Słudzy otworzyli stare, dębowe drzwi. Na zewnątrz szalała okropna pogoda. Reece był cały mokry od deszczu i wiatru Wysp Górnych, czym prędzej chciał się więc schronić w suchym forcie Sroga. Kiedy tylko drzwi zatrzasnęły się za jego plecami, ucieszył się, że wreszcie znajduje się w jakimś suchym miejscu. Strzepnął wodę ze swoich włosów i z twarzy, a gdy spojrzał w górę, ujrzał Sorga, który spieszył w jego kierunku, aby uściskać go na powitanie.
Reece odwzajemnił jego uścisk. Zawsze myślał ciepło o tym wspaniałym wojowniku i przywódcy, o tym mężczyźnie, który tak doskonale zarządzał Silesią, który był lojalny wobec jego ojca i może nawet bardziej lojalny wobec jego siostry. Widząc Sroga, z jego sztywną brodą, szerokimi ramionami i przyjaznym uśmiechem, przypomniał sobie swojego ojca, i całą starą gwardię.
Srog odchylił się w tył, a swoją muskularną ręką chwycił Reece’a za ramię.
- Teraz, kiedy jesteś starszy, aż za bardzo przypominasz swojego ojca. – Powiedział ciepło.
Reece uśmiechnął się.
- Mam nadzieję, że to dobrze.
- Oczywiście – odpowiedział Srog. – To był wspaniały człowiek. Poszedłbym za nim w ogień.
Sorg odwrócił się i poprowadził Reece’a wzdłuż korytarza. Wszyscy jego ludzie podążyli za nimi, towarzysząc im przez całą drogę po forcie.
- Jesteś jedną z osób, które najchętniej witam w tym smutnym miejscu – powiedział Srog. – Jestem wdzięczny twojej siostrze, że cię tu przysłała.
- Wygląda na to, że nie wybrałem najlepszego dnia na odwiedziny – powiedział Reece kiedy przeszli obok otwartego okna, deszcz lał zaledwie kilka stóp od nich.
Srog uśmiechnął się.
- Tutaj każdy dzień tak wygląda – odpowiedział. – Zresztą aura w każdej chwili może się zmienić. Powiadają, że na Wyspach Górnych w ciągu jednego dnia można doświadczyć wszystkich czterech pór roku – i muszę przyznać, że jest to prawda.
Reece spojrzał na zewnątrz, na mały, pusty zamkowy dziedziniec. Znajdowała się na nim garstka starych, kamiennych budynków, szarych, starodawnych – wyglądały jakby wkomponowały się w deszcz. W ich sąsiedztwie znajdowało się zaledwie kilka osób. Ta wyspa wydawała się smutnym, opuszczonym miejscem.
- Gdzie się wszyscy podziali? – zapytał Reece.
Srog westchnął.
- Ludzie zamieszkujący Wyspy Górne pozostają w domach. Patrzą głównie na siebie. Są rozrzuceni. To miejsce nie jest jak Silesia, czy Królewski Dwór. Tu ludzie żyją na całej wyspie. Nie skupiają się w miastach. Są dziwnymi samotnikami. Uparci i trudni w obyciu, tak jak pogoda.
Srog prowadził Reece’a w dół korytarza, kiedy minęli róg znaleźli się w Wielkiej Sali.
W komnacie znajdował się tuzin mężczyzn Sroga, żołnierzy odzianych w swoje buty i zbroje. Ponuro siedzieli wokół stołu ustawionego blisko ognia. Przy palenisku spały psy. Ludzie spożywali kawały mięsa, a resztki rzucali zwierzętom. Spojrzeli na Reece’a i chrząknęli.
Srog poprowadził gościa w pobliże ognia. Ten roztarł ręce nad płomieniami, szczęśliwy, że wreszcie doznał nieco ciepła.
- Wiem, że nie masz zbyt wiele czasu przed odpłynięciem twojego statku – powiedział Srog. – Chciałem jednak zapewnić ci choć trochę ciepła i suche ubrania.
Służący podszedł i podał Reece’owi zestaw suchych ubrań oraz pancerz. Wszystko dokładnie w jego rozmiarze. Reece spojrzał zaskoczony na Sroga. Był mu bardzo wdzięczny. Zdjął swoje mokre ubranie i zastąpił je tym, które właśnie dostał.
Srog uśmiechnął się.
- Dobrze traktujemy tu swoich ludzi – powiedział. – Byłem pewny, że w tym miejscu, będziesz tego potrzebował.
- Dziękuję – odpowiedział Reece, zaledwie w jednej chwili poczuł, że jest mu dużo cieplej. – Nigdy nie potrzebowałem ich bardziej.
Obawiał się, że będzie musiał wracać w mokrych ubraniach, było więc to dokładnie to, czego potrzebował.
Srog zaczął rozprawiać o polityce, był to długi monolog, a Reece co chwila kiwał grzecznie głową, udając, że słucha. W rzeczywistości był jednak mocno rozkojarzony. Wciąż owładnięty myślami o Starze – nie potrafił wyrzucić jej ze swojej głowy. Nie mógł przestać myśleć o ich spotkaniu. Za każdym razem kiedy o niej pomyślał, czuł w sercu ogromną ekscytację.
Nie mógł też przestać myśleć, z przerażeniem, o zadaniu jakie miał do wykonania na kontynencie. Konieczność powiedzenia Selese – i wszystkim innym – że ślub zostanie odwołany. Nie chciał jej zranić. Niestety nie widział innego wyjścia.
- Reece?- powtórzył Srog.
Reece zamrugał i spojrzał w jego kierunku.
- Słuchasz mnie? – zapytał Srog.
- Przepraszam – odpowiedział Reece. – O czym to mówiłeś?
- Zapytałem, czy twoja siostra dostała moje depesze.
Reece skinął głową, starając się skupić.
- Tak – odpowiedział. – Jest to powód, dla którego mnie tu przysłała. Poprosiła mnie, abym sprawdził co u ciebie, chciała dowiedzieć się z pierwszej ręki, co się dzieje.
Srog westchnął, wpatrując się w płomienie.
- Jestem tu już od szczęściu miesięcy – powiedział – i mogę śmiało powiedzieć, że Wyspiarze nie są tacy jak my. Są MacGilami jedynie z nazwiska. Brakuje im cech twojego ojca. Nie chodzi tylko o to, że są uparci – po prostu nie można im ufać. Codziennie sabotują statki Królowej, szczerze mówiąc, sabotują wszystko, cokolwiek tutaj robimy. Nie chcą nas tutaj. Nie chcą mieć nic wspólnego z kontynentem – oczywiście oprócz najechania go. Wydaje mi się, że życie w zgodzie, nie jest po prostu w ich stylu.
Srog westchnął.
- Tracimy tu tylko czas. Twoja siostra powinna odpuścić. Zostawić ich tu na pastwę losu.
Reece skinął głową, słuchał. Pocierał dłonie nad ogniskiem kiedy nagle słońce wyłoniło się zza chmur, a ciemność i ulewa zamieniły się w piękny, słoneczny letni dzień. W oddali zabrzmiał róg.
- Twój statek! – krzyknął Srog. – Musimy iść. Musisz odpłynąć zanim pogoda znów się zmieni. Odprowadzę cię.
Srog wyprowadził Reece’a z fortu bocznymi drzwiami. Reece był zdumiony, kiedy poraziło go jasne słońce. Wydawało się, jakby był piękny, letni dzień.
Reece i Srog szli szybko, obok siebie, za nimi kroczyło kilku ludzi Sroga. Kamienie chrupały pod ich stopami kiedy schodzili krętymi szlakami w dół wzgórza, kierując się w stronę oddalonego nieco wybrzeża. Minęli szare głazy, kamienne wzniesienia i klify obsiane kozami, które wspięły się na zbocza i mełły trawę. Gdy zbliżyli się do brzegu, wszędzie wokół biły dzwony, ostrzegające statki o podnoszącej się mgle.
- Widzę, z jakimi warunkami musisz się zmagać – odezwał się w końcu Reece. – Widzę, że nie jest łatwo. Udało ci się trzymać to wszystko w kupie dużo dłużej niż komukolwiek wcześniej. To pewne. Dobrze sobie tutaj radzisz. Możesz być pewny, że przekażę to Królowej.
Srog z wdzięcznością skinął głową.
- Dziękuję, że to mówisz – powiedział,
- Dlaczego tutejsi ludzie są niezadowoleni? – spytał Reece. – Przecież są wolni. Nie wyrządziliśmy im żadnej krzywdy – po prawdzie, dostarczyliśmy im zapasy i ochronę.
Srog pokiwał głową.
- Nie spoczną dopóki Tirus nie będzie wolny. Uważają, że dopóki więziony jest ich przywódca, dotyka ich osobista potwarz.
- Powinni być szczęśliwi, że siedzi w więzieniu, a nie został stracony za zdradę.
Srog znów pokiwał głową.
- To prawda, jednak ci ludzie tego nie rozumieją.
- A jeśli byśmy go uwolnili? – spytał Reece. – Czy to spowodowałoby pokój?
Srog zaprzeczył.
- Wątpię. Myślę, że to tylko ośmieliłoby ich do tego, aby wyrazić niezadowolenie z jakiegoś innego powodu.
- Więc co należy zrobić? – zapytał Reece.
Srog westchnął.
- Opuścić to miejsce – powiedział. – Tak szybko, jak to tylko możliwe. Nie podoba mi się to, co tutaj widzę. Czuję, że bunt wisi w powietrzu.
- Przecież znacznie przewyższamy ich liczbą mężczyzn i statków.
Sorg pokręcił głową.
- To tylko złudzenie – powiedział. – Są doskonale zorganizowani. Są na swojej ziemi. Znają milion subtelnych sposobów na sabotaż, których nie możemy przewidzieć. Siedzimy tutaj, niczym w siedlisku węży.
- Nie jeśli mówimy o Matusie – powiedział Reece.
- To prawda- odpowiedział Srog. – Ale on jest jedynym wyjątkiem.
Jest jeszcze jeden, pomyślał Reece, Stara. Jednak zatrzymał tę myśl dla siebie. Słuchając tego wszystkiego, coraz bardziej chciał uratować Starę, zabrać ją stąd tak szybko, jak tylko to możliwe. Przysiągł sobie, że to uczyni. Ale najpierw musiał powrócić do domu i uporządkować wszystkie swoje sprawy. Potem będzie mógł po nią wrócić.
Kiedy wkroczyli na piasek, Reece spojrzał w górę i zobaczył stojący przed nim statek. Jego ludzie czekali na niego.
Zatrzymał się, Srog odwrócił się w jego kierunku i ciepło ścisnął go za ramię.
- Podzielę się całą tą wiedzą z Gwendolyn – powiedział Reece. – Poinformuję ją o wszystkich twoich obawach. Wiem jednak, że jest zdecydowana na utrzymanie tych wysp. Postrzega je jako część większego planu dla Kręgu. Póki co musisz więc zachować tutaj spokój. Za wszelką cenę. Czego potrzebujesz? Więcej statków? Więcej ludzi?
Srog zaprzeczył.
- Nie, wszyscy ludzie i wszystkie statki tego świata nie są w stanie zmienić Wyspiarzy. Jedyną rzeczą, która może to uczynić, jest krawędź miecza.
Reece obejrzał się, przerażony.
- Gwendolyn nigdy nie zabije niewinnych ludzi – odparł.
- Wiem – odrzekł Srog – i właśnie dlatego obawiam się, że wielu naszych ludzi zginie.