Lupe Marín także odcina kupony od sławy Diega, korzysta zwłaszcza z gromadzonej przez niego spuścizny. Choć nie lubi Fridy, którą uważa za upaloną ziołem snobkę, często przychodzi do Niebieskiego Domu, przygotowuje tacos42 i antojitos43, za które Diego jest jej wdzięczny. „Brzuchaczu, daj mi te uśmiechnięte buźki z Colimy, wszyscy chcą je kupować, to świetny interes”. „No to weź sobie”. Diego nigdy niczego jej nie odmawia.
Lupe żyje życiem Diega. Szuka o nim wiadomości w gazetach i niemal codziennie odwiedza go w Niebieskim Domu. W okresie, gdy jeszcze oba małżeństwa mieszkały w sąsiadujących mieszkaniach przy Tampico 8, Lupe wchodziła do nich na górę, by się upewnić, czy Diego je to, co dla niego ugotowała. Za zgodą Fridy pakowała swoją łyżkę do wszystkich garnków.
23 grudnia 1933 roku Diego i Frida wrócili do Meksyku w wyniku skandalu w Rockefeller Center. Diego namalował tam robotnika pochylającego się nad rannym żołnierzem i dał mu twarz Lenina. Syn Rockefellera poprosił go, by to zmienił. „Nie możemy zgodzić się na Lenina w kolebce kapitalizmu”. Diego zaproponował mu, że dla równowagi na drugiej ścianie namaluje Lincolna, ale młody Rockefeller się obraził: „Proszę natychmiast usunąć stąd tę twarz”. Diego odparł, że nie zamierza okaleczać własnego dzieła. Rockefeller zapłacił dwadzieścia jeden tysięcy dolarów za mural i uznał sprawę za zakończoną: „A teraz go zniszczę”.
Para Rivera–Kahlo inauguruje dwa domy w San Ángel połączone wiszącym łącznikiem. W każdym z nich znajduje się duża pracownia z wielkimi oknami, do której przylegają niepozorne pokoje. „Widzieliście, jakie to praktyczne? To najbardziej nowoczesne domy w Meksyku!”, winszuje sam sobie architekt Juan O’Gorman, który zamiast płotem ogradza je przywiezionymi z Hidalgo kaktusami nadającymi całości ludowy charakter. „To na wskroś meksykańskie domy!”, śmieje się Rivera. „Zwrócą powszechną uwagę”. Nieustanne zwracanie na siebie uwagi to jedna z podstawowych zasad Diega.
Kiedy Lupe dowiaduje się o przyjeździe Diega, korzysta z okazji, żeby zaprowadzić do niego córki: „Ty jesteś ich ojcem, teraz twoja kolej się nimi zająć”.
W styczniu 1934 roku Rivera siedzi całymi dniami w pałacu Bellas Artes i odtwarza mural, który Rockefeller zniszczył w Nowym Jorku. Ponownie maluje Lenina, dodaje na okrasę jeszcze Marksa i Trockiego, których odrzucono mu przy pierwszych szkicach. Gdy wraca nocą do Niebieskiego Domu, jego córki już śpią. „Tato, potrzebujemy ubrań”, prosi Mała Lupe, i Diego prowadzi je do El Tranvía, by kupiły sobie takie jak on ogrodniczki, bo „są nie do zdarcia”. „Poza tym skrócę wam włosy”.
Kiedy Lupe widzi je krótko ostrzyżone i w ogrodniczkach, sztorcuje go: „Co ci wpadło do głowy? To nie są komunistyczni robotnicy jak ty”.
Targi nadal są dla niej niesamowicie atrakcyjnym miejscem. Ulice Merced, Mesones, Órgano mają w sobie magnetyczny urok. Lupe bez wahania zatrzymuje się na środku chodnika i doradza jakiejś kurewce, żeby ścięła sobie włosy. Do innej mówi: „Słuchaj no, nie maluj sobie ust na taki kolor, dobrze by ci było w ciemniejszym”. Na rynku wszyscy wiedzą, kim jest Lupe Marín, lubią z nią rozmawiać. Lupe jest w swoim żywiole. Nagle odkrywa wysokiego blondyna torującego sobie drogę między tragarzami: „Nadchodzi mocne uderzenie!”. Przybysz robi zdjęcia, a Lupe z miejsca pyta go o nazwisko: Henri Cartier-Bresson. „Właśnie wróciłam z Paryża”, emocjonuje się Lupe. Młodzieniec rozumie po hiszpańsku piąte przez dziesiąte. „Od razu widać, że to chłopak z dobrego domu”, opowiada Conchy Michel.
Cartier-Bresson idzie do zaułka Órgano i portretuje prostytutki wychylające się z okien niczym klacze z boksów w stajni. Z drewnianych framug rżą do klientów: „Ej, perkaty, naostrzyć ci ołóweczek?”. Jakie ładne są ich usłużne twarze i wydepilowane na niteczkę brwi! One same są jak niteczki. Francuz mieszka u Ignacia Aguirrego, rytownika, który opowiada mu o Warsztacie Grafiki Ludowej, Teatrze Ulises, a widząc jego entuzjazm, woła: „A jeszcze nie byłeś w Oaxace!”.
– Ej, wiesz ty co? – wzdycha zdjęta troską Lupe. – Zdaje mi się, że ten młodziak nie ma co jeść.
I zaprasza go do siebie na Tampico 8.
Concha Michel, z gitarą w ręku, z warkoczami, w które wplata kolorowe wstążki, również fascynuje Cartiera-Bressona.
Lupe nie ma pojęcia, że Cuesta sprzeciwia się socjalistycznej szkole promowanej przez Narcisa Bassolsa, Lombardo Toledano i świeżo wybranego prezydenta republiki, Lázara Cárdenasa. Jorge nie widzi sensu w zachłystywaniu się ojczyzną, podobnie jak nie znajduje uzasadnienia, żeby nazywać propagandę sztuką. W krytykach sekunduje mu Bernardo Ortiz de Montellano i obaj znoszą salwy zarzutów i obelg ze strony rewolucjonistów.
– Pisarz nie musi być świadomością społeczną narodu, jedyne, co powinien robić, to dobrze pisać – argumentuje Cuesta. Nie przyznaje także racji Pedrowi Henríquezowi Ureñi głoszącemu, że rewolucja meksykańska to duchowa przemiana, dzięki której lud odkrył swoje prawa, a pośród nich prawo do nauki. Henríquez Ureña egzaltuje się:
Nad odwiecznym tradycyjnym smutkiem, nad zastarzałą rozpaczą meksykańskiego ludu zaczyna rozbłyskiwać słońce nadziei. Teraz bawi się i śmieje jak nigdy wcześniej. Trzyma wysoko podniesioną głowę. Być może najlepszym symbolem współczesnego Meksyku jest fresk Diega Rivery, na którym uzbrojony rewolucjonista zatrzymuje swojego wierzchowca, by odpocząć; wiejska nauczycielka pojawia się otoczona gromadką dzieci i dorosłych, podobnie jak ona ubogo odzianych, lecz podtrzymywanych na duchu wizją lepszej przyszłości.
– O rany, co za nędza! – woła Novo.
W czasie gdy Jorge ogarnięty obsesją perfekcji cierpi, rodząc kolejne linijki swojego długiego poematu, który zatytułował Pieśń do mineralnego boga, Diego Rivera prosi o azyl polityczny dla Lwa Trockiego, odrzuconego przez rządy innych krajów. „Czemu to robisz? Nawet nie wiesz, co to za jeden!”, wtrąca Lupe, której niechęć do Rosji nasila się z każdym dniem.
Prezydent Cárdenas zgadza się na azyl, podobnie jak później zgodzi się przyjąć republikanów. Frida Kahlo jedzie do Tampico w towarzystwie Katalończyka nazwiskiem Bartolomeu Costa-Amic i wspólnie witają Rosjan. Poza Lwem i Natalią gości u siebie także wnuka rewolucjonisty Stiefana, ślicznego niebieskookiego chłopca stale uczepionego ręki Natalii. Później przeprowadzą się kilka przecznic dalej, na ulicę Viena 45, gdzie strzec ich będą agenci wysłani przez rząd Stanów Zjednoczonych.
– Chcesz popatrzeć, jak szybko wcinają lucernę króliki Trockiego? – pyta Diego starszą córkę.
Podczas zabaw w Niebieskim Domu Pico i Chapo śpiewają z kapelami mariachi, donoszą tosty, pozole44 i mole manchamanteles45, ugotowane według osobistego przepisu Lupe, u której Frida zasięga rady, co tej pierwszej bardzo pochlebia. Zaleca jej: „Podaj im mole, goście to uwielbiają, a cały sekret polega na tym, że musi być słodkie”. Marín chciałaby wziąć udział w rozmowie z Trockim i Diegiem, ale patrzy podejrzliwie na Rosjanina, którego Diego i Frida traktują z wielką rewerencją.
Po powrocie z Francji Lupe znów szyje i przykłada ogromną wagę do własnego wyglądu. Stosuje kaszmiry i jedwabie, a jej stroje zadziwiają przyjaciół:
– Wygląda jak przywiezione prosto z Paryża.
– Po prostu mam swój styl.
– Gdybyś była Francuzką, zdobyłabyś sławę jak Chanel.
Na wspomnienie Jorge wzdycha: „Mało brakowało, a ten człowiek wpędziłby mnie do grobu”.
– A może powinnam wydać powieść i opisać w niej, jak potraktowali mnie Diego i Jorge? – pyta Michel.
– Powieść? Ty? Powinnaś raczej znaleźć sobie innego i zapomnieć o tych dwóch towarzyszach.
– Concha, to żadni towarzysze, tylko ty tak na nich mówisz, to po prostu faceci. Gdyby Jorge to usłyszał, wykończyłby cię.
– A jego wykończyłoby twoje nocne życie. Nie wiem, jak to robisz, że wychodzisz co noc i masz siły szyć w dzień.
Lupe bywa w Broadwayu, El Pirata, Ledzie, dokąd chodzi z Villaurrutią, Agustínem Lazem, Lolą Álvarez Bravo (już bez Manuela), Juliem Bracho i braćmi Ceslestinem i José Gorostizami. Ze wszystkich najbardziej lubi chuderlawego chłopaczka o końskiej twarzy. To świeża dostawa z Guadalajary: Juan Soriano. Oboje szczycą się niezwykłymi grynszpanowymi oczami i niezrównaną zdolnością do kpienia sobie z innych. Lupe wyciąga Juana na parkiet, a ludzie komentują: „Co za niedobrana para! On mały i niezgrabny, ona wysoka i elektryzująca”.
– Ej ty, jesteś facetem czy babką? – zagaduje Lupe jakiś pijak.
– Jestem większym facetem niż ty i większą kobietą niż twoja pieprzona matka – strzela go w pysk.
Starczy zagwizdać pod oknem Loli Álvarez Bravo, by szybko zbiegła i przyłączyła się do rozbawionej grupy. Wielka przyjaciółka Lupe opowiada jej, co słychać w Niebieskim Domu, i donosi, że Frida wypija nawet po dwie butelki koniaku dziennie, żeby zagłuszyć swoje bóle. Czasem przyłącza się do nich Pita Amor, która przychodzi w towarzystwie malarza Antonia Peláeza, całkiem naga pod futrem z norek. Gabriel Fernández Ledesma pilnuje swojej prześlicznej żony Isabel i bije po gębie nieszczęśników, którzy nieopatrznie poproszą ją do tańca. Machilę Armidę adoruje zastęp pretendentów. Uśmiecha się i wyjaśnia: „Jestem siostrzenicą świętej”.
Nie sposób spotkać Jorge w Ledzie, ponieważ poeta przedkłada teraz ponad bary kinowe sale, gdzie Mae West udowadnia, że życie w służbie seksu zwiększa także liczbę neuronów. Wydaje mu się mniej konfliktowa niż Lupe, a nawet niż Alicja Echeverría.
Mae West oświadcza: „Nie mogę być czyjąś żoną i jednocześnie symbolem seksu”. Podobnie jak Lupe porzuciła szkołę po trzeciej klasie szkoły podstawowej, żeby opanować taniec brzucha shimmy. W 1920 roku wtrącono ją do więzienia za Sex, sztukę, która uratowała Broadway. Sama jedna wydźwignęła z zapaści wytwórnię Paramount pierwszym milionem za swoje filmy. W rozmowach w lokalach i salach ćwiczeń powtarzają jej słowa: „Seks to najlepsza gimnastyka”.
Lupe wciąż chodzi po głowie pomysł z powieścią. Novo perswaduje: „Zajmij się lepiej krawiectwem”. „O tobie też będzie w mojej książce, zobaczysz”, wygraża mu. Villaurrutia proponuje: „Mógłbym to czytać, gdybyś dawała mi w miarę pisania”. „Diego obiecał mi zrobić okładkę do Jedynej. Nigdy mi niczego nie odmawia”.
Prosi Diega o pomoc praktycznie co chwila. Jeśli nie dla siebie, to dla córek; on zgadza się na wszystko. Słucha jej cierpliwie i coraz bardziej podnosi kwotę, jaką daje na utrzymanie dziewczynek. W niektóre samotne wieczory Lupe zastanawia się: „Co też ja miałam w głowie, kiedy przyszła mi ochota posłać go w diabły?”.
Zmożona chorobą Frida nie sprzeciwia się z łóżka licznym żądaniom i stałej obecności Lupe Marín w ich życiu, bo rodzina Kahlo też co rusz ich odwiedza, szczególnie najbliższa sercu Fridy siostra Cristina, która towarzyszy Diegowi, gdy jego żona nie ma siły wywlec z pościeli swojego umęczonego kręgosłupa.