Pomiędzy studentkami, kształcącemi się w Plumfieldzie spotykało się dziewczęta o najróżnorodniejszych charakterach i dążeniach. Niektóre pracowały z zapałem, chcąc zdobyć jaknajwiększą ilość wiedzy, inne znów szukały w nauce środka do łatwiejszego zarobkowania.
W Plumfieldzie wszystkie znajdowały pomoc. Nowe kolegjum nie odgrodziło się jeszcze suchemi ustawami, lecz przyznawało szerokie prawa wszystkim, bez różnicy płci, religji i socjalnego położenia, otwierało gościnnie drzwi swe każdemu kto do nich zastukał. Tak niezwykły sposób postępowania zwrócił ogólną uwagę i sprowadził niedowierzanie, kpiny i przepowiednie zupełnego bankructwa, ale na czele stali ludzie uczciwi i pomysłowi, którzy sumiennie spełniając swe obowiązki, niezależnie od tego, cierpliwie czekali na rezultaty swej pracy. Nadzieje ich spełniły się. Z roku na rok ilość studentów powiększała się znacznie a poczucie przynoszonej korzyści napełniało serca inicjatorów radością.
Wśród różnych zwyczajów Plumfieldu panował jeden, który najbardziej ceniła żeńska połowa tego małego państwa. Powstał on z tej „dawnej godziny pracy“ którą święcie zachowywały wszystkie trzy siostry, chociaż ich małe kuferki dawno zamienione zostały na duże kosze z rozmaitą domową bielizną, potrzebującą naprawy.
Wszyscy byli bardzo zajęci w przeciągu całego tygodnia, ale w soboty zbierały się jedne u drugich i nawet w klasycznym Parnasie p. Amelka siedziała często posród swych służących, ucząc je szyć, cerować i dając im przykład oszczędności i akuratności. W te ciche godziny siostry otoczone swemi córkami, czytały, szyły i rozmawiały, ciesząc się spokojną atmosferą panującą wokoło. P. Małgosia pierwsza zaproponowała aby rozszerzyć to małe kółko, pragnęła bowiem wciągnąć do pracy dziewczęta, kształcące się u nich. Ponieważ główne miejsce zajmowały tu łacina, grecki, wyższa matematyka i inne, pozostawiając w zapomnieniu koszyczki z robotą, które też obrastały kurzem, niezacerowane łokcie i pończoszki, nagwałt domagające się cerowania, p. Małgosia, nie chcąc aby zwykłe kpiny nad uczonemi dziewczętami mogły być zastosowane do „ich dziewcząt“ zaprosiła dwie czy trzy do siebie i umiała je tak zachęcić i zainteresować, że prosiły o pozwolenie powrócenia. Inne przybyły wkrótce również i w krótkim czasie zebrało się tak dużo dobijających się tego przywileju, że postanowiono urządzić specjalną pracownię, przerabiając na ten cel stare muzeum. Palił się tutaj wesoło ogień na kominku, stały maszyny do szycia, stoły i bujające krzesła, i pilne robotnice, bez względu na pogodę, mogły bez przeszkody zajmować się swą pracą. Tutaj panowała p. Małgosia.
Uzbrojona w wielkie nożyce, kroiła bieliznę i kierowała Stokrotką, swą główną pomocnicą. Pani Amelka była specjalną doradczynią w wyborze kolorów. Betsi czytała głośno, naprzemian z Stokrotką, która zjawiała się zawsze, objuczona poezjami i wielkotomowemi powieściami. P. Ludka miewała tam często pogadanki z dziedziny polityki, spraw aktualnych, emancypacji kobiet i t. d. Wynikające z tego rozmowy i dyskusje były zawsze bardzo ożywione, często wyróżniały się dowcipem i swobodną krytyką.
Razu pewnego powstała dyskusja na temat pracy kobiet. Pani Ludka zaproponowała, aby każda z dziewcząt wypowiedziała się w tej kwestji, gdyż rada była wiedzieć, czy dziewczęta jej uważają pracę za obowiązkową czy też za stan przejściowy, po skończeniu nauk a przed wyjściem zamąż. Posypały się różne odpowiedzi, wybierano sobie różne zawody, lecz każda prawie kończyła uwagą „dopóki nie wyjdę za mąż“.
— Cóż jednk będzie jeśli wam nie uda się wyjść za mąż lub jeśli mąż wasz nie będzie miał środków, potrzebnych dla utrzymania domu?—zapytała p. Ludka, z zajęciem obserwując poważne, wesołe i rozbawione twarzyczki otaczających ją.
— Z pewnością pozostaniemy się staremi pannami. Straszna ale nieunikniona perspektywa, wobec tego, że kobiety tak bardzo ilościowo przewyższają mężczyzn—odparła jedna panienka.
— Ze starych panien przestano śmiać się już od tego czasu, gdy wiele z nich pozyskało sławę i pokazało światu, że mogą dać sobie radę w życiu—odparła inna.
— Taka przyszłość nie uśmiecha mi się wcale. Nie możemy być wszystkie znakomitościami i dlatego nie pozostaje nic innego jak, założywszy ręce, czekać cierpliwie—powiedziała jedna z wielce skwaszoną miną.
— W każdym razie można wyrobić w sobie wesołe i miłe usposobienie. Tak dużo jest pracy a tak mało rąk do niej, że nikt nie ma prawa siedzieć „założywszy ręce“—powiedziała p. Małgosia, kładąc na głowę mówiącej nowy kapelusz, który dla niej ubierała.
— Nie trzeba być koniecznie znakomitością moje drogie. Jedna z szlachetniejszych kobiet jakie znam, pracuje całe życie cichutko i skromnie, ale wierzę, że więcej ździała ona dobrego w życiu niż niejedna głośna sława.
— Wiemy doskonale o kim pani mówi—pani Bhaer, ale każdy pragnie się poweselić najprzód zanim włoży się do jarzma pracy.
— Weselcie się moje drogie, ale jeśli trzeba pracować na kawałek chleba, uczyńcie waszą pracę miłą. Ja uważałam się za najnieszczęśliwszą na całym świecie, gdy kazano mi zabawiać starą, kapryśną ciotkę, jednakże pobyt u niej był dla mnie bardzo pożyteczny, a w końcu otrzymałam nagrodę, na którą nie zasłużyłam zupełnie, otrzymałam nasze drogie Plumfield.
— Gdybym ja otrzymała taką posadę, byłabym aniołem dobroci i uważałabym się za najszczęśliwszego człowieka na świecie—nadmieniła ta panienka, której trudno było łączyć skromne środki z wielkiemi aspiracjami.
— Pracujcie, nie licząc na nagrodę, a z pewnością otrzymacie ją, chociaż może nie w takiej formie w jakiej jej wyczekujecie. Jednego roku marzyłam o sławie i pieniądzach a nie miałam ani jednego ani drugiego. Następnego roku otrzymałam dwie nagrody: powodzenie na polu literackim no i... prof. Bhaera.
Dziewczęta, lubiące takie ilustracje z życia, przyłączyły się do wesołego śmiechu p. Ludki.
— Pani jest ogromnie szczęśliwa, prawda?— zapytała jedna z nich.
— Nazywano mnie jednakże dawniej nieszczęśliwą Ludką, gdyż rzeczywiście rzadko kiedy ziszczały się moje pragnienia, szczęśliwą zostałam wtedy, gdy przestałam czekać na urzeczywistnienie mych różnych pragnień.
— Ja nie mam nic przeciwko temu aby pozostać starą panną, w każdym razie urządzę się tak, aby być przygotowaną do wszelkich zmian losu, niezależnie od tego czy będę znosiła je sama czy we dwoje.
— Bardzo dobrze, Nelly, trzymaj się tego wytrwale, a będziesz szczęśliwą przez całe życie sama i uszczęśliwisz człowieka, którego zaślubisz w przyszłości. Czas już najwyższy, aby dziewczęta zrozumiały, że pracować powinny przez całe życie i że małżeństwo nie uwalnia ich od tego, lecz przeciwnie, daje nowe obowiązki, które sumiennie spełniać należy. Żądając równych praw, musimy dawać i równą ilość pracy. Wszak prawda dziewczęta?—powiedziała uroczyście p. Ludka.
— Racja, racja, zawołały chórem dziewczęta, klaszcząc w ręce.
— Nikt nie protestuje przeciwko zajęciom domowym, ale jak tylko pragniemy się wyżej kształcić zaczynają się zaraz przestrogi. Gdy wstępowałam do kolegium, krewni przepowiadali mi nerwowe przemęczenie i wczesną śmierć, ale nie myślę, aby podobne niebezpieczeństwo grozić mi mogło, pytała młoda szykowna dzieweczka, niespokojnie patrząc na swą kwitnącą twarzyczkę, odbijającą się w lustrze.
— A jak się pani czuje teraz, miss Witron?
— Daleko lepiej czuję się obecnie niż w domu. Zdaje mi się teraz, że dawniej chorowałam chyba z nudów, a doktorzy wynajdywali anemję i różne dziwaczne choroby.
— Spokojny i regularny sposób życia wpływa widocznie dobrze na panią. Nie wierzcie nigdy temu, że dziewczęta pracować nie mogą tak jak chłopcy. Przemęczenie nie jest dobre ani dla jednych ani dla drugich, ale prawidłowa praca może być tylko pożyteczną dla wszystkich, dlatego idźcie raz obraną drogą a wkrótce pokażemy wszystkim, że rozumna praca jest najlepszym lekarstwem na różne takie niedomagania. Dr. Anna opowiadała mi o jednej pacjentce, która myślała że jest ciężko chora na serce. Gdy jednak, stosownie do przepisów Ańdzi, zrzuciła gorset, przestała pić czarną kawę i nie tańczy, jest zupełnie zdrową.
— Rzecz polega nie na ilości, ale na jakości, nasze mózgi są może nawet mniejsze, ale wystarczają nam zupełnie, a, jeśli się nie mylę, na naszym kursie student o największej głowie jest zarazem najgłupszy—powiedziała Nelli z takim przejęciem, że pobudziła do śmiechu wszystkie inne.
— Czy ja dobrze obrabiam ten fartuch, proszę pani?—zapytała p. Małgosię najlepsza uczenica z greckiego.
— Doskonale miss Pirson, trzeba tylko robić trochę mniejsze ściegi—odparła zapytana.
— Nie wiem czy będę miała odwagę zabrać się jeszcze kiedyś do uszycia innego, ale ten ochroni moją suknię od ciągłych plam atramentowych i bardzo jestem z niego dumna i, uczona miss Person ciągnęła dalej swą pracę, która wydała się jej o wiele trudniejszą od wszelkich greckich czasowników.
— Dam pani wykrój mego fartucha, który nosiłam na samym początku mej literackiej karjery—powiedziała p. Ludka.
— Byłabym zapomniała zupełnie, że będziemy miały dzisiaj tutaj znakomitego gościa. Lady Embrerkrombi jest dzisiaj na śniadaniu u miss Lorenze, następnie zwiedzać ma kolegjum i odwiedzi naszą pracownię, gdyż bardzo interesuje się tym właśnie. Lord Emberkrombi poznaje systemy więzienne, a żona jego zwiedza szkoły. Są to ludzie nadzwyczaj bogaci, bardzo jednak rozumni i wiele robiący dobrego, a przytym ogromnie skromi.
— Czy mamy powstać na przywitanie—zapytała jedna z panienek, która było bardzo wzruszona z powodu ujrzenia znakomitości.
— To będzie bardzo uprzejmie ze strony pań.
— Cicho, cicho idzie już, Boże co za kapelusz—wykrzyknęła jedna z dziewcząt dramatycznym szeptem. Drzwi otworzyły się i na progu ukazała się p. Amelka wraz z swym gościem. Znakomita niewiasta była bardzo korpulentną osobą, ubrana skromnie, w malutkim, zniszczonym kapeluszu. W jednym ręku trzymała portfel pełen papierów, a w drugim wielki notes. Twarz jej nieładna miała wyraz wielkiej dobroci, a miły uśmiech usposobił wszystkich sympatycznie do niej.
Wizyta trwała niedługo, p. Ludka dała jej pewne wyjaśnienia co do powstania tej klasy, lady zamieniła parę miłych słów z każdą prawie z dziewcząt a na pożegnanie uścisnąwszy wszystkim dłonie, powiedziała prosto:
— Miło mi wiedzieć, że ta zaniedbana część wychowania rozwija się tutaj właśnie i jestem wdzięczna bardzo przyjaciółce mej, p. Lorenze, że dała mi możność popatrzenia na tak miły obrazek.
Znakomitą damę odprowadzano miłymi uśmiechami i spojrzeniami pełnymi szacunku, dopóki stary kapelusz nie ukrył się zupełnie—wtenczas posypały się wesołe wykrzykniki.
— Moją robotę pochwaliła specjalnie, jak bardzo cieszę się z tego—wołała uradowana Nelly.
— Ona ma tak miłe maniery jak p. Brooke i wcale nie jest dumną. Teraz rozumiem p. Bhaer, że tak wielką uwagę zwraca na dobre wychowanie—zauważyła inna.
Pani Małgosia podziękowała za komplement, a p. Ludka rzekła z westchnieniem:
— Szanuję bardzo dobrze wychowanych ludzi, niestety jednak nie mogę służyć za przykład dobrych manier. Cieszę się bardzo moje dziewczątka, że rade jesteście z tej wizyty i mam nadzieję, że będziecie umiały wyciągnąć z niej korzyść.
––––––––––