Zgłoszenie otrzymano tuż po piątej rano: wypadek samochodowy, jedno auto poza drogą, nieokreślone obrażenia. W pobliskim mieście nie ma nocnych dyżurów policji – witamy w dzikim zakątku New Hampshire – więc na miejsce wysłany został patrol z hrabstwa. Policjant Todd Reynes dotarł tam po piętnastu minutach – ponownie witamy w dzikim zakątku New Hampshire, a raczej na tamtejszych długich i krętych bocznych drogach, które nigdy nie prowadzą prosto z jednego miejsca w drugie – akurat, gdy ratownicy medyczni próbowali przypiąć ubłoconą i zakrwawioną kobietę do noszy. Poinformowano go, że to ona kierowała i że z pewnością doznała rozległych obrażeń, a tak cuchnie alkoholem, że wystarczy postać obok, żeby się poczuć pijanym.
Starszy mężczyzna – inny kierowca, który znalazł tę kobietę i zadzwonił – nie odjechał. Trzymał się na uboczu, ale krótkim skinieniem głowy dał Reynesowi znać, że gotów jest złożyć zeznanie albo podpisać jakiś formularz, czy co tam trzeba zrobić, żeby oficjalnie zakończyć swój udział w czymś, w czym tak naprawdę nigdy nie zamierzało się uczestniczyć.
Policjant Reynes także skinął głową. Zdążył już pomyśleć, że sprawa jest raczej prosta. Pijany kierowca, którego zaraz odwiezie karetka, i rozbity samochód, który wkrótce zabierze pierwsza wolna laweta. I tyle.
Jednak w tym momencie przemoczona, umazana błotem i zakrwawiona kobieta złapała za zapięcie noszy, zerwała rzep z nieprzyjemnym zgrzytem, a potem usiadła prosto i zawołała:
– Vero! Nie mogę jej znaleźć. To mała dziewczynka. Boże, pomocy. Proszę, niech ktoś pomoże!
I dlatego tuż po siódmej na poboczu zaparkował sierżant Wyatt Foster z Wydziału Kryminalnego okręgu North Country. Jezdnia wyschła, ale teraz zajmowały ją pojazdy niemal wszystkich możliwych służb działających pomiędzy Concord a Kanadą. Może to przesadne stwierdzenie, lecz jeśli nawet, to w niewielkim stopniu – pomyślał.
Wyatt wysiadł z auta i skrzywił się, czując chłód późnojesiennego poranka. Od wielu dni nieustannie padało, ogłaszano zagrożenie gwałtownymi powodziami, to był istny potop. Dobrą wiadomością było to, że w końcu opady ustały. A złą fakt, że silna burza, która szalała przez większą część nocy, prawdopodobnie spłukała niemal wszystkie użyteczne ślady, które mogłyby im pomóc odnaleźć zaginioną dziewczynkę.
Psy – pomyślał. To zadanie przekraczało ludzkie możliwości. Potrzebowali psów.
Spostrzegł jednego ze swoich detektywów, Kevina Santosa, który stał kilkadziesiąt metrów dalej, uważnie przyglądając się skrajowi drogi. Kevin miał na sobie najgrubszą kurtkę, choć to nie była jeszcze zima, jedną rękę wsunął głęboko do kieszeni, a drugą trzymał duży biały kubek z Dunkin’ Donuts. Wyatt podszedł do niego.
– Nie masz przypadkiem dwóch? – zapytał, wskazując kawę.
Kevin uniósł brew. Dziesięć lat młodszy od Wyatta, miał niemal encyklopedyczną pamięć, przez co zasłużył sobie na przydomek Mózg. Po raz kolejny udowodnił potęgę swojego umysłu.
– Kupiłem cztery. W takich sytuacjach kawy nigdy za wiele.
Pokazał na swoje auto, na którego masce rzeczywiście stała kartonowa tacka z trzema dodatkowymi kubkami kawy. Wyatta nie trzeba było dwa razy prosić.
– Oświecisz mnie? – zapytał, gdy po drugim łyku poczuł ciepło rozchodzące się po ciele.
Kevin wskazał przed siebie, a raczej w dół, bo za krawędzią drogi zaczynał się dość stromy jar. Niewiele drzew, dużo krzewów, przewróconych pni, kamieni i innych elementów leśnego poszycia, które na samym dnie, w odległości kilkudziesięciu metrów kończyły się szemrzącym cicho strumykiem. Zazwyczaj, bo tego ranka, dzięki obfitości darów Matki Natury, zamienił się on we wzburzony, rwący strumień.
Tuż nad jego brzegiem Wyatt dostrzegł tył ciemnego SUV-a, tkwiącego tam pod dziwnym kątem, z otwartą klapą bagażnika.
– Audi Q5 – poinformował go Kevin.
Wyatt był pod wrażeniem. Luksusowy wóz, nowość na rynku. To sporo mówiło, choć niezbyt mu się podobało. Dawniej można było od razu założyć, że kierujący pod wpływem to albo stary pijak, albo durny dzieciak. Teraz to były zwykle zamożne panie domu, narąbane aż miło przeróżnymi lekami na receptę. I oczywiście wszystkiemu zaprzeczały. Innymi słowy, nie będzie łatwo.
– Wygląda na to, że zjechał z drogi mniej więcej tutaj – powiedział Kevin, wskazując na ziemię ręką, w której trzymał kubek.
Wyatt spojrzał w dół. Rzeczywiście, tam, gdzie jezdnia przechodziła w błotnistą glebę, wyraźnie widać było ślady opon, rozmyte przez deszcz, ale na tyle głębokie, że nadal były widoczne.
– Prosto jak strzała – mruknął Wyatt, przesuwając wzrok na miejsce ostatniego spoczynku Q5.
– Robocza hipoteza brzmi, że wyleciała z zakrętu.
Tym razem Kevin wskazał na drogę, która skręcała w lewo, podczas gdy audi pojechało zdecydowanie na prawo.
– Musiała już wcześniej wpaść w poślizg – stwierdził Wyatt, przyglądając się nachyleniu drogi za sobą, a potem znowu z przodu. – W przeciwnym razie auto pojechałoby dalej, zanim zjechało z jezdni.
– Może zasnęła. Straciła przytomność. Coś w tym stylu. Todd zna się na jeżdżących na podwójnym gazie.
Wyatt skinął głową. Todd Reynes był doświadczonym policjantem, który brał udział w DARE, specjalnym programie uświadamiania zagrożeń związanych z używkami. Miał nosa do pijanych kierowców, twierdził, że jest w stanie ich zauważyć z odległości paru kilometrów. Był też świetnym hokeistą. W górach New Hampshire to dwie bardzo przydatne umiejętności.
– Todd twierdzi, że jeszcze nigdy nie czuł takiego smrodu. Chyba miała w samochodzie otwartą butelkę, która potłukła się przy zderzeniu, bo całe jej ubranie nasiąkło whisky.
– Whisky?
– W rzeczy samej. Okazało się nawet, że to szkocka. Glenlivet. Osiemnastoletnia single malt. Bardzo dobra. Trochę oszukuję, widziałem resztki butelki.
Wyatt przewrócił oczami.
– A więc pani za kierownicą popija sobie szkocką, akurat po nią sięga i nie trafia w zakręt. Może jest zbyt pijana, żeby go zauważyć. A może już odleciała. W każdym razie szybuje w ciemnościach.
– Na to wygląda.
Technicy to oczywiście sprawdzą. Obejrzą miejsce wypadku przez tachimetr elektroniczny, podobny do urządzeń używanych do pomiarów przez geodetów, który pomierzy kąty, trajektorie, połączy punkt A z punktem B. Potem komputer wypluje dokładny raport, wyjaśniający co, gdzie, dlaczego i jak. Na przykład nieprzytomny kierowca zjechałby z drogi przy niskiej częstotliwości obrotów albo zerowej – nie miałby nogi na gazie. Natomiast kobieta jadąca jak szalona, która tu gwałtownie hamuje, tam ją zarzuca, zostawiłaby inne ślady. Wyatt i Kevin byli wykwalifikowanymi członkami zespołu technicznej rekonstrukcji wypadków drogowych. Już nieraz to robili. I jeszcze będą robić.
Ale nie tego ranka. Tego ranka zarówno oni, jak i dziesiątki reprezentantów innych służb mundurowych – lokalnych, okręgowych i stanowych – roić się będą w tym zimnym, błotnistym miejscu z jednym jedynym celem w głowach: znalezienia zaginionej dziewczynki.
– W takim razie – rzucił szybko Wyatt – zakładając, że pojazd zjechał z drogi tutaj i poszybował aż do miejsca tam w dole…
– Pierwszy patrol zaczął poszukiwania w promieniu piętnastu metrów od samochodu. Teraz oczywiście sprawdzamy teren z powrotem w górę jaru. Jest stromo, ale nie ma gęstych zarośli, a mimo to…
Z punktu, w którym się znajdowali, roztaczał się znakomity widok. Z pewnością kilka godzin temu, w środku nocy, podczas burzy, nie było nic widać. Ale teraz – Wyatt zerknął na zegarek – o siódmej dwadzieścia pięć, czyli o brzasku zalewającym przytłumionym szarym światłem błotnisty, pokryty krzewami teren…
Nie ruszając się z miejsca, byli w stanie prześwietlić wzrokiem znaczną część jaru. I gdziekolwiek Wyatt nie spojrzał, widział tylko i wyłącznie błoto.
– Psy – powiedział.
Kevin się uśmiechnął.
– Już po nie dzwoniłem.
Zeszli z jezdni i ruszyli po błotnistym zboczu.
– Co wiemy o dziewczynce? – zapytał Wyatt, gdy brnęli w dół do wraku. Błoto wciąż było bardzo miękkie, utrudniając każdy krok. Uważnie patrzył pod nogi, po części po to, żeby nie złamać karku, a po części, żeby nie zadeptać czegoś, co mogło się przydać. Kawa przelała się przez małą dziurkę w pokrywce kubka i spłynęła mu po ręce. Przykra utrata cennego napoju.
– Nic.
– Co to znaczy „nic”? Jak to możliwe?
– Ta kobieta gadała od rzeczy. Przez alkohol, obrażenia, kto tam wie. Todd twierdzi, że najpierw była jak sparaliżowana, a potem w ułamku sekundy wpadła w histerię. Ratownicy przypięli ją w końcu do noszy i odwieźli, zanim zrobiła komuś krzywdę.
– Ale wspomniała o córce?
– Vero. Nie mogła jej znaleźć. „To mała dziewczynka. Pomóżcie, proszę”.
Wyatt zmarszczył brwi, nie podobało mu się to.
– Wiek w przybliżeniu?
– Nie znaleźliśmy nosidełka ani fotelika z tyłu auta. A poduszka powietrzna pasażera z przodu się nie uruchomiła. Podsumowując, chodzi raczej o dziecko za duże na fotelik, ale za małe na jazdę obok kierowcy.
– Więc prawdopodobnie między dziewięć a trzynaście. Tak zwany młodszy nastolatek.
– Wiesz na ten temat więcej niż ja, przyjacielu.
Wyatt przewrócił oczami, ale nie dał się podpuścić.
– Ślady krwi? – zapytał.
– Proszę bardzo. Wnętrze auta wygląda jak rzeźnia. Kobieta, która nim kierowała, doznała licznych ran szarpanych, przed wypadkiem, po wypadku, nie wiadomo. Ale zanim udało jej się rozpiąć i przeczołgać po rozbitym szkle na tył wozu… To cud, że miała dość siły wybrać się na wycieczkę w górę jaru i jeszcze zatrzymać przejeżdżającego kierowcę.
– Wybrać się na wycieczkę? – Wyatt przystanął.
Kevin również. Obaj spojrzeli do tyłu na drogę, która znajdowała się już wysoko nad nimi.
– Przecież inaczej nikt by jej nie znalazł – stwierdził słusznie Kevin. – Nikt nie zauważyłby w środku nocy samochodu, który spadł w głąb jaru. Do diabła, przecież ty i ja ledwo dostrzegliśmy go za dnia, i to patrząc prosto na niego.
– Cholera – rzucił cicho Wyatt, bo… Cóż, tak po prostu. Był krzepkim mężczyzną i lubił myśleć o sobie, że jest dość sprawny fizycznie, i to nie tylko z racji wykonywanego zawodu, lecz także dlatego, że jego hobby było stolarstwo, a nie ma to jak kilka godzin w tygodniu z młotkiem, żeby utrzymać w formie bicepsy i tricepsy. I mimo to zejście w dół zbocza i przedzieranie się w lepkim błocie przez gęste, kłujące krzewy okazało się dla niego trudnym zadaniem. Nie wyobrażał sobie pokonania tego samego odcinka w górę, a co dopiero w strugach deszczu i tuż po ciężkim wypadku.
– Kierowca, którego zatrzymała, nazywa się Daniel Ledo – oznajmił Kevin. – Twierdzi, że nie powiedziała nawet słowa. Jest weterynarzem, spędził trochę czasu w Korei. Według niego wyglądała, jakby była w szoku pourazowym, dosłownie. Nie reagowała, dopóki ratownicy nie zaczęli jej zapinać. Bo wtedy zauważyła Todda i bach, zaczęła się rzucać i wrzeszczeć o tej dziewczynce, Vero, że nie mogła jej znaleźć i że musimy jej pomóc.
– Skoro nie mogła znaleźć Vero, to znaczy, że szukała.
– Jasne – potwierdził Kevin.
– Czołgając się przez kamienie i błoto. Dlatego wygrzebała się z auta. I dlatego dotarła aż do drogi. Bo szukała pomocy dla zaginionego dziecka.
– Słusznie.
– A my…?
– Nic nie mamy. Dwie godziny drobiazgowych poszukiwań przez ponad tuzin mundurowych, nie wspominając o jeszcze większej liczbie pomocników z koła łowieckiego. Przyjechałem pół godziny przed tobą, Wyatt. Oni już byli na miejscu, już szukali. Zaczęli od piętnastometrowego kręgu wokół wraku. A teraz poruszają się w promieniu ośmiu kilometrów. Nie mam na razie żadnych zastrzeżeń do naszych poszukiwań.
Wyatt rozumiał, do czego pije jego detektyw. Ciało wyrzucone z auta powinno być łatwe do odnalezienia. Przestraszona dziewczynka, która skuliła się gdzieś, żeby przeczekać noc, odezwałaby się na wołanie. A to oznacza, że…
Wyatt popatrzył wokół na splątane poszycie, w którym ranne, zdezorientowane dziecko mogło chować się godzinami. Spojrzał na strumyk, teraz przypominający rwącą rzekę, który z łatwością mógł porwać nieprzytomne ciało.
– Psy – powtórzył.
Ruszyli w stronę wraku.
Audi Q5 premium powinno wyglądać pięknie. Grafitowy lakier, połyskujący jednocześnie czernią i srebrem. Wnętrze w dwóch barwach, przepyszne srebrnoszare siedzenia, atramentowo czarne wstawki i chromowane akcenty. Jeden z SUV-ów zaprojektowanych po to, by pomieścić zakupy, pół drużyny piłkarskiej i psa i na dodatek wyglądać przy tym cholernie dobrze.
A teraz osiadł tyłem do góry, z przodem wbitym w błotnistą ziemię i z otwartą klapą bagażnika. Wyglądał niczym lśniący pocisk, który, omyłkowo wycelowany, utknął w lasach New Hampshire.
– Wykańczane tytanem dwudziestocalówki – mruknął Kevin, głosem pełnym podziwu i tęsknoty. – Sportowa kierownica. Ośmiobiegowy automat z możliwością przełączenia na tryb manualny. To wersja trzy zero, a to znaczy, że ma sześciolitrowy silnik i przyśpiesza do setki poniżej sześciu sekund. Taka moc, i kije do golfa też się zmieszczą!
Wyatt nie podzielał zamiłowania Kevina do aut i do statystyk.
– Ale ma napęd na cztery koła? – Tylko to go interesowało.
– Standardowo, jak we wszystkich audi.
– Kontrolę stabilności? ABS? Wszystko, co powinno pomóc kierowcy w deszczową noc?
– Oczywiście. Nie wspominając o ksenonowych reflektorach, światłach LED i pół tuzinie poduszek powietrznych.
– To znaczy, że powinien poradzić sobie w tych warunkach? W ciemną, deszczową noc?
– Z całą pewnością, chyba że doszło do jakiejś niespodziewanej usterki mechaniki albo elektroniki…
Wyatt odchrząknął. Nie był zaskoczony. Współczesne samochody przypominają raczej komputery na kółkach niż proste pudła do przewożenia. A co dopiero takie eleganckie audi…
Do diabła, ten samochód miał co najmniej kilka wbudowanych systemów bezpieczeństwa, nie wspominając o środkach zabezpieczenia samego kierowcy. Więc skoro skończył w taki sposób…
Najlepszą metodą na rozpracowanie przebiegu wypadku jest rozpoczęcie od końca – od wraku – i cofanie się w czasie aż do znalezienia przyczyny: hamowania, którego zabrakło, czy poślizgu, który doprowadził do gwałtownego skrętu prosto na barierkę. W tym przypadku auto wylądowało pod kątem czterdziestu pięciu stopni, przyjmując na przód efekt uderzenia, co dało w rezultacie zgniecioną maskę, rozbitą szybę przednią, a także boczne i inne skutki frontalnego zderzenia z dużą prędkością.
Nie spostrzegł odprysków lakieru czy zadrapań na bokach auta, co świadczyło o tym, że audi nie stoczyło się ze zbocza przez gęstwinę krzewów, tylko raczej nad nimi przeleciało. I miało wystarczającą prędkość, żeby, mówiąc obrazowo, zanurkować na główkę. Pod kątem prostym, na jego oko, choć oczywiście wykresy z tachimetru elektronicznego powiedzą więcej. W każdym razie wóz zjechał z drogi w miejscu, w którym pili przed chwilą kawę, a potem szybował krótko, zanim spadł gwałtownie na ziemię, wbijając się przodem w błotną breję.
Pierwsze pytanie: Dlaczego samochód zjechał z drogi? Błąd kierowcy, zwłaszcza że była pod wpływem? Czy coś innego? Drugie pytanie: Przy jakiej prędkości i przy jakich obrotach? Inaczej mówiąc, czy przefrunęła nad krawędzią, dociskając gaz do dechy, niczym wiedziona misją, czy też auto zsunęło się w przepaść, a kierująca odzyskała przytomność tylko po to, żeby podjąć z góry skazaną na porażkę próbę ratowania sytuacji?
Miał szczęście. Wszystkie te nowoczesne komputery na kółkach mają elektroniczne rejestratory, które zapisują ostatnie chwile samochodu prawie jak czarne skrzynki samolotów. Okręgowy komisariat policji nie dysponował własnym urządzeniem do odczytywania takich danych, ale policja stanowa prześle je na ich komputer i w ten oto magiczny sposób znajdą odpowiedzi na wiele pytań.
Na razie postanowił skupić się na tym, co najpilniejsze. Zaginione dziecko, dziewczynka, prawdopodobnie między dziewiątym a trzynastym rokiem życia.
Wokół wraku widać było ślady stóp, ale biorąc pod uwagę ich ilość i rozmiary, Wyatt uznał, że należą do ludzi z ekipy poszukującej dziecka, a nie do pasażerów samochodu wysiadających przez przednie drzwi. Żeby mieć pewność, założył lateksową rękawiczkę, podszedł i pociągnął za klamkę od strony pasażera. Oczywiście. Zablokowane. Sprawdził drzwi z tyłu, też nie dało się ich otworzyć, bo siła uderzenia tak wygięła ramę, że nie działały.
Pozostała otwarta klapa bagażnika. Ruszył na tył, wypatrując na ziemi śladów. Generalnie widział ślady grubych podeszew, typowych dla służb mundurowych.
– Sprawdzili najpierw grunt? – zapytał Kevina. – Todd, któryś z pierwszych ratowników? Sprawdzili ślady stóp?
– Todd mówił, że poświecił latarką. Nic nie zobaczył w takich warunkach. Ale nawet bez śladów uznał, że kierowca wyszedł przez otwartą klapę z tyłu. To jedyne działające drzwi.
– Więc zakładając, że dziewczynka jest przytomna, też musiała tędy wyjść – stwierdził Wyatt. – Zastanawiam się… Matka, kierowca, prawdopodobnie poczuła, że właśnie zdarzył się wypadek, tak? Odzyskała świadomość, rozejrzała się za dzieckiem, spanikowała, gdy nie mogła go znaleźć, i rozpoczęła heroiczną wędrówkę w poszukiwaniu pomocy. Ale może, uwzględniając wpływ alkoholu i siłę zderzenia… może przez jakiś czas była nieprzytomna. Może odzyskała świadomość dopiero po piętnastu, dwudziestu, trzydziestu minutach od zderzenia. A w tym czasie córka próbowała ją ocucić, przestraszyła się, gdy nie uzyskała żadnej reakcji, i wyruszyła na własną rękę.
Kevin nie miał nic do powiedzenia. To wszystko były hipotezy, a Mózg preferował twarde statystyki.
– Komórka? – zapytał Wyatt.
Na to pytanie Kevin umiał odpowiedzieć.
– Wyciągnięto jedną spod deski rozdzielczej, zarejestrowana na kierowcę. I tyle.
Wyatt rozważył wnioski.
– Znasz jakieś dziecko, które nie miałoby komórki? – zapytał Kevina.
– Ja? Zakładasz, że znam się na dzieciach?
– Masz bratanków, siostrzenice…
– Pewnie, wszyscy mają iPody, smartfony i tak dalej. Ogólnie rzecz biorąc, w naszym interesie jest wciskanie im elektronicznych gadżetów do rąk. W przeciwnym razie mogłyby zechcieć z nami porozmawiać.
– Więc zakładając, że nasza zguba to dziewczynka w wieku od dziewięciu do trzynastu lat, jest bardzo prawdopodobne, że ma telefon, a zatem… – Zaczął się zastanawiać, jak to najlepiej wyrazić. – Czemu go nie użyła? Dlaczego nie została w samochodzie, gdzie jest stosunkowo sucho, i nie zadzwoniła po pomoc, dla siebie, dla matki, zamiast błąkać się w burzową noc? Ta komórka kierowcy ma tu zasięg?
Kevin skinął.
– Operatorem jest Verizon. Moim też, a ja mam tu cztery kreski.
– A więc to nie problem z zasięgiem. Choć może…
Starał się to dobrze przemyśleć, wczuć się w sytuację przestraszonej dziewczynki. Dzieci potrafią być pomysłowe i silniejsze, niż się zakłada. Wiedział to zarówno z zawodowych, jak i osobistych doświadczeń.
– Adrenalina kazała biedulce uciekać albo walczyć – podsunął Kevin. – Może wybrała ucieczkę.
– A może ona też jest ranna. Uderzyła się w głowę, straciła orientację. – Szczerze mówiąc, możliwości było mnóstwo. Wyatt poczuł niepokój. Nic nie mógł poradzić na to, że stanęła mu przed oczami Sophie, dziewięciolatka po koszmarnych przejściach, patrząca na niego niewidzącym wzrokiem. Co zrobiłaby w takiej sytuacji? Znając jej charakter, pewnie wyciągnęłaby matkę z fotela kierowcy i własnymi rękoma wtargała po błotnistym zboczu. Takim była dzieckiem.
I wcale go nie nienawidziła. Po prostu się do niego nie uśmiechała. Ani z nim nie rozmawiała. Ani w żaden widoczny sposób nie przyjmowała do wiadomości jego obecności. Ale to w porządku. Walka dopiero się zaczęła, a on miał w rękawie dużo asów. Chyba.
– Sprawdźmy tę potencjalną komórkę – powiedział. – Skontaktuj się operatorem kierowcy, sprawdź, czy ma umowy na inne osoby, wiesz, plan rodzinny czy coś takiego. Bo jeśli ma telefon…
– To go znajdziemy – dokończył Kevin.
– A tam, gdzie jest telefon, jest i…
– Nastolatek.
– Właśnie.
Wyatt, zadowolony, że w końcu wymyślił coś konkretnego, kontynuował pobieżne oględziny wraku. Przeszedł na drugą stronę, do drzwi kierowcy, gdzie pokryta siateczką pęknięć szyba wypadła na ziemię. Być może została wypchnięta łokciem przez kobietę. Albo wybita pięścią, gdy rozpaczliwie próbowała wydostać się z rozbitego auta.
Zajrzał do środka. Jak przy większości czołowych zderzeń deska rozdzielcza została zniszczona, a kolumna kierownicy przesunęła się do fotela kierowcy. Dostrzegł splątany, niewypięty pas, co wskazywało na to, że kierująca autem kobieta miała go zapięty w momencie uderzenia, a potem wysunęła się z niego, żeby wysiąść. Pomyślał, że wyswobodzenie się z tego bałaganu nie mogło być łatwe. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jej prawdopodobne obrażenia – złamanie stopy lub kostki z powodu wdeptywania z całej siły hamulca w daremnej próbie powstrzymania upadku w przepaść oraz siniaki na brzuchu, żebrach i ramionach od pasa. Widział kierowców, którym otwierająca się poduszka powietrzna poparzyła dłonie, kierownica połamała kciuki, a kolumna kierownicza zmiażdżyła mostek.
A ten wypadek był naprawdę poważny. Potwierdzała to kolejna wyraźna wskazówka: krew. Mnóstwo krwi. Plamy i smugi na kierownicy, na desce rozdzielczej, na tyle jasnosrebrnego fotela, na framudze drzwi. Kobieta krwawiła, prawdopodobnie poraniona w wielu miejscach, zważywszy na większe odłamki szkła – z butelki po szkockiej – i drobne barwione okruchy rozbitej szyby. Widział nawet całe odbite dłonie w miejscach, gdzie próbowała znaleźć oparcie, chwytając się deski rozdzielczej, krawędzi fotela, czegokolwiek, żeby się stamtąd wydostać.
Zastanawiał się, czy była nieprzytomna w momencie zderzenia. Straciła na moment przytomność podczas jazdy. I ocknęła się zaraz potem w rozbitym samochodzie. A może było gorzej? Może odzyskała świadomość w momencie, gdy auto szybowało w przepaść? Zaczęła krzyczeć? I rozpaczliwie wciskać hamulec? A może instynktownie sięgnęła do tyłu do córki, jakby była w stanie w tej ostatniej chwili w jakikolwiek sposób cofnąć koszmarny błąd, jaki najwyraźniej popełniła?
Wyatt nie mógł się zdecydować. Z jednej strony imponowały mu wysiłki kobiety, by wydostać się z wraku i dopełznąć do drogi, żeby szukać pomocy dla dziecka. Z drugiej, czy to nie było niczym podziwianie podpalacza za to, że uciekł z płonącego budynku?
Zmarszczył brwi, gdy jego wzrok padł na drążek zmiany biegów. Był w pozycji neutralnej, a nie jazdy, jak się spodziewał. Zerknął przez ramię na Kevina.
– Ktoś wsiadał do auta?
– Nie.
– Wyłączał silnik?
– Nie, pewnie sam zgasł. Nie wiem. Todd był tu pierwszy. Odkąd dowiedział się o dziecku, na tym się skupiliśmy.
Wyatt pokiwał głową, ochrona życia zawsze była priorytetem.
– Jest na luzie – powiedział.
Teraz to Kevin mógł się wykazać pomysłowością.
– Coś uderzyło w drążek? Przy zderzeniu dużo rzeczy gwałtownie zmienia położenie. Przedmioty luzem, torebki, łokcie pasażerów. A może to kobieta, próbując wyswobodzić się z pasów, szturchnęła go i przesunął się na luz.
– Możliwe. – Wyatt się wyprostował. Nie był do końca usatysfakcjonowany, ale nie było teraz na to czasu. Zajmą się tym później, gdy auto zostanie już stąd odholowane, a drzwi i fotele starannie wymontowane i przetransportowane na badania do laboratorium stanowego. Ustawienie fotela kierowcy. Lusterek. Odcisk prawej dłoni tu, a lewej tam. Nie wspominając o analizie z tachimetru czy danych odzyskanych z zapisu elektronicznego. Takiego wypadku jak ten nie rekonstruuje się w ciągu paru godzin, tylko w ciągu paru dni, a nawet tygodni.
Ale zrobią to. Dokładnie. Skrupulatnie. Tak, żeby cały świat mógł się dowiedzieć, co w pewną ciemną, burzową noc zalana szkocką matka zrobiła sobie i swojemu dziecku.
Jak na zawołanie Wyatt usłyszał dochodzące z góry szczekanie. Przyjechała jednostka z psami.
Wyprostował się i odsunął od auta, żeby zerknąć na zegarek.
Ósma dwadzieścia dwie. Mniej więcej trzy godziny i piętnaście minut po pierwszym zgłoszeniu wciąż mieli wypadek do zbadania, a przede wszystkim dziecko do odnalezienia.
Uznał jednak, że wszystkie ścieżki prowadzą w tym samym kierunku. W górę błotnistego jaru, ku srebrnej wstędze drogi, tam, gdzie tragedia miała swój początek i gdzie teraz czekał pies tropiący.
Razem z Kevinem zaczęli się wspinać.