Gwendolyn siedziała na wózku inwalidzkim, trzymając Guwayne’a w ramionach. Oczekiwała, aż sługa otworzy drzwi, a Thor wwiezie ją do komnaty swojej chorej matki. Strażnicy Królowej pochylili głowy i odsunęli się na bok. Gwen przytuliła dziecko mocniej, kiedy wchodzili do ciemnego pokoju. Było tu cicho i duszno. Pochodnie migotały na każdej ze ścian. Wydawało się, że w powietrzu czai się śmierć.
Guwayne, pomyślała. Guwayne. Guwayne.
Powtarzała imię w myślach, wciąż i na nowo, starając skupić się na czymś innym niż jej umierająca matka. Kiedy o nim myślała, czuła się dużo lepiej, to imię sprawiało, że ogarniało ją ciepło. Guwayne. Cudowne dziecko. Kochała go bardziej, niż mogła to sobie wyobrazić.
Gwen chciała, aby jej matka ujrzała go, zanim umrze. Chciała, aby matka była z niej dumna. Gwen pragnęła jej błogosławieństwa. Musiała to przyznać. Pomimo ich wyboistej przeszłości, Gwen potrzebowała pokoju i porozumienia w ich relacji. Zanim matka umrze. Była teraz w delikatnym stanie, a świadomość, że przez ostatnie miesiące zbliżyły się do siebie, sprawiała, że Gwen czuła się jeszcze bardziej zrozpaczona.
Jej serce ścisnęło się, kiedy drzwi się za nią zatrzasnęły. Rozejrzała się po pokoju i ujrzała dziesiątki sług stojących w pobliżu matki. Ludzi ze starej gwardii, których potrafiła rozpoznać, którzy opiekowali się także jej ojcem. Komnata była nimi wypełniona. Czuwali przy umierającej. Przy boku matki stała oczywiście Hafold, jej wierna służka do samego końca. Trzymała przy niej straż, nie pozwalając nikomu zbliżyć się zbyt blisko, podobnie jak zwykła to czynić przez całe swoje życie.
Kiedy Thor podjechał z Gwendolyn blisko matki, córka chciała wstać, pochylić się nad starą Królową i ją uściskać. Jej ciało wciąż jednak było całe obolałe – będąc w tym stanie, nie potrafiła tego uczynić.
Zamiast tego wyciągnęła swoją dłoń i ujęła matkę za nadgarstek, był zimny w dotyku.
Kiedy to uczyniła, jej rodzicielka, leżąc dotychczas nieprzytomna, powoli otworzyła jedno oko. Wyglądała na zaskoczoną i uradowaną na widok Gwen. Niespiesznie otworzyła drugie oko, a następnie usta. Chciała przemówić.
Próbowała wypowiedzieć słowa, jednak miast tego dało się słyszeć jedynie sapanie. Gwen nie mogła jej zrozumieć.
Matka odchrząknęła i skinęła na Hafold.
Ta natychmiast się pochyliła, przyłożyła ucho blisko ust Królowej.
- Tak moja pani? – zapytała Hafold.
- Odeślij wszystkich. Chcę zostać sama z moją córką i Thorgrinem.
Hafold spojrzała przelotnie na Gwen, wydawał się być jej niechętna, następnie odpowiedziała – Jak sobie życzysz, pani.
Hafold natychmiast zebrała wszystkich, a następnie wyprowadziła ich przez drzwi; po czym wróciła i zajęła swą pozycję u boku Królowej.
- Sama – Królowa powtórzyła i spojrzała wymownie na Hafold.
Hafold popatrzyła w dół zaskoczona, następnie z zazdrością rzuciła okiem na Gwen i gwałtownie wyszła z komnaty, stanowczo zamykając za sobą drzwi.
Gwen siedziała z Thorem, czuła ulgę, że wszyscy sobie poszli. Ciężki całun śmierci wciąż wisiał w powietrzu. Gwendolyn czuła go cały czas – już niedługo matki z nią nie będzie.
Królowa ścisnęła dłoń Gwen, a ta odwzajemniła ten uścisk. Matka uśmiechnęła się, a łza spłynęła jej po policzku.
- Cieszę się, że cię widzę – powiedziała. Czy raczej wyszeptała. Jej słowa były ledwie słyszalne.
Gwen czuła, że chce jej się płakać, jak mogła, starała się być silna, starała się oszczędzić matce łez. Jednak nie potrafiła się opanować. Łzy nagle same zaczęły płynąć.
- Matko – powiedziała. – Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam. Za wszystko.
Gwen czuła ogromny żal, że w życiu nie były ze sobą bliżej. Nigdy nie potrafiły się zrozumieć. Ich osobowości zawsze się ze sobą ścierały, nigdy nie postrzegały rzeczy w ten sam sposób. Gwen było przykro, że ich relacja wyglądała w ten sposób, nawet jeśli nie była osobą, którą należało za to winić. Pragnęła, spoglądając w przeszłość, aby istniało coś, co mogła powiedzieć bądź zrobić, aby sprawy potoczyły się inaczej. Jednak te kobiety zawsze były po dwóch różnych stronach barykady, niezależnie od sytuacji, o którą chodziło. I wydawało się, że żaden wysiłek, z którejkolwiek ze stron, nie był w stanie tego zmienić. Były po prostu dwiema całkowicie różniącymi się od siebie istotami, które utknęły w tej samej rodzinie, które utknęły w relacji matka-córka. Gwen nigdy nie była córką, której pragnęła jej matka, a Królowa nigdy nie była matką, jakiej życzyłaby sobie Gwen. Gwen zastanawiała się dlaczego świat połączył je ze sobą.
Królowa skinęła głową, a Gwendolyn wiedziała, że matka ją rozumie.
- To ja przepraszam – odpowiedziała. – Jesteś wyjątkową córką. I wyjątkową Królową. Dużo wspanialszą Królową niż ja kiedykolwiek byłam. I dużo wspanialszym władcą, niż kiedykolwiek był twój ojciec. Byłby z ciebie dumny. Zasługujesz na lepszą matkę niż ta, którą jestem ja.
Gwen otarła łzy.
- Byłaś doskonałą matką.
Matka potrząsnęła głową.
- Byłam dobrą Królową. I oddaną żoną. Ale nie byłam dobrą matką. A przynajmniej nie dla ciebie. Myślę, że widziałam w tobie zbyt dużo siebie. To mnie przerażało.
Gwen ścisnęła jej rękę. Płakała. Pragnęła, aby dano im więcej czasu dla siebie, aby ta rozmowa odbyła się o wiele wcześniej. Teraz, kiedy była Królową, kiedy obie były starsze, i kiedy miała dziecko, Gwen pragnęła, aby matka była przy niej. Chciała móc korzystać z jej rad. Ironicznie, moment, w którym najbardziej pragnęła jej przy sobie, był czasem, w którym nie mogła jej mieć.
- Mamo, chciałabym, abyś poznała moje dziecko. Mojego syna. Oto Guwayne.
Królowa, zaskoczona, otworzyła szeroko oczy, uniosła głowę nad poduszkami, spojrzała w dół i dopiero teraz dostrzegła, że Gwen trzyma na rękach Guwayne’a.
Królowa westchnęła, podniosła się nieco bardziej, a następne wybuchła płaczem.
- Och Gwendolyn – powiedziała. – To najpiękniejsze dziecko jakie kiedykolwiek widziałam.
Wyciągnęła rękę i dotknęła Guwayne’a, położyła dłonie na jego czole, a kiedy to uczyniła, załkała jeszcze mocniej.
Następnie odwróciła się i spojrzała na Thora.
- Będziesz dobrym ojcem – powiedziała. – Mój mąż cię uwielbiał. Zaczynam rozumieć dlaczego. Myliłam się co do ciebie. Wybacz mi. Cieszę się, że jesteś z Gwendolyn.
Thor uroczyście skinął głową, wyciągnął rękę i chwycił Królową za ramię. Ona również wyciągnęła do niego dłoń.
- Nie mam czego wybaczać – powiedział.
Królowa spojrzała na Gwendolyn, a jej oczy znów stały się twarde. Gwen zobaczyła w nich nagłą zmianę, zobaczyła, że wraca stara Królowa.
- Staniesz teraz w obliczu wielu prób – powiedziała matka. – Cały czas starałam się je kontrolować. Wciąż mam wszędzie swoich ludzi. Obawiam się o ciebie.
Gwendolyn poklepała ją po dłoni.
- Matko, nie martw się tym teraz. To nie czas na sprawy państwa.
Matka pokręciła głową.
- Zawsze jest czas na sprawy państwa. A teraz przede wszystkim. Pogrzeby, nie zapominaj, są sprawami państwa. Nie są wydarzeniami rodzinnymi, a politycznymi.
Królowa kaszlała przez długi czas, a następnie odetchnęła głęboko.
- Nie pozostało mi wiele czasu, więc słuchaj uważnie – powiedziała, a jej głos stawał się coraz słabszy. – Weź sobie moje słowa do serca. Nawet jeśli nie masz ochoty ich usłyszeć.
Gwen nachyliła się bliżej i uroczyście skinęła głową.
- Cokolwiek powiesz matko.
- Nie ufaj Tirusowi. Zdradzi cię. Nie ufaj jego ludziom. Ci MacGilowie nie są jednymi z nas. Łączy ich z nami jedynie nazwisko. Nie zapominaj o tym.
Matka zaczęła sapać, próbując złapać oddech.
- McCloudom również nie ufaj. Nie wyobrażaj sobie, że będziesz żyć z nimi w pokoju.
Matka sapała, a Gwen zastanawiała się nad jej słowami, starając się pojąć ich głębsze znaczenie.
- Dbaj, aby twoja armia była silna, a obrona jeszcze silniejsza. Im mocniej zdasz sobie sprawę z tego, że pokój to iluzja, tym dłużej uda ci się go zachować.
Matka znów dyszała. Przez długi czas. Zamknęła oczy. Serce Gwen krwawiło, gdy patrzyła jak wiele wysiłku kosztują ją te słowa.
Z jednej strony, pomyślała Gwen, być może były to tylko słowa umierającej Królowej, która zbyt długo czuła się znużona; z drugiej jednak strony, Gwen nie mogła oprzeć się wrażeniu, jest w tym wszystkim jakaś mądrość. Mądrość, której być może nie chciała przyjąć.
Jej matka znów otworzyła oczy.
- Twoja siostra, Luanda – wyszeptała. – Chcę, aby była na moim pogrzebie. Jest moją córką. Moją pierworodną.
Gwendolyn westchnęła, zaskoczona.
- Uczyniła straszne rzeczy, zasłużyła na wygnanie. Ale okaż jej łaskę, tylko raz. Kiedy będą wsadzać mnie do ziemi, chcę, aby była tutaj. Nie odrzucaj prośby umierającej matki.
Gwendolyn znów westchnęła, czuła się rozdarta. Chciała sprawić matce przyjemność. Jednak nie chciała pozwolić Luandzie wrócić. Nie po tym co zrobiła.
- Obiecaj mi – powiedziała matka, ściskając stanowczo dłoń Gwen. – Obiecaj mi.
Ostatecznie Gwendolyn skinęła – nie była w stanie jej odmówić.
- Obiecuję ci, Matko.
Matka westchnęła i skinęła głową. Była usatysfakcjonowana, osunęła się z powrotem na poduszkę.
- Matko, – powiedziała Gwen i odchrząknęła – chciałabym, abyś pobłogosławiła moje dziecko.
Matka delikatnie otworzyła oczy i spojrzała na nią, następnie zamknęła je powoli i potrząsnęła głową.
- To dziecko ma wszelkie błogosławieństwa jakich noworodek może tylko potrzebować. Ma również moje, jednak go nie potrzebuje. Zobaczysz córko, że twoje dziecko będzie dużo potężniejsze niż ty, Thorgrin czy ktokolwiek inny, kto narodził się wcześniej, bądź narodzi się później. Wszystko to zostało przepowiedziane lata temu.
Matka dyszała przez długi czas, a kiedy Gwen wydawało się, że skończyła, kiedy Gwen przygotowywała się już do wyjścia, matka otworzyła oczy po raz ostatni.
- Nie zapominaj czego nauczył cię ojciec – powiedziała, jej głos był tak słaby, że ledwie mogła mówić. – Czasem w królestwie największy pokój panuje podczas wojny.