ROZDZIAŁ XVIII.

Czas płynął szybko, pogoda sprzyjała młodzieży i gdy nastąpił dzień popisu, na niebie jaśniało słońce, w ogrodzie kwitły róże a na grządkach dojrzewały truskawki. Kolegjum kipiało życiem; dziewczęta w białych sukienkach, chłopcy z rozradowanemi twarzami, pełno przyjezdnych gości kręciło się po całym Plumfieldzie. Sala popisowa ubrana była kwiatami, twarzyczki dziewcząt i chłopców zmęczone egzaminami jaśniały radością na widok wciąż napływających gości. Wszystkich witano jednakowo gościnnie niezależnie od tego, czy zajeżdżano przed dom wspaniałym powozem, czy też przychodzono pieszo.

Pp. Lorenze przyjmowali gości. P. Małgosia, Stokrotka i Józia krzątały się wśród dziewcząt, pomagając im w tualecie i pilnując przystrojenia sali. Biedna p. Ludka miała zajęcia wyżej głowy, w roli żony dyrektora i jako matka Teodorka. Potrzeba było całej energji i autorytetu tej dzielnej niewiasty, aby przyodziać tego niesfornego syna w jego świąteczne szaty.

Nie miał on nic przeciwko temu, aby być porządnie ubranym, przeciwnie, pragnął ubierać się szykownie, a dzięki jego olbrzymiemu wzrostowi udało mu się wywalczyć już pozwolenie noszenia fraka, który podarował mu jeden z jego przyjaciół. Ogólne wrażenie było ogromnie śmieszne, mężnie jednak wytrzymywał kpiny swych przyjaciół i próżno tylko marzył o „melonie“, na który jego nieubłagana matka postawiła stanowcze veto. Teodorek dowodził, że w Anglji już dziesięcioletni chłopcy noszą takie nakrycia głowy, ale p. Ludka odpowiadała stale, głaszcząc jego żółtą czuprynę:

— Przyjacielu mój, już dosyć jesteś karykaturalny.—Jeśli pozwolę ci na taki kapelusz, będziemy musieli wywędrować stąd, gdyż wykpią nas ostatecznie. Zupełnie wystarczająco podobny już jestes do lokaja, bądź więc zadowolony z tego co posiadasz.

Nie otrzymawszy upragnionego kapelusza, Teodorek postanowił pocieszyć się niemożliwie ciasnym i wysokim kołnierzykiem i krawatem okropnego koloru. To było pewnego rodzaju zemstą nad niemiłosierną matką, gdyż kołnierzyki jego doprowadzały do rozpaczy praczkę, a zawiązanie krawata było nielada ciężką sprawą. W takich krytycznych momentach Robert okazywał rzadką cierpliwość. Jego tualeta trwała bardzo króciutko i wyróżniała się prostotą i skromnością. Tego dnia trudniej było jednak poradzić sobie z Teodorkiem i potrzebna była interwencja p. Ludki, która w obawie o życie swego starszego syna musiała przyjść mu z pomocą. Nakoniec tualeta była wykończona, frak trochę za szeroki w plecach, lakierki, jasne rękawiczki, laseczka trzcinowa i nieszczęsny słomkowy kapelusz wykończały tualetę. W dziurce od fraka tkwił kwiatek, a dewizka od zegarka niedbale zwieszała się u kamizelki.

— Cóż powiecie, czy dobrze wyglądam?—zapytał matki i kuzynek, które miał odprowadzić do kolegjum.

Chóralny śmiech był odpowiedzią na to, lecz przerażenie matki nie miało granic, gdy ujrzała, bardzo co prawda umiejętnie, przyklejone wąsy zachowane jeszcze z poprzedniego przedstawienia.

— Zdejm to w tej chwlli, nieszczęsny chłopcze. Co powiedziałby ojciec gdyby wiedział o twych figlach w tak uroczystym dniu jak dzisiejszy—powiedziała p. Ludka, starając się mówić surowo, chociaż w głębi duszy zadecydowała, że wśród całej masy chłopców palma pierwszeństwa za piękność należy się jej długonogiemu synowi.

— Pozwól mu ciociu tak pozostać, tak jest mu bardzo do twarzy i każdy da mu conajmniej lat osiemnaście—prosiła Józia, która przepadała za wszelkiego rodzaju przebieraniami się.

— Ojciec nie zauważy tego wcale, a jeśli nawet zobaczy to go tylko rozśmieszy to i przedstawi mnie jako swego najstarszego syna. Nie rób trudności mamo.

— Teodorku, proszę cię, przyjmij do wiadomości to co mówię. Gdy p. Ludka mówiła takim tonem, trzeba było być posłusznym.

Później jednakże wąsy zjawiły się znowu na scenie i wiele osób przyjezdnych było pewnych, że jest trzech młodych Bhaerów.

Profesor Bhaer był szczęśliwy, gdy patrzał na długi szereg młodych ludzi, siedzących przed nim i myślał o tych dobrych zasadach, które zaszczepił tyle lat temu, a teraz zbierał taki plon obfity. Dobre oblicze p. Marcha jaśniało szczęściem. Pragnienia jego były spełnione, a miłość i szacunek, jaką otaczała go młodzież, dowodziły, że otrzymał on upragnioną nagrodę. P. Teodorek krył się w cieniu, nie zapomniano jednak o nim i wnosząc dziękczynne ody na cześć założyciela kolegjum, dziękowano również serdecznie sumiennemu i szczodremu wykonawcy testamentu. Wszystkie trzy siostry dumne się czuły na myśl o pochwałach i uznaniu jakim cieszą się drodzy ich sercu ludzie.

Muzyczna część programu wyszła doskonale, czego można się było spodziewać, gdy pałeczka kapelmistrza znajdowała się w ręku samego Apolla. Wypowiadane wiersze były różnej miary. Przyjemnie było patrzeć z jaką uwagą dziewczęta słuchały mowy kolegi studenta i jak gorąco oklaskiwały ją, okazując mu uznanie w szczególnych miejscach jego mowy. Gdy zaś na estradzie zjawiała się jedna ze słuchaczek i, to blednąc, to czerwieniejąc, mówiła wzruszona o tych nadziejach i zwątpieniach, marzeniach i pragnieniach które, były im wszystkim wspólne, studenci słuchali z natężoną uwagą i dziękowali gorącemi oklaskami.

Mowa Alicji Chit była jednogłośnie uznaną za najlepszą. Nie było w niej zbytniego sentymentalizmu, ani oratorskich zdań, ale dużo bardzo uczucia i zdrowego rozsądku. Pewien młody człowiek był tak wzruszony, że chciał biedz ku niej, szczęśliwie jednak zniknęła ona w tłumie koleżanek, które rade z jej powodzenia winszowały jej serdecznie. Rozumna siostra wstrzymała zbyt gorącego młodzieńca, który po paru chwilach zapanował nad sobą i mógł już spokojnie słuchać mowy dyrektora.

P. Bhaer mówił jak dobry, kochający ojciec, który wyprawia dzieci swe na trudną życiową walkę, a jego dobre, mądre i pełne miłości słowa utkwiły głęboko w sercach słuchaczy. Następnie kilkaset głosów zaśpiewało zgodnym donośnym głosem hym pożegnalny. Obiad zajął ostatnie miejsce w programie dnia, poczym wszyscy rozeszli się do siebie, aby zebrać siły do wieczornych przyjemności. Przyjęcie u dyrektora było jedną z bardziej interesujących chwil wieczoru, jak również i bal na Parnasie.

W bramę wjechały dwa nowe powozy i wesołe grupki, rozłożone na murawie i na balkonie napróżno łamały sobie głowę, kim mogą być ci nowi goście. Powozy zatrzymały się przed domem pp. Bhaer i po chwili Franz z dumą prezentował jasnowłosą, ładniutką Ludmiłę. Nie zdążyli jeszcze nacieszyć się wszyscy tą miłą niespodzianką, gdy Emil podprowadził Mary, radośnie komunikując:

— Wuju, ciociu, oto jeszcze jedna nowa córka, czy znajdzie się miejsce u was dla mojej żony?

Sporo upłynęło czasu, zanim Mary wydostała się z uścisków swych nowych krewnych, którzy przypomniawszy sobie o wszystkich strasznych rzeczach, które przenieść musiała ta młoda para, uważali takie rozwiązanie za najlepsze.

— Dlaczego nie uprzedziłeś nas o tym, niedobry chłopcze, odezwała się p. Ludka, która wyskoczyła do swych drogich gości w szlafroku i papilotach.

— Pamiętałem jak ździwił nas wszystkich wuj Lorenze swą nieoczekiwaną żeniaczką i chciałem wam urządzić podobną niespodziankę—roześmiał się Emil. Teraz otrzymałem urlop, przyjechałem więc z Franzem, aby wam nasze żony zaprezentować. Chcieliśmy wcześniej wyjechać, ale nie udało się i tak dobrze, że będziemy chociaż na końcu tych uroczystości.

— Ach, drodzy przyjaciele, jak bardzo cieszę się, widząc was znowu u mnie i tak szczęśliwymi — wykrzyknął profesor Bhaer, ze łzami w oczach.

W pokoju zrobiło się gwarno, wszyscy mówili jednocześnie, Franz i Ludmiła po niemiecku z wujem, Emil i Mary po angielsku z ciotkami. Wokoło tych ostatnich zebrała się cała młodzież, pragnąca usłyszeć dokładnie szczegóły katastrofy. Emil opowiadał wesoło i żywo, a Mary od czasu do czasu przerywała mu, aby wtrącić jakieś słówko o jego odwadze i poświęceniu, o których ten wspominał tylko mimochodem.

— Nie, nie mój miły, nie przeszkadzaj mi mówić, rzeczywiście z poświęceniem pielęgnowałeś mego biednego ojca i gdyby nie twoja odwaga, nie wiem czy zdołalibyśmy się uratować—wykrzyknęła Mary, biorąc w obie ręce rękę swego męża, którą chciał zamknąć jej usta.

— Robiłem tylko to, co do mnie należało, gdyby jednak męki nasze ciągnąć się miały dłużej, nie wiem czy nie stałbym się takim, jak ci dwaj marynarze. Boże co to była za noc—i Emil wzdrygnął się na samo wspomnienie strasznej przeszłości.

— Nie myśl o tym mój drogi. Opowiedz lepiej o tych szczęśliwych chwilach, jakie przeżywaliśmy na Uranji, gdy ojciec zaczął przychodzić do zdrowia, a my wesoło powracaliśmy do domu— powiedziała Mary, chcąc odegnać przykre wspomnienia.

Emil odrazu poweselał i, objąwszy żonę, zaczął opowiadać już wesoło:

— Cudownie żyliśmy w Hamburgu, wuj Herman pragnął nam tam pobyt możliwie uprzyjemnić, kapitan powracał szybko do zdrowia, a i mną zajęła się troskliwie Mary i wkrótce powróciłem do sił, no i.. postawiłem na swoim, kapitan pragnął, abyśmy poczekali jeszcze, ale powiedziałem mu, że nie mogę już żyć bez mego sternika i moja odważna żonka wyruszyła ze mną w daleką drogę. Emil mówił to wszystko, tkliwie ściskając jej rękę i patrząc z dumą na obrączkę, jedyną biżuterję Mary.

— Czy naprawdę pojedzie pani z nim razem—zapytała Stokrotka, która jak kotek obawiała się wody.

— Nie obawiam się niczego—odparła Mary z uśmiechem. Widziałam mego kapitana w złych i dobrych chwilach, a jeśli ma mu się przytrafić nieszczęście jakieś, to wolę je przenieść wraz z nim, niż oczekiwać w niepewności na brzegu.

— Oto prawdziwa żona marynarza!

— Jesteś szczęliwym człowiekiem Emilu i z pewnością podróż twa odbędzie się bez nadzwyczajnych przygód—wykrzyknęła p. Ludka. Ja ani przez chwilę nie wątpiłam w twój szczęśliwy powrót i gdy wszyscy utracili już nadzieję, czułam, że się uratujesz, uczepiwszy się kawałka jakiejś belki. Czy nie mówiłam wciąż tego?

— Ogromną podporą i hartem dla mojej duszy były rozmowy z tobą i wujem. Pamiętasz jakieś mówiła o tych czerwonych nitkach w linie angielskiej floty, otóż postanowiłem święcie pilnować się tego, aby wrazie ocalenia mej liny, z łatwością znaleźć można było tę czerwoną nitkę. Dziwne jednak—ciągnął po chwili milczenia, jak jasno przypominają mi się pewne szczegóły z tych strasznych momentów. Podczas drogi bardzo często, zdawało mi się, że jestem tutaj właściwie, słyszałem dzwon wzywający nas na posiłek, tupot nóg Teodorka na schodach i twój głos, ciociu, kiedy wołasz „chłopcy, chłopcy, pora wstawać“. Pewnej nocy czułem wyraźnie zapach kawy: mało nie zapłakałem, przekonawszy się, że we śnie tylko zjadam smaczne pierniki twej roboty Stokrotko, jeśli macie teraz takie, to dajcie mi dziewczęta.

Szmer pełen współczucia rozległ się w pokoju i chwilę później Emil, otoczony kuzynkami, zajadał arcydzieła Stokrotki, a obie siostry przeszły dalej, gdzie Franz opowiadał o Alfredzie.

— Gdy ujrzałem go tak bladego i zmienionego, odczułem że się z nim coś stało, nie chciałem go pytać wprost, zwróciłem się więc do prof. Baumgartena i Bergmana. Od nich dowiedziałem się wszystkiego. Prof. Baumgarten uważa jednak, że taka lekcja była bardzo pożyteczną dla niego, dlatego nie wydawał go z sekretu. Teraz jest już wszystko w porządku, pospłacał wszystkie długi, uczciwie zarabia i nadzwyczaj gorliwie pracuje nad muzyką.

— Bardzo jestem rad z niego, ciężka była to lekcja, ale postąpił uczciwie i zasłużył na tę dobrą propozycję prof. Bergmana—powiedział prof. Bhaer.

— Mówiłam ci, Małgosiu, że to jest dobry materjał, a miłość jego do Stokrotki nie da mu wejść na złą drogę. Kochany chłopiec, jaka szkoda, że go niema między nami — powiedziała p. Ludka.

— Bardzo się z tego cieszę i w końcu według mego zwyczaju pewno znowu ustąpić będę musiała; szczególniej teraz, gdy epidemja panuje z taką siłą, ty i Emil ostatecznie wyprowadzicie wszystkich z równowagi, i nie zdążę się obejrzeć, gdy Józia zapragnie mieć wielbiciela—odpowiedziała p. Małgosia z rozpaczą.

— W każdym razie teraz już Alfred jest na doskonałej drodze, będzie miał praktykę w orkiestrze i przyjedzie tutaj już jako pierwszy skrzypek z dobrą pensją, nawet na początek. Prosił, żeby zawiadomić o tym Stokrotkę, ja jednak myślę, że ty, ciociu Małgosiu, najlepiej to uczynisz, możesz uprzedzić ją też o tym, że ten miły chłopiec zapuścił długą brodę, i jest mu z tym doskonale, gdyż przykrywa mu usta i dodaje szlachetności jego oczom i mendelsonowskiemu czołu. Ludmiła ma zresztą jego fotografję.

Franz opowiadał tak ładnie, że p. Małgosia zupełnie dała się przekonać i z radością już myślała o tej chwili, kiedy powie Stokrotce „Bądź szczęśliwa moja droga, Ned godny jest Ciebie“.

Wśród przyjemnych tych rozmów dał się nagle słyszeć dźwięk zegara, który przywrócił p. Ludkę do przytomności. Schwyciwszy więc za papiloty, zawołała przerażona.

— Przyjaciele, musicie przecież zjeść coś i odpocząć, ja zaś muszę się ubrać, inaczej gotowa jestem przyjąć gości w tym okropnym stroju. Małgosiu, zaprowadź Ludmiłę i Mary na górę, chłopcy znają drogę do stołowego pokoju, a ty Fritzu pójdziesz ze mną i zajmiesz się też swą tualetą, gdyż oboje wyglądamy strasznie.

––––––––––