ROZDZIAŁ 28
CZAS NIEBIESKIEGO DOMU

Na Pico i Chapo nikt nie zwraca uwagi. Do Niebieskiego Domu dociera straszna wiadomość i Frida nie wychodzi ze swojego pokoju ani nie interesuje się nimi. 21 sierpnia 1940 roku zamach na Lwa Trockiego wstrząsa opinią publiczną w Meksyku. „Lepiej, żeby dziewczynki poszły z Lupe – stwierdza Diego – bo tu przyjdzie policja”.

„Co się stało?”, pyta Ruth starszej siostry. „Chcieli zabić tego staruszka, jest w ciężkim stanie”. „Którego staruszka?” „Tego, co ma króliki”. Kiedy dziewczynki odwiedziły Natalię Siedową i Trockiego w ich domu przy ulicy Viena, zaprowadził je on do klatek z drewna i drutu, które codziennie rano otwierał, by nakarmić króliki. Biały królik z różowymi uszami i noskiem łapczywie pożerał lucernę, a Trocki powiedział: „Jak szybko je!”. Ruth zobaczyła, że się uśmiecha. „Bo wiesz, ten królik jest do mnie podobny”, Trocki pokazał na swoją kozią bródkę i puścił oko.

Teraz Trocki nie otwiera już żadnej klatki. Na jego pogrzeb w czteromilionowym mieście przychodzi przeszło trzysta tysięcy osób. Zabicie Trockiego to nikczemność. Diego dotrzymuje towarzystwa skurczonej z bólu Natalii Siedowej i jej wnuczkowi Stiefanowi Wołkowowi. Frida nie bierze udziału w pogrzebie; Lupe Marín tym bardziej.

Pico rozpoczyna naukę w Prepie47 i nieoczekiwanie zostaje członkiem Rady Studenckiej; zapisuje się na listę, robiąc tym samym pierwszy krok w studenckiej polityce. Publiczne wystąpienia nie stanowią dla niej problemu, wszyscy ją oklaskują. Przy wyjściu czeka na nią orszak chłopców. Po wyborach Diego pyta: „Jak poszło?”. „Przegraliśmy z tym królikiem Luisem Faríasem”.

– Moja siostra nie boi się tłumów – informuje z dumą Ruth.

– Ma to po mnie – winszuje sobie Diego.

Kiedy Ruth jest na pierwszym roku Prepy, jej starsza siostra Lupe, która wkrótce ma ją skończyć, zawiadamia ojca, że zamierza się zapisać do Szkoły Handlowo-Bankowej przy Paseo de la Reforma, tak jak zdecydowała Lupe Marín, „bo jedna koleżanka powiedziała jej, że sekretarki świetnie zarabiają”. „Moje córki sekretarkami? Zwariowała! Moje córki pójdą na studia”, oburza się Diego.

Lupe zapisuje się do Szkoły Prawniczej przy ulicy Justo Sierra.

– Wszyscy adwokaci to bandyci! Czy nie ma już innych kierunków? – wybucha Diego.

Widząc minę swojej córki, zmienia ton: „No dobrze, jeśli chcesz być adwokatem, przedstawię cię mojemu kuzynowi Manuelowi Macíasowi, który ma ładny gabinet”.

Manuel Macías zaprasza młodą bratanicę, żeby wzięła udział w eksmisji: „Tutaj nauczysz się wszystkiego w praktyce”. Na widok ubóstwa w zajmowanym domostwie, potłuczonych szyb w oknach, skrzynek po warzywach służących za meble, Lupe zachowuje pełne bólu milczenie. Ku zdumieniu prawnika, wyciąga z portmonetki trzydzieści pesos i podaje eksmitowanej kobiecie.

– Panie mecenasie, nie zostanę w pana kancelarii.

– Uważasz się za obrończynię uciśnionych? Taka jest rzeczywistość, moja mała, będziesz musiała się przyzwyczaić…

„Bardzo dobrze zrobiłaś”, gratuluje jej Diego.

Lupe Marín jest sceptyczna: „Myślisz, że rozwiązałaś jej problemy za pomocą trzydziestu pesos? Kto jej da na następny czynsz?”.

„Moja matka to kobieta prymitywna, tak o niej mówią jej znajomi”, podsumowuje Mała Lupe. „Twoja matka jest autentyczna, szczera do bólu”, sprostowuje Concha Michel.

Ruth unika jakichkolwiek konfrontacji z Lupe Marín, ale kłótnie między Małą Lupe a jej matką stają się coraz gwałtowniejsze. Nikt nie pamięta o młodszym bracie, Luciu Antoniu.

Po zajęciach z prawa rzymskiego w szkole przy Justo Sierra Lupe Rivera zachodzi do Pałacu Narodowego, żeby popatrzeć, jak maluje ojciec. Diego zaprasza ją na obiad do Las Delicias, w Centro: „Nie ma nic lepszego niż jedzenie twojej matki, ale prawda jest taka, że serwują tu przepyszną zupę szpikową”. Antonio Carrillo Flores z Ministerstwa Finansów ma w zwyczaju zachodzić do Diega w Pałacu Narodowym.

– Diego, co tu robi twoja córka?

– Obija się.

– O, nie! Zaraz ją zabieram do swojego biura.

W wieku siedemnastu lat dziewczyna, która interesuje się zarówno polityką, jak i ekonomią, zaczyna pracę w Nacional Financiera.

– Będziesz komunistką jak twój tata, moja mała?

– Wykluczone.

Po Lupe Marín odziedziczyła głęboką niechęć do meksykańskiego komunizmu: to wałkonie, pasożyty, głodomory, żebracy. „Ilekroć te typy pukały do drzwi domu przy Mixcalco, to tylko po to, żeby coś wydębić od twojego ojca”.

W 1941 roku, w czasie gdy Lupe Rivera skupia się na Szkole Prawniczej, a Ruth jest na trzecim roku preparatorii, Lupe Marín próbuje obmyślić drugą powieść Dzień ojczyzny48, którą Agustín Loera y Chávez obiecuje opublikować w mieście Meksyk. Julio Torri, przyjaciel Loery y Cháveza, zachęca go: „Zobaczysz, że ta będzie się dobrze sprzedawać”. W drugiej książce Lupe atakuje intelektualistów i dziennikarzy, którzy skrytykowali Jedyną. Przyrównuje ich do kotów. „Najważniejsze to osłodzić gorzką pigułkę, nawet koty o tym wiedzą. Czy nigdy nie bawiliście się w dzieciństwie ziemią? Nie widzieliście, jak dyskretnie i elegancko koty potrafią ukryć… to, co mają do ukrycia?”

Dniu ojczyzny atakuje Salvadora Novo. Wydawca Loera y Chávez doradza jej usunięcie wielu fragmentów.

– Daj już temu spokój, nie widzisz, że się ośmieszasz? – komentuje Rivera.

Reakcja na Dzień ojczyzny jest praktycznie żadna, a dwóch czy trzech czytelników, którzy wypowiadają się na temat książki, uważa ją za bezwartościową.

– Musi do ciebie dotrzeć, że nie jesteś pisarką; twoje powołanie to krawiectwo, na tym polu się wyróżniasz, zajmij się więc tym i swoimi córkami – radzi Juan Soriano.

Również hiszpański malarz Antonio Peláez, brat poety Fransisca Tario, powtarza jej, żeby zajęła się szyciem.

Marín wraca do swojego Singera. Przy kolacji Ruth rzuca jej w twarz:

– Nic nie wiesz o Jorge? Słyszałam, że jest chory.

– Nie wiem ani nie chcę wiedzieć, co dzieje się z tym osobnikiem.

Lupe unika swojego syna Antonia. „Nienawidzę go”, zwierza się Conchy Michel. „Jak możesz nienawidzić własnego syna?” „Nienawidzę go, bo to syn Jorge”.

Codziennie rano przed wyjściem Marín uprzedza córki: „Jeśli nie posprzątacie domu na błysk, zapomnijcie o spotkaniach ze swoimi fagasami”. Choć są już studentkami, jedna pierwszego semestru, a druga w preparatorii, nie waha się ich bić. Wieczorami, po powrocie z Sor Juana Inés de la Cruz bierze dom pod lupę:

– Umyłyście już schody?

– Tak, Ruth umyła.

Pochyla się nad stopniami.

– Kłamiesz! Są brudne!

Chwyta szczotkę i uderza Małą Lupe, krzycząc: „Dosyć tego!”.

Lupe nie ma ochoty znosić dłużej ciosów matki i wyprowadza się do Niebieskiego Domu. Jest ekstrawertyczką, nie boi się mówić, co myśli; jej koledzy z pierwszego roku prawa zazdroszczą jej, chłopcy uganiają się za nią, choć ostrzegają się wzajemnie: „Nie zadawaj się z Riverówną, jej ojciec chodzi uzbrojony”.

Uwagę Lupe przyciąga pewien młody chłopak, najlepiej ubrany i najbardziej szarmancki w całej szkole. Oficjalny do szpiku kości Luis Echeverría Álvarez podziwia Diega Riverę. Nigdy nie przypuszczał, że ma ładną, wesołą, bystrą i kochliwą córkę! W odróżnieniu od innych opowiada mu o swoich lekturach; przeskakuje od Dostojewskiego do Romaina Rollanda i od Jana Krzysztofa do Madame Bovary, bo Flauberta uwielbia, choć nie tak bardzo jak Czerwone i czarne Stendhala. Luis szybko wyznaje jej miłość. Lupe jest nim zafascynowana. Czuje się taka bezpieczna, gdy wszyscy widzą ich chodzących za rękę po uczelni!

Choć Luis przychodzi z nią co niedziela na obiad do Niebieskiego Domu, Diego nie bardzo go lubi. Za to Lupe Marín wychwala go pod niebiosa: „Taki przystojny, a do tego umie się ubrać”.

Diego z Fridą wydają przyjęcie w Niebieskim Domu i zapraszają José Guadalupe Zuna z jego córką Maríą Esther.

– Przedstawię ci mojego chłopaka, sama się przekonasz, jaki jest sympatyczny, chodzimy ze sobą od sześciu miesięcy! – zwierza się Lupe Maríi Esther. Po półgodzinie rozmowy Luis Echeverría nie może oderwać wzroku od Maríi Esther Zuno.

– Ile czasu planują państwo spędzić w stolicy? – Oferuje się, że oprowadzi ich po mieście.

W błyskawicznym tempie Luis Echeverría ogłasza swoje zaręczyny z Maríą Esther Zuno. Rok później biorą ślub.

Mała Lupe upada na duchu. Utraciła narzeczonego, a w dodatku paraliż Fridy pogrąża w chaosie cały Niebieski Dom. „Matka mnie bije, a tutaj, w tym zaśmieconym i brudnym domu, koszmarnie mi się mieszka”.

Dom śmierdzi słomą od wielkich ilości marihuany, jakie wypala Frida ze swoimi gośćmi. Po dziesięciu miesiącach Mała Lupe wraca na ulicę Tampico.

– Podobno u Fridy miało być cudownie? – kpi sobie z niej Lupe Marín.

Marín nie wie, co to wyrzuty sumienia, nie zdaje sobie także sprawy z siły własnych słów. Całe życie kieruje się impulsami, które, co dziwne, z czasem zaczynają skupiać się wokół tego, co powiedzą inni i co wypada. A także wokół pieniędzy. Gdyby teraz ktoś zajrzał jej głęboko w oczy, prócz zaskakującej grynszpanowej zieleni odkryłby zieleń dolara wirującą wokół malarstwa Diega.

Jej sława (której jest obecnie bardzo świadoma) pochodzi z małżeństwa z Diegiem. Skorzystał na nim nawet Jorge. Wykrzykuje mu to w twarz. Bez Lupe byłby nikim. Zdobył sobie niejaką popularność tylko dzięki niej, Lupe Marín, żonie Diega. W Meksyku nikt nie czyta, pisarze to fantaści, którzy żywią się złudzeniami. Kto w ogóle o nich słyszał? Sława Jorge opiera się na tym, że odbił żonę Diegowi Riverze. Zanim ją poznali, cali ci Contemporáneos byli tylko bandą ciot i frustratów, literatów z trzeciorzędnych czasopism, które w najlepszym razie nadają się na podpałkę. Społeczeństwo nimi gardzi, nie znają nawet francuskiego, pochodzą ze wsi w rodzaju Chalchicomuli, nie nadają się do niczego, trawią życie na pedaleniu się po kawiarniach, bo są opóźnieni w rozwoju. Lupe drze się teraz na całe gardło: „Jeśli ktoś w ogóle o tobie słyszał, to tylko dzięki mnie i Diegowi! Beze mnie dalej byłbyś nędznym dydelfem z brudnej kałuży, w pięknym garniturku, to i owszem. Nie wiem, jak mogłam zamienić giganta na takiego dydelfa”.

W odróżnieniu od Fridy, która ceni u Diega jego troskę o najbiedniejszych, Lupe doprowadza do szału, kiedy próbują ją naciągać. W duszy Diega kryje się łagodność, w sercu Lupe wrze wściekłość. Diego żyje bez luksusów, jego podarte ogrodniczki poplamione są farbą; w południe je tortillę z ryżem i fasolą, o ile nie jest właśnie na swojej truskawkowej diecie, która go osłabia. Jest wielkoduszny, lekką ręką rozdaje szkice, a nawet obrazy. Przyciąga do siebie ludzi niczym magnes, stale otacza go tłum potrzebujących. „Daj mi, daj mi, daj mi”. Jego sława rośnie niczym śniegowa kula, marchandzi i milionerzy przyjeżdżają ze Stanów Zjednoczonych zobaczyć, co można kupić. Lupe też chce, żeby jej dawał: „Jestem pierwsza, jedyna”. Kiedy tylko dowiaduje się, że jakiś magnat zawitał do Meksyku, spieszy do Niebieskiego Domu, by skapnęło jej coś z łupu. Przedstawiciele starej gwardii, arystokraci, pozwalają sobie na pogardliwe komentarze, bo uważają, że ani Diego, ani Frida nie są „ludźmi na poziomie”, a tymczasem ci dwoje rosną i potężnieją, aż osiągają rozmiary wulkanów Popocatépetl i Iztaccíhuatl. Cardoza y Aragón ogłasza ich elementem meksykańskiego pejzażu.