ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

 

Matus zirytowany wszedł do zamku swojego ojca; zaciskając szczękę przygotowywał się na spotkanie ze swoimi braćmi. Przemierzał korytarze miejsca, które swego czasu wypełnione było obecnością jego ojca. Kiedyś było to miejsce zgromadzeń dla Wysp Górnych, a teraz jego bracia, Karus i Falus, używali go jako sali spotkań. Starali się tutaj omówić szczegóły buntu i powstania, które miało na celu uwolnić z więzienia ich ojca.

Matus nie postrzegał świata w ten sam sposób co jego bracia. Nigdy nie postrzegał. Był ulepiony z innej gliny niż Karus i Falus, którzy na każdym polu byli kopiami ojca – nawet fizycznie. Byli wysocy i szczupli, posiadali te same wnikliwe błyszczące czarne oczy i proste włosy. Matus, dla odmiany, był niższy, miał brązowe oczy i kręcone włosy, które odziedziczył po ich zmarłej matce. Był najmłodszy co sprawiało, że w jakiś sposób zawsze był od nich oddzielony, a od kiedy ich ojciec znalazł się w więzieniu, przepaść między nimi była głęboka jak nigdy dotąd.

Matus nigdy nie zgadzał się z poczynaniami swego ojca, z jego obłudnymi zdradami wobec Gwendolyn. Jeśli jego ojciec się z czymś nie zgadzał, uważał Matus, powinien powiedzieć to otwarcie. Jeśli nie chciał zgadzać się na dane warunki, powinien otwarcie walczyć o swoje na polu bitwy – nie zaś w typowy dla siebie śliski sposób, nie poprzez zdradę. Złe było to, że jego ojciec pogwałcał kodeks honorowy, z wielu powodów. Zdaniem jego rodziny, cel uświęca środki. Matus nigdy się z tym nie zgadzał. Honor był dla niego najważniejszy.

Chłopak uważał, że jego ojciec zasługuje na uwięzienie, a nawet, że samo więzienie było aktem łaski ze strony Gwendolyn.

Jego bracia natomiast, byli przekonani o czymś zgoła przeciwnym – kiedy więc Matus wszedł do sali, spotkał się z wrogim spojrzeniem Karusa. Ten siedział przy długim drewnianym stole i debatował z kilkoma innymi żołnierzami, którzy dotrzymywali mu towarzystwa. Jak zwykle knuł. Matus zastanawiał się gdzie jest Falus. Zapewne z jego nieobecności nie wyniknie nic dobrego.

- Dlaczego próbowałeś otruć Sroga? – zapytał stanowczo Matus.

- A dlaczego ty pozostajesz lojalny w stosunku do tego głupca? – odparował Karus.

Matus skrzywił się.

- Jest regentem Królowej.

- Nie naszej Królowej – odpowiedział Karus. – Twoja umiejętność oceny sytuacji jest zaburzona. Nie umiesz zrozumieć komu należy służyć. Twoim zadaniem jest bronienie twoich braci. I ojca.

- Nasz ojciec nie jest już władcą – powiedział Matus. – Mówisz o przeszłości. Teraz wszystko się zmieniło. Srog jest teraz naszym władcą i odpowiada przed Gwendolyn. Nasz ojciec siedzi w więzieniu i już nigdy się z tego nie podniesie.

- Ależ podniesie się – powiedział Karus zdecydowany. Wstał, żwawym krokiem podszedł do ognia i dorzucił do niego kolejne polano. Rzucił nim z takim gniewem, że o mało brakowało a trafiłby psa, który podskoczył i uciekł gdy iskry pojawiły się nad kamienną podłogą.

- Jeśli sądzisz, że będzie tam siedział i gnił w więzieniu przez resztę swojego życia, to naprawdę bardzo się mylisz.

Matus spojrzał na niego zdziwiony. Jego bracia nigdy nie spoczną.

- Co dokładnie masz na myśli? – zapytał.

Karus odwrócił się i spojrzał znacząco na pozostałych żołnierzy znajdujących się w sali. Byli to prymitywni ludzie, najemnicy, którzy pozostali lojalni wobec jego ojca. Karus zawahał się, jakby skrywał jakąś tajemnicę i ustalał z pozostałymi czy przekazać ją Matusowi, czy nie.

- Mam plany – odpowiedział tajemniczo.

- Jakie plany? – naciskał Matus. – Byłbyś głupi gdybyś planował powstanie. Armia Gwendolyn, Srebrni, MacGilowie są dużo bardziej potężni niż my. Niczego się nie nauczyłeś?

- Jesteś z nami czy przeciwko nam? – zażądał odpowiedzi Karus, uderzając przy tym pięścią w stół. Uczynił krok naprzód. – Muszę to wiedzieć.

- Jeśli masz zamiar przeciwstawić się koronie, jestem przeciwko wam – odpowiedział dumnie Matus.

Karus podszedł do przodu i mocno uderzył Matusa w twarz.

Matus spojrzał na niego w szoku.

- Jesteś zdrajcą naszego ojca – powiedział Karus. – Stawiasz Królową wyżej niż swoją rodzinę, obcych ponad nami. Chcesz pozwolić ojcu zgnić w więzieniu za próbę poszerzenia naszych wpływów, za próbę uczynienia nas władcami Kręgu, za próbę zawalczenia o lepszą przyszłość. Jeśli tak bardzo kochasz MacGilów z kontynentu, to sobie z nimi żyj. Nie jesteś już dłużej częścią tej rodziny.

Matus był oszołomiony – zarówno słowami jak i ciosem.

- Ty również nie jesteś lojalny w stosunku do naszego ojca – odpowiedział Matus pochmurnym, stanowczym głosem. – I nie udawaj, że jest inaczej. Jesteś wierny tylko i wyłącznie sobie. Oszustwu. Zdradzie. Brzydzisz mnie. Mną kieruje honor, niezależnie od kosztów. Jeśli honor wymaga tego, abym stanął przeciwko swojemu ojcu, przeciwko tobie, to tak właśnie będzie.

Karus zadrwił.

- Jesteś młody i naiwny. Zawsze byłeś. Ty i te twoje rycerskość i honor. Do czego cię to doprowadziło? Nie jesteś lepszy niż ktokolwiek z nas.

Karus wyciągnął grożąco palec.

- Jeszcze raz wtrącisz się w nasze sprawy, a nie tylko Srog będzie musiał uważać na to co pije.

Kilkoro szlachciców stało ponuro, wspierając Karusa.

Matus był zniesmaczony nimi wszystkimi, czuł się zdradzony, niczym obcy w swojej własnej rodzinie, wśród własnych ludzi. Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi.

Jednak kilkoro żołnierzy przesunęło się w stronę drzwi i zablokowało mu drogę.

- Jeszcze z tobą nie skończyłem bracie – krzyknął Karus.

Matus oburzony zacisnął pięść i powoli się odwrócił.

- Otwórz drzwi – warknął.

Karus uśmiechnął się.

- Otworzę. Kiedy skończę. Zanim sobie pójdziesz, chciałbym ci coś przekazać.

Karus przechadzał się, a jego uśmiech stawał się coraz szerszy. Matus poczuł, że coś złego czai się za tym wzrokiem. Widział, że niezależnie od tego o co chodzi, to będą bardzo, bardzo złe wieści.

*

 

Stara szła po kamiennych schodach w stronę dachu, zmierzała by wypatrywać czy przyleciał jakiś sokół. Chciała sprawdzić, czy z kontynentu nadeszły jakieś zwoje. Desperacko pragnęła dowiedzieć się, co się stało z Reecem, czy przekazał już trudne wieści Selese – i oczywiście, kiedy do niej wróci.

Stara przeskakiwała po trzy schody, wtem nagle zatrzymała się, słysząc stłumione krzyki dochodzące z jednej z zamkowych komnat.

Odwróciła się i pospieszyła zobaczyć o co chodziło.

Stara minęła kilku żołnierzy, aż wreszcie dotarła do komnaty swojego brata. Przed drzwiami stało dwóch strażników, którzy zagrodzili jej przejście.

- Pani, twoi bracia prowadzą właśnie dość intensywną rozmowę. Radziłbym tam nie wchodzić.

Stara słyszała krzyki, które miały miejsce za drzwiami i była bardzo ciekawa co do licha się dzieje.

Spojrzała na nich chłodno.

- Proszę natychmiast otworzyć drzwi – rozkazała.

Strażnicy rozstąpili się i otworzyli drzwi, a Stara weszła do wypełnionej krzykiem komnaty.

Zdziwiła się kiedy zobaczyła, że Matus i Karus się kłócą. Z wielką nienawiścią, twarzą w twarz, a żaden z nich nie chce odpuścić. Byli tym tak pochłonięci, że nawet nie odwrócili się, aby ją przywitać.

- To najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiliście – wrzeszczał Matus, cały czerwony ze złości.

Karus z kolei wyglądał na zadowolonego z siebie.

- Nie masz pojęcia o czym mówisz. To były rozkazy ojca. Wszystko się teraz zmieni. Droga do ich małżeństwa jest teraz prosta.

Matus pokiwał głową.

- Zostanie to uznane za akt zdrady – powiedział. – Nasz kraj powinien zacząć przygotowywać się do wojny.

Karus prychnął drwiąco.

- Co się tutaj dzieje? – wtrąciła się wreszcie Stara. Była zdziwiona całą tą sytuacją, a kiedy usłyszała słowo „małżeństwo” zaczęła mieć dziwne przeczucie, że to wszystko ma z nią jakiś związek.

Obaj się odwrócili i spojrzeli na nią, zdziwieni jej obecnością. Obaj umilkli. Stali tam ciężko dysząc i trzęsąc się ze złości.

- Pomogliśmy ci osiągnąć twój cel, moja droga siostro – uśmiechnął się Karus wyciągając zwój. – Mój dzisiejszy sokół.

Kiedy Stara wyciągnęła rękę po zwój, poczuła, że zbliża się wielka katastrofa. Rozwinęła go szybko i czym prędzej ogarnęła list wzrokiem. Czytała słowa, ale linie tekstu rozmazywały jej się przed oczami, jakby wirowały.

- Selese nie żyje? – spytała głośno, ledwie wierząc w to, co czyta – Popełniła samobójstwo… królewski pogrzeb.

- Dokładnie to na co liczyłaś, czyż nie? – spytał Karus uśmiechając się z satysfakcją. – Twoja rywalka została usunięta z drogi. Możesz teraz śmiało poślubić Reece’a.

Ręce Stary zaczęły się trzęść, a jej całe ciało oblał zimny pot. Opuściła zwój z niedowierzaniem. Spojrzała na Karusa.

- To prawda – powiedział. – Falus złożył jej drobną wizytę na kontynencie i przekazał jej wieści o waszych zalotach z Reecem. Jak widać, był dość skuteczny w swoim działaniu. Odebrała sobie życie, zanim Reece zdążył w ogóle do niej dotrzeć.

Stara poczuła jak jej świat wiruje. Nie umiała uwierzyć w to co słyszy. Kochała Reece’a. Jednak nigdy nie życzyła swojej rywalce śmierci. A już na pewno nie chciała, aby ta zabiła się przez nią.

Co gorsza, kiedy pomyślała o konsekwencjach, zdała sobie sprawę z tego, że jej związek z Reecem tylko na tym ucierpi. Królewski pogrzeb… Reece będzie miał ogromne poczucie winy… całe królestwo będzie go o to winić. Będzie ją winić… To ich rozdzieli.

Starze chciało się płakać. Wszystko to sprawi, że Reece nigdy jej nie poślubi. Nie będzie miał teraz wyboru.

- Ty GŁUPCZE! – krzyknęła, rzucając Karusowi zwojem w twarz. – Wszystko zniszczyłeś.

Karus patrzył na nią i niczego nie rozumiał.

- O co ci chodzi? – zapytał.

- Czy naprawdę sądzisz, że Reece zechce mnie poślubić po tym jak jego ukochana odebrała sobie życie? I to przez knucie naszej rodziny? Właśnie sprawiłeś, że stałam się… że nasza miłość stała się wrogiem Kręgu. Zniszczyłeś szansę na to małżeństwo!

- O czym ty mówisz? – zapytał Karus. – Powinnaś się cieszyć. Przecież tego chciałaś. Ojciec tego chciał. Powiedział, że to zapewni, że wasze małżeństwo dojdzie do skutku.

- Ojciec jest głupcem – wrzasnęła. – Krótkowzrocznym głupcem! Nie ma zielonego pojęcia o porywach serca. Wszystko zniszczył. Jest kompletnym idiotą. I to właśnie dlatego jest dzisiaj tam, gdzie jest.

- Nie wyrażaj się w ten sposób o ojcu – ostrzegł ją Karus.

- Ona ma rację – powiedział Matus. – Stworzyliście nam wroga. I to nie tylko w postaci Reece’a, ale w postaci całej kontynentalnej części Kręgu. Wszystkie nadzieje, na zawarcie jakichkolwiek unii zostały zaprzepaszczone.

Kiedy Stara pomyślała o konsekwencjach, poczuła, że cały świat wokół niej się zapada. Rozpłakała się na myśl o tym, że cokolwiek łączyło ją z Reecem, właśnie się skończyło. Ich relacja nie ma szans, aby to przetrwać. Jej bracia wraz z ojcem – i cała ta ich śmieszna intryga – zniszczyli jedyną prawdziwą miłość jej życia.

A nawet gorzej, Stara czuła, że ma na rękach krew tej biednej kobiety.

Oczy Stary stawały się coraz chłodniejsze, kiedy patrzyła na Karusa.

- NIENAWIDZĘ cię! – wrzasnęła.

Podbiegła do niego i rzuciła mu się do twarzy – podrapała go. Jako że stał bez ochrony, podniósł ręce, ale było już za późno – poleciał w tył, na stół, po czym osunął się z hukiem na krzesło.

Stara odwróciła się i wybiegła z komnaty, otwierając drzwi, a następnie zatrzaskując je za sobą z hukiem. Biegła przez zamkowe korytarze, nie zatrzymując się, szlochając, wiedząc, że wszystko na czym jej zależało na tym świecie, zostało jej odebrane na dobre.