Lawenda. Jej zniewalający zapach uwodzi i kusi. Odświeża i oczyszcza duszę, odpędza zmęczenie, strach i niepokój.
Paryż za dnia oszałamiał swoim przepychem, fascynował niewyobrażalnym wręcz pięknem, ale dopiero nocą miasto ukazywało swą prawdziwą duszę. Taka była opinia Monique. Kiedy samolot unosił się nad miastem, obserwowała światła wysokich budynków, wieżę Eiffla oraz długie złote wstęgi oświetlonych bulwarów, oddzielających najbardziej eleganckie dzielnice, i przyszło jej na myśl, że Paryż jest także hymnem pochwalnym na cześć pozorów. Te lśniące w dole światła, przypominające diamenty, nie były niczym innym jak tylko reflektorami tysięcy samochodów mknących ulicami miasta. Ale oglądane z samolotu przypominały szlachetne kamienie.
Jacques przysłał jej wiadomość. Nie przyjedzie po nią na lotnisko, bo nagle wyskoczyło mu coś bardzo ważnego. Za to wyśle samochód.
Monique westchnęła. Od pewnego czasu zawsze pojawiały się jakieś przeszkody, zawsze miał coś bardzo ważnego do załatwienia.
Cały czas przyglądała się błyszczącemu radośnie miastu, stanowczo przeciwstawiając się kiełkującej gdzieś na dnie duszy chęci użalania się nad sobą, aż w końcu pilot poprosił pasażerów o uwagę. Samolot podchodził do lądowania. Lekko zniekształcony głos zalecił pozostanie w zapiętych pasach bezpieczeństwa do momentu otwarcia drzwi, udzielił ostatnich wskazówek poprzedzających lądowanie i zakończył krótkim sloganem: „Witamy w Paryżu”. Kiedy koła dotknęły ziemi, wokół Monique odezwały się nieśmiałe zmęczone oklaski. Odpięła pas, wyjęła torbę z luku bagażowego i ustawiła się w kolejce do wyjścia.
– Obudź się, mon amour. I tak nie pozwolę ci spać.
Monique otworzyła oczy, zrywając się gwałtownie, poczuła na sobie palce Jacques’a.
– Nie dotykaj mnie.
Mężczyzna uśmiechnął się leniwie, wstał z łóżka i poprawił krawat. Wyraz jego twarzy był nieprzenikniony.
– Jesteś zdenerwowana, chérie?
Dziewczyna przesunęła dłońmi po twarzy i zaraz potem zacisnęła je w pięści, aby opanować drżenie.
– Co robisz w moim mieszkaniu?
Jacques ponownie się uśmiechnął: włosy starannie zaczesane do tyłu, czarne przenikliwe oczy, zachowanie człowieka pewnego siebie, który wie, że ma cały świat u swych stóp. Stojąc na środku małego apartamentu, sprawiał wrażenie pana i władcy. Był stanowczy, zdecydowany, wszystko musiało zawsze iść po jego myśli.
O Boże, jaki on jest przystojny! Monique musiała się kontrolować, żeby się na niego nie rzucić. Owinęła się prześcieradłem, chwytając się tej jedynej deski ratunku. Miała nieodpartą ochotę błagać go, żeby wrócił do tego, co wcześniej poleciła mu przerwać.
– Chciałem prosić cię o wybaczenie. Nie byłem dla ciebie miły – powiedział, odpinając guzik marynarki.
– Co za wyszukany eufemizm – mruknęła Monique.
Jacques się uśmiechnął, po czym podszedł do okna i odciągnął zasłony. Wypełniające pokój słońce oświetliło jego sylwetkę. Monique zasłoniła oczy, ale prawie natychmiast przyzwyczaiła się do niespodziewanej fali światła.
– Jaka jest Florencja?
– Zabytkowa, cudowna, podupadła.
– Tak, to wspaniałe miasto. Następnym razem pojadę z tobą – powiedział tak, jakby naprawdę miał taki zamiar.
Jeśli ten związek czegoś nauczył Monique, to właśnie tego, że Jacques mówi różne rzeczy. Słowa, zdania, obietnice, o których potem po prostu zapomina. Były dla niego jedynie ozdobnikami, tak jak ubrania, które nosił, jak drogie akcesoria, jak jego elegancja. Nie było w tym nic prawdziwego, nawet jeżeli starał się, aby wypadło odwrotnie. Czasami Monique uważała go za czarodzieja, magika uczuć.
Jacques znowu się w nią wpatrywał swoimi obłudnymi oczami, które jednocześnie zniewalały i bałamuciły. Jak łatwo mu wierzyć, pomyślała Monique, łudzić się, że naprawdę jest się dla niego kimś ważnym. Zbyt uprzejmy, zbyt przystojny, przesada pod wieloma względami, w konsekwencji przesada całości.
Oddychając głęboko, zmarszczyła brwi i wyślizgnęła się z łóżka, nie zważając na pełne podziwu spojrzenie mężczyzny. Ruszyła w stronę szafy, zmuszając się do zignorowania jego pożądliwego wzroku, któremu nie była w stanie się oprzeć. Ogarniające ją pożądanie wprawiało jej ciało w drżenie. Przez chwilę czuła pokusę, aby mu uwierzyć. Może naprawdę za nią tęsknił, może chciał ją przeprosić za to, że zachował się jak ostatni drań.
Jedno spojrzenie na stolik w salonie przywróciło ją do rzeczywistości. Oba pudełeczka, które przywiozła z Florencji, były otwarte. Obok perfum wybranych przez Elenę zobaczyła blotter, we Francji zwany mouillette, drugi, zmięty, leżał na podłodze. Nadzieja słabła powoli, aż wreszcie znikła zupełnie, pozostawiając po sobie jedynie lodowatą pewność.
– Nie mogłeś poczekać do jutra? – zapytała, próbując ukryć zdenerwowanie.
– Dlaczego? Czy to by coś zmieniło? Znalazłaś to, czego chciałem. Ubierz się, wychodzimy. Trzeba to uczcić. Perfumy, które wybrałaś, są doskonałe. Jesteś genialna.
Monique pozwoliła, aby do niej podszedł. To Elena była genialna. Chciała mu to powiedzieć, kiedy przyciągnął ją do siebie, lecz słowa zamarły jej na ustach. Jacques objął ją, przesuwając niecierpliwymi dłońmi wzdłuż jej ciała.
Zamknęła oczy, nie mogąc nasycić się pieszczotami i doświadczonym dotykiem ciepłej skóry. Zalała ją fala gorąca, z ust wyrwał się jęk rozkoszy. Mężczyzna przywarł ustami do jej szyi i wtedy Monique westchnęła.
– Nie ja jestem twoim geniuszem.
Mogła spokojnie skłamać, wiedziała o tym. Elena by się nie obraziła. W końcu nie zależało jej na perfumach. Ale po co? Nie miało sensu świadome okłamywanie się, przecież pełne uwielbienia i szacunku spojrzenia, którymi obdarzał ją Jacques, byłyby w rzeczywistości owocem oszustwa. Przywłaszczyłaby sobie coś, co należało wyłącznie do Eleny.
Nie obchodziło jej to. W tej chwili zdała sobie sprawę, że to bez znaczenia. Pragnęła tego mężczyzny, pożądała go, wystarczyłoby tak niewiele, aby znowu mogła go mieć tylko dla siebie. Wystarczyłoby skłamać.
I wtedy nagle wszystko stało się jasne. Pomimo dobrych zamiarów i zapewnień o uczciwości dla niego była gotowa na wszystko.
Jacques osłupiał.
– Co ty gadasz… – wyszeptał w jej skórę, gryząc ją delikatnie w szyję.
Był najlepszy, nikt poza nim nie był w stanie sprawić, że stawała się w jednej chwili taka ciepła i wilgotna. Obietnica raju, a raczej ułuda zasłaniająca piekło była niczym w porównaniu z tym, co potrafił Jacques.
– A jeśli to prawda, jeśli poprosiłam kogoś, żeby wybrał za mnie ten zapach?
Od razu pożałowała tych słów. Powinna była milczeć i odzyskać w ten sposób jego miłość. Kiedy Jacques odsunął się, postępując dwa kroki w tył, zrozumiała, że ziarno wątpliwości zostało zasiane w umyśle kochanka. I wtedy pod tymi wszystkimi warstwami złudzeń, nadziei i kłamstw poruszyło się coś, co miało gorzki smak wstydu. Poczuła litość wobec siebie.
Czy naprawdę była zdolna posunąć się do kłamstwa, byle tylko z nią został? Czyżby naprawdę aż tak się zmieniła?
Pochyliła głowę, próbując odzyskać dumę czy raczej to, co z niej zostało. Wciągnęła powietrze i znów poczuła, jak zalewa ją delikatny słodki zapach szarej ambry. Ale tym razem nie doświadczyła znajomego drżenia, nie zobaczyła morza, nie poczuła ciepła słońca.
Zdecydowanym gestem związała włosy w koński ogon. Z zapartym tchem, nie patrząc na niego, ruszyła w stronę łazienki.
– Wychodząc, zostaw klucz na stoliku przy drzwiach. Następnym razem, kiedy pojawisz się w moim mieszkaniu bez zaproszenia, wezwę policję.
Nie czekając na odpowiedź Jacques’a, zamknęła za sobą drzwi.
Trochę to trwało, ale po wyjściu z łazienki poczuła się znowu spokojna.
Nie musiała się upewniać, że Jacques’a już nie ma w mieszkaniu. Wyczuwała jego nieobecność.
Pozwoliła, aby kiełkująca w niej złość wydostała się na powierzchnię, i przyjęła ją prawie z radością, by z jej pomocą usunąć Jacques’a i jego głupie pieszczoty z tego patetycznego zakamarka duszy, gdzie skrywały się jej marzenia.
– Idź do diabła – zaklęła na widok wiadomości zostawionej na łóżku. Zmięła kartkę i rzuciła ją na parkiet. – Nie mam najmniejszego zamiaru do ciebie dzwonić.
Mogła się założyć, że zabrał jedne i drugie perfumy. Jacques był typem, który nigdy nie zamykał za sobą drzwi, zawsze zostawiając sobie możliwość powrotu. Esencja hinduskiej kreatorki, którą wybrała Elena, była tym, czego szukał, ale także drugi zapach, zaproponowany przez nią, nie był najgorszą alternatywą. Monique była na tyle doświadczoną perfumiarką, że zdawała sobie sprawę z jego wartości.
Wystrój jej mieszkania, urządzonego w doskonałym minimalistycznym stylu, kontrastował z elegancją wyszukanych ubrań znajdujących się w zabytkowej szafie z różanego drewna. Wybrała jedwabną sukienkę w odcieniu butelkowej zieleni, a do tego fioletowy sweter z cienkiej wełny. Delikatny makijaż i związane włosy. Powinnam je obciąć, pomyślała. Ale od dawna nie mogła się zdecydować, była w tym podobna do Eleny. Obie były mocno przywiązane do rzeczy, które od zawsze stanowiły ich integralną część.
Musi zadzwonić do przyjaciółki, opowiedzieć jej o swoim kochanku, o tym, że jej rewelacyjny instynkt trafił w sedno.
Czy się jej to podobało, czy nie, Elena miała talent. Od zawsze. Miała nawet coś więcej: umiała wydobywać z zapachów emocje i opisywać je. Dla Eleny zmysł węchu był tym, czym dla reszty ludzkości wzrok. To, że nie chciała przyjąć tego do wiadomości, że odrzucała ten specjalny dar, to już była inna para kaloszy.
Monique odetchnęła kilka razy głęboko, przed wyjściem spojrzała w lustro i wzięła torebkę, do której kiedyś włożyła tę wizytówkę. Tekturowy kartonik w kolorze głębokiej kości słoniowej, o przyjemnym intensywnym zapachu. Poczuła woń mchu z drzewa sandałowego. Głębsza nuta była gorzka, przywodziła na myśl jakąś drzewną esencję. Zastanawiała się przez chwilę, próbując ją zidentyfikować. Nie miało to większego znaczenia, zrezygnowała więc, ograniczając się jedynie do rozkoszowania się niesamowitą gamą zapachu, którą oferował ten fascynujący mélange.
Alain Le Notre z maison La Fougérie był eleganckim mężczyzną z klasą i złożył jej niezłą propozycję. A teraz przyszedł czas, żeby sprawdzić, czy opłacałoby się jej pomyśleć o zmianie pracy.