ROZDZIAŁ II.

Nazwa Parnasu odpowiadała bardzo miejscowości i muzy musiały być widocznie tego dnia w domu, gdyż wszystko to, co widziały i słyszały siostry naprowadzało na tę myśl. Przechodząc koło otwartego okna zajrzały do bibljoteki, państwo Klio, Melpomeny i Uranji zabawiało się w sali, gdzie garstka młodzieży tańczyła i powtarzała sztukę. Erato spacerowała po ogrodzie ze swym ukochanym, a w pokoju gdzie stało pianino sam Febus asystował przy śpiewie dobrego chóru.

Nasz stary przyjaciel Lorenze był już podstarzałym Apollonem, ale takim ładnym i pełnym życia jak i dawniej, chociaż czas zamienił figlarnego chłopca na szlachetnego i spokojniejszego mężczyznę. Kłopoty i zmartwienia, nie mniej jak bogactwo i szczęście dobrze wpłynęły na niego; na ostatnią wolę wuja patrzał jak na dług święty, który wypełniał sumiennie. Niektórym ludziom potrzebne jest szczęście i powodzenie w życiu dla ich intelektualnego rozwoju, dla drugich pożyteczniejszy jest cień i lekkie dotchnięcie smutków robi ich o wiele lepszemi; pan Teodor Lorenze należał do pierwszej kategorji. Pani Amelka do drugiej. Życie ich od czasu ich ślubu było jednym pięknym poematem nie tylko pełnią szczęścia i harmonji, lecz bogatym w treść i uszlachetnionym tym przejęciem się do otaczających, które może tak wiele ździałać, gdy dobrobyt i rozsądek idzie w parze z niezwykłą dobrocią serca.

Dom ich był urządzony z wielkim komfortem, ale wszystko było w dobrym guście, nieprzeładowane, gospodarze zapraszali sobie do pomocy różnych artystów i całość domu była prześliczną. Pan Lorenze mógł do woli napawać się muzyką i był szczodrym protektorem dla tej kategorji ludzi. Pani Amelka opiekowała sfę malarzami i rzeźbiarzami i jeszcze bardziej przywiązała się do sztuki od czasu gdy jej podrastająca córka mogła dzielić z nią zachwyty jej i pracę. Pani Amelka należała do rzędu kobiet, które będąc najbardziej oddanemi matkami i żonami, nie wyrzekają się swych zamiłowań i talentów, które mogą przynieść im i innym ludziom przyjemność. Siostry wiedziały gdzie jej szukać i pani Ludka udała się wprost do pracowni, gdzie znalazła matkę i córkę przy pracy. Betsi z zapałem lepiła biust dziecka, matka jej zaś wykańczała pięknie odrobioną głowę swego męża. Czas nie położył pieczęci na pani Amelce, gdyż szczęście zachowało jej młodość, a dobrobyt dał jej ramki, których pragnęła. Amelka była wysoka, elegancka kobieta, gdyż pomimo prostoty w ubraniu, wyglądała zawsze bardzo szykownie, dzięki wybrednemu gustowi, z którym wybierała swe suknie i gracji, z którą takowe nosiła. Ktoś powiedział o niej:

— „Nigdy nie wiem jak ubraną jest pani Lorenze, na mnie robi ona wrażenie najbardziej eleganckiej kobiety na świecie“.

Pani Amelka ubóstwiała swą córę, która odziedziczyła po matce zgrabną figurkę, niebieskie oczy, delikatną cerę i piękne złote włosy, które upinała tak jak matka na tyle głowy, od ojca wzięła zaś śliczny nos i usta, co było źródłem zachwytu dla matki. W prostym płóciennym fartuchu okrywającym ją całą było jej bardzo do twarzy. Z całym zapałem oddając się swej pracy nie widziała zachwyconych spojrzeń matki i ciotek, śledzących każdy jej ruch. Z zadumy wyrwał ją wesoły głos pani Ludki.

— Przyjaciółki drogie, porzućcie wasze cuda i posłuchajcie mych nowin.

Artystki porzuciły swoje zajęcie i z radością witały swych gości, chociaż one przerwały im ich ukochaną pracę. Po chwili nadszedł, zawezwany przez panią Małgosię, pan Lorenze, i usiadłszy między niemi z zajęciem jął słuchać nowin tyczących się Frantza i Emila.

— Epidemja rozpoczęła się i teraz może porobić wielkie spustoszenia. Przygotuj się moja droga, do różnych romantycznych historji, które zachodzić będą w tym drugim 10-leciu. Chłopcy twoi dorastają i wpadną w tysiączne życiowe sprawy i powikłania, o których dotychczas nie mieliśmy pojęcia—powiedział pan Lorenze, patrząc z przyjemnością na panią Ludkę, na ruchliwej twarzy której odbijała się radość i rozpacz naprzemiany.

— Wiem, że tak będzie, ale mam nadzieję, że uda mi się wyciągnąć ich zawsze na brzeg; ale to jest straszna odpowiedzialność. Chłopcy nasi zwracają się zawsze do mnie z tą pewnością, że w każdym wypadku poradzić im będę mogła w ich małych sercowych sprawach. Zresztą nie przeczę, że mi się rola taka podoba, a i Małgosia przy swojej zbytniej uczuciowości szczęśliwą czuć się będzie w tej roli — powiedziała pani Ludka dosyć spokojna jeszcze o swych synów, młodociany wiek których dawał jej pewną gwarancję co do najbliższej przyszłości.

— Obawiam się, że zachwyty Małgosi prędko się skończą, gdy Alfred na serjo starać się zacznie o Stokrotkę. Ja pragnę być jego opiekunem, nie tylko w muzyce, cieszę się jego kompletnym zaufaniem i pragnę wiedzieć, co mam mu radzić— powiedział pan Teodorek zupełnie poważnie.

— Ciszej, zapominasz o Betsi—i pani Ludka wskazała na pracującą opodal dzieweczkę.

— Bądź spokojną, duch jej bawi teraz w Atenach i ona nie słyszy ani słowa z tego, co mówimy. Ale w każdym razie czas już najwyższy na odpoczynek dla niej. Droga moja—rzekł zwracając się do córki, ułóż do snu swego chłopczyka i pójdź przejść się, ciocia Małgosia sama jest w salonie, idź pokaż jej nasze nowe obrazy; wszystko to mówił, patrząc z zachwytem na zarumienioną twarzyczkę swej córki, która była dla niego najpiękniejszą rzeźbą w całym domu.

— Dobrze ojczulku, powiedz jednak, proszę, czy podoba ci się moja praca,—mówiąc to, Betsi rzuciła pożegnalne, pełne miłości spojrzenie na swą robotę.

— Przez miłość prawdy, zmuszony jestem ci powiedzieć, że jeden policzek twego aniołka tęższy jest od drugiego, a loki na młodym jego czole zbyt przypominają rogi, pozatym, wytrzyma on porównanie z aniołkami Raphaela i dumny jestem z niego.

Pan Teodorek mówił to wszystko żartobliwym tonem, te pierwsze próby Betsi, tak przypominały mu próby jego żony, że odnosić się do nich z tym zachwytem i przejęciem, co pani Amelka nie był w stanie.

— Ty widzisz piękno tylko w muzyce — odparła Betsi potrząsając z niezadowoleniem główką.

Jej piękne złote włosy tworzyły jedyną jasną plamę, na tle dość ciemnej obszernej pracowni.

— Widzę twoją piękność, moja droga, pragnąłbym tylko wlać w ciebie więcej życia, odwlec cię od martwej gliny i marmuru. Tobie potrzeba jest więcej światła, powietrza, ruchu; trzeba żyć i myśleć o innych. Pragnąłbym widzieć żywą, wesołą dziewczynkę, a nie piękną figurkę w szarym fartuszku, która zapomina o świecie całym, zamknięta w swej pracowni.

Nie skończył mówić jeszcze, gdy dwie małe, zawalane gliną rączki objęły go mocno za szyję i Betsi powiedziała poważnie, tuląc się serdecznie do niego:

— Nigdy nie zapominam o tobie ojczulku, i tak bardzo pragnęłabym uczynić coś takiego, czembyś mógł szczycić się w przyszłości. Mateczka radzi mi często abym odpoczęła, ale kiedy siedzimy tak w pracowni, jesteśmy pochłonięte naszą pracą i szczęśliwe, że zapominamy o świecie całym. Teraz pójdę śpiewać i śmiać się.

Betsi zrzuciwszy fartuch znikła z pokoju.

— Cieszę się bardzo, żeś pomówił z nią. Kochane dziewczątko, jest nad wiek poważna i zbytnio oddaje się swym artystycznym porywom. To moja wina, ale ja tak ją rozumiem, że nie mogę być w tym wypadku rozsądną—westchnęła pani Amelka okrywając starannie pracę swą mokrym gałgankiem.

— Wydaje mi się, że przeżywać siebie w swych dzieciach wielkim jest szczęściem, ale ja staram się pamiętać rady mamy, że i ojcowie powinni przyjmować udział w wychowaniu zarówno chłopców, jak i dziewczynek. Dlatego też, o ile to jest możliwe, oddaję Teodorka pod opiekę ojca, a ten daje mi Roberta, mnie w równej mierze potrzeba spokoju Roberta, jak i Fritzowi warjactw Teodorka. Radzę ci też Amelko wpłynąć na Betsi, aby czas jakiś pozostawiła w spokoju swe rzeźby a zajęła się muzyką z Teodorkiem. W ten sposób nie wyrobi się u niej jednostronność, a Teodorek przestanie ci zazdrościć.

— Słuchajmy, słuchajmy jej mądrych słów— zawołał zachwycony pan Lorenze. Byłem pewny, że przyjdziesz mi z pomocą, moja Ludko, i przemówisz za mną słóweczko. Ja naprawdę, trochę zazdroszczę Amelce i chciałbym mieć więcej naszą córkę przy sobie. Oddaj mi ją na te lato moja pani, a na przyszły rok, kiedy pojedziemy do Rzymu odstąpię ją tobie i wyższej sztuce. Czy nie będzie to sprawiedliwe?

— Zgadzam się, ale pamiętaj, że Betsi na swoje 15 lat jest nad wiek poważna i rozwinięta, z nią nie można postępować jak z dzieckiem. Ona jest mi tak nieskończenie drogą, że pragnęłabym przez całe życie zachować ją tak czystą i piękną jak ten marmur, który tak kocha.

Pani Amelka mówiła to smutnie, z żalem oglądając piękny pokój, w którym spędziły we dwie tyle szczęśliwych chwil.

— Zachowanie kolejności, pierwszy warunek dobrej gry; zawsze kierowałyśmy się tym prawidłem, kiedy chciałyśmy jeździć konno na starej jabłoni, lub kłaść żółte buty—powiedziała pani Ludka—i wy też musicie podzielić się i zobaczyć, kto może więcej dobrego zrobić Betsi przebywając z nią — Tak i uczynimy—odpowiedzieli obydwoje, śmiejąc się ze wspomnień, które wywołały słowa pani Ludki.

— Jak ja lubiłam jeździć na tej starej jabłoni, żaden koń później nie wywołał takiego zadowolenia i emocji—zauważyła pani Amelka, wyglądając przez okno, jakby chciała zobaczyć stary owocowy ogród i bawiące się tam dzieci.

— A jak mnie wesoło było w moich butach—śmiała się pani Ludka. Do tej pory są jeszcze nieszczęsne resztki. Chłopcy ostatecznie podarli je, ale ja mam dla nich wciąż jeszcze tkliwe uczucia i z chęcią przeszłabym się w nich po scenie, gdyby to było możliwe.

— Moje ulubione wspomnienia — ulęgałki i kiełbasa. Boże, jak bywało wesoło i jakie to wszystko dalekie już są czasy—westchnął pan Lorenze, patrząc kolejno na obie panie, jakby trudno mu było wyobrazić sobie, że one rzeczywiście były kiedyś małą Amelką i figlarną Ludką.

— Proszę nie robić aluzji do naszej blizkiej starości Milordzie. Myśmy tylko co rozkwitły i naprawdę tworzymy ładny bukiet wraz z wszystkiemi naszemi pączkami otaczającemi nas—odpowiedziała pani Amelka, poprawiając fałdki na swej muślinowej sukni, z tak zadowoloną miną jak dawniej, gdy będąc małą dziewczynką, oglądała nową sukienkę.

— Nie mówiąc o cierniach i kolcach — westchnęła pani Ludka. Życie jej nie było lekkie, i nawet teraz miała dosyć powodów do niepokoju.

Chodźmy napić się herbaty, drogie Przyjaciółki, zobaczymy zarazem, co porabia młodzież. Jesteście zmęczone i potrzeba Wam pokrzepienia. I p. Teodorek wziąwszy obie siostry pod rękę, zaprowadził je na herbatę, której Parnas miał teraz tak poddostatkiem, jak dawniej nektaru.

Panią Małgosię znaleźli w salonie, w dużym, pięknie urządzonym pokoju, gdzie przez trzy, na ogród wychodzące, okna słońce wchodziło i zalewało cały pokój. W jednym rogu pokoju stało pianino, w drugim udrapowanym ciężką, pąsową kotarą, urządzona była alkowa, mieszcząca wszystkie domowe świętości. Trzy portrety wisiały tam na ścianie, w rogach stały dwa marmurowe biusty, a kanapka i owalny stolik z wazonem pełnym kwiatów stanowiły jedyne umeblowanie tego kącika. Biusty Jana Brooke i Elizy, oba roboty Amelki, były nadzwyczajnie podobne i miały w sobie odcień spokoju i piękności, gdyż jak głosi przysłowie „glina nadaje życie, gips — śmierć; a marmur — wieczność“. Z prawej strony wisiał portret starszego p. Lorenza. Na twarzy jego widniał wyraz zwykłej mu dumy, w połączeniu z wielka dobrocią, wyglądał tak zupełnie jak dawniej, kiedy mała Ludka tak bardzo się nim zachwycała. Na vis-a-vis wisiał portret ciotki March, w dużym czepku, z bufiastemi rękawami i długiemi mitinkami, dekoracyjnie ułożonemi na jej Iila jedwabnej sukni. Czas złagodził jej wrodzoną surowość, a około ust jej, z których tak dawno nie wyszło żadne surowe słowo, igrał lekki uśmiech. Na najbardziej widocznym miejscu, obwieszony girlandami zieleni i ogrzany promieniami słońca, wisiał portret ukochanej matki. Zrobiony był przez jakiegoś znakomitego malarza, przez wdzięczność za okazaną mu pomoc, podczas jego biedy, i miał w sobic tak wiele podobieństwa, że zdawało się, że uśmiecha się ona do swych dzieci i mówi do nich:

„Bądźcie szczęśliwe, jestem z Wami“.

Siostry zatrzymały się, patrząc na tę drogą twarz z cichym smutkiem, która nigdy nie opuszczała ich, gdy myślały o niej. Zbyt wielkie zajmowała miejsce w ich życiu, aby kiedykolwiek zapełnionym być ono mogło. Dwa lata prawie upłynęło, od chwili, kiedy opuściła je, a pamięć jej pocieszała je i dodawała im odwagi w ciężkich chwilach ich życia. Poczuły to i teraz, zbliżając się do siebie a p. Teodor wyraził to słowami.

— Niczego więcej nie pragnę dla swej córki, ponadto aby była podobną do naszej matki. Mam nadzieję, że dopnę tego, gdyż wszystko co we mnie jest dobrego, jej zawdzięezam.

W tej chwili świeży, milutki głosik zaśpiewał Ave Marja i Betsi, spełniając solennie daną obietnicę, niechcący wtórowała jego modlitwie. Znane im tak dobrze tony tej piosenki, którą tak często śpiewała ich matka, sprowadziły je na ziemię, ze świata marzeń, w którym się przez chwilę znajdowały, usiadły więc przy otwartym oknie, przysłuchując się piosence, p. Teodorek przyniósł im herbaty, a serdeczna gościnność z którą im usługiwał, czyniła starania jego jeszcze bardziej cennemi.

Wkrótce nadszedł Alfred z Adasiem, za nimi Teodorek z Józią, i profesor ze swym wiernym Robertem. Wszyscy pragnęli dowiedzieć się szczegółów o „chłopcach“. Brzęk szklanek, gwar ożywionej rozmowy napełnił cały pokój; zachodzące słońce oświetlało całe grono, które odpoczywało sobie, po całym dniu pracy. Prof. Bhaer posiwiał bardzo przez ten czas ostatni, ale pozostał mu się jego dawniejszy zdrowy i wesoły wygląd. Szczęśliwy był z tego, że mógł poświęcić czas swój umiłowanej pracy, i robił to z takim zapałem, że całe kolegjum czuło jego wpływ zbawienny. Robert był wykapaną kopią ojca. Kochał naukę i tak naśladował we wszystkiem ojca, żę przezwano go już „małym profesorem“.

— A więc, droga Przyjaciółko, dostajemy 2 naszych chłopców z powrotem i możemy tylko cieszyć się z tego — powiedział p. Bhaer, z rozpromienioną twarzą zbliżając się do żony i ściskając serdecznie jej rękę w formie powinszowania.

— O Fritzu, jakżesz jestem rada za Emila i za Frantza również, jeśli Ty nie masz nic przeciw temu małżeństwu. Czy znasz Ludmiłę? Czy szczęśliwe będzie to małżeństwo? — zapytywała p. Ludka podając mu herbatę, siadając koło niego i patrząc na swego męża jak na oporę swą w radości i smutku.

— Wszystko będzie dobrze. Widziałem tę panienkę, jakem pojechał odwiedzić Frantza. Była wtenczas jeszcze malutkim ale bardzo milutkim dzieckiem. Blumental rad jest z tego i chłopiec będzie szczęśliwy. On zbyt wielkim jest niemcem, aby mógł mieszkać zdala od kraju i będzie służył nam za łącznik, z czego bardzo rad jestem.

— A Emil w przyszłej podróży będzie podoficerem, czy to nie jest dobrze? Tak jestem szczęśliwa, że powiodło się właśnie Twym chłopcom, tyle poświęciłeś dla nich i ich matki. Ty nie nadajesz temu znaczenia, ale ja nie mogę zapomnieć o tem — powiedziała p. Ludka biorąc męża za rękę, jakby była znów dziewczęciem, i jej Fritz uczynił jej dopiero co wyznanie.

On roześmiał się wesoło i zasłaniając się jej wachlarzem, powiedział szeptem do jej ucha: Gdybym nie przyjechał do Ameryki dla mych chłopców, nie poznałbym mej Ludki. Wspomnienie o tych dawnych ciężkich czasach drogie mi jest teraz i teraz błogosławię to co straciłem, gdyż w nagrodę pozyskałem swe szczęście.

— Patrzcie, patrzcie, tutaj pocichutku flirtują sobie strasznie — wykrzyknął Teodorek, zaglądając przez wachlarz, wywołując wielkie zażenowanie matki i radość ojca, który rad był zawsze okazać wszystkim, że uważa swoją żonę za najlepszą kobietę na całym świecie. Robert pociągnął brata do drugiego okna, ale ten jeszcze prędzej znalazł się z powrotem przy rodzicach, p. Ludka zamknęła wachlarz i trzymała go w pogotowiu jako środek obrony przeciw powtórnemu napadowi swego niesfornego syna.

P. Bhaer skinąwszy trzymaną w ręku łyżeczką od herbaty, przywołał Alfreda, Ten przybiegł natychmiast, zawsze jednakowo wdzięczny i kochający swego opiekuna.

— Przygotowałem dla Ciebie parę polecających listów, synu mój; pisane są one do moich starych przyjaciół w Lipsku. Oni zajmą się Tobą i mogą ci być potrzebni, gdyż z początku z pewnością tęsknić bardzo będziesz Fredzie i trzeba cię będzie pocieszać—powiedział prof. podając mu parę listów.

— Dziękuję bardzo Panu, ja też myślę, że będzie mi bardzo tęskno za domem, dopóki nie przywyknę, potem muzyka i nadzieja na dobre rezultaty dodadzą mi odwagi — odrzekł Alfred, który ze strachem, lecz nie bez pewnej radości, myślał o wyruszeniu w świat dla poważnej pracy nad ukochaną swą muzyką. To był już dorosły człowiek, ale niebieskie oczy jego patrzały jak dawniej otwarcie i niewinnie, malutkie wąsiki nie zdołały ukryć wybitnego rysu, kryjącego się koło ust i świadczącego o słabej woli, a duże czoło mówiło o muzykalnych zdolnościach młodzieńca. P. Ludwika zaliczała skromnego i cichego Alfreda do rzędu udanej ale nie wybitnej kategorji swych wychowańców. Lubiła go i wierzyła w prawość jego charakteru. Nadzieje jej względem niego nie szły dalej, liczyła, że zagranicą wyrobi w sobie większą samodzielność, która pomoże stać mu się większym artystą i silniejszym człowiekiem.

— Naznaczyłam Twoją bieliznę, chociaż właściwie zrobiła to Stokrotka i jak tylko pozbierasz swoje książki, można będzie przystąpić do pakowania Twych rzeczy — rzekła p. Ludka, która tak przywykła wyprawiać swych chłopców we wszystkie strony świata, że nie ździwiłaby się ekspedycji do bieguna północnego.

Alfred zarumienił się gdy wymówiła imię Stokrotki, lub może promień zachodzącego słońca padł na jego bladą twarz i zarumienił ją, a serce zabiło mu radośnie na myśl, że znaki na jego skromnej bieliźnie zrobione będą ręką ukochanego dziewczęcia. Alfred kochał bardzo Stokrotkę i marzeniem jego było utorować sobie drogę w życiu i mieć prawo prosić o jej rękę. Ta nadzieja miała na niego większy wpływ niż rady profes., pomoc i opieka p. Ludki i szczodra pomoc p. Lorenza. Dzięki niej on pracował, czekał z ufnością, czerpiąc męztwo swe i cierpliwość w marzeniach o szczęśliwej przyszłości, kiedy Stokrotka bedzie panią ich małego domku, a on muzyką swą będzie w stanie zabezpieczyć jej przyszłość.

O wszystkiem tym wiedziała doskonale p. Ludka i chociaż Alfred nie był typem człowieka, jakiego pragnęłaby ona dla swej siostrzenicy, to jednak wiedziała, że Alfred potrzebować będzie zawsze serdecznej opieki, a Stokrotka będzie w stanie okazać mu takową, a bez oparcia takiego Alfred mógł stać się jednym z tych miłych, ale niepożytecznych ludzi, w życiu których pełno jest niespełnionych projektów, gdyż brak im jest doświadczonego sternika.

Pani Małgosia była zdecydowanie niezadowoloną z takiego obrotu rzeczy, pragnęła ona dla swej córki jakiegoś wymarzonego męża z bajki i stanowczo przeciwną była temu małżeństwu. Dla Alfreda była bardzo dobra, ale zarazem nieubłaganie stanowcza i biedny chłopiec szedł szukać pociechy u p. Ludki, która zawsze serdecznie współczuła swym chłopcom. W miarę tego jak rośli zaczynały się dla niej nowe kłopoty i p. Ludka rozumiała doskonale, jak wiele trosk i radości przybędzie jej w miarę przybywania różnych sercowych spraw, które grasować już zaczęły pomiędzy jej wychowańcami. Pani Małgosia była w tych wypadkach jej nadzwyczajnie pomocną, gdyż od najmłodszych lat miała wielką sympatję dla tych spraw, ale w danym wypadku była nieubłaganą i nie chciała absolutnie o niczem słyszeć:

„Alfred nie jest prawdziwym mężczyzną i nigdy nim nie będzie. Nikt nie zna jego rodziny, życie muzykanta jest pełne trudu; Stokrotka jest zbyt młoda, i mówić o tem będzie można za 5—6 lat, i wtenczas się zobaczy jak wpłynie na niego pobyt zagranicą“. Niczego innego osiągnąć nie było można, gdyż p. Małgosia była bardzo stanowcza, gdy chodziło o jej dzieci, chociaż gotowa była oddać swe życie za każde z nich osobno.

O tem wszystkim myślała p. Ludka przez ten czas, kiedy mąż jej rozmawiał z Alfredem o Lipsku i postanowiła stanowczo pomówić z nim przed jego wyjazdem.

Przywykła do kompletnego zaufania, jakim obdarzali ją chłopcy swobodnie mówiła z nimi o różnych pokusach, jakie czekają zwykle młodych ludzi i mogą czasami zepsuć im całe życie, gdy nie mają pomocy w stanowczej chwili.

— A oto idzie Platon ze swemi uczniami — obwieścił niesforny Teodorek, gdy p. March otoczony paroma młodymi ludźmi, wchodził do pokoju. Rozumny staruszek cieszył się ogólną sympatją, tak gorliwie i umiejętnie opiekował się młodzieżą, że wielu z młodych ludzi przez całe życie czuło wdzięczność, za pomoc okazaną ich duszom i sercom.

Betsi poszła na spotkanie; od czasu śmierci p. March, dziadek był na jej specjalnej opiece, jej złota główka schylała się wciąż nad jego siwą, gdy podawała mu fotel i starała się usłużyć mu we wszystkim.

Tutaj można otrzymać zawsze dobrą herbatę, czy można służyć filiżaneczką, czy kawałkiem ambrozji?—zapytywał wuj Teodorek, który podróżował po całym pokoju, trzymając w jednym ręku cukierniczkę, talerz z ciastem w drugiej.

— Dziękuję za wszystko, już pomyślano o mnie — i p. March zwrócił się w stronę Betsi, która siedząc na poręczy jego fotela, podawała mu filiżankę mleka.

— Daj Boże, aby opiekowała się ona długie lata, a mnie żeby dozwolonym było zachwycać się tem na przekór piosence, która głosi, że starość i młodość nie mogą żyć z sobą w zgodzie— rzekł p. Lorenze uśmiechając się serdecznie do obojga.

— „Swarliwa“ starość Ojczulku, a to ogromna różnica—odparła żywo Betsi, lubiła ona bardzo wiersze i umiała je doskonale wypowiadać.

„Pragnęłabym w głębokim śniegu

Kwitnące ujrzeć róże?“

wygłosił p. March spostrzegłszy Józię, która przypominala rzeczywiście małą, polną, mocno kolczastą różyczkę. Usadowiła się ona na drugiej poręczy fotela, ukończyła tylko co gorącą sprzeczkę z Teodorkiem i czuła się w niej zwyciężoną.

— Dziaduniu, powiedz, czy kobiety powinny rzeczywiście słuchać się zawsze mężczyzn, tylko dlatego, że są oni o wiele silniejsi od nas — wykrzyknęła, patrząc srogo na swego kuzyna. Podchodził on właśnie do nich z wyzywającym uśmiechem na swej dziecinnej twarzyczce, która śmieszyła tak wszystkich przy jego wybujałym wzroście.

— Jak ci tu powiedzieć Kochanie. Tak rzeczywiście myślano dawniej, i odrazu zmienić się to zupełnie nie może; ale sądzę, że nastąpił teraz czas, kiedy dziewczęta przodować zaczynają i chłopcy muszą się mieć na baczności, aby się nie dać wyprzedzić, mówił, patrząc z miłością na ożywione twarzyczki studentek, które były najzdolniejszemi w kolegjum.

— Biedne małe bojownice, zatrzymują je na drodze różne przeszkody i ciernie, złotych jabłek niema naturalnie, ale myślę, że mogą się okazać one niebezpiecznemi rywalkami, jeśli rozwiną w sobie rezolutność — roześmiał się wuj Lorenze, gładząc włosy Józi, które niesforne, jak zwykle, sterczały na wszystkie strony, jak szerść rozgniewanego kota.

— Całe beczki jabłek nie zatrzymają mnie i całemu tuzinowi Teodorków nie uda się podstawić mi nogi, chociażby nie wiem jak tego pragnęli. Dowiodę Wam, że kobieta może postępować tak samo dobrze, jeśli nie lepiej nawet jak mężczyzna. Tak było i tak będzie znowu. Nigdy nie zgodzę się, aby mój mózg miał być gorszy, tylko dlatego, że jest trochę mniejszy—wykrzyknęła strasznie wzburzona młoda osoba.

— Jeśli będziesz tak rozpaczliwie trzęsła głową, wzburzysz i ten mały mózg jaki posiadasz, radzę pilnować go lepiej — drażnił się w dalszym ciągu Teodorek.

— Jaki powód jest sprzeczki — zapytał dziadek, kładąc lekki akcent na pierwszym słowie, co odrazu uspokoiło trochę obie walczące strony.

— Kuliśmy Iljadę i doszliśmy do miejsca, gdy Zeus rozkazuje Junonie nie wtrącać się do jego planów, grożąc jej w przeciwnym wypadku biciem. Józię oburzyło to, że Junona odrazu przycichła, ja zaś uważałem, że tak być powinno i zupełnie zgodziłem się z staruszkiem, że kobiety nic nie wiedzą i powinny nas zawsze słuchać, objaśniał Teodorek ku wielkiemu zadowoleniu słuchaczy.

— Boginie mogą robić co im się podoba, ale te greckie i trojańskie kobiety były nieszczęśliwemi istotami, jeśli musiały słuchać się swych mężów, którzy nie umieli nawet walczyć, a udawali się wciąż o pomoc do Pallas-Athene, Wenery i Junony, jeśli tylko sprawa była poważna. Pomyśleć tylko, że dwie armje zatrzymują się i czekają, dopóki 2 bohaterów rzuca na siebie kamieniami. Ja nie bardzo szanuję Waszego starego Homera. Napoleon i Grant to moi bohaterowie.

Józia w gniewie swym podobną była do malutkiego ptaszka walczącego ze strusiem, i wszyscy śmieli się słuchając jej oceny nieśmiertelnego poety i krytyki bogów.

Junonie Napoleona było bardzo dobrze. Prawda? Dziewczęta rozumują tak zawsze, najprzód w jedną, a póżniej w drugą stronę — draźnił się w dalszym ciągu Teodorek.

— Mówiłam o nich tylko jako o żołnierzach. Co się zaś tyczy sprawy kobiecej, to czy Grant nie był dobrym mężem, a pani Grant najszczęśliwszą kobietą? a jeśli Napoleon postąpił paskudnie z Józefiną, to chociaż umiał się bić i nie prosił o opiekę jakiejś Minerwy. Wszystko to niemądra kompanja, zacząwszy od Parysa, skończywszy na Achillesie, który dął się siedząc na okręcie. Żadni greccy Hektorzy ani Agamemnony nie zmienią mego poglądu na tę sprawę—powiedziała Józia nie myśląc się poddawać.

— Ty widocznie bić się możesz jak trojanin, a my wytworzymy dwie posłuszne armje i czekać będziemy dopóki nie rozstrzygniecie z Teodorkiem sprawy pojedynkiem—zaczął wuj Lori, przyjmując pozę wojaka opierającego się o kopję.

— Obawiam się że nam się to nie uda, bo oto przybyła i Pallas-Athene, po swego Hektora— powiedział p. March z uśmiechem patrząc na p. Ludkę, która podeszła do syna, aby mu przypomnieć, że czas kolacji się zbliża.

— Rozstrzygniemy tę sprawę później, kiedy do spraw naszych nie będą wtrącać się boginie — powiedział Teodorek niezwykle posłuszny matce, na myśl o czekającym go poczęstunku.

Zwyciężyły ciastka, słowo daję, — krzyczała uradowana Józia, Teodorek jednak rejterując odparował tę uwagę, odpowiedziawszy dobrotliwie i z powagą „Posłuszeństwo—pierwszy warunek dobrego żołnierza“. Chcąc wykorzystać kobiecy przywilej i mieć ostatnie słowo, Józia wybiegła za nim, ale nie było jej sądzonym wygłosić tej bojowej mowy, gdyź na schodach ukazał się młody, ogorzały od słońca człowiek w ubraniu marynarza.

— Hop, hop, gdzie są wszyscy! wesoło wykrzykiwał zdala.

— Emil, Emil—wykrzyknęła Józia, Teodorek momentalnie pomknął ku nim i niedawni wrogowie ukończyli swój spór witając radośnie przybyłego.

Ciastka były zapomniane, i dzieci powróciły do salonu, ciągnąc za sobą swego ciotecznego brata. Tam Emil ucałował wszystkie panie, uściskał rękę wszystkim panom, za wyjątkiem swego wuja, którego wziął w swe objęcia i serdecznie ucałował ku wielkiemu zadowoleniu wszystkich obecnych.

Nie myślałem że będę mógł wydostać się dzisiaj, jak tylko nadarzyła się sposobność uciekłem do starego Plumu. Tam ani żywej duszy! Zmieniłem więc kierunek i pędem do Parnasu, a ot i wszyscy. Boże jak serdecznie się cieszę, że Was wszystkich oglądam znowu — wykrzyknął wesoło młody marynarz, stojąc z szeroko rozstawionemi nogami, jakby czuł jeszcze pod sobą kiwającą się powierzchnię okrętu.

— Żeby być prawdziwym marynarzem, powinieneś wzywać djabła a nie Boga Emilku, ach jak pachnie od Ciebie morzem i smołą—wołała uszczęśliwiona Józia, wciągając w siebie zapach świeżego morskiego powietrza, które przywiózł z sobą. Józia specjalną sympatją obdarzała Emila, on też kochał ją bardzo i pieścił, była więc pewną że jego wypełnione kieszenie mają w sobie niezliczone dla niej dary.

— Poczekaj Kochanie, przed zanurzeniem się. trzeba zmierzyć głębię — roześmiał się Emil, który rozumiał doskonale, do czego zmierzają te pieszczoty. Odsuwał ją jedną ręką, a drugą szperał po kieszeniach, wyciągając najrozmaitsze pakunki i pudełeczka, naznaczone różnemi imionami, które rozdawał, mając przy tej okazji specjalne mówki, wywołujące całe huragany śmiechu, gdyż Emil doskonale zastosowywał je do danej osoby i okoliczności.

Oto powróz dla przywiązania naszej łódeczki—powiedział on zawieszając na szyi Józi naszyjnik z korali — dla Ujdiny od rusałek — dodał podając Betsi, sznurek perłowych muszelek, na srebrnym łańcuszku. Myślę, że Stokrotka rada będzie ze skrzypiec, a Fred poszuka dla niej skrzypka, ciągnął dalej, śmiejąc się serdecznie i wyciągając śliczną broszkę w formie skrzypiec.

— Naturalnie, że będzie bardzo zadowolona, pójdę odnieść jej to—odpowiedział Alfred, kierując się ku wyjściu, był rad ze sposobności zobaczenia Stokrotki i pewien, że się okaże szczęśliwszym w poszukiwaniach od Emila.

Ten ostatni podawał właśnie pani Ludce w głębokim ukłonie ślicznie toczonego niedżwiedzia, na głowie którego tkwił ogromnej wielkości kałamarz.

— Znając sympatję Pani dla tego zwierzęcia, przywiozłem egzemplarz ten dla pani pióra.

— Doskonale Admirale, nie trać odwagi dalej, rzekła p. Ludka niezmiernie rada z prezentu, w głębiach którego, podług słów prof., mieścić się będzie całe morze natchnienia, wobec czego należało się teraz spodziewać od p. Ludki dzieł godnych samego Szekspira.

— Ponieważ ciocia Małgosia chce koniecznie nosić już czepki, co jest stanowczo zbyt wczesne, prosiłem Ludmiłę aby kupiła trochę koronek, mam nadzieję, że się spodobają, mówiąc to, rozłożył śporo bardzo pięknych koronkowych chusteczek, z których jedna upiększyła zaraz śliczne włosy p. Małgosi.

— Nie znalazłem nic dostatecznie ładnego dla cioci Amelki, gdyż ma już wszystko, dlatego przywiozłem obrazek, który przypomina mi ją w tym czasie, kiedy Betsi była malutką;—mówiąc to podał jej medaljon ze słoniowej kości, na którym wyobrażona była Madonna z dzieciątkiem na ręku.

— Jakież to śliczne — wykrzyknęli wszyscy jednogłośnie i ciocia Amelka, bardzo rada z prezentu, który przypominał jej najszczęśliwsze chwile jej życia, włożyła go zaraz na szyję na niebieskiej wstążce Betsi.

— Żywię głęboką nadzieję, że zadowolnię Andzię, gdyż rzecz wytworna i skromna, pełna głębszej myśli i bardzo odpowiednia dla doktora, i Emil z dumą pokazał kolczyki zrobione z dwóch kawałków lawy w kształcie czaszki.

— Jakież to nieładne — zawołała Betsi, która znieść nie mogła widoku rzeczy brzydkich.

— Ańdzia nie będzie nosiła kolczyków,—powiedziała Józia.

— Nic nie szkodzi, ona może przekłóć Tobie uszy. Dla niej będzie to prawdziwą przyjemnością odnależć defekty w organizmie bliźnich i przystąpić do nich z nożem chirurgicznym w ręku, odparł Emil z niezmąconym spokojem.

W mojej torbie pełno jest jeszcze drobiazgów dla Was Panowie, ale wiedziałem, że nie zaznałbym spokoju, dopóki nie rozłożyłbym wszystkiego dla pań. Teraz, proszę, opowiadajcie mi co słychać nowego. — Usiadłszy na marmurowym stoliku Amelki, bujając nogami Emil ciągnął nieskończone rozmowy, dopóki ciocia Ludka nie zaprosiła wszystkich na uroczystą herbatkę, urządzoną na cześć admirała.

––––––––––