Coupole.

„Od lat czekałem na ten moment. Diego wiele mi o pani mówił”, Erenburg wstaje i pochyla do jej ręki głowę z nieumytymi włosami. „Tak bardzo chciałem panią poznać, że miałem już pytać o panią w Hotel de Suez przy Boulevard Saint Michel, gdzie zwykle zatrzymywał się Diego”. Lupe czuje się rozpoznana, doceniona. A więc Diego rozmawiał o niej z tym rozczochrańcem, który z pewnością nie widział mydła od miesięcy?

Po chwili zaczyna się nudzić i pod kawiarnianym stolikiem znacząco szturcha Cardozę y Aragóna nogą. „No chodźmy już, starczy tego Ruskiego”.

Za to z przyjemnością przyjmuje wizyty Kubańczyka Aleja Carpentiera, z którego wypowiedzi rozumie wszystko pomimo jego francuskiego „r” i opadłych policzków. Jest wyższy od Cardozy y Aragóna, Lupe z przyjemnością spaceruje pod ramię z Kubańczykiem, który zna Paryż jak własną kieszeń i nie próbuje co chwila jej całować jak Gwatemalczyk.

W miarę upływu czasu wśród artystów rośnie zainteresowanie la femme du Mexicain. Fetują ją, to fenomen. Co za ciało! Jaka postawa! Jakie wspaniałe nogi i dłonie! Co za osobowość! A jak chodzi! Jakie zmysłowe są te ciemne wargi!

Paryż to dla Lupe promień światła. Francuzi odkryli, że jest królową, mówią jej to co chwila. Nieznajomi zatrzymują się przy rue des Saints-Pères, by na nią popatrzeć, żandarmi nie odrywają od niej wzroku, kiedy przechodzi przez jezdnię. Obojętność Meksykanów to już przeszłość: nie ulega kwestii, ci biedni szmaciarze z drugiej strony oceanu to żałośni idioci. „Słusznie nazywają Paryż Miastem Światła, nie przypadkiem Francuzi stoją na czele światowej kultury. Mają to, czego brak Meksykowi”.

W czasie gdy Lupe cieszy się ostatnimi momentami w Paryżu, 20 kwietnia 1932 roku Diego z Fridą przyjeżdżają do Detroit. Edsel Ford, syn Henry’ego Forda, płaci dwadzieścia tysięcy dolarów za kilka murali we wnętrzach Instytutu Sztuki. Po bokach głównego fresku Rivera maluje dwie gigantyczne kobiety: blondynkę i brunetkę, które niosą w ramionach owoce i warzywa z targu w Michigan. Na środku umieszcza płód w bulwie rośliny, której korzenie czerpią soki z ziemi: „To komórka embrionalna, która obrazuje życie i jego zależność od ziemi”, wyjaśnia Diego Edselowi Fordowi. W tym samym czasie zapewnia Fridę, że to hołd dla dziecka, które właśnie straciła.