W tym czasie kiedy się to wszystko działo w Plumfieldzie, Józia spędzała bardzo mile czas nad morzem, a pp. Lorenzowie, z którymi była, czynili wszystko, aby pobyt ten był dla niej przyjemny i pożyteczny. Betsi lubiła bardzo swoją małą kuzyneczkę, p. Amelka starała się z niej zrobić miłą i dobrze wychowaną panienkę, a wuj Teodorek był szczęśliwy, gdy mógł w towarzystwie dwóch drogich mu dziewczynek, płynąć łódką, jeździć konno lub wesoło gawędzić, leżąc nad brzegiem morza. Józia wyglądała doskonale, a i Betsi poweselała i poprawiła się ogromnie. Obie dziewczynki cieszyły się sympatją wszystkich swych sąsiadów i wogóle bawiły się dobrze. Wkrótce jednak spokój duchowy Józi zakłócony został i jedno pragnienie owładnęło nią w tak straszliwy sposób, że groziło przejściem w manję. W sąsiedztwie pp. Lorenzów zamieszkała znakomita aktorka p. Kameron; przyjechała ona nad morze aby odpocząć trochę i przygotować się do nowych ról na nadchodzący sezon. Nikt, prócz dwóch czy trzech przyjaciółek, nie miał do niej dostępu, miała ona specjalnie dla siebie urządzoną łazienkę i publiczność mogła podziwiać ją tylko podczas jej długich dziennych spacerów. Lorenzowie znali ją osobiście, ale nie chcąc przeszkadzać jej, ograczyli się na jednorazowym złożeniu wizyty. Biedna Józia jednak nie mogła znaleźć sobie miejsca. Blizkość jej bóstwa wyprowadzała ją z równowagi. Z całej duszy pragnęła poznać ją, pomówić z miss Kameron, która była dla niej ideałem aktorki. Taką pragnęła zostać w przyszłości, wierzyła, że tylko takie kobiety zdolne są zmienić poglądy większości co do aktorek wogólności.
Jeśliby miss Kameron wiedziała ile gorącej miłości i pragnień ukrywało się w duszy tej małej panienki, którą spotykała często nad brzegiem morza, lub widywała jeżdżącą na małym szkockim koniku, z pewnością uszczęśliwiłaby ją spojrzeniem lub miłym słówkiem. Zmęczona jednak całoroczną pracą i zaabsorbowana swoją nową rolą, nie zwracała na nią uwagi. Bukiety na stopniach werendy, tkliwe serenady za parkanem ogrodu i spojrzenia pełne zachwytu, bywały, mimo rozpaczy Józi, niespostrzeżone.
— Mogłabym spaść z sosny wprost na jej dach lub zrobić tak, aby mnie koń poniósł i rzucił u jej progu, wnieśliby mnie wtenczas nieprzytomną do jej mieszkania. Tonąć w tym czasie, kiedy ona się kąpie, też nie warto—mówiła Józia do Betsi, gdy szły kiedyś do kąpieli; z pewnością nie pójdę na dno, zresztą ona pośle poprostu kogoś, aby mnie ratował, a jednak ja muszę ją poznać, z nią pomówić, ona mi powie czy ja mam rzeczywiście talent i jeśli tak, to mama jej uwierzy, a może... może zechce popracować ze mną. Nie, w takim razie będę chyba najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
— Cierpliwości Józiu, ojciec obiecał nam przecież, że cię z nią zapozna, a wiesz, że ojczulek dotrzyma obietnicy; będzie to stokroć lepsze jak te wszystkie twoje dziwactwa—perorowała Betsi, zawiązując białą siateczką swe śliczne włosy, w tym czasie, kiedy Józia ubrana w czerwony kostjum, przypominając zupełnie małego homara, szykowała się, aby wskoczyć do wody.
— Wiesz jak nie cierpię na coś czekać, ale nie wiem dlaczego mam to wrażenie, że dzisiaj właśnie będzie się ona kąpała, zobaczę ją więc znowu zblizka. Chodź, zeskoczmy z tej skały, tu niema nikogo prócz piastunek z dziećmi, nie będzie więc nam nikt przeszkadzał.
Gdy obie, mokre i zmęczone, usiadły, aby odpocząć, Józia nagle tak gwałtownie schwyciła Betsi za rękę, że ta mało co nie wpadła do wody.
— Patrz, patrz idzie, to ona, krzyczała zachwycona Józia. Och, gdyby tak dzisiaj tonąć zaczęła, z jaką przyjemnością ratowałabym ją, może jaki krab złapie ją za palec, ach Betsi, niech się coś zdarzy takiego, żebym mogła okazać jej pomoc i naturalnie zaznajomić się z nią.
— Nie patrz tak na nią, Józiu, wszak ona pragnie odpocząć od tych wiecznych spojrzeń ludzkich. Niech nie widzi tego, żeśmy ją zauważyły. I Betsi odwróciła się, udając, że interesuje ją bardzo płynąca mimo łódka.
— Moja złociutka, popłyńmy w jej kierunku, jej nie może być przykro, gdy płynąć będziemy na plecach i z wody wyglądać będą tylko nasze nosy; zresztą, gdy już blizko niej będziemy, wykręcimy się szybko i popłyniemy w inną stronę. Zrozumie, że nie chcemy jej przeszkadzać. To zrobi dobre wraźenie i, kto wie, może zainteresuje się specjalnie nami, zastanowi ją kto są te miłe panienki, które tak zastosowują się do jej życzeń, powiedziała Józia, bujna wyobraźnia której malowała najróżnorodniejsze i najmniej prawdopodobne obrazy.
Los jednak rzeczywiście ulitował się nad nią; nie zdążyły bowiem zanurzyć się w wodzie, gdy ujrzały miss Kameron na progu swej łazienki. Stała pochylona i patrzała w wodę. Panna służąca szukała czegoś na brzegu, lecz widocznie poszukiwania jej były daremne, gdyż nagle, o radości, artystka zaczęła wymachiwać ręcznikiem w kierunku naszych dziewczynek, najwidoczniej wzywając je do siebie.
— Pędź, biegnij, ona nas woła, rzeczywiście nas woła—wykrzykiwała uszczęśliwiona Józia, z radości raz po raz nurkując w wodzie. Betsi płynęła za nią wolniej i obie wesołe i zdyszane podpłynęły do miss Kameron, która, nie podnosząc głowy, odezwała się swym melodyjnym głosem:
— Bransoletka wpadła mi do morza i nie mogę jej wydostać. Czy zechcesz, mój chłopcze, przynieść mi możliwie długi kijek, ja przez ten czas śledzić będę, aby woda nie uniosła jej.
— Zanurzę się sama i wydostanę ją z wody, tylko ja, proszę pani, nie jestem chłopcem—odparła Józia ze śmiechem, potrząsając swą kędzierzawą główką, która to właśnie wprowadziła w błąd aktorkę.
Przepraszam, ale jeśli pani rzeczywiście to chce uczynić, to proszę zaraz, gdyż inaczej woda ją poniesie. Zależy mi ogromnie na tej bransoletce i nigdy dotychczas nie zapominałam zdjąć jej przed kąpielą.
— Wydobędę ją—i Józia zniknęła pod wodą, gdy się jednak ukazała na powierzchni, w ręku jej był tylko piasek i kamienie.
— Przepadła, no trudno, cóż robić, sama jestem sobie winna—rzekła miss Kameron, która, pomimo swego smutku, nie mogła powstrzymać się od uśmiechu na widok rozpaczy Józi. Dziewczynka ciężko oddychała i z trudem mogła otworzyć oczy, ale mimo to powiedziała energicznie:
— Nie, nie przepadnie, dostanę ją, gdybym miała nawet nurkować przez całą noc. I, näbrawszy więcej powietrza, Józia znowu zanurzyła się w wodzie.
— Czy aby nie zaszkodzi jej to—zapytała troskliwie miss Kameron, patrząc na Betsi, którą poznała zaraz po podobieństwie do matki.
— O nie, Józia pływa jak ryba i lubi to bardzo, uśmiechnęła się wesoło Betsi, rada, że się Józi tak szczęśliwa nadarzyła sposobność.
— Pani jest, zdaje się, córką pp. Lorenzów, wszak prawda? Proszę pozdrowić rodziców i zapowiedzieć moją wizytę. Do tej pory odpoczywałam i zupełnie nie zbliżałam się do ludzi. Teraz czuję się już dostatecznie wypoczętą. A oto i nasz kochany wodołaz. No i cóż—zapytała, gdy mo-kra główka Józi wyjrzała z wody, chociaź i tym razem wracała z pustemi rękoma, odwaga nie opu-szczała jej ani na chwilę. Energicznie potrząsną-wszy mokremi włosami, wesoło spojrzała na ar-tystkę i nabrawszy powietrza w płuca rzekła:
— Bransoletkę wydostanę, gdybym nawet miała dopłynąć do Liverpoolu. Do widzenia. I raz jeszcze rusałeczka nasza skryła się pod wodą, obszukując skrzętnie dno morskie, jak prawdziwy mały homar.
— Odważna dziewczynka, lubię takie. Któż to jest—zapytała miss Kameron, siadając na kamieniu aby mieć możność śledzenia swego wodołaza.
Betsi dała żądane objaśnienia i dodała z uśmiechem:
— Józia pragnie zostać aktorką i cały miesiąc marzy o tym aby panią poznać. Ten szczęśliwy zbieg okoliczności ucieszy ją niezmiernie.
— Dlaczego nie przyszła wprost do mnie, bardzo chętnie poznałabym się z nią, chociaż rzeczywiście unikam zwykle natchnionych dziewcząt na równi z reporterami — roześmiała się miss Kameron.
Na dalsze rozmowy nie było czasu, chuda rączka, trzymająca bransoletkę, pokazała się na powierzchni, a następnie wypłynęła i cała osóbka Józi. Zmęczona, nie mogąc oddychać, kurczowo schwyciła się Betsi aby nie upaść, powoli przychodziła jednak do siebie, a zaczerwieniona jej twarzyczka promieniała radością. Miss Kameron przyciągnęła ją do siebie i, odsunąwszy mokre włosy z czoła, serdecznie ucałowała.
Józia często bardzo wyobrażała sobie pierwsze swoje spotkanie z miss Kameron: myślała o tem, jak z gracją wyjdzie do niej i wyspowiada się jej ze swych planów, widziała się w eleganckiej sukience, którą specjalnie tego dnia włoży na siebie i powtarzała sobie te mądre zdania, któremi zachwyci artystkę.
Nigdy jednak w swych najbogatszych fantazjach nie wyobraziła sobie takiego spotkania, jakie miało rzeczywiście miejsce: brudna, mokra, zupełnie pozbawiona daru słowa, jak mały lecz szczęśliwy niezgrabjasz, stała oparta o ramię znakomitej aktorki i tarła sobie oczy, dopóki nie przyszła o tyle do siebie, że mogła wypowiedzieć z dumą:
— A jednak wydostałam ją, ach jak bardzo czuję się szczęśliwą.
— Teraz odpocznij moje dziecko, siądź, pogadamy trochę, powiedz kochanie, czem odwdzięczę ci się za twe starania—zapytała miss Kameron, patrząc na nią swemi cudnemi oczyma.
Józia klasnęła w ręce i powiedziała błagalnym głosem, który wzruszyłby i twardsze serce niż miss Kameron.
— Proszę niech mi pani pozwoli przyjść do siebie, raz jeden, jedyny, pragnę usłyszeć z ust pani czy będę kiedyś mogła zostać aktorką. Zastosuję się zupełnie do słów pani, a jeśli rzeczywiście pani mi powie, że z czasem, po wielu, wielu latach pracy, będzie to możliwe, to będę najszczęśliwszą istotą na całym świecie. Czy można?
— Dobrze, dobrze, przyjdź jutro o jedenastej. Nagadamy się z sobą dowoli, pokażesz mi co umiesz, a ja ci powiem co o tym myślę. Nie wiem tylko czy będziesz zadowoloną z tego?
— Będę rada z wszystkiego, nawet jeśli mi pani powie, że jestem do niczego. Pragnę już nareszcie ostatecznego rozwiązania tej kwestji—mama również. Nie będę rozpaczała jeśli pani uzna mnie za niezdolną, a jeśli pani zachęci mnie do pracy, dopnę swego celu, bez względu na wszelkie trudności.
— Droga ta ciężką jest moje dziecko i wieniec laurowy ma swoje ciernie. Widzę że jesteś odważna i wytrwała. Może być, że będzie coś z ciebie. Przyjdź, zobaczymy. Mówiąc to, miss Kameron wzięła do ręki bransoletkę i uśmiechnęła się do dziewczynki tak mile, że Józia miała niekłamaną ochotę ucałować ją serdecznie i oczy jej mokre były nietylko od morskiej wody, gdy z zapałem zaczęła dziękować artystce.
— Przeszkadzamy miss Kameron się kąpać, chodź już Józiu—rzekła Betsi.
— Biegnijcie na brzeg, aby się ogrzać. Dziękuję ci, mała rusałeczko. Do widzenia i, ruchem pełnym gracji, królowa teatralna uwolniła swą świtę; sama jednak nie ruszyła się ze swego porosłego wodorostami tronu i patrzała za dziewczętami dopóki nie zniknęły jej z oczu, następnie zanurzywszy się w wodzie, powiedziała do siebie:
„Ta dziewczynka ma żywą, wyrazistą twarzyczkę, moc temperamentu, dużo śmiałości i silnej woli—materjał doskonały, przytym z utalentowanej rodziny, może być, że będzie coś z niej, zobaczymy“.
Józia naturalnie nie zmrużyła tej nocy oka i rano nie mogła znaleźć sobie miejsca ze zdenerwowania. Wuja Teodorka bawiło bardzo to zdarzenie, a ciocia Amelka wobec tak ważnej wizyty wydostała dla Józi najelegantszą białą sukienkę, Betsi dała jej swój kapelusz, a Józia od rana błądziła po polach i lasach, zbierając bukiet z dzikich róż, białych azalji i paproci. O dziesiątej rano była już zupełnie ubrana i z powagą oglądała swoje nowe rękawiczki i kokardki na pantofelkach, w miarę jednak tego jak zbliżała się decydująca chwila, twarzyczka jej robiła się coraz bardziej blada i poważna.
— Pójdę sama, będę swobodniej z nią rozmawiała, nie śmiej się wujaszku, dla mnie to bardzo ważna chwila. Pocałuj mnie ciociu Amelko zamiast mamy. Jeśli jesteście zadowoleni z mojej powierzchowności, to niczego więcej nie pragnę. I, starając się ruchami naśladować znakomitą aktorkę, Józia, bardzo dzisiaj ładniutka i elegancka, ruszyła w drogę.
Śmiało zadzwoniła do drzwi, które otwierały się dla tak niewielu osób. Wprowadzono ją do salonu, gdzie w oczekiwaniu gospodyni, oglądała fotografje teatralnych znakomitości. Znała je wszystkie z opowiadań i pilnie przyglądać im się zaczęła. Wkrótce jednak tak porwała ją rola lady Makbet, w tej scenie, gdy chodzi w śnie lunatycznym, że wszystko inne zniknęło jej z oczu. Bukiet zastępował jej świecę, a twarz jej przybrała tragiczny wyraz w tym czasie, gdy półgłosem wypowiadała monolog.
Miss Kameron śledziła ją niepostrzeżenie przez parę minut z poza drzwi, następnie weszła do pokoju i zagrała tę rolę tak, że Józia wpadła w niewypowiedziany zachwyt i zawołała z żywością:
— Nigdy w życiu nie uda mi się tak zagrać tego, ale postaram się to uczynić jaknajlepiej, jeśli mi pani nie odmówi swych wskazówek.
— Dobrze dziecko, pokaż teraz co umiesz—rzekła miss Kameron, odrazu przystępując do rzeczy.
— Dobrze, niech mi jednak pani przedtym pozwoli wręczyć sobie te kwiatki, tak miło było mi je zbierać dla pani—i Józia, cała zapłoniona, podała kwiaty.
— Serdeczne dzięki, kwiatki są prześliczne, już cały pokój pełen jest kwiatów, które dobra jakaś wróżka stawia mi codziennie prawie, u drzwi wchodowych, teraz, zdaje się, że wiem, komu je zawdzięczam.
Rumieniec na policzkach Józi i jej uśmiech wydały Józię, zanim zdążyła powiedzieć głosem pełnym miłości i zachwytu:
— Proszę, niech mi pani przebaczy moją śmiałość—nie mogłam jednak powstrzymać się od tego—byłam tak szczęśliwa, że przynajmniej moje kwiaty będą tutaj i zrobią pani może małą przyjemność.
Drżący głosik dziewczynki, jej miłe, pełne zachwytu spojrzenie wzruszyły artystkę, która przyciągnąwszy Józię do siebie, powiedziała poprostu:
— One rzeczywiście dostarczyły mi wiele przyjemności, moje dziecko. Pochwały ludzkie znudziły mi się, ale taki stosunek jak twój do mnie, ogromnie mi jest miły.
— Józia, interesując się i rozpytując wszystkich o miss Kameron, słyszała, że ta ostatnia parę lat temu utraciła narzeczonego i od tego czasu żyła tylko dla sztuki—teraz, nuta smutku dźwięcząca w jej opowiadaniu, wzruszyła Józię, która przytuliwszy się do swej nowej znajomej, złożyła gorący pocałunek na jej ręku.
— No, od czego zaczniemy? Z pewnością od Julji. Od tej nieszczęśliwej bohaterki, która tyle przeniosła—roześmiała się miss Kameron.
Józia rzeczywiście pragnęła rozpocząć od tej roli, przypomniawszy jednak sobie rady wuja Teodorka, zadeklamowała scenę warjacji Ofelji i zrobiła to bardzo dobrze, gdyż niejednokrotnie przechodziła ją z profesorem w kolegjum. Była ona naturalnie zbyt młodziutką na tę rolę, ale jej biała sukienka, rozpuszczone włosy i żywe kwiaty, które rozsypywała na improwizowaną mogiłę, pomagały wyobraźni. Śpiewała piosenkę Ofelji tkliwym głosikiem i przed zniknięciem za kurtyną rzuciła takie pożegnalne spojrzenie, że zasłużyła na nieoczekiwane oklaski od swego surowego krytyka. Zachęcona tym Józia powróciła uradowana na domniemaną scenę.
— Doskonale, lepiej jak myślałam, spróbuj teraz coś innego.
— Józia zabrała się do monologu Porji, deklamowała bardzo ładnie, kładąc odpowiednie akcenty na wszystkich ładniejszych miejscach. Następnie, nie wytrzymawszy, zabrała się do Juljetty, kończąc sceną otrucia. Była przekonaną, że przeszła samą siebie i spokojnie czekała na pochwałę i oklaski. Dźwięczny śmiech miss Kameron zadziwił ją i zdenerwował mocno, zapytała więc grzecznie, lecz chłodno.
— W domu znajdowali, że scena ta udaje mi się lepiej od wszystkich innych; żałuję, że pani jest innego zdania.
— Ależ dziecko, ty grasz to strasznie i inaczej być nie może! Co wiedzieć możesz o miłości, przerażeniu i śmierci? Zostaw to w spokoju i nie bierz się do tragedji, dopóki nie przygotujesz się do niej.
— Oklaskiwała przecież pani Ofelję?
— Tak, ta scenka wyszła nieźle, każda inteligentna dziewczynka mogłaby sobie z nią poradzić. Ale prawdziwe znaczenie Szekspira niedostępne jest jeszcze dla ciebie, moja droga. Najlepiej udała ci się rola komiczna, tam wykazałeś prawdziwy talent, byłaś wzruszająca i śmieszna zarazem, a w tem kryje się prawdziwa sztuka. Masz doskonały głos i wrodzoną grację, co z trudem zdobywa się w szkole.
— Rada jestem, że znalazła pani choć coś we mnie—westchnęła zasmucona Józia, która jednak postanowiła nie poddawać się bez walki.
— Drogie dziecko, uprzedzałam cię przecież, że nie będziesz ze mnie zadowolona, muszę jednak być zupełnie szczerą, jeśli mam ci pomagać i doradzać. Nieraz czyniłam już to i większość nie mogła darować mi mych słów, chociaż były one bezstronne; najlepszy dowód, że w końcu okazywały się one prawdziwymi i te, których się tyczyły, skierowywały się na drogę taką, jaką im wskazywałam. W ten sposób wiele z nich pozostało na stanowiskach żon i dobrych matek—inne—wstąpiły na scenę—o jednej z nich usłyszysz nawet niezadługo, ma duży talent, moc cierpliwości i miłą powierzchowność. Genjusze spotykają się rzadko...
— O, ja nie uważam się za genjusza, pragnę tylko wiedzieć czy rzeczywiście mam talent, czy mi się to tylko wydaje. Nie liczę na to, że stanę się miss Didens lub miss Kameron, ale z całego serca pragnę pozostać aktorką... Gdy gram, jestem zupełnie szczęśliwą—każda nowa rola jest źródłem nowej radości. Kocham Szekspira i ubóstwiam jego bohaterów. Naturalnie, że to jeszcze bardzo mało. Ja nie rozumiem, ale odczuwam całą piękność wielkiego tragika i tak bardzo pragnę ją wyrazić.
Józia mówiła z przejęciem, oczy jej błyszczały, a usta drgały nerwowo, starając się wypowiedzieć to wszystko czym przepełnione było jej serduszko.
Miss Kameron zrozumiała, że w tem tkwi coś więcej jak kaprys dziecinny i gdy przemówiła, głos jej brzmiał jeszcze łagodniej, a twarz wyrażała gorące współczucie.
— Jeśli tak czujesz rzeczywiście—rzekła, nie ustawaj w pracy. Szekspir ma ogromne wychowawcze znaczenie i całego życia nie starczy, aby tak jak należy wyuczyć się go. Dużo jeszcze pracy musisz włożyć, zanim będziesz mogła odegrać go na scenie. Czy starczy ci wytrwałości, męztwa i odwagi, żeby zacząć od początku wolno i cierpliwie—kłaść fundament dla przyszłej pracy. Wszyscy pragną sławy, ale niewielu udaje się ją pozyskać. Trzeba wielkiej wytrwałości i stanowczości. Pamiętam twoje małe bohaterstwo i uważam to za dobry prognostyk.
Pani Kameron uśmiechnęła się do dziewczynki i następnie mówiła już innym tonem, śledząc wrażenie, jakie jej słowa wywołają na słuchaczce.
— Teraz oczekuje cię małe rozczarowanie, gdyż zamiast tego, aby ci zaproponować pracę ze mną, lub polecić cię do jakiegoś drugorzędnego teatru, radzę serdecznie pozostać w szkole i dokończyć swego wykształcenia. Niech rozwinie się rozum, dusza i serce, a mając lat 18—20 wypróbujesz swych sił. Wstąp do walki uzbrojona, aby uniknąć tych rozczarowań, które czekają nas, gdy bierzemy się za coś nazbyt pośpiesznie. Genjusz czasami pokonywa te przeszkody, ale w większości wypadków, trzeba pracować powoli, często potykając się i padając. Czy gotową jesteś czekać cierpliwie?
— O tak.
— Zobaczymy—pragnęłabym bardzo mieć tę świadomość, że schodząc ze sceny, pozostawiam wykształconą i utalentowaną zastępczynię, która będzie mogła doprowadzić do końca rozpoczętą pracę, w celu podniesienia moralnego poziomu teatru. Pamiętaj dziecko, że piękność i bogate kostjumy nie robią jeszcze artystki, tak jak próby małej dziewczynki chcącej grać odpowiedzialne role nie są prawdziwą sztuką... Wiele trzeba jeszcze trudu u nas w teatrze, ażeby publiczność nasza nie zadawalniała się li tylko farsami i operetkami, gdy cały świat piękna i prawdy czeka jeszcze na swych tłomaczy.
Pani Kameron zapomniała do kogo mówi, chodziła po pokoju i była bardzo wzburzona.
— Wuj Teodorek myśli tak samo. On i ciocia Ludka próbowali pisać proste, dobre sztuki, bohaterowie są w nich zwykłymi ludźmi i żyją życiem powszednim. Wuj mówi nawet, że takie role są najodpowiedniejsze dla mnie, ja jednak wolę aksamit i koronki, niż zwykłe codzienne ubrania na scenie.
— Powiedz twojemu wujowi, że ma zupełną rację i poproś ciocię aby napisała dla ciebie jakąś sztukę. Daj mi znać kiedy będziesz grała, a przyjadę popatrzeć i posłuchać cię.
— Czyż naprawdę przyjechałaby pani? Będziemy grali na Boże Narodzenie i ja mam tam bardzo dobrą rolę. Jak bardzo byłabym szczęśliwą, gdyby pani rzeczywiście przyjechała mnie posłuchać, mówiąc to, Józia wstała zauważywszy, że wizyta zbytnio się przeciągnęła. Włożywszy kapelusz, podeszła do miss Kameron i rzekła z lekkim drżeniem w głosie:
— „Nigdy nie będę w stanie odwdzięczyć się za to wszystko, co pani dla mnie uczyniła. Zastosuję się do rad pani i wyobrażam sobie, jak mama będzie szczęśliwą, gdy z powrotem zabiorę się do książek. Teraz pracować będę chętnie, myśląc o przyszłej mej pracy“.
— Mam tu coś dla rusałki na pamiątkę— rzekła miss Kameron, przypinając Józi szpilkę z akwamaryną; następnie, ucałowawszy rozjaśnioną twarzyczkę dziewczynki, długo wodziła oczyma za oddalającą się figurką.
Betsi przypuszczała, że Józia powróci do domu albo tonąc we łzach, lub też promieniejąc z radości, ździwił ją też wygląd jej stanowczy i spokojny. Rozpoczęły się opowiadania; wszyscy słuchali z wielkim zainteresowaniem i pochwalali rady miss Kameron. Amelka odetchnęła spokojnie, nie pragnęła ona wcale widzieć Józi na deskach scenicznych i przypuszczała, że ta dziecinna fantazja przejdzie z czasem. Wuj Teodorek budował zachwycające plany na przyszłość i napisał nadzwyczajnie uprzejmy list do p. Kameron, dziękując jej za jej dobroć, okazaną Józi. Betsi cieszyła się radością Józi.
To spotkanie Józi z miss Kameron nie było jedyne, gdyż artystka szczerze zainteresowała się dziewczynką i parę razy zachodziła do pp. Lorenzów. Za temat rozmowy służyła zawsze sztuka i Betsi i Józia obecne przy rozmowie starały się nie utracić ani słowa z tego co się mówiło, zaczynając rozumieć znaczenie i siłę talentu.
Józia pisała do matki całe tomy, a po wizycie u miss Kameron uradowała p. Małgosię zmianą zaszłą w sobie, gdy zabrała się do nienawistnych książek z taką energją i pilnością, że zadziwiła wszystkich, znających ją dawniej. Słowa miss Kameron padły na dobry grunt i nawet wprawki fortepianowe i język francuski stały się znośne, gdy ogólne wykształcenie miało być dla niej pożytecznym na przyszłość. Maniery, umiejętność ubierania się i trzymania wydały się jej teraz rzeczami większej wagi, gdyż pamiętała rady pani K., że trzeba jednocześnie rozwijać rozum, ciało, serce i duszę.
––––––––––