Juan Pablo, który studiuje inżynierię chemiczną w Instytucie Technologicznym Monterrey, odwiedza babcię nie tylko wtedy, kiedy przyjeżdżają wszystkie wnuki, lecz dwa lub trzy razy w tygodniu. Lupe przyjmuje go z uśmiechem: „Ty przynajmniej umiesz się ubrać! Jaka figura, jak ładnie jesz, co za maniery!”. Kłóci się z nim tylko, kiedy chłopak zmienia dziewczynę:
– Przypominasz swojego dziadka Diega, nie ułoży ci się z przyzwoitymi kobietami.
– Guagua, nie nudź.
Takie odzywki ze strony wnuczka uważa za brak szacunku. Nie odzywa się do niego przez trzy miesiące, ale kiedy się godzą, wyglądają jak matka z synem.
Lupe nie przytula go ani nie całuje, ale on czuje, że to najlepsza babcia pod słońcem, bo może z nią gadać o wszystkim i nic jej nie oburza. Nigdy nie należała do specjalnie czułych, jednak dla najstarszego wnuczka jest niczym jedwab. Choć nie pozwala mu się obejmować, jej miłość widać jak na dłoni. Zamiast tortem czekoladowym częstuje go najlepszym w świecie rosołem z kurczaka.
Jego matka Lupe Rivera jest surowsza. Interesuje ją przede wszystkim, żeby syn nie oblał żadnego przedmiotu, upomina go: „Nie siedź tyle u babci i ucz się więcej”.
Kiedy Juan Pablo był mały i chodził do podstawówki i szkoły średniej w Colegio Alemán, mama sprawdzała mu prace domowe i karała go, jeśli nie wypełniał obowiązków. Teraz jako student Juan Pablo tęskni za czasami, gdy babcia zabierała go do kina i na lody.
Lupe Rivera cieszyłaby się, gdyby matka miała dla niej choć odrobinę z tych uczuć, jakie okazuje najstarszemu wnukowi. Kiedy Lupe Rivera jedzie na wakacje do Méridy, Juan Pablo nalega: „Zaprośmy Guaguę”. Matka z córką kłócą się o każdy drobiazg i wreszcie całkiem obrażają się na siebie: „Tu jest makabrycznie gorąco”. „Chciałaś przyjechać, to teraz się męcz”. Juan Pablo znajduje się między młotem a kowadłem. W końcu wybucha:
– Dość tego, jesteście moją mamą i babcią, nie chcę tego więcej słyszeć.
Z Juanem Pablem Lupe Marín rozmawia o książkach. Wnuczek czyta jej na głos Grób64 José Agustína. Aż ją odrzuca z odrazy.
– Jesteś prostakiem, jak możesz tracić czas na takie szczyny?
Lupe chełpi się swoimi autorami: Dostojewski, Balzak, Czechow, Szekspir. Zamyka mu nimi usta. Juan Pablo zabiera się za lekturę Komedii ludzkiej, ale pierwszy tom wysuwa mu się z rąk: „Nigdy nie dogonię Guaguy”. Któregoś dnia idzie z nią po sprawunki i widzi, że z torby wychyla się broszura Łzy, śmiech i miłość i jeszcze druga autorstwa Yolandy Vargas Dulché.
– Guagua, co to ma znaczyć? Ty, która przeczytałaś całego Dostojewskiego i Balzaka, teraz kupujesz romansidła?
– Wyłącznie z ciekawości!
Martwi się, że Lupe jeździ autobusem: „Guagua, nosisz tyle biżuterii, co będzie, jak cię napadną?”.
– Naprawdę sądzisz, że jakiś suczy pomiot odważy się mnie tknąć? Niech no tylko który spróbuje, to zobaczysz, co z niego zostanie – obraża się Lupe.
Marín robi wrażenie. Pasażerowie autobusu patrzą z szacunkiem na kupione w Monte de Piedad łańcuchy ze złota i starego srebra, na obroże i perły. Nigdy nie przytrafia się jej nic złego, wręcz przeciwnie, jest boginią, której oddają hołd.
– Mój drogi, jak ty wyglądasz? Gdzie byłeś? – pyta Lupe Juana Pabla, który poprzedniego wieczora obchodził swoje urodziny w kabarecie. – Jak możesz przychodzić do mnie na obiad taki wymięty?
– Byłem w Klubie Artystów, skończyliśmy o piątej rano.
– Aha, poszedłeś do Ledy.
– Skąd wiesz?
– Człowieku, chodziłam tam prawie codziennie!
– Moja babcia w Ledzie! – Juan Pablo łapie się rękoma za głowę.
Lupe zaprasza Juana Pabla do Francji, Anglii i Włoch. Chwali się:
– W Paryżu jadam kolację w Maxim’s przy stoliku, przy którym siadywał Marcel Proust i Meksykanin Pedro Corcuera, bo ma tam całoroczną rezerwację.
Moda na miniówki przeżywa swój szczyt, Juan Pablo nie wie już, za kim się oglądać. Przechodzące obok ich stolika Francuzki zatrzymują się, by posłać mu uśmiech.
W Maxim’s Lupe Marín zamawia kurczaka w koszyczku z ciasta, a jej wnuczek fondue. Ciekawi ją bejsbol: „Najlepszy jest Jorge Orta z Sinaloa”. Odziedziczyła to zainteresowanie po Jorge Cuescie, który był tak zagorzałym kibicem, że słuchał w radiu relacji z meczów. Nie bacząc na Francuzki flirtujące z Juanem Pablem, Lupe mówi o kobietach jako o grubych meksykańskich krowach. Krytykuje niemal wszystkich. Juan Pablo śmieje się z tych komentarzy, ale przeszkadza mu jej pogardliwy ton:
– Guagua dla ciebie wszyscy są kurduplami, Cyganami, chamami, tłukami, gołodupcami albo pedałami… A przecież sama masz wielu przyjaciół homoseksualistów…
Lupe posyła mu wściekłe spojrzenie.
– Owszem, ale jak wypadają z moich łask, nazywam ich pedziami.
Po obiedzie i kinie wracają spacerem przez rue Royale do hotelu; ona robi sobie sjestę, która przeciąga się aż do nocy. O ósmej Juan Pablo puka do drzwi jej pokoju.
– Guagua, idziemy na kolację.
– Nie, lepiej tu zostanę…
– Co będziesz jeść?
Lupe otwiera torbę i pokazuje mu pół kurczaka w koszyczku z ciasta owiniętego w papierową serwetkę:
– Ale numer! Kiedy go zapakowałaś?
– Jak poszedłeś do ubikacji.
Po powrocie do Meksyku Lupe dowiaduje się, że Diegada i inne satyry Salvadora Novo zostały znów wydane i wszyscy je sobie polecają: „Diega i Lupe wdeptuje w ziemię”. „Ten Novo wszystkim poukręcał główki, nikt nie uszedł z życiem”.
Jest wściekła, pisze list otwarty i zanosi do redakcji pism „El Universal”, „Excélsior”, „El Nacional” i „El Día”. Każe wydrukować dwa tysiące ulotek. Dzwoni do wnuków i oświadcza kategorycznie: „Każdy z was weźmie jedną paczkę i rozda w Zona Rosa”.
Najbardziej nieśmiały z wnuczków Juan Pablo ma wątpliwości: „Ale jak to, Guagua? Nie umiemy robić takich rzeczy”. „Nie bądź głupi, po prostu każdemu, kto będzie przechodził, podasz ulotkę”. Pomysł babci wprawia w przerażenie Juana Pabla, Diega Juliána, Pedra Diega i Juana Coronela. Lupe krzyczy na nich: „Na co czekacie? Każdy ma sobie wybrać ulicę: Juan Pablo – Niza, Diego Julián – Amberes, a ty Paseo de la Reforma, no już biegnijcie, na co czekacie…?”.
Jakiś człowiek zaczyna czytać ulotkę, którą wręcza mu Juan Coronel, i patrzy na niego zdumiony. „Co to ma być, chłopcze? Kto ci kazał to rozdawać?” „Moja babcia”, odpowiada zażenowany Juan.
Miasto Meksyk, luty 1971
List otwarty i obiegowy do Salvadora Novo
Nie sądź, że zwracając się do Ciebie, użyję języka wulgarnego i obraźliwego, jakiego zapewne się spodziewasz. Nie! Pozostawiam tę przyjemność Tobie i markizowi de Sade’owi, którego twórczość zawsze Cię inspirowała.
Wiesz doskonale, że po przeczytaniu Twojej Satyry mam pełne prawo zmieszać Cię z błotem. Ale nie, Salvadorze, nie zrobię tego, by nie dawać złego przykładu rodakom i moim potomkom. Mimo to w jakiś grzeszny sposób pragnę z całej duszy, byś nie zszedł z tego świata, nim nie zapłacisz za swoje oszczerstwa i potwarze.
Jakże niesprawiedliwe byłoby, gdybym umarła, nie wiedząc, co o mnie, moich córkach i Diegu ośmieliłeś się napisać. Och, pewnie nawet nie przypuszczasz, że działasz na własną szkodę; a to dlatego, że jesteś głupim egoistą i libertynem. Cieszę się także, że żyje jeszcze kilku członków mafii Contemporáneos, która zmusiła swojego lidera, żeby się powiesił i wyłupił sobie oczy. Wiem, czemu tak bardzo nie znosili Diega Rivery: ponieważ jego dzieło i życie nie były dziełem i życiem kastrata, ponieważ zawsze miał dla swego ludu przesłanie pełne miłości, które wywołało oddźwięk na całym świecie. Sam wiesz najlepiej, że jeśli nawet niektórzy z Contemporáneos pożenili się, to tylko po to, żeby się załapać na ciepłą posadkę, co im się udało, i to jeszcze jak! Wielu z nich porobiło ministerialne kariery. I powiedz mi, Salvadorze, co dobrego wynikło z ich życia? Ty sam, jako kronikarz miasta, stanowisz pierwszą obrazę i przekleństwo dla prostego, skromnego ludu. Skąd ta powierzchowna krytyka naszego prostego i ubogiego życia w Mixcalco, gdzie przesiadywałeś całymi dniami? A może nie wiesz, że kto żyje szczerze, nigdy nie jest kiczowaty? Kiczowaty jesteś ty i twoi przyjaciele, gdy spotykacie się na obiedzie i gadacie wyłącznie o importowanych winach i serach. A co do grafomańskiej twórczości waszej mafii, myślę, że powinniście przeczytać, co pisze piętnastoletnia wnuczka Diega Rivery, żeby nauczyć się, czym jest poezja. Nie wiem, co poczęłaby Twoja biedna matka, gdyby się dowiedziała, że jej syn jest szaleńcem, plugawym oszczercą, najemnikiem i godną politowania kreaturą. Pamiętaj, że aż po kres moich dni będę Cię przeklinać. Guadalupe Marín.