Carmen Marín i Octavio Barreda witają Lupe w porcie: „Diego ma wystawę w MoMA”. Lupe natychmiast tam dzwoni i Frida zaprasza ją, żeby ich odwiedziła. Jednak Lupe nie może się już doczekać, kiedy wróci do Meksyku. Wypływa dwa dni później statkiem „De Grasse” do Veracruz, gdzie wsiada w pociąg do stolicy. Na peronie stacji Buenavista czeka na nią Concha Michel i jej młodsza siostra Isabel, która trzyma za rękę Pico i Chapo.
– Myśleliśmy, że zostaniesz dłużej – mówi Isabel.
– Już się stęskniłam za Meksykiem. Przywiozłam dziewczynkom fantastyczne sukienki! A dla ciebie bluzkę i dla Conchy też, zobaczymy, czy ci się spodoba! Teraz dopiero moje córki zrobią wrażenie, całkiem jak ja w Paryżu! Cała szkoła będzie im zazdrościć!
Concha przegląda surowo zawartość walizki, a Lupe pyta ją o Cuestę:
– Wychudł na szkielet.
– A wiesz coś o Antoniu?
– Jest w Córdobie. Isabel więcej ci powie na ten temat. Twoi teściowie nie pozwalają małemu przyjeżdżać do stolicy.
– Nie kocham go, ale czasem czuję, że mam względem niego pewne zobowiązania.
– Patrz, jak to jest w życiu, ciebie twój syn nie obchodzi, a Frida płacze dniami i nocami za każdym razem, gdy poroni!
– Jaka głupia! Niby jak chce mieć dzieci, skoro jest kaleką? Diegowi dzieci zupełnie nie są potrzebne do szczęścia; starczy mu już tych, które miał ze mną.
– Ja też sporo podróżowałam – chwali się Concha. – I to nie tylko po to, żeby nakupić sobie szmatek. Byłam w Rosji, poznałam Aleksandrę Kołłontaj, Klarę Zetkin, wspaniałe działaczki, feministki ważniejsze nawet od tych angielskich… Potem napisałam wiersz Bóg, nasza pani. Przeczytać ci?
Kobieto, Matko Człowieka
własnego upokorzenia tyś jedynym świadkiem,
dla polityka byłaś narzędziem rozkoszy,
dla mnicha grzechem i upadkiem,
dla artysty tematem dzieła,
dla mędrca zaś dziwnym „przypadkiem”.
Concha to najwierniejsza z przyjaciółek i gdyby to od Lupe zależało, spotykałyby się codziennie, bo towarzyszce Michel może się zwierzać, nie skrywając złych nastrojów czy rozczarowań. Concha natomiast mało mówi o sobie: życie osobiste jest osobiste. Nie oszukuje się, a jej odpowiedzi pełne są zdrowego rozsądku. Nigdy nie opowiada o swoich relacjach z Hernánem Labordem, a tym bardziej o synku, który urodził się chory i którego z całych sił broni przed wszelkimi przeciwnościami losu. O ile to w ogóle możliwe, posiadanie tego dziecka jeszcze bardziej zwiększyło jej solidarność. Co wieczór Concha bierze gitarę, śpiewa corridos i ballady, a wtedy uchodzą z niej emocje nagromadzone w ciągu dnia. „Kiedyś syn zaśpiewa ze mną”.
Jestem panem siebie
I wolną mam duszę.
Co zechcę to robię,
A nie chcę, co muszę.
Lupe oklaskuje przywiezioną z Tehuantepec Lloronę:
Leżę sama w pościeli strapiona
Księżyc cicho wędruje po niebie
Ooo, Llorona!
Serce krwawi, szloch piersi dusi
Na co, na co mi łóżko bez ciebie?
Ooo, Llorona!
Czy po wieczność już tak być musi?
„Lupe, strasznie przytyłaś, musisz się wziąć za gimnastykę”, strofuje ją Concha. To najgorsze, co mogła jej powiedzieć. Dla Lupe otyłość to synonim piekła. Tam właśnie powinny się prażyć grubaski, żeby płomienie wytopiły z nich cały smalczyk i spiekły je na skwarek. Concha sugeruje jej poza tym, że po tak długiej nieobecności powinna pójść do szkoły i porozmawiać z nauczycielami córek.
W szkole nauczyciel sprawdza w klasie listę, wskazując kolejno na każde dziecko. Kiedy przychodzi kolej Pico, ta odpowiada: „Guadalupe”. „Jak nazywa się twój ojciec?” „Diego Rivera”. Wszystkie dzieci obracają się ku niej i Pico nie wie, śmiać się czy płakać.
– Mamo, czy to dobrze być córką Diega Rivery?
Młodsza reaguje ufnie na imię Ruth. Dokłada starań, żeby nikogo nie urazić, odnosi brudne ubrania do prania, zanim ktoś każe jej to zrobić. Starszą cięgi od matki zatwardziły, woli się trzymać na uboczu.
„Mama cię bije?”, pyta Ruth koleżankę z ławki. „Nie. A ciebie?” Ruth odpowiada, że codziennie, a Mała Lupe sztorcuje ją: „Nie rozpowiadaj tego. Nie wiesz, że to wstyd? Czy tata nas bije? Nigdy, prawda?”.
– Bo nigdy go nie widujemy.
Jeśli jakaś koleżanka się do niej nie odzywa, Lupe bez wahania ucina znajomość; gdy tamta wraca do niej, ma ją za nic.
W szkole Alberto Correa przy placu Miravalle cięgi, jakie Lupe Marín spuszcza córkom, stają się tajemnicą poliszynela.
Ze swojej europejskiej walizki Lupe wyciągnęła ubrania jeszcze nieznane w Meksyku i choć pierwszego dnia siostry Rivera miały wielkie wejście, teraz starsza wzbrania się przed wkładaniem paryskiej spódnicy i swetra.
– Chcę się ubierać jak wszyscy.
– Nie bądź głupia! W tym stroju się wyróżniasz, jesteś lepsza, niepowtarzalna, jak ja.
– Nie chcę być taka niepowtarzalna jak ty.
– Mamo, nie ubieraj nas w rzeczy z Paryża, bo wszyscy się na nas gapią – wtóruje siostrze Ruth.
Lupe upiera się, żeby córki nosiły francuskie blazers i jumpers, czerwone skarpetki do kolan, szkockie spódniczki. „Mamo, ja nie chcę tego nosić”, protestuje Mała Lupe ze łzami w oczach. W szkole Lupe i Ruth czują się odrzucone. „Jakie snobki! Zawsze muszą na siebie zwracać uwagę!” „Może w Paryżu jest taka moda, ale my nie zamierzamy jej naśladować”, mówi dyrektorka. „To najlepiej pokazuje, jacy ciemniacy z biednych Meksykanów”, unosi się Lupe.
Dziewczynki kończą podstawówkę wraz z córkami Vicente Lombardo Toledano, córkami ministra skarbu Eduarda Suáreza oraz ideologa laickiej edukacji Manlia Fabia Altamirano, zamordowanego w Café Tacuba.
Ze stron dziennika „El Universal” Jorge Cuesta atakuje socjalistyczną edukację:
Trzeba w pierwszym rzędzie przyznać, że brak poszanowania dla szkolnictwa wynika z faktu, iż odpowiedzialność za nie nie leży już w rękach nauczycieli. A bardzo nieostrożnie postępuje ktoś, kto zawierza nauczaniu, które nie ma oparcia w świadomości i zawodowej odpowiedzialności wychowawców.
Lupe szyje, wykrawa, fastryguje i przyszywa guziki. Wymaga od córek, by w tym czasie zajmowały się domem. Mimo młodego wieku dziewczynki wywiązują się z tych obowiązków jak dobre służące. Jedna zmywa naczynia, a druga je wyciera; Ruth szoruje kafelkową podłogę, a Lupe, którą ciągnie do kuchni, oświadcza: „Zrobię taki ryż jak babcia Isabel”.
Dla Małej Lupe najlepszym okresem jej dzieciństwa był czas, kiedy mieszkała w domu Isabel Preciado, babki ze strony matki.
W szkole Alberto Correa panuje zwyczaj, że uczniowie dostają pod uprawę małe działki; Lupe odpowiada za pomidory, a Ruth za marchewki i ich zielone pióropusze, za kolendrę i pietruszkę. Jeden nauczyciel uczy ich stolarstwa, a inny budowy obwodów elektrycznych. Pico wypatruje w sękach drewna ludzkich postaci, cieszy się jego zapachem. „Nie obijaj się, podaj mi tamten gwóźdź”. Zaskakuje Ruth, robiąc ramkę, żeby powiesić w niej rysunek taty.
– Nie jesteście gorsze od mężczyzn, możecie wykonywać te same prace – powtarza Diego Rivera.
Choć szkoła jest socjalistyczna, dzieci przystępują do pierwszej komunii i żaden ojciec – jakkolwiek wielkim socjalistą by był – nie protestuje. Córki Bassolsa, Lombardo Toledano, Diega Rivery klękają przed ołtarzem i wystawiają różowe języki, by przyjąć hostię. Jeszcze tego samego dnia siostry Rivera Marín oświadczają przy stole w jadalni:
– Przystąpiłyśmy do pierwszej komunii.
– Głupie dziewuchy! – kwituje Diego.
Diego przestał już wołać na starszą córkę Pico. Dziewczynka chce malować, pożycza jej więc pędzle, płótna i farby. „Spełniasz wszystkie jej zachcianki”, wyrzuca mu Frida, która próbuje zajść w ciążę, mimo że brat Lupe, ginekolog José de Jesús Marín, ostrzega ją, że to niebezpieczne. Diego obserwuje zmagania córki z płótnem, ale szybko podcina jej skrzydła: „Jesteś jak twoja mama, masz tyle powołania do malarstwa co ja do baletu, chodź, teraz ja cię namaluję”. Szkicuje ją, Ruth też domaga się swojego portretu: „A ja?”. Później Diego będzie często portretował córki, wypełni je kolorami, a jego ulubienica Ruth okaże się najlepszą modelką.
Pierwsze dni w Meksyku upływają Lupe na wspominaniu podróży do Francji, jednak z upływem czasu jej nastrój się pogarsza.
Nie robi nic, by zrozumieć swoje córki. Bezwarunkowo oddana jej Ruth nie budzi w niej najmniejszych emocji. Gdy Mała Lupe płacze, strofuje ją: „Nie płacz, łzy są dobre dla próżniaków”. Dziewczynka ma talent do matematyki i zajmuje się budżetem domowym: „Możemy kupić nową miotłę, bo w tym tygodniu zaoszczędziłyśmy na jajkach”. „Jaka bystra dziewczynka, pewnie zostanie ekonomistką”, przyznaje Lupe Marín.
Na scenę znów wkracza zniechęcenie, Lupe nie ma ochoty nawet skroić materiałów przywiezionych z Paryża. „Czy ten Paryż przydarzył mi się naprawdę? Nie, moją rzeczywistością jest Meksyk, moje życie to dwa nieudane małżeństwa, choroba i samotność. Jacy prymitywni są Meksykanie, całkiem pozbawieni kultury, nie przypadkiem tak źle się u nas dzieje!”
„Gruba. Jestem gruba”. Co rano idzie wielkimi krokami przez Calzada de los Poetas w Chapultepec zdjęta obsesją otyłości, bo Novo i Torri też stwierdzili, że utyła w Paryżu.
– Cuesta zniknął, nikt go ostatnio nie widział – informuje ją Torri. – Wiemy, że żyje tylko dlatego, że publikuje artykuły w „El Universal”.
– Salvador, powiedz mu, że muszę z nim pogadać, chodzi o jego syna – nalega Lupe, stojąc przed lustrem.
„Jestem gruba, jestem brzydka”, wzdycha w kółko.
Kiedy przychodzi Cuesta, Lupe uprzedza jego słowa:
– Wiem, co powiesz. Jestem gruba.
– Gdybyś tego nie powiedziała, nic bym nie zauważył.
Dla Lupe utyć to gorzej niż zbrodnia. Jorge za to jest szczupły, z zadowoleniem opowiada o nowym laboratorium i swoim „procesie syntetycznego wytwarzania enzymatycznych substancji chemicznych”. Kiedy Lupe porusza temat Antonia, Jorge chmurzy się: „Najlepiej dla niego będzie zostać z moją mamą”. Lupe dopomina się: „To ja jestem jego matką”, ale robi to z tak małym przekonaniem, że Jorge informuje ją, iż on, w odróżnieniu od niej, odwiedził Lupe i Ruth i zaprosił je do kina. Kiedy wstaje, by zabrać się do wyjścia, Lupe Marín zatrzymuje go: „Zostań na noc”. O trzeciej rano kochanek wymyka się z łóżka i po cichu wychodzi z domu.
Wielka pustka dręczy Lupe: „Cztery lata pożycia małżeńskiego z Diegiem i następne cztery z Jorge… Czy były szczęśliwe?”.
Podczas swojego porannego spaceru denerwuje się: „Minęło pięć dni, a Jorge nie dzwoni ani nie wraca”. Ku swojej radości spotyka go w Parku Chapultepec. To jasne, że na nią czekał.
– Obiecałem sobie nie przychodzić więcej do ciebie, Lupe.
– To czemu złamałeś postanowienie?
– Bo nie wytrzymałem. Jeśli się zgodzisz, jeszcze dzisiaj poszukam domu dla nas dwojga. Nie wiem, jak mogłem pozwolić ci odejść, jestem idiotą!
Słusznie Mała Lupe stwierdzi później: „Jorge zakochał się w mamie straceńczo, straceńczo”.
Lupe pochlebia, że Jorge chce do niej wrócić, ale odpowiada przebiegle: „Zastanowię się, potem dam ci znać. Twoja propozycja na pewno zainteresowałaby psychiatrę”. „Najwyraźniej to ty uważasz się za psychoanalityczkę”, unosi się Jorge.
– Czemu do niego nie wrócisz? Myślałam, że właśnie tego chciałaś? – doradza Concha.
– Chciałam namiętnej nocy… Poza tym my, kobiety, powinnyśmy dać się prosić.
– Kto tak uważa?
Jorge nie daje znaku życia. Lupe przedłuża spacery w Chapultepec. „W końcu się pojawi”. Czeka na próżno, spaceruje między cypryśnikami, krąży tam niczym kot z pęcherzem, a po powrocie do domu spędza całe godziny w oknie, wypatrując kochanka.
– Concha, ja chyba zaraz stracę rozum.
– Jaki rozum? I tak go nie miałaś.
Spaceruje po lesie, rozmyślając o Cuescie. Czasem biegnie. Szuka go: „Jorge, wróć, nie możesz tak odejść”. Pożądanie nie pozwala jej przerwać spaceru. Czuje go w sobie, w środku, chce poczuć jego ciężar na swoim brzuchu, natychmiast. Idzie pospiesznie. „Jak się zmęczę, przestanę go pragnąć, ale teraz mam na niego ochotę jak nigdy dotąd. Niech go szlag! Nie, to raczej mnie właśnie trafia szlag. Odchodzę od zmysłów dla Jorge. Jest jak magnes. Chcę poczuć jego dotyk na sobie. Jak strasznie na niego czekam! Na pewno przyjdzie dziś wieczorem”. Lupe tęskni za udami Jorge, za gestem, którym podnosił ją, trzymając w pasie, i sadzał na sobie. „Jorge, padnę przed tobą na kolana, jak ty padłeś przede mną, połóż się koło mnie, muszę mieć twoją twarz z zamkniętymi oczami tuż obok, na mojej, twoje wargi na moich, a ja ledwo zduszę okrzyk. Jorge, jesteśmy jednym, jedną, tobą, mną”.
Zupełnie nieświadom burzy, którą wywołał, Cuesta traci głowę dla Mae West, być może dlatego, że jej brak wstrzemięźliwości i tupet przypominają mu Lupe. A także jej siła. Jorge zachwyca się ciętym językiem aktorki i cytuje wypowiedzi, które nazywa perełkami: „Kiedy jestem dobra, jestem dobra, kiedy jestem zła, jestem dużo lepsza”. Cóż za błyskotliwa kobieta! „Spomiędzy dwóch złych rzeczy wybiorę zawsze tę, której jeszcze nie wypróbowałam”. Przychodzi na premierę Nie jestem aniołem w Palacio Chino, gdzie na widowni przesiaduje wielu samotnych mężczyzn. Wcześniej oklaskiwał Noc po nocy. Zabiera się za artykuł, w którym nazywa Amerykankę „niezwykłą kobietą”. Mae West oświadcza, że to nie kochankowie odcisnęli piętno na jej życiu, lecz wręcz odwrotnie: ona na ich. Choć Jorge nie znosi wulgarności, zachwyca go pytanie blondynki: „Przyniosłeś w spodniach pistolet czy tylko miło ci, że mnie widzisz?”.
Kto zostanie prezydentem po Abelardzie Rodríguezie? Cuestę bardziej interesują plotki o wojnie w Europie niż szum wokół meksykańskiego następcy prezydenta. Lázaro Cárdenas to „najpewniejszy kandydat”, zapewnia go Villaurrutia. „Moim zdaniem nacjonalizm prowadzi do fanatyzmu, a stąd do faszyzmu jest już tylko mały krok”, odpowiada Cuesta.