Wakacje miały się ku końcowi. W piękny, wrześniowy dzień, dwóch welocypedystów zakurzonych i ogorzałych od słońca, pędziło po drodze do Plumfieldu.
— Jedź prędko i uprzedź o naszym przybyciu, Tomku — ja muszę tutaj wstąpić na chwileczkę—powiedział Adaś, zeskakując u wejścia do Dove-cote.
— Bądź tak dobry, nie przeszkadzaj mi, muszę się porządnie nagadać z ciotką Bachr — powiedział z tak ciężkim westchnieniem Tomek, że wywołał tym serdeczny śmiech Adasia. Rozżalony brakiem współczucia kolegi, Tomek pojechał wolno w kierunku domu, pragnąc serdecznie nie spotkać na swej drodze nikogo ze znajomych. Zastał p. Ludkę na szczęście samą, zajętą robieniem korekty, którą odłożyła, witając z radością przybyłego.
Ostatnie wypadki zaostrzyły do tego stopnia przenikliwość p. Ludki, że po pierwszym przywitaniu spostrzegła zaraz coś niezwykłego w zachowaniu się Tomka:
— Co się stało?—zapytała go, gdy usiadł na fotelu, rzucając niespokojne spojrzenia na p. Bhaer.
— Wkopałem się strasznie, proszę pani.
— Naturalnie, spodziewałam się tego, wysyłając cię w świat. O cóż chodzi? Przejechałeś może jaką staruszkę, która poda cię do sądu, lub może otrułeś jakiegoś łatwowiernego pacjenta, który miał odwagę zawezwać cię do siebie—zapytywała wesoło p. Ludka.
— Gorzej.
— Czy Adaś czasami nie zachorował w drodze?
— Jeszcze gorzej.
— Nie chcę już zgadywać, mów prędzej, nie cierpię czekać na złe wiadomości.
Zaciekawiwszy dostatecznie swoją słuchaczkę, Tomek rzekł wolno i dobitnie:
— Oświadczyłem się, proszę pani.
Papiery z korektą rozleciały się po stole, a pani Ludka załamawszy rozpaczliwie ręce, wykrzyknęła wzburzona:
— Jeśli Ańdzia ustąpiła ci, niech wie, że nigdy jej tego nie przebaczę!
— Wcale nie Ańdzia, lecz zupełnie inna panienka. Mówiąc to, Tomek miał taki wyraz twarzy, że nie sposób było powstrzymać się od śmiechu.
— Ach tak! Ogromnie, ogromnie jestem z tego rada, możesz nie mówić mi jej imienia, mam nadzieję, że wkrótce będzie wesele. Opowiadaj wszystko po kolei—domagała się p. Ludka, szczęśliwa, że nie o Ańdzi tu mowa.
— Ale co powie Ańdzia — zapytał Tomek, ździwiony mocno tym, że p. Ludka nie jest przerażona jego zdradą.
— Ańdzia szczęśliwą będzie, że ją przestaniesz nudzić—bądź o nią zupełnie spokojny, mój drogi. Któż jest tą szczęśliwą?
— Czy Adaś nie pisał nic o niej?
— Owszem wspominał, żeś przejechał jakąś pannę West, myślałam że się na tym skończyło.
— To był początek wszystkich moich nieszczęść. Ja mam przecież zawsze jakieś nadzwyczajne przygody! Naturalna rzecz, że kiedy byłem powodem okaleczenia biednej dziewczynki, musiałem być dla niej następnie specjalnie uprzedzającym. Wszyscy to zresztą znajdowali i nie zdążyłem się obejrzeć, kiedy już wszystko było stracone. A wszystkiemu winien jest Adaś. Nie chciał wcale wyjeżdżać stamtąd i wpadł w swą manję fotografowania; były tam rzeczywiście ładne widoki, wszystkie panny zresztą chciały się fotografować. Proszę, niech pani spojrzy na te zdjęcia—i Tomek wyjął z kieszeni całą masę fotografji, na których najgłówniejszą osobą był zawsze on sam. Parę razy zdjęty był w towarzystwie ładnej panienki, lub wreszcie siedzący na poręczy balkonu, wśród ładnych grup, w kąpielowych kostjumach.
— To z pewnością ona, prawda?—zapytała p. Ludka, wskazując na milutką blondynkę, w bardzo eleganckim stroju.
— Tak, to jest Dora. Czy nie jest ona śliczną?—zapytał Tomek, zapominając w swym zachwycie o wszystkich kłopotach.
— Tak, rzeczywiście milutko wygląda, mam nadzieję, że nie jest podobna do Dory z powieści Dickensa, chociaż te kędzierzawe włosy przypominają trochę tamtą.
— Zupełnie nie, ona jest nadzwyczajnie zręczna, umie gospodarować, szyć, zna piękne roboty, jest nadzwyczajnie zdolna, charakter ma idealny, śpiewa jak ptaszek, doskonale tańczy i przepada za książkami. Zachwyca się książkami pani i wciąż kazała mi opowiadać o tutejszym życiu.
— Teraz zblagowałeś trochę, aby mi pochlebić i skłonić do tego, abym cię wyciągała z biedy. No, opowiadaj od początku i porządnie, zobaczymy co czynić dalej—odparła p. Ludka, przejęta bardzo, brała bowiem zawsze gorący udział w sprawach swych chłopców.
Tomek podparł głowę, aby lepiej zebrać myśli i chętnie zaczął swą spowiedź.
— Z p. West znaliśmy się i dawniej, zupełnie jednak nie wiedziałem, że ona jest tam właśnie, nad brzegiem morza. Adaś pragnął odwiedzić kolegę i wybraliśmy się w jedną niedzielę. Spotkaliśmy tam dużo znajomych, bawiła tam też p. Lili Chit i jeszcze dwie panienki z naszego kolegjum. Tej pierwszej niedzieli wybraliśmy się na spacer łódkami i trzeba nieszczęścia, że łódź nasza przechyliła się i p. West wpadła do wody. Niebezpieczeńswa nie było żadnego, gdyż ona doskonale pływa, ale to zbliżyło nas do siebie. Trzeba było zostać naturalnie jeszcze przez dzień jeden, aby się dowiedzieć o jej zdrowiu. Wszystko zaczęło się od tej nieszczęsnej łódki! Adaś nie myślął o wyjeździe a i mnie przyjemnie było w towarzystwie Dory, której widocznie podobałem się gdy mówiłem z nią i widać było, że sobie ze mnie coś robi, nie jak Ańdzia, która nie przestawała nigdy wyśmiewać się ze mnie i oblewać mnie zimną wodą, przy każdej sposobności. Nie, rzeczywiście, to było nie do wytrzymania. Nigdy nie robiła sobie nic ze mnie i za moją wielką miłość odpłacała mi niewdzięcznością.
— Nie gorączkuj się, mój drogi, zapomnij o swej dziecinnej fantazji i oddaj się swemu nowemu uczuciu, jeśli w istocie jest ono prawdziwe i głębokie. No, ale powiedz jak oświadczyłeś się jej—pytała dalej p. Ludka, interesując się rozwiązaniem tej sprawy.
— O, to stało się zupełnie przypadkowo, nie miałem wcale zamiaru się jej oświadczać, niech pani sobie wyobrazi, że przyszedł nam na pomoc osioł. Musiałem to uczynić, gdyż inaczej obraziłbym Dorę—zaczął Tomek, czując, że nadeszła już decydująca chwila.
— Zdaje się, że tutaj działały dwa osiołki— roześmiała się p. Ludka, przeczuwając jakąś zabawną historję.
— O, niech się pani nie śmieje, teraz może się to komuś wydać zabawnym, ale wtenczas było rzeczywiście straszne—powiedział posępnie Tomek, chociaż blask jego oczu świadczył, że dostrzega i uznaje on doskonale komiczne sceny swej sercowej historji.
— Wszystkie dziewczęta zachwycały się naszymi nowemi rowerami i dlatego nieraz urządzaliśmy wspólne spacery. Razu pewnego wybraliśmy się wraz z Dorą na dalszą wycieczkę. Ja siedziałem na przedzie, a ona z tyłu: byliśmy już daleko od domu, gdy nagle jakiś niezgrabny, stary osioł przechodził przez drogę. Myślałem, że pójdzie dalej, ale nie ruszał się z miejsca. Uderzyłem go więc mocno, lecz on tak niezręcznie odskoczył, że wywróciliśmy się wszyscy, nie wyłączając i osła. Myślałem z przestrachem o Dorze, lecz ta śmiała się tak strasznie, że obawiałem się czy nie dostanie ataku histerycznego. Osioł przeraźliwie ryczał, a ja zupełnie straciłem głowę. I nic dziwnego, jestem przekonany, że zdarzyłoby się to z każdym, znajdującym się na moim miejscu. Zupełnie nie wiedziałem, co się w takich wypadkach robi, pocieszałem ją jak umiałem, przemawiałem do niej czule i postępowałem jak skończony warjat, dopóki nie przyszła do siebie; wtenczas, rzuciwszy na mnie powłóczyste spojrzenie rzekła: „Przebaczam panu, proszę mi podać rękę, abym mogła wstać i jedźmy dalej“. Byłem rzeczywiście tak wzruszony, że chwilę później wywróciłem ją znowu; wtenczas nie wiem już co mówiłem do niej. Wiem tylko, że objąwszy mnie za szyję rzekła. „Z tobą Tomku nie obawiałabym się nawet lwa“. Prawdziwiej byłoby gdyby powiedziała, że ze mną będąc nie obawia się osła, ale ona naprawdę mówiła szczerze i wcale nie chciała mnie obrazić. Czy to nie szlachetnie z jej strony? Ale teraz najstraszniejsze, że mam dwie narzeczone i rzeczywiście nie wiem co czynić...
Nie będąc w stanie powstrzymać się dłużej, pani Ludka śmiała się do łez, a Tomek rzuciwszy jej spojrzenie pełne wyrzutu, też wtórować jej wkrótce począł.
— Tomku Bengs, Tomku Bengs, któż prócz ciebie, mógł mieć podobne zdarzenie? — mówiła p. Ludka, z trudem wstrzymując się już od śmiechu.
— Straszna historja i rzeczywiście nie widzę z tego wyjścia, będę chyba musiał na czas jakiś wyjechać z Plumfieldu—powiedział Tomek, starając się napróżno znaleźć jakiś punkt wyjścia.
— Nie martw się chłopcze, jestem po twojej stronie, gdyż ta historja wydaje mi się niezwykle wesołą. Ale opowiadaj dalej jak się to skończyło. Czy masz poważne zamiary względem niej?
— Dora uważa się za moją narzeczonę. Napisała natychmiast do swych rodziców. Widziałem, że jest z tego bardzo zadowoloną. Ma dopiero lat siedemnaście i nigdy nikogo nie kochała. Ja sam byłem bardzo ździwiony i zapytałem ją szczerze. „Przecież nie możesz mnie kochać, powiedziałem do niej, znasz mnie tak krótko“. Ale ona odparła: „Jesteś taki miły, uprzejmy i wesoły, że muszę cię kochać“. To było wystarczające. Pogodziłem się więc z losem, pocieszając się nadzieją, że jakoś się z tej biedy wydostanę.
— Bardzo to jest podobne do ciebie, a czy przynajmniej zawiadomiłeś ojca?
— Napisałem natychmiast, a raczej zadepeszowałem mu: „Zaręczony z Dorą West, bardzo mi się podoba! Myślę, że będziesz zadowolony. Twój Tomek“. I rzeczywiście ojciec bardzo się z tego cieszy, zna on dobrze ojca Dory, a przytym nigdy nie sympatyzował z Ańdzią—odparł Tomek, dumny ze swych dyplomatycznych zdolności.
— A cóż mówi Adaś, jak zapatruje się on na tę całą sprawę—zapytała p. Ludka, starając się nie śmiać się już, myśląc o ośle, welocypedzie, młodym człowieku i dziewczęciu tak niepoetycznie leżących w rowie.
— Adaś? Jest bardzo tym zainteresowany i serdecznie mi współczuje, tym więcej, że on jest w tym samym mniej więcej położeniu.
— Cóż to znaczy?—wykrzyknęła p. Ludka, przerażona na myśl o nowych sercowych zawikłaniach.
— Tak, tak, proszę pani, Adaś okazał się zdrajcą, udawał tylko, że jedzie odwiedzić przyjaciela, którego w rzeczywistości wcale tam nie było. Przyczyną była Lilka Chit i, gdyby oni nie ginęli tak z tym niemądrym fotograficznym aparatem, z pewnością i mnie nie zdarzyłoby się nic podobnego. W tej sprawie zamieszanych jest trzech osłów, a ja najmniej jestem winien, ale wiem doskonale, że Adaś wyjdzie z tego, jak zwykle, jak święty, a mnie dostaną się wszystkie kpinki i żarty. Takie to ja mam szczęście zawsze.
— Panuje jakaś straszna epidemja i trudno określić czyja teraz kolej. Pozostawmy Adasia i pomówmy o tobie Tomku. Cóż będziesz teraz robił?
— Nie mam żadnego wyjścia, bo czyż można być odrazu w dwóch panienkach zakochanym? Co mi pani radzi?
— Przedewszystkim, musisz zdobyć się na zdrowy punkt widzenia. Dora kocha cię i liczy na twoją wzajemność, Ańdzi jesteś obojętny i sam masz dla niej tylko uczucie przyjaźni, chociaż wmawiasz w siebie zupełnie coś innego. Według mnie, kochasz Dorę. W ciągu wszystkich tych lat nie słyszałam cię nigdy mówiącego tak o Ańdzi jak o Dorze. Tylko przez duch przeciwieństwa upierałeś się przy twym uczuciu dla Ańdzi, dopóki wypadek nie związał cię z kimś innym. I tak, nazwij tę poprzednią miłość przyjaźnią, a Dorę swoją narzeczoną, jeśli rzeczywiście kochasz ją szczerze.
Wszystkie wątpliwości, jakie p. Ludka mogła mieć, rozpierzchły się, gdy spojrzała na Tomka. Oczy jego błyszczały, usta uśmiechały się, a nowy szczęśliwy wyraz twarzy opromieniał jego ogorzałą, zakurzoną twarz.
— Szczerze wyznaję, że zbliżyłem się do Dory z tą tylko myślą, aby wzbudzić zazdrość w Ańdzi, myślałem sobie, że Adaś wspomni coś o tym w listach do Stokrotki. Ale obecnie czuję, że Ańdzia zupełnie zostanie zapomnianą, widzę, słyszę i kocham jedną tylko Dorę, a teraz kiedy ten błogosławiony osioł rzucił mi ją w objęcia przekonałem się, że rzeczywiście i ona mnie kocha. Naprawdę, nie rozumiem czym zasłużyłem sobie na jej uczucia. Nie jestem jej wart.
— Każdy uczciwy człowiek tak myśli, gdy niewinne, młode dziewczę powierza mu swój los. Postaraj się zasłużyć na to zaufanie. Dora nie jest aniołem, z pewnością ma też różne wady, które będziesz musiał znosić i wybaczać i obydwoje powinniście sobie pomagać — mówiła p. Ludka, starając się w tym poważnym i skupionym chłopcu rozpoznać dawnego szaławiłę.
— Męczy mnie ta myśl, że zacząłem to wszystko tak niepoważnie i chciałem użyć tej miłej dziewczynki jako oręża przeciwko Ańdzi. To było bardzo brzydkie z mojej strony.
— Mój chłopcze—zaczęła p. Ludka uroczyście, przeżywasz teraz najszczęśliwszą chwilę w swoim życiu. Wziąć odpowiedzialność za los drugiego człowieka—rzecz nader poważna. Postępuj jak się należy, aby mała Dora się nie rozczarowała, a wasza miłość okazała się szczęściem dla was obojga.
— Postaram się—odparł poważnie. Takbym pragnął aby pani ją poznała, już tęskno mi za nią, ona biedaczka płakała, a i mnie nie chciało się odjeżdżać. Wszystko to piękne, ale co powie Ańdzia, gdy się o wszystkim dowie?
— Dowie się, o czym?—zabrzmiało pytanie.
Oboje drgnęli i, odwróciwszy się, zobaczyli Ańdzię, stojącą na progu i spoglądającą na nich ze ździwieniem.
— O weselu Tomka z Dorą West.
— Naprawdę?
Ańdzia była tak zaskoczona tą wiadomością, że pani Ludka przez chwilę zaczęła podejrzewać, że było coś więcej nad przyjaźń w tym jej stosunku do przyjaciela od lat dziecinnych, ale następne słowa Ańdzi uspokoiły ją i wyprowadziły wszystkich z kłopotliwego położenia.
— Byłam pewna, że przepisane przeze mnie lekarstwo okaże się skuteczne przy dłuższym przyjmowaniu go. Kochany, stary Tomku, strasznie jestem rada. Bądźcie szczęśliwi—i Ańdzia uścisnę-ła serdecznie obie ręce Tomka.
— Zwyczajny wypadek, Ańdziu. Mama Bhaer wytłomaczy ci wszystko, a ja muszę doprowadzić się do możliwego porządku. Herbatę będę pił u Adasia, zobaczymy się więc później.
Jąkając się i czerwieniąc, Tomek pośpiesznie rejterował, pani Ludka zaś opowiedziała całe zdarzenie, przyczym obie uśmiały się serdecznie z tego nowego zupełnie sposobu starania się o pannę. Ańdzia zainteresowała się bardzo przyszłą żeniaczką Toma, znała Dorę i uważała, że będzie ona z czasem doskonałą żoną dla Tomka, jeśli już teraz umiała poznać się na jego zaletach.
— Naturalnie, że będzie mi go brak, ale tak będzie lepiej dla niego i dla mnie. Bezczynność szkodliwą jest dla każdego, teraz z pewnością zabierze się on do pracy wraz z ojcem i wszyscy będą szczęśliwi. Jako ślubny prezent podaruję Dorze domową apteczkę i nauczę jak ma się z tym obchodzić; na Tomka nie można zupełnie pod tym względem liczyć.
Ostatnie słowa uspokoiły p. Ludkę, Ańdzia mówiła z początku z widocznym zdenerwowaniem, ale gdy wspomniała o apteczce, poweselała, a myśl, że Tomek będzie szczęśliwy widocznie miłą jej była.
— Położenie zmieniło się trochę, Ańdziu, niewolnik twój otrzymał swobodę. Niech idzie swoją drogą a ty będziesz mogła poświęcić się całą duszą twemu zawodowi, gdyż rzeczywiście mam nadzieję, że w krótkim czasie chlubić się tobą będziemy mogli—rzekła p. Ludka dobrotliwie.
— Bardzo tego pragnę. Ach prawda! Na wsi panuje odra, niech dziewczynki nie wchodzą do domów gdzie są dzieci, tak się boję na początku swej praktyki przenieść tutaj jakąś chorobę. Teraz pójdę do Stokrotki. Ciekawa jestem co powie gdy dowie się o Tomku. To dziwak dopiero!—i Ańdzia z serdecznym śmiechem, świadczącym, że w duszy jej niema oznak sentymentalizmu, wyszła z pokoju.
— Muszę zwrócić baczniejszą uwagę na Adasia ale nic nie wspomnę Małgosi, ona pragnie sama załatwiać wszystkie sprawy ze swemi dziećmi i robi to doskonale, ale jeśli i on zaraził się chorobą, która tak gwałtownie panuje wśród nas tego lata? Pani Ludka myślała naturalnie nie o odrze, ale o tej poważniejszej chorobie, która zwie się miłością. Franz dał początek całej tej serji, Fred chory był chronicznie, Tomek przedstawiał w swojej osobie ostry wypadek tej choroby, Adaś podług wszelkiego prawdopodobieństwa już też zaniemógł, ale najgorsza sprawa była z Teodorkiem, który niedawno spokojnie jej oświadczył, że pragnie się zakochać jak i inni chłopcy. Gdyby jej syn zarządał dynamitu do zabawy, nie ździwiłaby się więcej i nie otrzymałby mniej stanowczej odpowiedzi.
— Widzisz mamo, Berri Morgan powiedział mi, że powinienem się stanowczo już zakochać i obiecał mi pomóc w wyborze; oświadczyłem się już Józi, ale ona jest jeszcze zbyt dziecinna i śmiała się ze mnie, dlatego myślę zwrócić się do Betsi. Ty sama mówiłaś, że człowiek w takich wypadkach staje się poważniejszy, a ja chcę się właśnie uspokoić—tłomaczył Teodorek z taką miną, któraby w każdym innym czasie rozśmieszyła do łez jego matkę.
— Do czego wreszcie dojdziemy, jeśli małe dzieci zapragną bawić się w miłość—wykrzyknęła p. Ludka i załatwiwszy w paru słowach tę sprawę z Teodorkiem, wysłała go w świat, aby pocieszył się Oktą i krokietem.
Nowy wypadek z Tomkiem znowu poruszy wszystkich i chociaż jedna jaskółka nie robi wiosny, ale jedna miłość pociągnie szereg innych, tym więcej, że jej chłopcy byli w tym niebezpiecznym wieku, kiedy jedna iskra wywołać może duży pożar. Nie można było temu przeciwdziałać, pozostawało tylko kierować i radzić. Ale ze wszystkich przedmiotów, wykładanych przez p. Ludkę, najtrudniejsze były wykłady o miłości, gdyż nie sposób jest uchronić młodzież od rozczarowań, błędów i rozgoryczeń, które są tak częste w życiu. Trzeba mieć nadzieję, że znajdę dla mych chłopców dobre i rozumne dziewczęta na żony—myślała p. Ludka, zabierając się z powrotem do korekty.
Tomek rad był bardzo z wrażenia, jakie wywołały wiadomości jego w Plumfieldzie. Wszyscy byli tak wstrząśnięci wiarołomstwem tak oddanego rycerza, że zapomniano nawet żartować i kpić z niego. O komicznych wydarzeniach szczęśliwie milczeli ci, którzy wiedzieli wszystko i Tomek mógł spokojnie grać rolę bohatera, który uratował życie dziewczęciu i zasługiwał na miłość i wdzięczność za swoją odwagę. Dora też nie wydała go z sekretu, gdy przyjechała do Plumfieldu, aby złożyć uszanowanie p. Bhaer. Była to rzeczywiście miła dziewczynka i spodobała się wszystkim. Kochała ona bardzo swego Tomka, który w istocie zmienił się do niepoznania. Czuł się doskonale w tej atmosferze miłości i wiary w siebie. Ku wielkiej radości ojca, rzucił medycynę i wstąpił do biura ojca, gdzie okazał się nadzwyczaj zdolnym i pracowitym urzędnikiem. Jedna tylko rzecz martwiła trochę Tomka, z którą nie mógł zdradzić się przed nikim, a był to zupełny spokój Ańdzi. Nie pragnął wcale aby cierpiała, ale gniewało go trochę to, że nie dostrzega w Ańdzi najmniejszego żalu. Lekki smutek, słowo wyrzutu lub zazdrosne spojrzenie na niego i na Dorę, wystarczyłby mu, ale ta rola protektorki, którą przybrała, raziła go trochę.
Na początku października Tomek wyjechał ostatecznie z Plumfieldu, gdyż narzeczona jego mieszkała w mieście, a on musiał zabrać się do pracy i szykować dla swej wybranej miłe i wygodne gniazdko.
––––––––––