Jaśmin. Kwiat nocy, który dzieli się swoim zapachem tylko o świcie i o zachodzie słońca. Upajający, gorący, przywołuje na myśl magiczny świat i zaciera granice pomiędzy nim a rzeczywistością. Zapewnia dobre samopoczucie i poczucie szczęścia. Bardzo zmysłowy, łatwo się łączy z innymi esencjami. Skrywa zmysłowość w małych śnieżnobiałych płatkach, a zerwanie go to jedynie początek.
Motor mknął w noc z oszałamiającą prędkością. Droga była ciemna, a asfalt śliski po ulewnym deszczu. Nagle ogłuszający dźwięk klaksonu ciężarówki rozdarł ciszę.
Zlany potem Cail rzucał się we śnie. Jego palce zaciskały się kurczowo na prześcieradle. Niewiele pamiętał z wypadku, ale tego skurczu w żołądku nie mógł zapomnieć. Pozostałe wspomnienia przechowywał w głowie i w sercu. Zanurzony w nich próbował oddychać, desperacko szukając czegoś, co pozwoliłoby mu na chwilę wytchnienia, zapewniłoby odpoczynek niezbędny przynajmniej do odzyskania sił.
„Zapach ziemi i róż”. Te słowa przedzierały się przez mgliste warstwy snu, wśród ciemności i męczarni. Uchwycił się ich mocno, próbując przypomnieć sobie twarz kobiety, która je wypowiedziała, i zaczął wypływać na powierzchnię.
Zerwał się raptownie i usiadł na łóżku zdyszany, z oddechem uwięzionym między zębami i palącym gardłem. Koncentrując wzrok na otaczających go sprzętach, zrozumiał, że znajduje się w swojej sypialni, w mieszkaniu w paryskiej dzielnicy Marais. Poczuł ogarniające go uczucie ulgi. To był tylko sen, koszmarny sen. Powoli zaczął dochodzić do siebie. Przetarł dłońmi twarz i wstał z łóżka.
John natychmiast znalazł się obok niego. Cail pogłaskał psa po grzbiecie, a potem położył mu rękę na głowie.
– Gdybym nie pozwolił jej prowadzić, nic by się nie stało – szepnął.
Ale to nie była prawda i dobrze o tym wiedział. Gdyby na miejscu jego dziewczyny Juliette znajdował się on, i tak doszłoby do tego wypadku. Ciężarówka uderzyłaby w niego z całą siłą, ale Juliette prawdopodobnie by ocalała. Właśnie ta myśl tak go dręczyła. Opuszkami palców przesunął po bliźnie szpecącej prawą stronę jego twarzy.
Wyszedł na taras bez koszuli i poczuł na skórze zimne poranne powietrze. Podszedł do drzwi prowadzących na schody, otworzył je i sprawdził zamek. Musi przy okazji wejść do sklepu z wyrobami metalowymi i kupić nowy, jak obiecał swojej sąsiadce. Przynajmniej nie znajdzie jej znowu niespodziewanie w swoim mieszkaniu. Był na tyle szczery ze sobą, by przyznać, że było to nawet miłe. Ale nie oznaczało jeszcze, że chce, aby obce osoby kręciły się po jego domu. Ostatecznie było mu dobrze samemu i nie zamierzał tego zmieniać.
Mdłości za nic na świecie nie chciały ustąpić. Elena wciągnęła powoli rześkie poranne powietrze, nadgryzła niechętnie koniec rogalika i odczekała jeszcze kilka minut.
Bezsenność, mdłości, zmęczenie: czuła się strzępem człowieka. Wreszcie blokujący jej gardło uścisk nieco zelżał i pozwolił jej wstać od stolika, przy którym jadła śniadanie. Ruchem ręki pożegnała Antonia i jego żonę, przeszła na drugą stronę ulicy i spojrzała na zegarek. W drodze do pracy chciała mieć trochę czasu dla siebie. Lubiła spacerować ulicami Paryża. Mogłaby poprosić Caila, żeby przygotował dla niej jakąś interesującą trasę. Tak naprawdę mogła o to poprosić także Monique, która natychmiast zaoferowałaby jej swoje towarzystwo, lecz nie miała na to ochoty. Natomiast pociągała ją sama myśl o spacerze z Cailem. Tymczasem szła dalej, obserwując zabudowania. Jaka piękna była ta część Paryża! Zostawiła za plecami rue Saint-Honoré i po chwili mogła już podziwiać ogromną kolumnę zdobiącą środek place Vendôme, stamtąd skierowała się prosto w kierunku portyku. Weszła do sklepu i zaczęła rozglądać się wokoło w poszukiwaniu Philippe’a.
Czy to możliwe, że nikt poza nią nie czuje, jaki przenikliwy i impertynencki jest ten zapach? Zmarszczyła nos w nadziei, że zdoła się jak najszybciej przyzwyczaić do tej ciężkiej woni. Musi się nauczyć nie zwracać na nią uwagi.
– No, jest pani nareszcie – przywitał ją Philippe, podnosząc głowę znad stolika, na którym ustawił rząd srebrnych flakonów.
– Polecił mi pan przyjść na dziewiątą – usprawiedliwiła się, spoglądając na stojący na półce kryształowy zegar.
Mężczyzna utkwił w niej wzrok.
– Personel przychodzi do pracy na godzinę przed otwarciem sklepu, proszę to sobie zapamiętać.
Tę wiadomość wcześniej zachował jednak dla siebie.
– Nie wiedziałam – odpowiedziała.
– Proszę się zatem lepiej poinformować. Wymagam od pracowników maksymalnego zaangażowania; jeżeli chce pani z nami zostać, musi się pani dostosować.
Elena już miała odpowiedź na końcu języka, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. Przełknęła pchające się jej na usta przekleństwo i zacisnęła ze złością zęby.
Na widok idącej w ich kierunku kobiety Philippe odchrząknął.
– To Claudine – przedstawił około trzydziestopięcioletnią blondynkę o wyrazie twarzy sfinksa.
– Bonjour, madame – przywitała się Elena.
Kobieta odpowiedziała skinieniem głowy. Lekki uśmiech wystawiony na widok publiczny nie zmienił się ani odrobinę. Przypominała Elenie Giocondę. Jasne, że nie spodziewała się serdecznego przyjęcia, wystarczyłby jakiś znak życia, tymczasem Claudine pozostała w stanie czujnego odrętwienia. Jej uśmiech był doskonale spreparowany, zupełnie bez wyrazu, tak jak bezosobowe były perfumy, których używała. Elena prawie ich nie czuła i nie chodziło o to, że były lekkie czy delikatne, po prostu znikały w intensywnej woni, którą roztaczał Narcissus, rozpływając się w niej. Spróbowała się skupić. Poczuła przenikliwą miękką nutę benzoesu, potem kadzidłowiec oraz inne drzewne i piżmowe esencje. A wszystko to otoczone aurą dymu, który równoważył składniki w niezwykle oryginalny sposób, podkreślając wyjątkowy charakter kompozycji. Zapach był stanowczy, lśniący, ale jednocześnie odległy. Jak perfumy używane poprzedniego dnia albo przed wejściem pod prysznic.
Prada, ta kobieta używała zapachu Benjoin produkowanego przez Pradę, lecz teraz ukryła go pod czymś, co mieszało się z zapachem sklepu, i – Elena mogłaby się założyć – pochodziło z ich własnej kolekcji. To było jak obraz przykryty innym malowidłem. Ta decyzja wydała jej się co najmniej dziwna, przecież każdy ma prawo używać swoich ulubionych perfum, jaki sens ma takie staranne ukrywanie preferencji? A może w Narcissusie nie jest dobrze widziane korzystanie z kreacji firmowanych przez innych producentów? Czy to możliwe? Będę musiała się dowiedzieć, pomyślała.
– Dzisiaj będzie pani z nią pracowała – ciągnął Philippe. – Powtarzam, proszę stosować się do wszystkich jej zaleceń – zakończył i wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenie z Claudine, kontynuował obchód sklepu, zatrzymując się przy niektórych regałach.
W końcu posąg się poruszył i odwróciwszy się w stronę Eleny, spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem. Niebieskie oczy Claudine upstrzone zielonymi plamkami były lodowate.
– Mówi pani dobrze po francusku?
– Tak – odpowiedziała spokojnie Elena.
– Świetnie, nienawidzę powtarzać dwa razy. Proszę iść za mną, uważać na wszystko i niczego nie dotykać.
Nieźle się zaczyna, pomyślała Elena. Westchnęła i doszła do wniosku, że w pewnych miejscach uprzejmość i miłe zachowanie są kwestią wyboru.
– Oczywiście – powiedziała tylko.
Gioconda nie okazała się wcale taka zła. Bez wahania w niezwykle pedantyczny sposób pokazała jej miejsca przeznaczone dla poszczególnych perfum, zaprowadziła ją do wszystkich pomieszczeń, wyjaśniła, na czym będą polegać jej obowiązki, wymieniła obowiązujące w sklepie zasady, zarówno oficjalne, jak i te nie mniej ważne, a znane jedynie wtajemniczonym, wreszcie zaprowadziła ją do laboratorium.
– Tu można wejść jedynie na wyraźne zaproszenie – powiedziała, zatrzymując się na progu.
– Logiczne.
Claudine przyjrzała się Elenie i nie mogąc nic wyczytać z wyrazu jej twarzy, zaciekawiona uniosła brwi i spytała:
– Pracowała pani kiedyś w laboratorium?
– Tak.
Kobieta przyglądała jej się przez dłuższą chwilę.
– Szkoła florencka, zgadza się?
– Między innymi – odpowiedziała wymijająco Elena.
– Może mi pani powiedzieć coś więcej?
Ten nagły przejaw zainteresowania wprawił ją w zakłopotanie. I co teraz? Prawdopodobnie byłoby lepiej zachować skromność w obecności Claudine, ale duma wynikająca z rodzinnych i osobistych doświadczeń dawała o sobie znać w najbardziej nieodpowiednich momentach. Nie było sensu ukrywać prawdy. Oczywiście musiała uważać, by nie wyjawić, że swoje pierwsze perfumy stworzyła pod okiem babci już w wieku dwunastu lat. To lepiej będzie zachować dla siebie.
– Zaczęłam naukę w Grasse, poznałam wszystkie etapy produkcji: uprawę, ekstrakcję aż do stworzenia ostatecznej wersji kompozycji zapachowej. We Florencji skończyłam studia i potem doskonaliłam technikę.
Jeśli słowa Eleny zrobiły na kobiecie wrażenie, nie dała tego po sobie poznać. Ograniczyła się jedynie do skinienia głową i lekkiego uśmiechu.
– Będzie pani miała okazję wykazać się swoimi umiejętnościami. Niektórzy klienci wolą oryginalne kompozycje przygotowane specjalnie na życzenie; z reguły zmieniamy wtedy któryś ze składników już sprawdzonych perfum. Zobaczę panią w akcji.
Elena poczuła skurcz w sercu. A więc to tylko kwestia czasu i będzie mogła zajmować się przygotowywaniem kompozycji dla Narcissusa.
– Proszę za mną, dzisiaj będziemy zajmować się klientami. Niech pani uważa na wszystko i w żadnym wypadku proszę mi nie przerywać. Czy to jasne?
Elena przytaknęła.
Claudine mówiła dalej, a ona przez chwilę udawała nawet, że słucha, ale jej myśli były zbyt zaprzątnięte tą radosną wiadomością, by mogła się skoncentrować na rzeczach, które doskonale znała. W końcu kobieta wskazała jej miejsce i poszła przygotować się na przyjęcie pierwszych klientów.
Tego ranka w sklepie panował duży ruch. Wszyscy pracownicy perfumerii byli bardzo zajęci. Elena zapoznawszy się z większością zapachów stworzonych przez Jacques’a, zbliżyła się do lady, trzymając się jednak nieco na uboczu. Claudine była zajęta obsługiwaniem starszego mężczyzny, który zażyczył sobie czegoś specjalnego. Był wyraźnie poirytowany i zaciskał sękate palce na gałce luksusowej laski używanej podczas spaceru.
– Nie, nie podoba mi się. Pachnie starzyzną, przypomina mi naftalinę, o święci Pańscy! – krzyknął oburzony.
Claudine nie przestawała uśmiechać się uprzejmie.
– Mogłabym polecić delikatniejszy mélange, jeśli pan sobie życzy. Co by pan powiedział, gdybyśmy dodali nutę drzewa sandałowego?
Mężczyzna wykrzywił usta.
– A skąd mam wiedzieć, jeśli nie mogę powąchać?
Stał nadąsany przy ladzie, oczy mu błyszczały, a na twarzy malowało się rozczarowanie. Na blacie leżało z dziesięć zużytych blotterów. Uśmiech Claudine zaczynał powoli wskazywać na pierwsze ślady rezygnacji.
– Zapewniono mnie, że będziecie w stanie zaspokoić moje potrzeby. Oczywista przesada. Dlaczego miałbym tracić u was czas?
Mówił podniesionym głosem i kilku zaciekawionych klientów odwróciło się w jego kierunku.
Claudine się skrzywiła.
– Proszę mi powiedzieć, czego konkretnie pan sobie życzy.
– Nie słuchała mnie pani do tej pory? Potrzebuję nowych perfum, nie chcę znowu tego samego zapachu.
– Każda z tych kompozycji – zaczęła Claudine wskazując na szereg buteleczek ustawionych na ladzie – odpowiada pańskiemu opisowi. Czy życzy pan sobie jeszcze raz je wypróbować?
Starszy pan przymknął oczy.
– Czy sugeruje pani, że nie wiem, czego chcę?
Delikatne nozdrza kobiety rozszerzyły się, zdała sobie sprawę, że stąpa po grząskim gruncie.
– Proszę o chwilę cierpliwości – powiedziała.
Elena przyglądała się tej scenie z niewielkiej odległości. Mężczyzna ubrany był nieco oryginalnie, lecz elegancko. Był zdenerwowany, co chwila dotykał palcami fularu, aby go poluzować. Rozglądał się wokoło, skupiał całą uwagę na perfumach i w jego spojrzeniu koncentrowała się potrzeba nowości: druga młodość, coś co mogłoby ukryć podeszły wiek, dodać wiary we własne możliwości. Ludzie dokonywali tego rodzaju wyborów, próbowali zatrzymać czas, łudząc się, że pomogą im w tym małe cuda… takie jak nowa miłość. Elena nie miała pojęcia, skąd jej to przyszło do głowy, ale jeśli to była prawda, jeśli ten starzec naprawdę pożądał zmiany, chciał zrobić na kimś wrażenie, wydać się na nowo atrakcyjny, ona wiedziałaby, jak go zadowolić.
– Proszę powąchać, jestem pewna, że się panu spodoba – powiedziała Claudine, podając mu nowy blotter.
Mężczyzna obrzucił ją nieufnym spojrzeniem, zbliżył pasek testowy do nosa, po czym zmarszczył brwi.
– Uważa mnie pani za młokosa? Naprawdę myśli pani, że mógłbym pokazać się w towarzystwie, roztaczając wokół taką… woń? – oburzył się.
Elena dostrzegła, jak dłoń Claudine zaciska się w pięść, a jej spojrzenie staje się zimne jak lód.
– Jeżeli będzie pan tak łaskawy i zaczeka jeszcze chwilę, spróbuję znaleźć dla pana coś odpowiedniego.
Przechodząc obok Eleny, była sina ze złości, lecz sztuczny uśmiech nie znikał z jej twarzy, przyklejony na stałe jak pieczątka na kopercie. O cholera, pomyślała Elena, to dopiero prawdziwy profesjonalizm! Ale Claudine naprawdę straciła cierpliwość i zajęła się innym klientem, który prosił o różaną wodę perfumowaną.
Tymczasem starzec się opanował, złość mu przeszła, pozostało jedynie głębokie palące rozczarowanie, które miało niewiele wspólnego z wyborem perfum. Oznaczało niemoc, było desperacką próbą zatrzymania mijającego nieubłaganie czasu i nadzieją na jeszcze jedną szansę.
– Czy mogę zapytać, jakich perfum używał pan dotychczas? – zapytała Elena, podchodząc do niego. Claudine zakazała jej się wtrącać, ale nie mówiła nic na temat rozmów z klientami, teoretycznie więc nie łamała żadnej z zasad.
Widząc, że mężczyzna pogrążył się w myślach, łagodnym głosem powtórzyła pytanie. Podniósł gwałtownie głowę, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej obecności.
Elena nieco zakłopotana wyciągnęła rękę.
– Nazywam się Elena Rossini. – Jej babcia zawsze przedstawiała się klientom.
– Jean-Baptiste Lagose – odpowiedział. I zamiast uścisnąć jej dłoń, ujął ją w swoje i pochylił się, całując ją jak przystało na prawdziwego dżentelmena z minionej epoki.
Skóra, labdanum, bergamotka, przemknęło jej przez myśl, kiedy się zbliżył, prawie ocierając się o nią. Silny, a jednocześnie wyrafinowany zapach z wyczuwalnym w nucie bazy piżmowym aromatem. Jean-Baptiste stanął jej nagle przed oczami, widziała, jak obserwuje karuzelę życia, na którą nie zdążył już wsiąść. Czuła jego strach, instynktowną pogardę ukrytą pod warstwami tęsknoty. Czuła jego silne pragnienie, żeby znowu stać się częścią życia.
– Jest pani ekspedientką? – zapytał.
Elena przytaknęła.
– Tak, to mój pierwszy dzień w pracy.
Rozglądając się wokół, starzec natrafił na spojrzenie Claudine i odwrócił się do Eleny.
– Tamta zołza to pani szefowa? – Był tak rozgoryczony, że nie zwracał uwagi na maniery, nie próbował nawet ukryć gestu, wskazując Claudine.
– W pewnym sensie.
– Biedactwo – stwierdził, kręcąc głową. Zacisnął usta, rzucając kolejne nieprzyjazne spojrzenie w kierunku Claudine. – Niektóre osoby są z natury nieprzyjemne w obyciu, nie muszą się wcale starać.
Elena też tak sobie pomyślała. Ale byłoby nie na miejscu, gdyby zaczęła dzielić się swoimi spostrzeżeniami z klientem, postanowiła więc skierować rozmowę na bezpieczne tory.
– Używa pan Chypre, to bardzo miły zapach, ale jak dobrze rozumiem, chciałby pan spróbować czegoś nowego.
Niespodziewanie Jean-Baptiste zrezygnował z całej swej wojowniczości.
– Właśnie tak. Chciałbym kompozycji z charakterem, czegoś zdecydowanego, a jednocześnie oryginalnego. A tamta… hm… nic nie rozumie, wcale mnie nie słucha.
Elena pomyślała o innej wersji perfum szyprowych. Oczywiście był to klasyczny zapach na bazie mchu z kory dębowej, ale można go nieco odświeżyć, dodając cytrynowej lub wetyweriowej nuty, co uczyni go bardziej harmonijnym i rześkim. Pasowałyby do niego takie perfumy. Sądząc po ubiorze, miał sprecyzowany niekonwencjonalny gust: granatowa marynarka, niebieskie spodnie w prążki, czerwony fular, na palcu serdecznym prawej ręki złoty sygnet wysadzany diamentami. Nie okazywał ani odrobiny nieśmiałości, jedynie determinację, wyznaczył sobie ściśle określony cel i zamierzał go zrealizować. Nowe perfumy miały być środkiem do jego osiągnięcia, a o ważności projektu świadczył fakt, że postanowił zająć się wyborem zapachu osobiście.
– Może zechciałby pan jeszcze raz powąchać próbki? Możemy je zmodyfikować według pańskich preferencji – zaproponowała Elena, która potrzebowała czasu, aby skonsultować się z Claudine. Była przekonana, że sklep dysponuje nową wersją perfum szyprowych: ostatecznie Montier był profesjonalistą, nie pozwoliłby, aby w jego asortymencie zabrakło powszechnie bardzo cenionej klasycznej kompozycji.
Jean-Baptiste spochmurniał i Elena przez chwilę obawiała się, że jej odmówi. Spojrzała na Claudine, a potem znowu przeniosła wzrok na niego. Może widząc zakłopotanie na twarzy dziewczyny albo po prostu chcąc zrobić na złość wiedźmie, która potraktowała go tak obcesowo, Jean-Baptiste wyciągnął rękę i skupił się na wąchaniu jednego z pasków.
– Zaraz wracam – powiedziała Elena z uśmiechem ulgi na ustach.
– Proszę się nie spieszyć, moja droga – odpowiedział.
Podszedłszy do Claudine, wyjaśniła, o jaki zapach jej chodzi:
– Czy mamy kompozycję, która w nucie głowy opiera się na esencji z neroli, czerwonym grejpfrucie lub cytrynie, w nucie serca ma jaśmin, gardenię, magnolię lub podobny kwiatowy mélange, a poza tym ambrę, drzewo sandałowe lub piżmo? Na przykład wetyweria byłaby doskonała…
Claudine się zastanowiła.
– Tak, to perfumy szyprowe, mamy coś, co odpowiada pani opisowi. Jest w nich chyba też skóra.
To przekroczyło oczekiwania Eleny. Skóra była pradawnym silnym męskim aromatem.
– Wspaniale.
Claudine nie odwzajemniając uśmiechu, wzięła się natychmiast do pracy. Nie sprzedawali zbyt często tego typu perfum, były zbyt zdecydowane, bogate, oryginalne, odpowiednie dla ludzi o bardzo silnej osobowości, skierowane raczej do kobiet. Ale przy odpowiednio dobranych składnikach w dopasowanych personalnie kompozycjach miały stuprocentowo męski charakter. Dlaczego nie? Propozycja Eleny mogła okazać się trafna. Claudine sprawdziła w katalogu, odnalazła odpowiedni produkt i wróciła do klienta.
Elena towarzyszyła jej w pewnym oddaleniu. Jean-Baptiste był ciągle obrażony. Kiedy Claudine podawała mu blotter, udawał, że patrzy w inną stronę.
Kobieta zacisnęła usta.
– Mademoiselle, czy byłaby pani uprzejma zająć się naszym klientem?
Mężczyzna demonstracyjnie ją ignorował, zaciskając mocno szczęki i obrzucając ją krzywym spojrzeniem.
– Eleno, zastąp mnie, proszę, Philippe potrzebuje mojej pomocy – szepnęła Claudine, posyłając jej porozumiewawcze spojrzenie.
Kiedy odeszła, Jean-Baptiste zwrócił wreszcie uwagę na pasek testowy.
– Czy to na jakąś ważną okazję? – zainteresowała się Elena.
Starszy pan chwycił papierek końcami palców i zbliżył go do nosa.
– Tak, na bardzo ważną – wyszeptał.
– Proszę spokojnie wąchać i pomyśleć o tym, co chciałby pan, by się wydarzyło. Czy pańskie emocje są pozytywne, czy też czegoś jeszcze brakuje?
Wypełnił zalecenia w skupieniu, prawie z namaszczeniem, a po chwili zaczął opowiadać.
– Zerwaliśmy ze sobą w złości, bez powodu. Byliśmy tacy młodzi i dumni. Teraz… wszystko się zmieniło. Ja nigdy się nie ożeniłem, a ona owdowiała. – Poruszał delikatnie paskiem nasączonym perfumami.
Elena słuchała tej historii zafascynowana.
– To nie była jedyna kobieta, którą kochałem, ale przez nią cierpiałem najbardziej. I przez wszystkie te lata tkwiła w moich myślach z zadziwiającą wprost zawziętością. – Przerwał na chwilę, poruszając papierkiem. – Jej upór doprowadza mnie do szału – stwierdził, marszcząc brwi. – Ale kiedy się uśmiechała… kiedy się uśmiecha, oczy jej zaczynają błyszczeć, spojrzenie zostawia ślad w sercu i na duszy. Mimo upływu lat jest ciągle taka piękna. Dla mnie najpiękniejsza. – Powąchał ponownie perfumy. – Przypominają mi ogród pełen nie tylko kwiatów, ale i innych roślin. Wydaje mi się, że słyszę płynącą wodę, czuję cytrynę… a może to pomarańcza? Pewnego razu pojechaliśmy razem do gaju drzew cytrusowych. To był cudowny dzień, cały czas się śmialiśmy, tacy byliśmy wtedy szczęśliwi. Ale potem musieliśmy wrócić do miasta.
Zanurzył się w swoich wspomnieniach, a stało się to dzięki tym perfumom. Elena nie mogła oderwać od niego wzroku, oczy jej zalśniły pod wpływem wzruszenia.
– Była pani kiedyś zakochana, mademoiselle?
– Nie… nie sądzę – szepnęła po dłuższej chwili.
Spojrzał na nią nieco dziwnie.
– Niech się pani nie przejmuje, jest pani ładna, miła. Szybko znajdzie pani odpowiedniego mężczyznę. Smutno, kiedy jest się samotnym, mademoiselle – dodał – duma tylko pozornie rozgrzewa, z biegiem czasu staje się lodowatą towarzyszką. Niech pani spróbuje podążać za głosem serca.
Niespodziewanie Elena poczuła potrzebę wyznania komuś, że jej serce bije mocniej w obecności pewnego nietuzinkowego mężczyzny, którego spotkała zaledwie dwa razy, i to po ciemku. Nie wiedziała nawet, jak dokładnie wygląda. Ale znała doskonale jego zapach. Poczuła niepokój w żołądku, ale natychmiast odsunęła od siebie te myśli, poświęcając całą swą uwagę starszemu panu.
– To znaczy… byłam kiedyś zaręczona – pospieszyła z wyjaśnieniem. – Ale on… on wolał… to się skończyło – powiedziała ze wzrokiem wbitym w gładką powierzchnię lady.
Jean-Baptiste milczał, po chwili wyciągnął rękę i położył ją na dłoni dziewczyny.
– To jakiś idiota, jestem tego pewien. Niech się pani nie martwi, ma chère, życie dostarcza możliwości, Bóg otwiera przed nami wiele drzwi, ale to człowiek ma zawsze ostatnie słowo we wszystkich sprawach.
– Tak – przytaknęła nie do końca przekonana Elena.
– Bardzo mi się podoba ten zapach – ciągnął. – Przypomina mi przeszłość, ale zawiera też nutę nowości, nadzieję, powiedziałbym. Wie pani, że życie nie ma sensu, kiedy zabraknie nadziei, mademoiselle?
Oczywiście, że wiedziała. To dlatego prawie bez zastanowienia zdecydowała się na przeprowadzkę do Paryża, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że nie będzie jej łatwo. Więc dlaczego znowu miała ściśnięte gardło? I jeszcze te głupie łzy cisnące się do oczu? Powstrzymywała je jedynie siłą woli, zmuszając się jednocześnie do uśmiechu.
– Uczę się – odpowiedziała.
Jean-Baptiste się uśmiechnął.
– Dobra z pani dziewczyna. Proszę mi dać flakonik tych perfum, ale podkreślam, niezbyt duży, żebym miał dobry pretekst do powrotu.
Mrugnął do niej porozumiewawczo i Elena zrozumiała, że w młodości musiał być z niego niezły kobieciarz. Ciekawe, co też miałaby do powiedzenia na ten temat tajemnicza kobieta, dla której zdecydował się zmienić perfumy, co takiego nie dawało jej zapomnieć o dawnych czasach i przekonało ją, żeby po raz drugi spróbować z nim szczęścia.
To nie była jedyna transakcja, którą tego dnia Elena zakończyła sukcesem. Pod czujnym, choć dyskretnym okiem Claudine zajmowała się też innymi klientami i udało jej się zrealizować jeszcze dwa poważne zamówienia.
Wracając do domu, zmęczona, ale bardzo zadowolona, próbowała sobie przypomnieć, co wie o łączeniu składników, i była zdenerwowana.
Zalewały ją emocje klientów, słyszała, jak do niej mówią. Chciała się im przeciwstawić, oddalić je od siebie raczej z przyzwyczajenia niż z jakiegoś konkretnego powodu. Ale udało im się przełamać jej opór i były obok jak ptaki siedzące na gałęzi, nawet na moment nie spuszczały z niej wzroku. Czuła ich pragnienia, ale przede wszystkim chciała je zaspokajać. Wiedziała, jak tego dokonać, umiała to robić lepiej niż cokolwiek innego na świecie.
I jednocześnie była przerażona. Bała się swoich zdolności, bała się, że obsesje dotykające przedstawicielek rodziny Rossini ujawnią się w niej, tak jak kiedyś się ujawniły w jej babci i matce.
Jej poprzedniczki porzuciły wszystko dla perfum. Czy ona będzie w stanie zachować równowagę, wejść w świat zapachów, nie stając się jego niewolnicą?
Nie wiedziała tego, a raczej nie była pewna. Tego dnia czuła się naprawdę wspaniale: praca w sklepie, oferowanie klientom węchowej rzeczywistości oraz wizji sprawiły jej wiele przyjemności. A prawdę mówiąc, podarowały jej coś o wiele ważniejszego: nadały sens jej życiu.
Weszła na dziedziniec i zatopiona w myślach, nie rozglądając się wokoło, dobrnęła do drzwi. Wyjęła klucze z torebki i włożyła do zamka.
– Cześć, Eleno.
Cail. To imię torowało sobie drogę wśród gmatwaniny myśli i uczuć, które się w niej kotłowały. Uniosła głowę i zobaczyła go, stał kilka metrów dalej oparty plecami o ścianę. Spływające nań światło lampy podkreślało ostre rysy jego twarzy. Miał niebieskie oczy, ciemne i głębokie, oraz kasztanowe włosy przeplatane rudymi kosmykami.
Poczuła ukłucie w sercu i nagle, jakby na sam jego widok, jej myśli stały się jasne i uporządkowane.
– Nareszcie spotykamy się, kiedy jest jasno – zwróciła się do niego z uśmiechem.
Cail niespodziewanie spochmurniał. Płynnym ruchem oderwał się od ściany i zrobił kilka kroków w tył, nie spuszczając z dziewczyny wzroku. Nie wydawał się już taki spokojny i opanowany. Ręce wcisnął w kieszenie skórzanej kurtki, a w jego oczach pojawiła się obawa i podejrzliwość.
Uśmiech zniknął z twarzy Eleny. Co mu się do cholery stało? Kolejna niespodziewana zmiana nastroju… Przecież nie chciała w żaden sposób go urazić.
Skupiła się na zamku, próbując przekręcić tkwiący w nim klucz, niestety bez rezultatu.
Spróbowała raz jeszcze, klucz ani drgnął.
– A niech to! – zdenerwowała się, wymierzając kopniaka w oporne drzwi.
– Daj, ja to zrobię – powiedział Cail, zbliżając się niechętnie.
Elena spiorunowała go wzrokiem.
– Jesteś pewien, że możesz podejść bliżej?
Zmarszczył brwi i spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Potem rozejrzał się wkoło i odpowiedział:
– Czasem ludzie robią się nerwowi, jeśli za bardzo się zbliżę.
– Chyba żartujesz?
Ale on wcale nie wyglądał na kogoś, kto ma ochotę na żarty. Stał przed nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i chmurnym spojrzeniem.
Elena pokręciła głową.
– A poza tym prawie się nie znamy, nie musisz się przede mną tłumaczyć.
Podświadomie wyczuła, że się zbliżył, usłyszała, jak wstrzymuje oddech. Przeszło jej przez myśl, żeby zachować się tak samo nieuprzejmie i odsunąć się, ale zdała sobie sprawę, że nie ma na to najmniejszej ochoty. Była zbyt zmęczona, żeby się z nim przekomarzać. Odetchnęła głęboko i fala złości, która ją przed chwilą ogarnęła, ustąpiła bez śladu.
Ponownie poczuła jego zapach, zmieniony pod wpływem targających nim uczuć niepokoju i przykrości.
Ze wzrokiem utkwionym w oporne drzwi przesunęła się, robiąc mu miejsce.
– Nie wiem, co mnie napadło. No dobra, spróbuj otworzyć.
Cail bez słowa chwycił jedną ręką klamkę i pociągnął do siebie, a drugą przekręcił klucz. Rozdzielił ich suchy dźwięk otwierającego się zamka.
– Udało się – powiedział, popychając drzwi.
Elena popatrzyła na niego i weszła do sieni.
– Wejdź do środka, napijemy się kawy.
Cail nadal milczał z uporem, wciskając ręce w kieszenie. Dziewczyna natychmiast pożałowała zaproszenia. Jaka jestem głupia, pomyślała. Przecież widać na odległość, że on wcale nie ma ochoty na moje towarzystwo.
– OK, nie ma sprawy. Do zobaczenia. I dziękuję za pomoc – mruknęła.
– Wolałbym herbatę. – Głos Caila zadudnił głębokim echem, kładąc kres wszystkim niefortunnym domysłom. Przycisnął kontakt i zapalił światło. – Masz herbatę? – zapytał, patrząc jej prosto w oczy. – Jeśli nie, to nic nie szkodzi, ja mam.
Wszystko wskazywało na to, że jednak wypiją razem herbatę, a poza tym nie wydawał się już wcale wrogo nastawiony. Muszę się odprężyć, pomyślała Elena. Nie ma sensu szukać dziury w całym. Uśmiechnęła się słabo, ciągle jeszcze nieco oszołomiona. Potem pokiwała głową.
– Nie, w porządku, mam chyba kilka torebek.
Wydawało się, że mężczyzna zamierza coś powiedzieć, ale zrezygnował i ruszył w kierunku drzwi prowadzących do jej mieszkania.
– Dasz mi klucze? – zapytała, wyciągając otwartą dłoń.
– Ja otworzę – zaoferował się Cail. Nie uśmiechał się, lecz czekał cierpliwie na jej pozwolenie.
Nie mogąc oderwać wzroku od jego oczu, Elena na półświadomie wyraziła zgodę.
– Dobrze, otwórz.
Zajęło mu to zaledwie moment, otworzył drzwi na oścież i odsunął się, pozwalając jej przejść. Nieco zakłopotana weszła do środka. Nie rozumiała tego, była jednak pewna, że coś się między nimi wydarzyło.
Przeszła obok niego ze wzrokiem utkwionym w podłogę, odczuwając prawie namacalnie jego obecność i zapach, a potem ruszyła szybko w stronę prowadzących na górę schodów.
– Nigdy nie byłem w tym mieszkaniu – powiedział Cail, rozglądając się ciekawie wokoło. – Jest bardzo interesujące, zachowało w całości swój pierwotny charakter. – Wyciągnął rękę, wskazując na łuki wspierające się na grubych kamiennych murach. – Widzisz, jakie jest wysokie? Tu trzymano powozy. A na górze znajdowały się pomieszczenia dla służby.
Kontynuował, skupiając się na szczegółowym opisie oryginalnej struktury architektonicznej budynku. Sprawił, że powoli pomieszczenia zaczęły nabierać życia i nagle otaczające ich ściany zrzuciły z siebie wilgotną warstwę i odzyskały dawny splendor.
– Szkoda, że parter jest w takim stanie – zakończył.
Zatrzymała się na pierwszym schodku i patrzyła na niego urzeczona.
– Gdyby mieszkanie było moje, wyremontowałabym je i na dole urządziłabym perfumerię.
Po dłuższej chwili wahania Cail zbliżył się do niej.
– A więc tym się zajmujesz? Jesteś kreatorką perfum?
Nagle wszystko nabrało sensu. Zapach ziemi i róż… Zapachy są ważnym elementem w życiu tej kobiety. I jest coś jeszcze, uznał Cail. Przez moment myślał, że jest taka sama jak inni. Jego blizna nie była w gruncie rzeczy taka okropna, ale większość ludzi czuje instynktowną odrazę w stosunku do wszystkiego, co odbiega od normy. Z czasem się do tego przyzwyczaił, przecież on też nie wszystkich darzył sympatią. Kiedy przed bramą poczuł na sobie wzrok Eleny i dostrzegł w nim zdziwienie, cofnął się jak zwykle, wiedząc, że ludzie nie lubią, kiedy znajduje się zbyt blisko. Zwykle wystarczało dać im po prostu trochę więcej przestrzeni, przywrócić dystans, żeby zmniejszyć ich zdenerwowanie. Tymczasem ona zadziwiła go po raz kolejny swoją reakcją, bo wpadła w złość. A zaraz potem znowu stała się bardzo miła, zaprosiła go nawet na kawę.
– Tak, rzeczywiście jestem perfumiarką. O ile to coś znaczy – odpowiedziała, po czym odwróciła się i ruszyła w górę po schodach.
– To zależy od ciebie.
Elena spojrzała na niego z góry.
– Co masz na myśli?
– Chciałem powiedzieć, że zależy od ciebie, czy to coś znaczy.
Po chwili ciszy uśmiechnęła się smętnie.
– No tak, masz rację. W końcu wszystko zależy ode mnie.
Cail nie mógł oderwać oczu od wspinającej się po schodach dziewczyny, podobały mu się jej jasne opadające na plecy włosy, podobało mu się jej szczere bezpośrednie spojrzenie. Ale największe wrażenie wywarł na nim jej uśmiech. Kiedy się uśmiechała, była po prostu piękna.
Elena weszła już na górę i nagle niespodziewanie się zachwiała, przytrzymując się ściany.
Cail rzucił się w jej stronę, przeskakując po dwa stopnie.
– Co ci jest? – zapytał szorstko, chwytając ją za ramiona.
Oparłszy czoło o ścianę, Elena oddychała powoli, aż ogarniające ją mdłości ustąpiły.
– Nic, to tylko lekkie zawroty głowy. Prawdopodobnie złapałam grypę – powiedziała, dochodząc do siebie. Ale jej szklany wzrok i nieregularny oddech świadczyły, że zaczęła się naprawdę niepokoić, ponieważ już od kilku tygodni regularnie dopadały ją takie chwile złego samopoczucia.
– Dasz radę? – odezwał się Cail, cały czas podtrzymując dziewczynę. Poprowadził ją do kuchni, obejmując mocno. – Usiądź tutaj, jesteś bardzo blada. Gdzie masz czajnik? – Zaczął szukać w szafkach potrzebnych rzeczy. – Herbata potrafi zdziałać cuda – dodał po chwili cichym głosem.
– Naprawdę? – Była ciągle jeszcze trochę oszołomiona i siedziała nieruchomo, opierając się mocno plecami o krzesło.
Cail znalazł wreszcie czajnik, napełnił go wodą i postawił na kuchence.
– Tak przynajmniej twierdzi moja mama. Przypuszczam, że to prawda. – Zatrzymał się, obserwując ją uważnie przez chwilę, a potem zbliżył się i położył jej rękę na czole. – Jadłaś coś? – zapytał.
– Tak.
Nie spuszczał z niej wzroku, jakby rozważał jej odpowiedź, w końcu pokiwał głową.
– Może to po prostu spadek ciśnienia. Herbata będzie w sam raz. – Wrócił do kuchenki i przykręcił gaz, a następnie zajął się wyborem torebek z herbatą.
– Czekałeś na mnie? – Zadała to pytanie, bo nie miała ochoty myśleć o matkach, a poza tym była naprawdę ciekawa odpowiedzi.
– Tak – powiedział Cail. – Chciałem cię poinformować, że zmieniłem zamek w drzwiach prowadzących na taras.
Elena popatrzyła na niego.
– Aha, jasne. – Fala zimnego rozczarowania zabrała ze sobą odrobinę z tej radości, której dostarczał jej widok krzątającego się w kuchni mężczyzny.
– Ale nie ma dzwonka, więc pomyślałem, żeby zostawić ci numer komórki i poprosić o twój. Kiedy następnym razem będziesz miała ochotę popatrzeć na gwiazdy, zadzwoń. Ja… – Przerwał na chwilę. – Nie jestem przyzwyczajony do odwiedzin. – Mówił tak cicho, że Elena musiała się wysilać, żeby go usłyszeć. – A poza tym ciągle jeszcze mi nie powiedziałaś, jak to się stało, że boisz się psów – dodał. Po chwili wahania wyciągnął wizytówkę z kieszeni dżinsów, wygładził ją palcami i położył na stole. – Proszę – bąknął i poszedł nalać herbaty.
Elena nie wiedziała, co powiedzieć. Obserwowała go tylko na poły zdziwiona, na poły szczęśliwa. Ogarnęła ją niewytłumaczalna, bezsensowna radość. Czekał na nią, żeby dać jej swój numer telefonu, a właściwie, żeby wymienili numery. Czuła się jak nastolatka, którą zainteresował się pierwszy chłopak, i to wrażenie sprawiało, że zrobiło jej się niesamowicie lekko na sercu.
– No więc jak to się stało? Kiedy ugryzł cię pies?
Pytanie Caila sprowadziło ją z powrotem na ziemię.
– Byłam mała.
Usiadł przy stole naprzeciw niej i spojrzał jej w oczy.
– No tak, ustaliliśmy już, że byłaś dzieckiem. I co dalej?
Elena spuściła wzrok, wygładzając palcami obrus przykrywający stół. Skupiła się na odpowiednim doborze słów, nie było jej łatwo grzebać w przeszłości i nie robiła tego z ochotą. To było jedno z tych wspomnień, do których wolałaby nigdy nie wracać, o których chciałaby na zawsze zapomnieć. Wreszcie odetchnęła głęboko, a na jej ustach pojawił się cień uśmiechu.
– Miałam wtedy dziewięć lat i byłam bardzo ciekawska. Milly właśnie urodziła szczeniaki, a ja nie wiedziałam, że suczki są zazdrosne o swoje młode. – Przerwała.
Maurice zabronił jej się zbliżać, lecz go nie posłuchała. Poczekała, aż mężczyzna wróci do laboratorium, i poszła do legowiska Milly. Bardzo lubiła z nią przebywać, były przecież przyjaciółkami. Na pewno pozwoli jej przytulić któregoś szczeniaka, były takie śliczne, tłuściutkie i miękkie. Nie mogła się doczekać, żeby je pogłaskać. Ale kiedy wzięła jednego na ręce, matka zaczęła na nią warczeć. Zdumiona Elena instynktownie przytuliła pieska do piersi, a wtedy Milly rzuciła się na nią i wbiła zęby najpierw w ramię, potem w nogę dziewczynki.
Niewiele zapamiętała z tego, co się działo później. Tylko krzyki. Maurice skarcił ją surowo, był wściekły. Krzyczała też jej matka, oskarżając go o coś. Mężczyzna odszedł, nie przywołując nawet psa. Potem Elena usłyszała syrenę karetki pogotowia, czuła ostry zapach środków odkażających, pamiętała długą noc spędzoną samotnie w szpitalu, wszystko to pozostawiło ślad w jej dziecięcej wyobraźni. Rany okazały się niegroźne, suka nie zacisnęła zębów, potarmosiła ją tylko lekko, zostawiając na skórze zadrapania. Ale Elena zapamiętała sobie tę lekcję.
Cail postawił przed nią filiżankę. Jego oczy były jeszcze bardziej ponure niż zwykle, mięśnie szczęki drżały intensywnie.
– Proszę, pij powoli, jest bardzo gorąca.
Wydawało jej się, że jest rozgniewany, i nie miała pojęcia dlaczego. Herbata była słodka i gorąca. Podmuchała wrzątek, rozkoszując się zapachem i dotykiem ciepłej pary na twarzy.
– Ten człowiek… – zaczął Cail po chwili. – Kim on był?
Elena zmarszczyła czoło.
– Maurice?
– Tak, właściciel Milly.
Elena zbliżyła filiżankę do ust, pociągnęła kolejny łyk.
– Kiedy miałam osiem lat, ożenił się z moją matką. Teraz oboje mieszkają w Grasse, on ma tam laboratorium olejków esencjonalnych. Przede wszystkim róże, ale także jaśmin i tuberoza. – Jej głos stracił ożywienie, stał się monotonny, jakby mówiła o kimś nieznajomym, o kimś, kto nie ma dla niej żadnego znaczenia.
Cail wyczuł, że w tej historii jest coś znacznie poważniejszego niż to, co opowiedziała Elena. Spróbował opanować gniew, który go ogarnął w trakcie słuchania słów dziewczyny. Co to musiał być za człowiek, że zostawił małe dziecko na pastwę suki, która chroniła swoje młode? W tej sytuacji każde zwierzę, nawet najłagodniejsze, może stać się groźne. To cud, że Elena wyszła z tego tylko podrapana i okropnie przestraszona. Jego złość była niemal namacalna. Gotowało się w nim, choć nie miało to najmniejszego sensu. Przecież prawie jej nie znał, nie była dla niego nikim ważnym. Ale Cail dawno już przestał analizować sensowność swoich emocji. Nauczył się je akceptować, ograniczając się jedynie do panowania nad nimi. Nagle postanowił zrobić coś dla tej dziewczyny, która wstydliwie nosiła w sobie to bolesne wspomnienie. Był jej to winny, ponieważ nieświadomie wskazała mu sposób pozbycia się powracających nocą koszmarów, a poza tym po prostu tego chciał.
– Jutro jest sobota, muszę załatwić kilka spraw. Niedawno przyjechałaś, może chcesz, żebym pokazał ci centrum…
Głos mężczyzny wyrwał z zamyślenia Elenę obejmującą dłońmi ciepłą filiżankę.
– Byłoby cudownie! – zawołała. – Wiesz, tak naprawdę to nie jest mój pierwszy pobyt w Paryżu. – Uśmiechnęła się, wzruszając ramionami. – Ale prawdopodobnie poprzednim razem byłam za mała, żeby docenić piękno tego miasta, teraz wszystko wydaje mi się zupełnie inne…
Miała tylko niejasne wspomnienia dotyczące Paryża. Ale teraz cieszyła się na samą myśl ponownego odkrywania miasta w towarzystwie Caila. Domyślała się, że będzie z niego wspaniały przewodnik. Wstając, uśmiechnęła się do niego.
– Tak, tak. Już nie mogę się doczekać.
Może sprawił to entuzjazm dziewczyny, a może ten uśmiech, który rozświetlając jej twarz, czynił ją naprawdę piękną, dość że Cail poczuł nagły skurcz w klatce piersiowej. Intensywność tej reakcji wprawiła go w zakłopotanie. Przez chwilę, przez jedną króciutką chwileczkę pożałował swojej propozycji.
– Świetnie, przyjdę po ciebie po południu.
Nie czekając na potwierdzenie, pożegnał się, zostawiając na stole nietkniętą filiżankę herbaty.
Elena długo jeszcze siedziała w kuchni, rozmyślając o swoim życiu i o nowym znajomym, aż wreszcie zdała sobie sprawę, że jest naprawdę zmęczona. Zjadła trochę grillowanych warzyw, wzięła prysznic i postanowiła po raz kolejny przejrzeć pamiętnik Beatrice. Mimo że starała się skoncentrować na wyraźnej kaligrafii swojej antenatki, często traciła wątek i kończyło się na tym, że wracała myślami do Caila i zastanawiała się nad jego zachowaniem.
Kiedy usłyszała sygnał komórki, wiedziała dobrze, kto dzwoni.
– Cześć, Monique.
– Cześć, skarbie, nie mogłam się doczekać, żeby z tobą porozmawiać. Opowiadaj, co nowego?
Zamyślona Elena przygryzła lekko wargę. Miała ochotę zwierzyć się przyjaciółce, że ostatnio często zdarzają się jej niedyspozycje i zawroty głowy, ale rozmyśliła się. Może lepiej poprosić po prostu o numer telefonu jej lekarza?
– Muszę ci coś powiedzieć – westchnęła.
Monique uczepiła się tych słów, próbując je zinterpretować. W końcu jednak uznała, że tego wieczora nie ma dość cierpliwości, by czytać w myślach przyjaciółki.
– Jeśli sytuacja w sklepie cię przerasta, znajdziemy ci coś innego. Ostatecznie miałaś rację, Narcissus nie jest jedyną perfumerią w mieście.
W końcu przyznała jej słuszność. Była przekonana, że to właśnie jest odpowiednie miejsce dla Eleny, ale wiedziała również, że Jacques potrafi zachowywać się jak kretyn. Nie chciała, żeby Elena musiała znosić impertynencje ze strony jej byłego kochanka.
– Nie chodzi o Jacques’a ani o Narcissusa, chociaż muszę przyznać, że jest o wiele lepiej niż się spodziewałam.
Monique zmarszczyła brwi.
– A o co chodzi? – W jej głosie dało się wyczuć wyraźne zaniepokojenie.
Elena otworzyła usta i już miała odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Zrozumiała, że nie może jej nic powiedzieć. Monique na pewno by się przejęła, a ma już i tak dużo swoich problemów: dopiero co zakończony związek z tym koszmarnym facetem, nową pracę… Nie chciała dokładać jej kolejnego. Wbiła wzrok w ścianę z głębokim przeświadczeniem, że musi poradzić sobie sama. Jeśli znowu poczuje się źle, pójdzie po prostu na pogotowie. Poza tym to na pewno nic poważnego i szybko przejdzie. Prawdopodobnie Cail miał rację, że chodzi tylko o wahania ciśnienia. Przecież w tym momencie czuła się świetnie.
– Umówiłam się na jutro z moim sąsiadem, jesteś w stanie w to uwierzyć?
Monique na chwilę zabrakło słów, usiadła na łóżku i ukrywając zdziwienie, odpowiedziała:
– Dlaczego miałabym nie wierzyć? Jeśli dobrze pamiętam, to ty byłaś tak przekonana, że nie zasługujesz na nic lepszego, że chciałaś zadowolić się tym czymś, co udawało kucharza. – A więc wszystko układało się pomyślniej niż mogła sobie życzyć. Już niedługo Matteo będzie tylko bladym wspomnieniem.
– Tak – odparła Elena z westchnieniem, nie mogąc opanować cisnącego się na usta uśmiechu. – Poczucie taktu nigdy nie było twoją mocną stroną. – Ale była zbyt szczęśliwa, żeby obrazić się na przyjaciółkę za jej przesadną szczerość, postanowiła więc nie drążyć tematu.
– Mówię to, co myślę, czy coś w tym złego? A teraz przestań owijać w bawełnę, opowiadaj, kim jest ten szczęściarz.
Elena usiadła wygodniej i spojrzała w sufit.
– Wiesz, że tu na ostatnim piętrze mieszka mężczyzna?
– Tak, teraz gdy o tym wspomniałaś… wydaje mi się, że prowadzi jakieś badania. – Monique próbowała sobie przypomnieć jak najwięcej informacji na temat intrygującego sąsiada. – Jest Szkotem i uprawia róże… Tak, właśnie, jeśli dobrze pamiętam, jest hodowcą kwiatów – powiedziała, przypominając sobie strzępy rozmów z sąsiadkami z czasów, kiedy jeszcze mieszkała w dzielnicy Marais. – Kilka razy widziałam w gazetach zdjęcia jego róż. Wiesz, że zdobył nawet jakieś nagrody?
– Naprawdę? – Elena otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. – To dlatego ma tyle kwiatów i roślin na tarasie. Znaczy nie widziałam ich – zastrzegła się natychmiast – ale zapach jest jednoznaczny, on jest nim cały przesiąknięty.
– Szkoda, że jest taki dziwny. Przypominam sobie teraz jego twarz… Kiedyś musiał być bardzo przystojny.
Jak to: kiedyś? Elena spochmurniała.
– Czy ty na pewno dobrze mu się przyjrzałaś? Jest nie tylko przystojny, ma jeszcze w sobie to coś. Jego oczy mają taki wyraz, że przyprawiają o dreszcze. No i perfumy, których używa… Nie mam pojęcia, co to za marka, ale są niesamowite.
Monique miała poważne wątpliwości co do tego, czy Cail w ogóle używa perfum przed wyjściem z domu, ale postanowiła tego głośno nie mówić. Elena wydawała się nim oczarowana, a wiadomo, że nie ma lepszego lekarstwa na miłosne rozczarowanie niż nowy związek. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Z tego, co pamiętała, ten McLean był dość obcesowy w sposobie bycia. Poruszał się szybko, zamaszystym zdecydowanym krokiem żniwiarza. Był raczej typem samotnika i niewiele go obchodziła opinia innych ludzi. Jak na jej gust był zbyt ekstrawagancki. Ale jeśli Elena twierdzi, że czuje perfumy, może coś się zmieniło. W życiu nigdy nic nie wiadomo.
– Gdzie idziecie?
– To niespodzianka. Cytuję dosłownie: do centrum, kropka. Prawdę mówiąc, nie rozwodził się nad tą kwestią. Nie jest typem człowieka, który lubi dużo mówić, jest raczej bardzo konkretny. Czy wiesz, że ma teleskop? Zna nazwy gwiazd i gwiazdozbiorów.
– Coś ty?… Tylko mi nie mów, że oglądaliście je razem?
– Doskonale. Ani myślę ci o tym opowiadać.
W głosie Eleny brzmiała radość, której Monique nie słyszała od bardzo dawna. Miała co prawda wątpliwości, ale wiedziała, że Cail mieszka w Marais od lat i ludzie go szanują. I ostatecznie nie może być wcale taki zły, skoro zainteresował się jej przyjaciółką. Powstrzymała się więc od udzielania zwykłych rad i poprosiła tylko, żeby Elena była z nią w kontakcie i wysyłała od czasu do czasu esemesa.
– Jasne, nie martw się. Napiszę do ciebie, kiedy wrócę do domu, dobrze?
Po zakończeniu rozmowy Elena odłożyła komórkę na łóżko. Hodowca róż… co za pasjonujące zajęcie. To stąd się wziął ten zapach ziemi i róż.
Jutro się dowiem, postanowiła. Następnego dnia poprosi, żeby opowiedział jej o sobie i o swojej pracy. Musi przecież zaspokoić swoją ciekawość.
Nieco później tej samej nocy Cail przed zaśnięciem rozważał każdą chwilę spędzoną w towarzystwie Eleny i nie mógł znaleźć żadnego sensownego usprawiedliwienia dla zainteresowania, które wzbudzała w nim ta kobieta.
Podobała mu się i koniec, bez żadnego konkretnego powodu. I tego właśnie nie był w stanie pojąć.