4

Bergamotka. Zwiewny rześki aromat dający energię i lekkość, kiedy nowe możliwości przebijają się przez grube warstwy zniechęcenia. Oświetla drogę i pomaga dostrzec alternatywne rozwiązania.

Kamienica na Borgo Pinti od pokoleń należała do rodziny Eleny. Mówiło się, że została kupiona za pieniądze uzyskane ze sprzedaży specjalnych perfum, niesamowitej esencji, która w sekrecie wyruszyła z Florencji do Francji, gdzie wyśmienicie spełniła swoje zadanie. Wprawiła właścicielkę w stan ekstazy, sprawiła, że kobieta poczuła się nadzwyczajna i wyjątkowa. W zamian za ten dar dama oddała swą rękę i książęcy posag, czyniąc twórczynię perfum bajecznie bogatą.

Taka była przekazywana z pokolenia na pokolenie legenda. Nieliczni, którzy znali prawdziwe powody tego hojnego zapisu, spoczywali od dawna na cmentarzach.

Ale mit Perfum Doskonałych przetrwał.

Na przykład wiadomo było, że stworzyła je Beatrice Rossini, protoplastka rodu, która w pierwszej połowie XVII wieku, kiedy na francuskim tronie zasiadały kolejno dwie królowe rodem z Florencji, opuściła rodzinne miasto, aby przyjąć specjalne zlecenie. Była świetną perfumiarką i najznakomitsze florenckie damy marzyły, aby znaleźć się wśród jej nielicznych starannie dobranych klientek. Dla każdej z nich Beatrice stworzyła niepowtarzalny zapach. Także członkowie szlacheckich rodów i przedstawiciele władzy zabiegali o jej względy. Wszyscy chcieli się wyróżniać oryginalnym zapachem godnym ich wysokiej pozycji społecznej.

Jej sława sięgała tak daleko, że często Beatrice musiała udawać się na dwory książąt, którzy domagali się jej usług. Mówiło się, że w czasie jednej z podróży stworzyła tak cudowną i wyjątkową kreację, że została na zawsze w pamięci i wyobraźni tych, którzy mieli okazję ją powąchać. Zapach ten podbijał serca i zmysły, był lśniący jak najjaśniejsza gwiazda, zrównoważony jak najczystsza z perfumowanych wód, lekki jak podmuch wiatru. Jego nuty tworzyły porywającą i delikatną jednocześnie harmonię. Charakteryzował się trwałością i zmysłowością. Ten zapach był czymś zupełnie innym od tego, co do tej pory oferowała sztuka perfumeryjna.

Wróciwszy do Florencji z ogromnym majątkiem, Beatrice nie chciała nikomu opowiadać o swojej niezwykłej kreacji. Zmieniła się, milczała, wydawała się nieobecna. Przestała bywać na dworze, nie uczestniczyła w przyjęciach, zaniedbywała przyjaciół. Wprawiając w głębokie rozczarowanie swoich bogatych zalotników, szybko poślubiła młodzieńca skromnego pochodzenia i urodziła mu córkę, Laurę. W kontrakcie przedmałżeńskim mężczyzna zobowiązał się zezwolić jej na zachowanie rodowego nazwiska i przekazanie go potomstwu.

Urodziła się zatem jako Beatrice Rossini i na zawsze już nią pozostała. Od tego czasu wszystkie kobiety jej rodu dziedziczyły to nazwisko niczym stary cudowny znak.

Kiedy po dwóch latach została wdową, nie przywdziała żałoby. Nie było to konieczne, ponieważ po powrocie z Francji jedynym kolorem, który nosiła, była czerń. Satyna, zamsz, irlandzkie koronki, mogła sobie pozwolić na najlepsze materiały, ale wszystkie były w tym ponurym kolorze.

Nigdy nikomu nie ujawniła tajemniczego pochodzenia swojej fortuny. Mimo wielu propozycji nigdy też nie wyszła ponownie za mąż. Żyła, tworząc perfumy, produkując mydła i kremy dla ludzi, którzy życzyli sobie czegoś wyjątkowego.

Czegoś oryginalnego, jak te perfumy, które czasami podczas długich spędzanych samotnie nocy wyciągała z sekretnej szufladki swojej szkatułki, gdzie przechowywała klejnoty. Nie wąchała ich ani nawet nie otwierała srebrnego flakonu. Nigdy. Trzymała go tylko na sercu. I to były także jedyne chwile w jej życiu, kiedy pozwalała sobie na ulgę, którą przynosiły łzy.

Perfumy Doskonałe stały się dla niej jednocześnie źródłem radości i bólu.

Pewnej grudniowej nocy, kiedy jej wspaniałe czarne włosy przetykały już gęsto srebrne nitki, a oddech zatrzymywał się coraz częściej, zrozumiała, że nadszedł jej czas. Poprosiła córkę Laurę, aby przyniosła jej szkatułkę, odrzuciła na bok biżuterię i pokazała jej flakonik z perfumami. Musiała to zrobić. Przecież formuła Perfum Doskonałych była częścią spadku, który należał się jej jedynej dziedziczce. Niestety wysiłek i wzruszenie okazały się fatalne. Zbyt długo zwlekała z tą decyzją i zmarła w ramionach Laury, wspominając przeszłość w blasku kominka, opowiadając córce o swojej tajemnicy, ale nie wyjawiając jej do końca. Beatrice nie zdołała podyktować formuły, lecz ujawniła, że gdzieś ją schowała. Powinna znajdować się między kartami książek, w jej notatkach, wśród rzeczy, do których była najbardziej przywiązana. Aby ją odnaleźć, wystarczyło podążyć śladem zapachów.

Niestety Laura nie zdołała jej odszukać ani odtworzyć na bazie niewielkiej ilości tej substancji, która zachowała się w fiolce. Beatrice zostawiła po sobie zbyt wiele receptur do realizacji, zbyt wiele książek do przeczytania, zbyt wiele bólu do stłumienia.

Od tego czasu kolejne perfumiarki z rodziny Rossinich nie ustawały w poszukiwaniach, święcie przekonane, że formuły wszystkich kompozycji zostały dokładnie zapisane. To była reguła numer jeden, którą poznawały, zanim jeszcze się nauczyły, że perfumy to mieszanka kwiatowych, drzewnych i zwierzęcych esencji rozcieńczonych alkoholem lub substancjami oleistymi. To był rodzaj paktu, przyrzeczenie. Wszystkie kompozycje zapachowe były skrzętnie katalogowane i skrupulatnie przechowywane.

Receptura musiała znajdować się gdzieś w archiwach. Wszystkie były o tym przekonane, ale było to jak szukanie igły w stogu siana.

No bo jak tu odróżnić poszukiwaną od lat z ogromną pasją formułę od tysięcy innych, starannie przechowywanych w archiwach Beatrice? Która z nich była przepisem na stworzenie Perfum Doskonałych? Szuflady pełne były kartek do przejrzenia, zapisków, notatek, rozważań, które każda z kobiet skrupulatnie spisywała. Nie wspominając o pamiętnikach. Losy przedstawicielek rodziny związane więc były trwale z kontynuacją tych poszukiwań. Każda z nich na swój sposób zgłębiała wiedzę w zakresie kreacji perfum. Niektóre eksperymentowały w dziedzinie alchemii, proponując śmiałe rozwiązania, podejmując wyzwania mające dla większości śmiertelników posmak szaleństwa lub herezji. Ale wszystkie miały świadomość, że podstawowa wiedza, którą dysponują, nie wystarczy, aby odnaleźć zaginiony skarb.

Również Lucia Rossini, jak wszystkie jej poprzedniczki, poświęciła całe swoje życie na poszukiwanie Perfum Doskonałych. Rok po roku sporządzała kompozycje zapachowe w oparciu o receptury zapisane w notatkach Beatrice, niestety bez spodziewanych rezultatów: żadne z tych perfum nie wydawały jej się wyjątkowe. Odwołując się do swej wiedzy i do doświadczeń zdobytych przez poprzedniczki, była przekonana, że istnieje możliwość percepcji gamy zapachowej perfum na podstawie samej lektury jego składników. Ona przykładowo wyczuwała efekt połączenia dwóch, a nawet kilku esencji. Ale jej talent był niewielki i nie wystarczał do określenia składników Perfum Doskonałych, których receptura z pewnością należała do bardzo złożonych.

W związku z tym wszystkie swoje nadzieje skupiła na córce, Susannie, która nie miała najmniejszego zamiaru podążyć śladem matki. Fascynowały ją nieograniczone możliwości, jakie dawały substancje syntetyczne, w związku z czym odrzucała tradycję i nauki Lucii.

A potem na świat przyszła Elena.

Na pewnym etapie życia, kiedy nieubłagany czas sprawił, że zesztywniałe palce nie pozwalały już nawet na odkorkowywanie pojemników z esencjami, Lucia postanowiła przekazać swe umiejętności jedynej osobie, która według niej miała zdolności i zamiłowanie, wrażliwość i intuicję potrzebne do odtworzenia magicznej receptury. Tą osobą była wnuczka Lucia, podzieliła się z nią wszystkim, czym dysponowała.

Ciemne masywne mury z kamienia i wypalanej w piecach na starym mieście cegły wznosiły się na wysokość trzech pięter. Na parterze od zawsze mieścił się sklepik, laboratorium i wewnętrzny dziedziniec, na który wychodziły okna mieszczących się na piętrach pokoi. Na pierwszym znajdowała się kuchnia i salon, a na drugim sypialnie. W ciągu wieków kamienica prawie wcale się nie zmieniła, nawet aromatyczne zioła w rogu ogrodu rosły ciągle takie same.

W domu był też sekretny gabinet, jako że Rossini zajmowały się perfumerią od czasów, kiedy alchemia była naturalnym odgałęzieniem tej profesji. Pomieszczenie to znajdowało się w piwnicach, ale od dziesięcioleci nikt tam nie zaglądał.

Budynek zachował się w doskonałym stanie dzięki odpornym materiałom, z których został zbudowany. Były to: drewno z okrętów zahartowane przez burze i morskie wichry, kamienie pochodzące z litej skały, wypalana w piekielnej temperaturze cegła. Kamienica była niemym świadkiem narodzin i śmierci, niesamowitych odkryć, radości, łez i krwi. I ciągle ukazywała w nienaruszonej formie swój urok, charakter i szczyptę tajemnicy.

Lucia Rossini żyła jedynie dla zapachów, wszystko inne miało dla niej poślednie znaczenie. Pewnego dnia przyjęła w swoim łóżku mężczyznę i był to najsilniejszy związek ze światem zewnętrznym, na jaki sobie pozwoliła. Kiedy Giuseppe Rinaldi zmarł, poświęciła się wychowaniu córki, Susanny, przekazała jej całą swą wiedzę i umiejętności oraz zgodnie z tradycją rodowe nazwisko Rossini, które dla niej, tak jak dla grona jej prababek, było symbolem ciągłości pokoleniowej, określało tożsamość i zobowiązywało.

Niestety dla Susanny nie miało żadnego znaczenia ani szacowne nazwisko, ani Perfumy Doskonałe. Nie podzielała ambicji matki, interesowała ją po prostu produkcja perfum. Chciała nauczyć się nowych technik, miała dość zapisanych na zakurzonych kartach staroświeckich metod, którymi raczyła ją Lucia. Wcale nie dbała o przeszłość, dla niej istniał tylko dzień jutrzejszy. Dlatego wyjechała. Przysyłała kartki z Aleksandrii, z Aten, z Bombaju, aż na końcu tej tułaczki znalazła swoje miejsce i osiedliła się w Grasse we Francji.

Pewnego dnia wiele lat później pojawiła się w rodzinnym domu z małą dziewczynką.

– Nie mogę jej zatrzymać przy sobie – stwierdziła bez owijania w bawełnę.

Dwie kobiety przyglądały się sobie przez długą chwilę, po czym Lucia otworzyła szeroko drzwi i po raz pierwszy uśmiechnęła się do wnuczki.

– Chodź, Eleno, wejdź do środka. Od dzisiaj to będzie twój dom.

Dziewczynka chwyciła się mocno matczynej spódnicy, zaciskając kurczowo palce. Zamknęła oczy i pochyliła głowę. Tego dnia padał ulewny deszcz, jak to pod koniec listopada. Susanna pachniała migdałami, fiołkami i irysami, kompozycją przygotowaną przez Maurice’a w prezencie ślubnym.

Od tego pamiętnego dnia Elena na zawsze znienawidziła deszcz.

A Lucia Rossini zaczęła odtąd przekazywać swojej milczącej nieśmiałej wnuczce wszystkie umiejętności. I chociaż dziewczynka miała tylko osiem lat, od samego początku okazała się bardzo pojętna. Wspaniale radziła sobie z zapachami, posługiwała się nimi z wielką wprawą, umiała perfekcyjnie dozować składniki. Rozumiała zapachy i potrafiła o nich opowiadać.

Lucia Rossini po raz pierwszy zrozumiała, że spełniają się jej marzenia. Nabierała pewności, że to dziecko ma szansę na odnalezienie Perfum Doskonałych! Całą duszą i ciałem oddała się więc edukacji wnuczki. Żadnych głupich zabaw, żadnego marnowania czasu! Za wystarczające uznała zapisanie jej do szkoły prowadzonej przez zakonnice, co miało zapewnić dziewczynce możliwie najlepszy poziom wykształcenia.

Przecież w gruncie rzeczy Elena nie była zwykłym dzieckiem, była nadzieją. Jedyną nadzieją.

Susanna z początku odwiedzała córkę regularnie, później sporadycznie, wreszcie zupełnie zaprzestała wizyt.

Podobnie rzecz się miała z zainteresowaniem dziewczynki perfumami.

Zaniepokojona babcia próbowała wypytać, skąd się wzięła ta nagła niechęć, ale wnuczka zamknęła się w sobie i uparcie milczała. Później Lucia zrozumiała powody. Problemem była Susanna, a raczej… mężczyzna, którego poślubiła, ten Maurice Vidal niebędący w stanie znieść widoku pasierbicy, jakby ta biedna istota ponosiła odpowiedzialność za wybory i decyzje swojej matki.

Lucia zaczynała powoli wierzyć w to, co kilka lat wcześniej powiedziała Susanna, zostawiając u niej córkę: „To dla jej dobra”.

Tak… Może rzeczywiście dla dziewczynki było lepiej trzymać się z dala od tego typa.

Mężczyźni! Lucia nie mogła pojąć, jak można było dać im tyle władzy. Ale Susanna od zawsze miała słabość do tego Maurice’a, którego poznała, kiedy była jeszcze studentką. Chociaż powinna była go zostawić, wyrzucić ze swego życia na zbitą twarz i zająć się Eleną.

Może nadszedł czas, żeby zamienić dwa słowa z nieodpowiedzialną córką? Ale gdyby Susanna zabrała Elenę, przepadłyby związane z odnalezieniem Perfum Doskonałych nadzieje, które Lucia pokładała we wnuczce.

Jedynie dziewczynka miała na to szansę.

Biorąc pod uwagę okoliczności, Lucia dokonała wyboru.

– Tak będzie lepiej – powiedziała, próbując ją pocieszyć. – Trzeba na to czasu i musisz mieć jasny umysł, żeby zrozumieć zapachy, poczuć je w głowie. Tworzenie kompozycji zapachowej jest bardzo delikatnym procesem. Musisz być bardzo skupiona. Wystarczy jedna zbędna kropla i cała twoja praca pójdzie na marne. Rozumiesz, dziecko?

Elena otarła łzy i pokiwała głową. Ale perfumy już nie były towarzyszami jej życia, zmieniły się w synonim smutku i poczucia klęski.

– Kiedyś zrozumiesz, że to jest twoje przeznaczenie – powiedziała babcia, głaszcząc ją po głowie.

Następnego dnia po wyjeździe Monique, Elena, robiąc porządki, tarła zawzięcie jakąś upartą plamę na marmurowej posadzce i rozmyślała o przeszłości. Pewna scena uparcie powracała w jej wspomnieniach i wydawało jej się, że czuje wciąż kłujący ból w sercu. Zimny, przeszywający.

Była już duża, skończyła dwanaście lat i w ciągu kilku ostatnich miesięcy opracowała swój pierwszy poważny plan. Babcia powtarzała jej bez przerwy, że perfumy są drogą, prawdą. Postanowiła więc przygotować unikatowy zapach dla swojej mamy. Za jego pośrednictwem chciała opowiedzieć, jak bardzo czuje się samotna, jak bardzo jej brakuje Susanny. Mieszkanie z babcią miało swe dobre strony, ale było męczące. Te wszystkie nazwy do zapamiętania i to ciągłe szperanie w książkach… A ona chciała po prostu być ze swoją mamą. Odpowiedni zapach powinien lepiej niż cokolwiek innego wyjawić to, co leży jej na sercu. Przecież to właśnie powtarzała w nieskończoność babcia. „Wiadomość zawarta jest w zapachu”.

Wybrała tuberozę. Ten biały kwiat przypominał jej ulubiony kolor sukienek matki. Dodała wilgotną zieloną gardenię. Aby osłabić intensywną słodycz, dołączyła piżmową i korzenną nutę. Jednakże w tej kompozycji było coś wyzywającego. Był ból odrzucenia, w ten sposób dziewczynka próbowała przekonać Susannę, aby zabrała ją do siebie.

Przygotowała perfumy z wielką starannością, stosując się skrupulatnie do wszystkich zaleceń babci, po czym wlała je do kryształowej buteleczki. Z zapartym tchem czekała na nadejście świąt Bożego Narodzenia i na moment, gdy nareszcie będzie mogła ofiarować mamie ten wyjątkowy prezent.

– Dla mnie? – zapytała Susanna. – Perfumy? Sama je przygotowałaś, skarbie?

Elena uwielbiała dźwięk jej głosu, był taki cichy i delikatny. Może dlatego, że matka tak rzadko go używała. Sprawiał, że dziewczynka czuła się na swoim miejscu. Od poprzedniego wieczoru, kiedy przyjechała, nawet Maurice był dla niej miły. Może tym razem pozwolą jej zostać?

– Tak, mamusiu, zrobiłam je sama.

Susanna ostrożnie otworzyła flakonik i powąchała. Uśmiechając się, nałożyła kroplę na przegub dłoni i powąchała raz jeszcze.

– Świetnie się spisałaś, maleńka. Bardzo mi się podoba ten zapach, jest delikatny, a równocześnie czuć w nim charakter.

Podoba jej się! Elenie serce biło tak mocno, że nie była w stanie myśleć o niczym innym. Podeszła powoli do Susanny. Krok po kroku, jakby w obawie, że ta wyjątkowa chwila może prysnąć jak bańka mydlana. Ale matka nie przestawała do niej mówić i uśmiechać się.

Wpadające przez okna promienie słońca rozświetlały wypolerowaną drewnianą podłogę. Matka usiadła na kanapie i postawiła flakonik z perfumami na środku stolika, nie ustając w pochwałach.

– Bardzo oryginalna gama zapachów, nie mogę rozpoznać nuty bazowej… och, nie mów mi, kochanie, chcę sama zgadnąć. No proszę, moja mała dziewczynka stworzyła nowy zapach specjalnie dla mnie! Maurice, chodź i zobacz, jaką niespodziankę przygotowała Elena!

Mężczyzna podszedł bliżej. Uśmiechał się, ale jego spojrzenie było lodowate. Złapał buteleczkę, powąchał perfumy i odstawił je na miejsce.

– Nie powinnaś jej tak wychwalać. W tej kompozycji jest zbyt wiele błędów, nuta głowy jest zbyt krzykliwa, a co powiesz na temat słabości nuty serca? Nie, Susanno, nie wyświadczasz swojej córce przysługi, okłamując ją w ten sposób. To nie jest wartościowy zapach i doskonale o tym wiesz. Przestań mącić jej w głowie.

– Ale co ty opowiadasz… – wyszeptała Susanna. – Ona ma dopiero dwanaście lat!

Wtedy Maurice odwrócił się gwałtownie, uderzając w stolik. Flakonik potoczył się po lśniącej powierzchni i spadł na podłogę. Intensywny zapach rozszedł się po całym pokoju.

– To nieważne. Nie wiek stanowi o różnicy. Liczy się tylko prawda, której nie masz odwagi jej wyjawić. Te perfumy są jednym wielkim błędem, nie mają żadnej wartości.

W pokoju zaległa pełna napięcia cisza, rozbijając w drobny mak marzenia Eleny, rwąc na strzępy jej nadzieje.

– Nie ma powodu do krzyku – odpowiedziała Susanna. Schyliwszy się, podniosła buteleczkę, zakorkowała ją i odwróciła się w stronę córki. – Prawie wszyscy początkujący kreatorzy popełniają błędy wynikające z użycia zbyt zdecydowanych esencji, co w konsekwencji szkodzi całej kompozycji. Musisz zawsze pamiętać o piramidzie olfaktorycznej i o rodzinach zapachowych. Aby podjąć ryzyko, trzeba mieć wiedzę, której ci jeszcze brakuje. Mimo to bardzo ci dziękuję za tak uroczy gest.

Wstała, wyszła z salonu i zamknęła się w swoim pokoju, a Maurice natychmiast udał się za nią. Następnego dnia Elena przeniosła się do Monique, a Susanna zaakceptowała tę decyzję, przesyłając jej walizki do domu przyjaciółki.

Minęło sporo czasu, zanim Elena zrozumiała, co było nie tak z jej pierwszymi perfumami. Było w nich zbyt wiele nieszczęścia.

Później widywała matkę coraz rzadziej i tylko przy okazji najważniejszych świąt i rocznic. A ich wzajemne stosunki od czasu tego wydarzenia stały się bardzo formalne. Na szczęście w czasie krótkich pobytów Eleny w Grasse Maurice zawsze znajdował sobie wiele zajęć, a ona ze swej strony wymyślała milion powodów, aby przenieść się do Monique.

Kiedy miała prawie siedemnaście lat, w laboratorium, w którym pracowali Susanna i Maurice, ulatniający się gaz spowodował niegroźny wybuch. Matka dotarła już prawie do drzwi, gdy nagły podmuch ożywił płomienie i zmusił ją do zawrócenia w stronę okna. Pożar rozprzestrzeniał się w mgnieniu oka, podsycany przez wszystkie łatwopalne ciekłe substancje przechowywane w pomieszczeniu. Kiedy Maurice zdołał użyć gaśnicy, było już za późno, całe laboratorium wypełniał dym. Wziął żonę na ręce i wyskoczył przez okno. W wyniku wypadku odniósł rany w postaci oparzeń twarzy i poważnego złamania kręgosłupa.

Elena westchnęła, ocierając załzawione oczy. Jak to możliwe, że ostatnio nie robiła nic innego oprócz wspominania przeszłości? Tymczasem strach w związku z czekającą ją przyszłością stawał się coraz bardziej nieznośny.

Tego ranka jej myśli obracały się w zamkniętym kręgu, a ona nie przestawała zadawać sobie pytania: co teraz mam ze sobą zrobić?

I wcale nie chodziło o głębszą refleksję nad sensem życia. Nie była w nastroju na takie rozważania. Jej obawa dotyczyła obecnej chwili, miała sens jedynie praktyczny.

Podniosła się z podłogi i rozejrzała wokół siebie. Wysokie ściany sklepu były pozbawione ozdób w przeciwieństwie do pokrytego freskami sufitu. Kwiaty, kwiaty w wielkiej obfitości zakrywały całe sklepienie, przypominając odwróconą do góry nogami łąkę.

Kolory wyblakły, czerwień maków przypominała blady szkarłat, podobnie jak trudny do opisania ciepły jedwabisty odcień róż damasceńskich, a do tego wszystkiego dochodziły delikatne pęknięcia okalające płatki kwiatów. Błękit irysów i ciągle jeszcze intensywny głęboki fiolet zawilców, wszystkie barwy były świadkami nieustępliwości mijającego czasu. Babcia nigdy nie wyraziła zgody, aby zajęło się nimi biuro konserwatora sztuki.

– Przecież wtedy zmieni się zapach! Naprawdę tego nie rozumiecie? – oburzyła się pewnego razu rozzłoszczona nieustannymi naleganiami urzędnika, który upierał się, aby wpisać budynek na listę zabytków wymagających restauracji.

To prawda, harmonia zapachów wypełniających pomieszczenie zniknęłaby raz na zawsze. Nowoczesne farby zdołałyby przywrócić malowidłu jego dawny blask, dostarczając prawdziwej uczty dla oczu. Ale co by się stało z zapachami tego miejsca? Na zawsze uległyby zniszczeniu. Także meble od niepamiętnych czasów stanowiły integralną część tego pomieszczenia: stół z cedrowego drewna o masywnych nogach, delikatnie zdobione kredensy, w których przechowywano esencje, biblioteczka z oprawionymi w skórę księgami, wenecka szafa kryjąca w sobie przybory potrzebne w laboratorium. Każdy pojedynczy przedmiot charakteryzował się wyjątkowym, jedynym w swym rodzaju zapachem i nie powinno się niczego zmieniać.

W tym pokoju o marmurowej podłodze znajdowało się coś specjalnego. Elena rozejrzała się i zobaczyła to na swoim miejscu, w najdalszym kącie, pewne jak śmierć. Podeszła i delikatnie pogłaskała przedmiot palcami.

Rama parawanu była odrapana, pokrywający go materiał trochę wypłowiały, lecz w sumie nie był w najgorszym stanie, no może tylko nieco zakurzony. Wysokością sięgał drzwi, a po otwarciu tworzył odizolowany zakątek. Był bardzo, bardzo stary. Mówiło się, że wiekiem dorównuje kamienicy i że należał do samej Beatrice Rossini. Ale legend dotyczących jej praprababki było zbyt wiele, by wierzyć we wszystkie. Elena nie dbała o pochodzenie parawanu, lubiła poczucie bezpieczeństwa i ciepła, którego doświadczało się pod jego osłoną, podobał jej się także zapach wydzielany przez jedwabny materiał. I czasami, kiedy rzeczywistość okazywała się nie do zniesienia lub kiedy ona coś zbroiła, parawan zapewniał jej schronienie.

Przyłapała się na tym, że z uwagą analizuje specyficzny zapach, i z niedowierzaniem spostrzegła, że przedmiot wydziela lekką woń prawdziwych perfum, jak gdyby w przeszłości został w nich zanurzony. Wszystko wskazywało na to, że tak się rzeczywiście stało. W domu były też inne przedmioty poddawane eksperymentom mającym na celu sprawdzić trwałość komponowanych zapachów. W mahoniowej skrzyni stojącej w babcinej sypialni znajdowało się kilka par rękawiczek z hiszpańskiej skóry, które ciągle jeszcze pachniały, choć już mało wyraźnie. Były też domowe pantofle zapakowane w ten sam materiał, z którego je zrobiono, nieużywane od dziesiątków lat, emanujące esencją róży bułgarskiej. A także kilka szczelnie zamkniętych ryz papieru, każda o innym oryginalnym zapachu.

W tej masie dziwnych przedmiotów stary parawan niewątpliwie lubiła najbardziej.

Były także inne rzeczy, które wprawiały ją w zdumienie, jak chociażby dodające otuchy poczucie bezpieczeństwa. Czuła, że wróciła do domu, chociaż w żaden racjonalny sposób nie mogła sobie tego wyjaśnić.

Bo to nigdy nie był jej dom. Nigdy go w ten sposób nie postrzegała. Tak naprawdę nie miała takiego miejsca, w którym czułaby się u siebie. Jasmine, matka Monique, była dla niej cudowna, w jej domu Elena czuła się kochana i była szczęśliwa, ale jednocześnie doskonale rozumiała, czego została pozbawiona. Natomiast ta stara kamienica to zawsze był dom babci, nie jej. Wróciła tu tylko dlatego, że po zerwaniu z narzeczonym nie miała gdzie się schronić, chociaż nie zrobiła tego z przyjemnością.

A potem znienacka znów zaznała poczucia bezpieczeństwa, którego doświadczyła pierwszej nocy.

Wiedziała, że wcześniej czy później będzie musiała rozliczyć się ze sobą, ze swoimi uczuciami. Ale jeszcze nie przyszedł na to czas.

Matteo właśnie odwiózł jej rzeczy. Pięć wielkich pudeł walających się na dziedzińcu przypominało o roku wspólnego życia, o stosie głupich marzeń, które jak się okazało, zawsze należały tylko do niej.

I to właśnie był główny problem. Ze ślepym uporem lokowała w tym związku wszystkie swoje potrzeby i marzenia. A potem oczekiwała, że będzie działał bez zarzutu.

– Popełniłaś błąd w ocenie faktów, Eleno. Zapomniałaś o jedynej rzeczy, którą każda kobieta musi brać pod uwagę, kochanie – powiedziała jej przed chwilą Jasmine przez telefon.

– Rozmawiałaś z Monie? – zapytała Elena, pozwalając się pocieszać osobie, która już od lat tak naprawdę zastępowała jej matkę.

– Oui, wiesz, że nie umie dochować tajemnicy. Nie gniewaj się na nią.

– Przecież wiesz, że nie będę – odpowiedziała.

– Nawet gdy ci powiem, że jestem zadowolona, że ten idiota zniknął z twojego życia?

Elena uśmiechnęła się przez łzy.

– Non maman.

Westchnienie ulgi wydobywające się z piersi Jasmine spowodowało, że łzy na nowo zalśniły Elenie w oczach.

– Mów dalej – poprosiła, pociągając nosem.

– Nie możesz stawiać wszystkiego na jednego konia, ma petite. Musisz bezwzględnie zostawić sobie możliwość wyboru. To się nazywa plan B. Musisz mieć plan B, Eleno, każda kobieta musi go mieć.

– A jeśli nie ma się nawet planu A?

– Pleciesz głupstwa. Masz piękny wartościowy dom pełen cudownych przedmiotów. Masz zawód: czy ci się to podoba, czy nie, jesteś perfumiarką, potrafisz tworzyć kompozycje, umiesz je rozpoznawać, ale jeśli nie chcesz robić perfum, zawsze możesz je sprzedawać tak jak Monique, nie sądzisz? A poza tym, moja mała, masz przecież rodzinę, która cię kocha.

Znowu łzy, tym razem Elena nie była w stanie ich ukryć.

Jasmine po raz kolejny westchnęła głęboko.

– Nie pamiętam, żebyś tak dużo płakała, nawet kiedy byłaś dzieckiem. Na pewno dobrze się czujesz? Może przyjedziesz do nas, do Grasse, chociaż na kilka dni? Przydałaby ci się zmiana otoczenia.

Elena otarła łzy z twarzy.

– Wiesz przecież, że nie mogę.

– Dlaczego? Od wypadku Maurice nie wychodzi z domu, nie będziesz musiała się z nim spotykać. A jeśli chodzi o twoją mamę… nie zaszkodziłoby, gdybyś ją odwiedziła. Wiesz dobrze, że w głębi serca Susanna byłaby szczęśliwa.

Ze ściśniętym gardłem Elena próbowała zaprzeczyć:

– Naprawdę tak myślisz? Ja nie jestem tego wcale taka pewna. Nigdy nie zadała sobie trudu, żeby mnie odwiedzić.

– To prawda, ale przecież wiesz dlaczego. Czuje się winna z powodu Maurice’a, nie chce zostawiać go samego w tym stanie.

– To bez sensu, przecież ona nie ponosi żadnej winy za to, co się stało. To był nieszczęśliwy wypadek, który mógł się zdarzyć gdziekolwiek – wyszeptała Elena.

– Ale zdarzył się Susannie. I mimo wszystkich nieporozumień między nimi właśnie Maurice ją uratował, przypłacając to zdrowiem, ona tego nigdy nie zapomni.

Po tych słowach zapadła pełna niewypowiedzianych myśli cisza, którą przerwało westchnienie Jasmine.

– Nie usprawiedliwiam tego, co ci zrobiła, to jasne, ale uważam, że powinnaś być bardziej wyrozumiała. Chyba już nadszedł czas, abyś przestała żywić urazę. Susanna dokonała błędnych wyborów w życiu i drogo za nie zapłaciła. Co nie zmienia faktu, że jest ciągle twoją matką.

Właśnie… była ciągle jej matką. Tylko że teraz nie miało to już znaczenia. Od wielu lat nie była częścią jej życia. Po prostu pewnego dnia Elena przestała się łudzić, że Susanna może ją pokochać. A poza tym to wcale nie było takie łatwe.

Mimo że argumenty Jasmine były bardzo rozsądne, Elena nie miała najmniejszego zamiaru wracać myślami do Maurice’a i do matki, nie była przygotowana na stawienie czoła tej sytuacji i nie chodziło tu tylko o nich. W tym momencie pochłaniał ją wir myśli, złamane serce bolało, czuła przytłaczający ciężar sprzecznych uczuć, a wszystko to sprawiało, że nie mogła poradzić sobie z ogarniającym ją niepokojem.

– Zastanowię się – odpowiedziała, odkładając słuchawkę.