ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY

 

Luanda zanurzyła się w jednym z zimnych źródeł. Była sama, wysoko w górach Pogórza. Był to jej codzienny nawyk. Wchodziła do zimnej wody, aż po same włosy, które całkowicie jej odrosły, a dotyk lodowatej wody na głowie sprawiał, że czuła, że żyje, że się przebudziła. Przypominało jej to, gdzie się znajduje. Nie była w domu, zamieszkiwała na obcej ziemi. Po złej stronie Pogórza. Na wygnaniu. Już nigdy nie wróci do domu. Zimna woda przypominała jej o tym każdego ranka i w pewien sposób zaczynało jej się to podobać. Był to jej sposób na to, aby przypomnieć sobie czym stało się jej życie.

Tutaj na górze, przy górskich źródłach było dość pusto. Miejsce położone było wśród gęstych letnich lasów i spowite poranną mgłą. I chociaż nienawidziła wszystkiego po tej stronie Pogórza, Luanda musiała przyznać, że tutaj zaczynało jej się podobać, w tym miejscu, o którym nie wiedział nikt, oprócz niej. Odkryła je przez przypadek, podczas jednej ze swoich długich, górskich wędrówek. I od tamtego czasu przychodziła tutaj codziennie.

Kiedy Luanda powoli wynurzyła się z wody, osuszyła swoje ciało cienkim wełnianym ręcznikiem, który ze sobą przyniosła. A następnie, jak co rano, wzięła długą gałąź ziół, którą dał jej aptekarz i oddała na nią mocz. Położyła zioła na skale w promieniach słonecznych obok wody i czekała. Uważnie obserwowała ich zielony kolor – robiła tak każdego dnia od wielu miesięcy. Czekając, mając nadzieję, że ich kolor zmieni się na biały. Jeśli tak się stanie, powiedział aptekarz, będzie to oznaczało, że jest brzemienna.

Każdego ranka Luanda stała tam, osuszała się i obserwowała długie, obłe liście – i każdego ranka była zawiedziona. W zasadzie porzuciła już nadzieję, teraz było to już tylko zwykłe przyzwyczajenie.

Luanda zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie nigdy nie zajdzie w ciążę. Jej siostra przebiła ją również w tej sprawie. Życie było dla niej okrutne także w tej kwestii, podobnie jak w każdej innej.

Luanda pochyliła się nad wodą i patrzyła na swoje odbicie. Idealnie płaska tafla wody odbijała słoneczne niebo, chmury, dwa słońca i Luandę zastanawiającą się nad meandrami życia, z którymi musiała sobie dotychczas radzić. Czy ktokolwiek w życiu kiedykolwiek ją naprawdę kochał? Nie była już tego pewna. Wiedziała, że kocha Bronsona i że on również ją kocha. Teoretycznie to powinno im wystarczyć – niezależnie czy mieli dziecko, czy też nie.

Luanda zebrała swoje rzeczy i przygotowywała się do odejścia, po chwili refleksji rzuciła jeszcze okiem na leżącą na skale gałąź.

Kiedy to zrobiła, zmroziło ją i wstrzymała oddech.

Nie mogła w to uwierzyć: tam, w słońcu, gałąź zabarwiła się na biało.

Luanda zaczęła ciężko oddychać. Podniosła rękę do ust, bojąc się podejść do gałęzi. Podniosła ją trzęsącymi się rękami, zbadała ją w każdy możliwy sposób. Była biała. Śnieżnobiała. Taka, jak nigdy wcześniej.

Luanda, jak gdyby nie ona, zaczęła płakać. Zalała się łzami, owładnięta emocjami. Chwyciła się za brzuch i poczuła się jak nowo narodzona. Poczuła, że ogarnia ją radość i szczęście. Wreszcie życie odmieniło się na jej korzyść. Wreszcie będzie miała wszystko, co ma Gwendolyn.

Odwróciła się i pobiegła ze źródeł przez las, z powrotem w dół grzbietu. Z daleka widziała już fort, w którym znajdował się jej mąż. Biegła najszybciej jak tylko potrafiła, a łzy ciekły jej po policzkach, łzy szczęścia. Nie umiała się doczekać, aby przekazać mu wieści. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów była szczęśliwa.

Była naprawdę szczęśliwa.

*

Luanda wpadła do hali zamkowej, przebiegła obok straży, dotarła na kamienne schody i spieszyła w górę przeskakując trzy stopnie na raz. Biegła do utraty tchu, musiała spotkać się z Bronsonem. Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy jego reakcję. On, Bronson, mężczyzna, którego kochała bardziej niż kogokolwiek na świecie, naprawdę mocno pragnął tego dziecka.

Wreszcie ich marzenia się spełnią. Wreszcie będą rodziną. Założą własną rodzinę.

Luanda gnała korytarzem i przebiegła przez wysokie łukowate drzwi, nie zauważając nawet, że nie było przy nich straży. Drzwi były otwarte, niestrzeżone przez nikogo – inaczej niż zwykle. Wpadła do pokoju i natychmiast się zatrzymała.

Zdziwiła się. Coś było nie tak.

Świat zaczął poruszać się w zwolnionym tempie, kiedy rozejrzała się po pokoju, na zimnej kamiennej podłodze, obok drzwi, dostrzegła dwa ciała. Byli to strażnicy Bronsona. Obaj martwi.

Zanim zdążyła pojąć okrucieństwo tej sytuacji, zobaczyła, że po drugiej stronie sali leży kolejne ciało. Natychmiast rozpoznała jego ubrania: Bronson. Leżał sztywny na plecach. Nie ruszał się. Jego oczy były szeroko otwarte i gapiły się w sufit.

Luanda poczuła, jak jej ciało zaczyna się gwałtownie trząść, tak, jakby ktoś przeciął ją na pół. Kolana się pod nią ugięły i upadła na podłogę, lądując wprost na ciele jej męża.

Chwyciła zimne dłonie Bronsona i spojrzała na jego siną twarz. Miał rany na całym ciele. Powoli, ale stanowczo, wszystko do niej dotarło.

Jej mąż. Jedyna osoba na świecie, którą wciąż kochała. Ojciec jej dziecka. Martwy.

Zamordowany.

- NIE! – jęknęła Luanda. Potrząsała Bronsonem jakby to mogło przywrócić go do życia. Cały czas płakała, ściskała go, jej ciało całe się trzęsło – płakała w konwulsjach.

Luanda miała potrzebę, aby kogoś, coś, za to obwinić. Oczywiście zrobili to na pewno McCloudowie. Ci których chciała zamordować. Gdyby tylko Bronson jej posłuchał, gdyby tylko nie puścił ich wolno.

Ale to jej nie wystarczało. Musiała obwinić też kogoś innego. Kogoś kto stał za tym wszystkim.

Na myśl przyszła jej tylko jedna osoba: jej siostra.

Gwendolyn.

To była jej wina. Jej polityka, jej głupia naiwność. Wszystko to doprowadziło do śmierci męża Luandy. Gwen wszystko zniszczyła. Nie tylko odebrała Luandzie jej życie, ale też odebrała życie jedynej osobie, którą kochała.

Luanda wrzasnęła. Ogarnęła ją wściekłość, była zdecydowana. Teraz, kiedy Bronson nie żyje, nie pozostało jej nic na świecie. Jedyne co mogła zrobić to sprawić, aby wszyscy inni cierpieli równie mocno jak ona. W końcu cierpiała przez nich.

Zrobi to.

Luanda wstała z sercem zimnym i twardym. Odwróciła się i ruszyła wzdłuż korytarza, jej serce przyspieszyło. Miała plan. Coś, co zniszczy Gwendolyn raz na zawsze.

Przyszedł najwyższy czas, by wcielić go w życie.