Dziewięciu siostrzeńców Fernanda Raffula delektuje się rozmową z Lupe, która ma pamięć niczym słoń. Poza tym obejrzała tysiące filmów i poznała sławy, takie jak María Félix.
– Nie wiesz nawet, ile radości sprawiają mi ci chłopcy. Mówią, że jestem kinomanką. Co to właściwie ma znaczyć kinomanka?
Lekarz zaleca szereg badań i każe Chanece zadzwonić do swojego gabinetu:
– Ma przewlekłe niedokrwienie jelit.
– Co to znaczy?
– Widziała pani flaki kurczaków, kiedy wieszają je do góry nogami u rzeźnika, żeby obeschły? Tak właśnie wyglądają jelita pani Lupe, są całkiem martwe. Nic nie da się zrobić. Pewnie byłoby lepiej, gdyby zawiozła ją pani do domu jej córki… bo ona umrze.
Jako jedyne lekarstwo doktor Landa zaleca specjalny pokarm podobny do kaszki dla niemowląt: „Ej, wariatko, co ci powiedział lekarz?”, pyta Lupe niecierpliwie. „Że to postawi cię na nogi”.
Chaneca zawiadamia Lupe Riverę: „Zabierz mamę, nic już nie można zrobić, jej stan jest bardzo poważny”.
Kiedy Chaneca wyjaśnia jej, że to już koniec, z twarzy Małej Lupe znika nieprzystępny wyraz. Szybko ucina rozmowę: „Daj mi trzy lub cztery dni, żebym przygotowała dla niej pokój. Czy będzie potrzebne szpitalne łóżko?”.
Lupe Marín prosi swojego wnuczka Juana Coronela, żeby przechował jej biżuterię: „Jasne, Guagua, będę na nią uważał”. Serdeczność wnuków przynosi jej ukojenie. Chaneca woli nie straszyć Juana Coronela i kiedy ten żegna się z babcią, wkracza radośnie do pokoju.
– Wyobraź sobie, że Lupita zabiera cię do siebie.
– Lupe, moja córka?
– Tak, Lupe, twoja córka, ponoć koniecznie musisz się do niej przenieść, bo już przygotowała ci bajeczny pokój z pościelą z najlepszej bawełny i haftowanymi poduszkami, żebyś czuła się jak królowa.
– Coś podobnego, od dawna się do mnie nie odzywała.
– Pojedziesz do niej na parę dni, a potem wrócisz do mnie.
– Słuchaj no, wariatko, myślisz, że umrę?
– Nie, kobieto, widziałam dużo ciężej chorych ludzi i nic im nie było.
– Och, bo wiesz, jak umrę przed Grito, to chyba się zabiję! Jorge Díaz Serrano obiecał, że wpadnie po mnie 15 września i pojedziemy do Palacio Nacional. Mam już sukienkę, buty, torebkę, wszystko.
Lupe Marín wchodzi do domu córki na własnych nogach. Jej kroki są śmiałe, ale coś w duszy już nie odpowiada. Stary dom przy ulicy Sadi Carnot w kolonii San Rafael imponuje meblami z epoki, zwiezionymi ze wszystkich antykwariatów republiki, szczególnie z San Miguel Allende. „Przecież ten dom to istne muzeum! Cud! Jaki wysmakowany! Jaka piękna łazienka mi się trafiła! Jaka wanna! Co za porcelana! To prawdziwe dzieła sztuki!” Rozmiarami pokój z białym łóżkiem o nieskazitelnych prześcieradłach przypominają jej te w wielkim hotelu w Zurychu.
– Aleś się zrobiła europejska, Lupe. Cóż za elegancja! Jakie wyrafinowanie! – wykrzykuje z wdzięcznością, a córka uśmiecha się do niej.
„Dobrze, że jest już na swoim terytorium, z córką”, pociesza się Chaneca.
Guadalupe Rivera próbuje pojednać się z matką. Psychoanalityk, dzieci i przyjaciele radzą jej: „Jeśli nie uwolnisz się od urazy, jaką do niej żywisz, zawsze będzie ci to doskwierać”. Widząc ją w tak kiepskim stanie, Mała Lupe robi, co może, by ją zrozumieć, ale odżywa w niej dzieciństwo i nie potrafi powstrzymać się od uwag:
– Jesteś bardzo dobrą babcią, szkoda że nie byłaś równie dobrą matką.
– Teraz, kiedy ty też jesteś matką, powiedz mi, czy uważasz, że wszystko zrobiłaś idealnie, Pico.
Od lat już nie nazywa jej Pico. Do dorosłej Ruth także nie zwracała się Chapo. Na przestrzeni lat Lupe Rivera wypracowała sobie system obronny, dzięki któremu – nie licząc setek wizyt u psychoanalityka – zdołała nabrać dystansu do trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się jako dziecko dwóch gigantów. Jej brat Antonio nigdy nie przezwyciężył bólu odrzucenia przez matkę i podłej śmierci ojca: „Biedny Antonio, on rzeczywiście miał koszmarne życie, właściwie gorzej niż koszmarne, nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłabym losu, jaki przypadł w udziale mojemu bratu”.
Miesiąc później całkiem przytomna Lupe Marín upiera się, by przyniesiono jej z mieszkania przy Paseo de la Reforma sukienkę na uroczystość Dnia Niepodległości 15 września: „Wariatko, musisz pójść po suknię i buty Bally. Sukienka wisi w pokrowcu w szafie, buty owinięte w bibułkę leżą jeszcze w swoim pudełku. Nie zapomnij pończoch, są z Paryża, i torebki wieczorowej, tej ze złotym zamkiem”. Dzwoni do Ruth i opowiada jej z entuzjazmem, że spędzi wieczór 15 września w Pałacu Narodowym z Jorge Díazem Serrano.
– To świetnie, Guagua, bo na drugi dzień będziesz mnie mogła zobaczyć z prezydenckiego balkonu na czele parady z oddziałem UPAT. Będę miała na sobie galowy mundur. Wypatruj mnie z samego przodu, z flagą.
– O mój Boże! Okropieństwo!
Doktor Landa proponuje podłączenie Lupe kroplówki, co pozwoli odwlec koniec o jakiś czas, lecz jej córka rezygnuje z podtrzymywania chorej przy życiu za wszelką cenę. Wnuki także uważają to za bezcelowe, ich Guagua i tak wygląda już jak szkielet. Juan Pablo, Diego Julián, Ruth María, Pedro Diego i Juan Coronel stale zaglądają do domu w kolonii San Rafael. Lupe siedzi prosto wsparta o swoje poduszki, choć chwilami skręca się z bólu. Jej córka Guadalupe zwalnia się z pracy i zajmuje się matką z niezwykłą cierpliwością.
W Zurychu Lupe nie chciała myśleć o śmierci, teraz przeczuwa, że umrze. Nie przepełnia jej to lękiem, raczej ulgą. Koniec końców komu jeszcze naprawdę na niej zależy? Czyż starość nie jest błąkaniem się po różnych zakamarkach, by wreszcie skończyć w zapomnieniu w jakimś kącie? Najlepiej byłoby przejść znów skrajem pól kukurydzy w Chapingo, wejść do kaplicy jak za pierwszym razem, owej niedzieli, kiedy Diego zaprowadził ją tam, by zobaczyła swój gigantyczny wizerunek z obnażonym brzuchem na głównym ołtarzu, panujący nad niebem i ziemią, ale teraz pozostało jej jedynie stwierdzić, leżąc na koronkowych haftowanych poduszkach: „Nie potrafię już nawet samodzielnie usiąść na brzegu tego łóżka, które tak bardzo boję się zabrudzić”.
Och, gdyby była tu Ruth! Antonia Lupe wymazała ze swego życia już w chwili narodzin. „O czym myślał Jorge przed śmiercią? Czy myślał o mnie? Czy żałował, że oszalał?” Przed oczyma staje jej Diego, olbrzym, który wyciągnął ją z nędzy i zbudował dla niej ołtarz w Chapingo, bo ona, Lupe Marín, jest jedyna i zasługuje na coś więcej niż życie i śmierć w Zapotlán el Grande. Jej miejsce jest tutaj, na ołtarzu w Chapingo, z odsłoniętym brzuchem, to nagość poćwiartowanej ziemi, nagość słońca, nagość śmierci. „Tak naprawdę liczyłam się tylko dla taty”.
Od kilku dni nie przyswaja już wody, ledwo rusza wysuszonymi wargami.
Głos Lupe Marín z każdą chwilą słabnie i wnuczki muszą przysuwać ucho do jej ust, by cokolwiek usłyszeć. Choć ledwie podnosi się z łóżka, nie traci swojego zmysłu krytycznego i niekiedy ich rozśmiesza. Nocami walczy z cieniami przeszłości; jej matka Isabel Preciado już jej nie odrzuca, wręcz przeciwnie, przyzywa ją: „Chodź tu. Piętnaścioro dzieci to dużo. Najwyższym, najtrudniejszym byłaś ty, Lupe. Ze wszystkich kochałaś jedynie Celsa, najstarszego, i Justinę, która nauczyła cię szyć”. Isabel Preciado patrzy na nią smutnymi oczyma. „Mamo, chciałam być bliżej ciebie, dać ci coś z siebie, ale myślałam, że mnie nie kochasz”. Isabel pozostaje nieustraszona, patrzy jej prosto w oczy: „Teraz rozumiem twój ból po śmierci Mariany i Celsa. Swoim milczeniem drążyłaś pustkę, która była niczym fosa dla twoich żyjących dzieci, wybierałaś te zmarłe. Utrata dziecka to najgorsze, co może spotkać człowieka, ale ty zapomniałaś o żywych”.
Lupe błaga wargami spękanymi od gorączki: „Nie odchodź, mamo, spójrz na mnie, mamo, tu jestem”. Prostuje się z trudem, ręce na pościeli pokrywają się zimnym potem. Całe ciało jest lodowato zimne, a don Francisco Marín nie chce jej przytulić, pyta niemal ze wstrętem: „Od jak dawna się nie kąpiesz?”. „Śmierdzę? Czym cuchnę? Czemu odszedłeś, kiedy najbardziej cię potrzebowałam? Nikt mi nie powiedział, że umarłeś, czekałam na ciebie i czekałam…” Ojciec proponuje: „No chodź, przejedziemy się trochę na koniu”. „Ale nie wykąpałam się”. „Ależ tak, już jesteś czysta – zapewnia ją. – Skropił cię poranny deszczyk”. Lupe ogarnia dziwne pragnienie i próbuje wstać, ale starsza córka ją powstrzymuje: „Poczekaj, mamo, przyniosę ci basen”.
– Idź już spać, Pikulinko, ja też tak zrobię.
W pościeli przypomina sobie słowa Diega: „Jesteś jedyną kobietą, z którą ożeniłbym się po raz drugi i to przed samiutkim papieżem”. Wyciąga długie ręce, by chwycić dłonie Diega Rivery, szuka ich na kołdrze, ale niczego tam nie znajduje. Czy na tym właśnie polega koniec, że niczego już nie można znaleźć?
Niczego, nikogo.
Najgorszą z jej zjaw jest Cuesta: patrzy na nią w milczeniu, krzyżując ręce na brzuchu, by nie zobaczyła ogromnej plamy krwi. „Co ci się stało? Czemu jesteś cały zakrwawiony? Gdzie twój członek? Gdzie jądra? Och, jakże uwielbiałam tę żelazną wolę, z jaką mnie posiadałeś wbrew samemu sobie, twojej siostrze, wbrew Villaurrutii, wbrew własnym rodzicom! Kochałeś mnie pedantycznie, twardo, jak wojownik, w odróżnieniu od Diega, u którego cała para szła w gwizdek! Nigdy nie śmierdziałeś potem jak Diego, nigdy nie należałeś do mas, do ludu, nie cuchnąłeś ludem, nigdy nie zatraciłeś się we mnie; wobec tego czemu? Czemu znużyłeś się sam sobą? Mierzyłeś się ze mną uzbrojony w jeden tylko sztylet, ostrze twego intelektu, a nie jak Diego, co przychodził jakby od niechcenia. To ja, to moje córki otrzymałyśmy niezmierzony skarb twojej czułości. Zabolało cię odrzucenie Pico? Nigdy mi tego nie powiedziałeś! Teraz rozumiem, ile wycierpiałeś, ale nie wiń mnie za własne szaleństwo i nie proś, bym szukała w twej poezji znaku, nie jestem wierząca, nic z tego, co napisałeś, nie było dla mnie, dlatego nigdy cię nie czytałam, nigdy nie miałam pojęcia, jakie demony wyciągałeś z takim wysiłkiem na powierzchnię, po tylu godzinach wyczekiwania. Wiem za to, że te słowa nigdy nie były dla ciebie punktem wyjścia, nigdy nie ruszyłeś do przodu ani nie wypłynąłeś na powierzchnię unoszony miłością do mnie, wolałeś przyzywać śmierć, broczyć krwią w wannie”.
Tysiące źrebiąt galopują po jej zapadłej piersi, porywają ze sobą wspomnienia, wybebeszone przez upływ czasu.
„Guadalajara pachniała butami i kwaśnymi pomarańczami. Jorge mówił, że pokój pachnący pomarańczą jest prostacki. Wtedy używałam butów, z których wyrósł mój starszy brat Celso. W tamtym czasie pachniałam tylko małą dziewczynką, rozrabiałam na ulicy jak wszystkie dziewczynki skaczące przez skakankę, wymykałam się z domu przez okno i pędziłam do parku Jardín Escobedo, a moje siostry, pulpety pozbawione fantazji, skarżyły na mnie. Jedynie Celso mnie kochał, Celso, który miał być lekarzem. On nie mówił na mój widok: »Idź stąd, nie przeszkadzaj, to nie dla ciebie«. Przeciwnie, Celso powtarzał: »Na tobie moje buty lepiej wyglądają«. »Wszystkim zawadzam, Celso«. »Mnie jesteś potrzebna«. Być potrzebnym to pierwsze prawo miłości. Celso wolał mnie od innych pomimo mojego rozrabiania i wielkich stóp. Siostrom przeszkadzał mój głos, moje wielkie kroki; nic im się we mnie nie podobało, bo się bisurmaniłam. Kiedyś w desperacji powiedziałam im: »Chciałabym, żeby dokładnie w tym momencie zawalił się dach i wszystkich nas zabił«. Matka się przeraziła, lecz ja i tak dalej życzyłam im śmierci. Dlatego uciekłam z Guadalajary. Słuchaj no, Brzuchaczu, co to za modelka? Którędy tu weszła? To Włoszka? Ty ją rozebrałeś?”.
– Jesteś głodna, Guagua? – pyta Juan Pablo, który siedzi na skraju łóżka.
– Co? Już jest rano? Zakonnice już poszły?
– Tu nie ma zakonnic, Guagua.
„Kiedy wysłali mnie do Colegio Tersiano w Zamorze, znienawidziłam zakonnice, bo dawały mi smętny talerz fasoli, a same jadły kurczaka. Uważasz, że taka niesprawiedliwość jest w porządku? A Mariana, moja siostra? Kiedy przyjdzie Mariana? Mogę ją zobaczyć? Mama dopiero po miesiącu powiedziała nam o jej śmierci, zamknęła się w szpitalu i poprosiła, żeby zasłonili okno: »Nie zniosę światła«, tylko tyle powiedziała. W szpitalu ulitowali się, słysząc jej błagania: »Nie chcę stąd iść, nie mogę odejść, nie mogę się ruszyć«. Zostawiałam jej koszyk z jedzeniem w korytarzu pod drzwiami i czekałam na zewnątrz. Bez jednego słowa oddawała mi pusty koszyk i zamykała drzwi. To nie mnie chciała zobaczyć, tylko Marianę. Znów wracałam z koszykiem i powtarzałam: »Mamo, spójrz na mnie, mamo, tu jestem«. Nigdy na mnie nie spojrzała. Ani jednego słowa dla mnie. Kto miał dla mnie słowo?”
„Dlaczego Lupe i Ruth się nie pokochały? Czemu nie splotły się jak dwa drzewka wokół mojego okna? Czy to Diego rozdzielił je, wybierając Ruth? Ja też nie kochałam swoich sióstr, tylko Justinę. Jako dorosła mogłabym polubić Isabel, bo była do mnie podobna, ale wdała się w romans z Jorge”.
Lupe najbardziej ze wszystkiego pragnie zobaczyć Ruth, bo jej uśmiech rozświetliłby jej ostatnie dni, ile dni, wiele, wszystkie, jakie jeszcze zostały.
„Wczoraj nie przyszłaś, nie mogłam ci opowiedzieć, jak urósł i wyprzystojniał twój syn Juan Coronel. Pewnie już wiesz, że Pedro Diego jest malarzem jak mój Diego i że Ruth María już się opamiętała. Na pewno wiesz też doskonale, jak bardzo mi ciebie brak, jak mocno mnie skrzywdziłaś, odchodząc, odeszłaś za szybko, z równie frenetycznym pośpiechem, z jakim żyłaś, tak niewiele czasu mi dałaś, byłaś tylko córeczką tatusia, tylko on się dla ciebie liczył, dla niego były twoje godziny, wszystkie godziny dnia i nocy, bo zdecydowałaś się zamieszkać z nim, bez dzieci, bez męża, tylko po to, by czuwać nad jego snem i pytać o świcie: »Potrzebujesz czegoś, tato?«. Nadskakiwałaś mu! Godzinami pozowałaś z ciężkim okrągłym lustrem w rękach i nigdy nie powiedziałaś: »Tato, zmęczyłam się«. Bo jego nigdy nie miałaś dość, a mnie owszem i swojej siostry i jej ambicji również. Kiedy on umarł, nie miałaś już dla kogo żyć, ani dla swoich dzieci, ani dla mnie, ani dla siebie samej, ani dla tego pyszałka, z którym się zeszłaś”.
Mała Lupe ledwo może dosłyszeć gasnący głos: „Ech, Ruth, wiesz co, twoja śmierć zabiła także mnie”.
– Przynieś drugą kołdrę, chyba jej zimno – poleca Lupe Rivera starszemu synowi.
Rano 15 września 1983 roku, akurat w dniu święta narodowego, Lupe budzi się z silnym bólem we wpuście żołądka.
– Idę po księdza – mówi Guadalupe Rivera do Diega Juliána.
Kiedy córka wychodzi z pokoju, Lupe Marín daje wnuczkowi znak, by się zbliżył. Diego Julián słyszy jedynie szmer, ale rozpoznaje blask w oczach. Babcia przykrywa swoimi dłońmi rękę wnuczka, która pod jej długimi palcami wygląda jak dłoń dziecka.
– Guagua – mówi po raz pierwszy w życiu Diego Julián.
Kiedy Lupe Rivera wraca z księdzem, jej matka już nie żyje. „Umarła w ramionach najmniej kochanego z wnuczków”, powie po latach.
Ksiądz błogosławi skarlałą Lupe Marín. Ciało w pościeli nie ma już nic wspólnego z kobietą, która pożerała tace pełne owoców i skupiała na sobie uwagę wszystkich, gdziekolwiek się pojawiła.
Guadalupe Rivera dzwoni do męża, do Juana Pabla, Ruth Maríi, Pedra Diega, Juana Coronela i Chaneki Maldonado. W salonie pyta: „A biżuteria babci?”. Inni powtarzają za nią niczym echo: „Rzeczywiście, gdzie biżuteria? Kto ją ma?”. „Jest u mnie w domu”, odpowiada Juan Coronel ku powszechnemu zdumieniu. „Jutro wam przyniosę”. „Ale czemu ty ją masz?”, pyta Lupe Rivera. „Bo mi ją dała”.
Chaneca przejmuje batutę: „Trzeba znaleźć zakład pogrzebowy”.
Po północy pyta:
– Lupe, co zrobisz z mamą?
– Jak to, co zrobię?
– Musisz ją stąd zabrać.
– Jak to?
– Lupe!
– Naprawdę Chaneca. Nie myślałam o tym!
– Jesteś oszołomiona czy co?
– Całkiem.
Nikt się nie rusza. Tutaj modlitwa nie ma żadnego znaczenia terapeutycznego. Jedynym, który mógłby się jej domagać, jest Juan Pablo, ale przez całe życie, od dziecka, starał się postępować taktownie.
Guadalupe Rivera przypomina sobie, że jej ciotka Carmen Marín ma kryptę na Cmentarzu Francuskim San Joaquín: „Ciociu, chcę cię prosić o przysługę, żebyś pozwoliła mi pochować matkę w twoim mauzoleum”. „Dobrze. Byłyśmy poróżnione, ale to moja siostra”.
Czuwają przy niej w Gayosso przy ulicy Sullivan, pośród wnuków. Martha Chapa, Lourdes Chumacero, Lola Álvarez Bravo, Lucero Isaac i Concha Michel spędzają długie godziny obok katafalku. Pojawia się niewielu dziennikarzy. Juan Pablo Gómez Rivera zawiadamia Antonia Cuestę w Tlaxcali, a ten odpowiada mu ostro: „Jestem zajęty”. Siostry Marín, od dawna skłócone, również się nie pojawiają.
Lupe Marín zostawia w spadku po siedemdziesiąt pięć tysięcy pesos każdemu z wnucząt, ponadto Juanowi Coronelowi zapisuje swoje książki i rzeźbę Francisca Marína: „Za te pieniądze będę mógł wydawać »El Faro«, moje czasopismo”, informuje Juan swoją siostrę Ruth Maríę.
Na cmentarzu San Joaquín naprzeciw krypty stoją samotnie Guadalupe Rivera i Chaneca Maldonado. Chaneca przerywa milczenie: „Pogodziłaś się z matką?”. Pico-Guadalupe Rivera Marín nie słyszy jej, jest bardzo daleko stąd, uczepiona kraty ogrodzenia koło katedry, naprzeciw Monte de Piedad. Płacze ze wstydu, bo zmoczyła się w majtki. Ciemna twarz matki pochyla się nad nią: „Głupia dziewucha”, jadeitowe oczy, które groziły jej przez całe życie, oślepiają ją i zmrażają w jej gardle jakikolwiek szloch. Oddycha głęboko i z trudem wydusza z siebie:
– Chodźmy. Tutaj nie ma już nic więcej do roboty.
KONIEC