„Brenda“ płynęła szybko, koniec podróży się zbliżał, dlatego też wszyscy byli w doskonałych humorach.
— Za cztery tygodnie będziemy pili tak doskonałą herbatę, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie mieliśmy sposobności pić—mówił Emil, zbliżając się do dwóch pań, siedzących w kajucie.
— Rada będę z herbaty, jeszcze bardziej jednak ze stałego lądu—odpowiedziała z uśmiechem p. Chardi.
Nasz przyjaciel Emil był jej ulubieńcem, na co zasługiwał w zupełności, poświęcając czas swój żonie i córce kapitana, które były zresztą jedynemi pasażerkami „Brendy“.
— Ja też czekam końca podróży z niecierpliwością; będę chyba zmuszoną kupić sobie parę chińskich bucików. Tak dużo spacerowaliśmy po pokładzie, że ostatecznie zostałam się w niemożliwie podartych trzewikach — roześmiała się Mary, oglądając swoje zniszczone buty.
— Obawiam się, że i w Chinach nie znajdziemy nic równie małego—powiedział Emil, postanawiając w duchu zaraz po przyjeździe rozpocząć poszukiwania takowych.
— Nie wiem moje dziecko, cobyś robiła, gdyby p. Emil nie spacerował z tobą codziennie. Życie bez ruchu dobre jest dla mnie, ale dla młodzieży ruch jest potrzebny dla zdrowia.
— Czy nie będzie dzisiaj burzy—dodała z niepokojem, patrząc na czerwony zachód słońca.
— Będzie tylko lekki wiaterek, który przyśpieszy bieg „Brendy“—odpowiedział Emil, oglądając „Brendę“ z miną znawcy.
— Niech pan zaśpiewa nam coś, panie Emilu, my tak lubimy z mamą śpiew pana—prosiła przymilając się Mary.
Emil nieraz błogosławił los za to, że mu dał miły głos, ten talent skracał mu nieraz długie, jednostajne godziny. I teraz nie dał się długo prosić i, oparłszy się o balustradę statku, zaśpiewał jej ulubioną piosenkę, patrząc z przyjemnością na rozrzucone, wijące się loki dziewczęcia. Nie zdążyły umilknąć jeszcze ostatnie dźwięki piosenki gdy p. Chardi wykrzyknęła nagle: „Co to takiego?“ Przenikliwe oko Emila dostrzegło w tej chwili lekki dym, wychodzący z ogrodzonego otworu okrętowego i serce przestało mu bić ze strachu. „Pożar“—przemknęło mu przez głowę. Zapanował jednak nad sobą i odchodząc powiedział spokojnie: „Któż tam pali znowu kiedy to jest surowo wzbronione! Trzeba tam iść i wydać stosowne rozporządzenia“. Gdy jednak dostatecznie oddalił się, twarz jego przybrała wyraz przestrachu. Jednym skokiem znalazł się na spodzie, mówiąc z dziwnym uśmiechem: „Jeśli naprawdę pali się, trzeba będzie pogodzić się z morską mogiłą“. Parę chwil nie było go na pokładzie, gdy przyszedł znów na górę, smagła twarz jego była biała jak płótno. Zupełnie jednak spokojnie zwrócił się do kapitana:
— Panie kapitanie, na spodzie okrętu pali się!
— Niech pan nie trwoży kobiet — brzmiał pierwszy rozkaz kapitana Chardi, a później obydwaj rozpoczęli walkę ze straszliwym żywiołem.
Ładunki Brendy sprzyjały bardzo pożarowi i, nie bacząc na to, że puszczone w ruch były wszystkie sikawki, nieszczęście było nieuniknione. Dym przechodził przez wszystkie szczeliny, a wiatr, który się zerwał w tym momencie rozniecił tlejący się ogień w ogromny płomień.
Pani Chardi i Mary mężnie wysłuchały strasznej nowiny, gdy im kazano być w pogotowiu do opuszczenia każdej chwili okrętu.
Łódki ratownicze spuszczono na wodę, majtkowie pracowali gorliwie, zalepiając każdy otwór, skąd ogień mógł się wydostawać w górę. Nic to nie pomogło—biedna Brenda przedstawiała palący się szkielet i przerażeni ludzie zaczęli umieszczać się w łódkach. Wobec tego, że statek był handlowy nie było na nim pasażerów i obyło się bez paniki. Łódka, na której znajdowały się kobiety, znajdowała się około statku, gdyż dzielny kapitan chciał opuścić statek ostatni.
Emil nie odstępował swego naczelnika, musiał jednak w końcu usłuchać rozkazu i pomyśleć o swym ratunku. Posłuchał więc, chociaż serce ściskało mu się z bólu; nie zdążył jednak wejść do łódki, gdy padł spalony maszt i zrzucił kapina za pokład. Łódka podpłynęła natychmiast i Emil rzucił się do morza na ratunek kapitana, którego wydostano rannego i bez przytomności. Kierowanie czynnościami majtków przeszło teraz na Emila; zabrał się on też natychmiast do pracy.
Inne łódki były już poza niebezpieczeństwem i zatrzymały się, aby spojrzeć na straszny widok, jaki przedstawiał palący się okręt. Płomienie oświetliły ciemne niebo i odbijały się posępnie w falach, na których płynęły łódki. Nikt jednak nie widział tego jak nieszczesna Brendą ostatecznie zaginęła. Podniósł się silny wiatr, rozgonił łódki w różne strony. Ta, w której siedzieli nasi znajomi, zatrzymała się dopiero o świcie i wtenczas siedzący w niej zrozumieli całą grozę położenia. Mieli oni trochę zapasów żywności, ale mając z sobą chorego kapitana, dwie kobiety i siedmiu majtków, długo przetrwać nie mogli, jeśli nie zjawi się jakaś niespodziewana pomoc — i Emil czuł doskonale.
Płynęli jakiś czas, oglądając horyzont i dodając sobie odwagi przypuszczeniami o szybkiej pomocy. Porucznik Hoffman postępował z wielką odwagą i stanowczością, chociaż nieoczekiwana odpowiedzialność, która spadła na niego, męczyła go bardzo. Stan kapitana wydawał się beznadziejnym. Rozpacz biednej kobiety raniła serce Emila, a ślepa wiara młodej dziewczyny, która przekonaną była, że on jeden tylko uratować je może, nie pozwalała okazywać mu obaw ani zwątpienia. Majtkowie pracowali usilnie, ale Emil wiedział, że głód i rozpacz mogą zamienić ich w dzikich ludzi a wtenczas położenie ich mogło stać się okropne.
Panował jednak tak doskonale nad sobą, mówił tak spokojnie i wesoło o możliwości ratunku, że wszyscy instynktownie zwracali się do niego o pomoc i radę. Pierwsze dni przeszły stosunkowo szczęśliwie, ale na trzeci dzień wszyscy zaczęli tracić nadzieję. Pani Chardi ostatecznie upadła na duchu, a córka jej osłabła z głodu schowawszy połowę swej porcji dla matki i oddawszy wodę ojcu. Majtkowie przestali pracować i siedzieli chmurni. Niektórzy głośno powstawali przeciwko naczelnikowi, inni żądali więcej żywności, wszyscy stawali się straszni, gdyż pod wpływem głodu i rozpaczy budziły się w nich dzikie instynkta. Emil czuł, że jest bezsilnym i z rozpaczą wodził oczyma po niebie i nieskończonym morzu, gdzie nie widać było ani śladu żadnego okrętu. Szarpany głodem i pragnieniem, zmęczony straszliwie wysiłkiem całodziennym, gdyż bezustannie pocieszał wszystkich, rozmawiał z majtkami, serdeczuie prosił ich o litość nad bezbronnymi kobietami, obiecywał nagrodę jeśli zabiorą się do wioseł i będą płynęli tak jak poprzednio. Pielęgnował kapitana jak ojca, starał się pocieszyć żonę jego i rozruszać córkę śpiewem i opowiadaniami o swych przygodach, które zawsze kończyły się szczęśliwie. Nastąpił dzień czwarty, zapasy jedzenia i wody zniknęły zupełnie. Emil postanowił zachować resztę dla chorego i dla kobiet.
Dwóch majtków zbuntowało się, żądając swojej porcji, reszta jednak poszła za przykładem swego młodego naczelnika. W nocy, gdy Emil, padając ze znużenia, prosił o zastępstwo jednego z oddanych mu majtków i sam udał się na spoczynek, dwaj zbuntowani dobrali się do zapasów i zabrali również ostatnią butelkę wody, którą chowano dla chorego kapitana. Oszaleli z pragnienia pili tak chciwie alkohol, że jeden z nich popadł w sen, z którego się nie obudził, drugi zaś będąc nietrzeźwym rzucił się sam do morza.
Ten straszny przykład podziałał na majtków, którzy, oddając się zupełnie pod opiekę Emila, pracowali dalej, ale nieszczęścia te podkopały energję i spokój naszego odważnego naczelnika. Przez cały dzień trzymał on się jeszcze jako tako, ale gdy nadeszła posępna noc, ciszę której przerywały jęki chorego, płacz żony i plusk fal, Emil zakrył twarz rękoma i naraz porwała go straszna beznadziejna rozpacz. Gotów był każdej chwili oddać życie swe za kapitana, żonę i tę jego miłą dzieweczkę, obecność której uprzyjemniała mu podróż. Gdy siedział tak pogrążony w swych myślach, usłyszał cichy śpiew.
To Mary śpiewała swej matce, która oparłszy się na jej ramieniu płakała rzewnie. Piosenka ta znana mu była doskonale, śpiewano ją często w starym Plumfieldzie i naraz przypomniały mu się słowa p. Ludki o czerwonej nitce. Będę pamiętał o tym i spełnię mój obowiązek do końca— pomyślał i przy dźwiękach tkliwego głosu, który kołysał zmęczoną kobietę do snu, Emil zapomniał o swych cierpieniach.
W lekkim półśnie, który go ogarnął, widział ukochane twarze swych blizkich, słyszał rozmowy ich, czuł serdeczne uściski dłoni i szeptał sennie. Jeśli nawet mi się nie uda ich zobaczyć, cieszy mnie to, że nigdy wstydzić się mnie nie będą potrzebowali, umrę tak, że z dumą wspominać mnie będą.
Krzyk radosny przyprowadził go do przytomności, a gdy chłodne krople deszczu spadły na jego głowę, zrozumiał przyczynę radości—byli uratowani. Deszcz zaczął lać jak z cebra, oświeżając chorego, zaspakajając pragnienia nieszczęsnych ludzi, przynosząc niewypowiedzianą radość wszystkim.
Rankiem rozjaśniły się chmury i słońce wyjrzało. Emil zerwał się na nogi wypoczęty i pełen energji zabrał się do wiosła, gdy wtym na horyzoncie ujrzał powiewającą flagę okrętu, przechodzącego tak blizko, że można było odróżnić postacie, siedzące na pokładzie. Krzyk wstrząsnął powietrzem.
Ratunek był niewątpliwy, gdyż już z okrętu dawano im sygnały. Mężczyźni machali czapkami, kobiety płakały z radości.
Emil podtrzymywał Mary, prawie omdlałą po doznanych wzruszeniach, wówczas, kiedy jej matka nie odstępowała chorego, który wciąż jeszcze leżał bez przytomności.
Gdy wszyscy szczęśliwie dostali się na „Uranję“, która odwieźć ich miała do ojczyzny, Emil uszczęśliwiony, zaczął opowiadać o zaszłych wypadkach, lecz siły go opuściły i padł bez czucia na ziemię. Podtrzymano go, ułożono wygodnie, a gdy przyszedł do siebie—zapytał słabym głosem, co się dzieje z przyjaciółmi jego.
— Wszyscy czują się doskonale—odparł doktór, proszę leżeć spokojnie, posilać się należycie i odpoczywać po odbytych wzruszeniach.
––––––––––