– Jak tam na froncie? – zapytała Tessa.
Wyatt po drugiej stronie linii rozważył zadane lekkim tonem pytanie swojej dziewczyny i ciężko westchnął.
– Długi poranek – przyznał. – Długi i dziwny. Ale dobre wieści są takie, że chyba powinniśmy wziąć sobie szczeniaczka.
– Co?
Wyobraził ją sobie natychmiast, jak prostuje się i mruga zaskoczona swoimi niebieskimi oczami.
– Słodkiego biszkoptowego labradora – ciągnął Wyatt. – Takiego, który będzie wymachiwał ogonem i lizał cię z radości po twarzy za każdym razem, gdy wracasz do domu. Byłoby idealnie.
– Idealnie dla kogo? Wiesz, że psy trzeba karmić? A także wyprowadzać na spacery i zapewnić dużo ruchu. A mnie i Sophie prawie nigdy nie ma w domu.
– Pani Ennis mogłaby pomóc.
– Pani Ennis ma siedemdziesiąt lat…
– I wciąż jest najtwardszą babką, jaką znam. Właściwie, jeśli nam się nie ułoży, to mógłbym zacząć smalić cholewki do niej.
Niemal widział, jak Tessa przewraca oczami. I właśnie taki efekt chciał osiągnąć. Oderwać się od presji sprawy, co do której mogło się nawet okazać, że nie jest żadną sprawą. A mimo to był pewien, że sprawa jest. Przynajmniej jest wypadek samochodowy.
– Po co ten szczeniak? – zapytała go Tessa.
– Bo ze szczeniakiem wszystko będzie lepiej. Wystarczy, że zapytasz Sophie.
– Cios poniżej pasa.
– Oczywiście rezerwuję sobie prawo przyniesienia szczeniaka. Oboje wiemy, że muszę zbierać punkty.
– Dobrze to sobie przemyślałeś – stwierdziła Tessa.
– Spędziłem ranek z psem tropiącym – przyznał Wyatt. – Na pewno poszłoby nam lepiej, gdybyśmy szukali prawdziwego pasażera, a nie wytworu umysłu kobiety z uszkodzonym mózgiem. – Nie potrafił się powstrzymać. Znowu westchnął.
– Aż tak źle?
– Tak, co oznacza, niestety, że nie zdążę na obiad. Skoro już wyeliminowaliśmy duchy, możemy zająć się analizą miejsca zdarzenia i rekonstrukcją wypadku.
– Opowiedz. Czego się dotąd dowiedzieliście?
Wyatt usłyszał przez telefon, że Tessa zmienia pozycję, prawdopodobnie mości się wygodnie w swoim czarnym skórzanym fotelu. Nie pytała dla formalności, rzeczywiście ją to interesowało. I to właśnie była jedna z tych rzeczy, dla których Wyatt cenił randkowanie z koleżankami detektywami. Tessa nie pytała tylko o to, jak mu minął dzień. Była szczęśliwa, jeśli mogła go z nim przeanalizować. A wiadomo, że co dwie głowy to nie jedna.
Wyatt, który siedział w radiowozie, czekając na przybycie policji stanowej z urządzeniem do odzyskiwania danych elektronicznych, skorzystał z propozycji.
– Jedno auto, zjechało z drogi, kierowca prawdopodobnie pod wpływem.
– Poziom alkoholu we krwi?
– Cóż, pierwsza komplikacja. Kobieta cuchnęła jak gorzelnia. Jednak według badań szpitalnych miała tylko sześć dziesiątych promila.
– To za mało na jazdę pod wpływem.
– Owszem, ale ona cierpi na coś, co nazywają syndromem powstrząśnieniowym. Za dużo razy uderzyła się w głowę w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Według lekarki dla osoby z tą przypadłością wystarczy nawet odrobina alkoholu. Więc na razie nie odrzucam tej wersji. Moglibyśmy wysunąć argument, że dla kierowcy w jej stanie sześć dziesiątych promila wystarczająco upośledza funkcjonowanie.
Wyatt dobrze to sobie przemyślał, przede wszystkim dlatego, że musiał. Według nietypowego prawa New Hampshire policjanci z hrabstwa mogli ścigać każde wykroczenie. Co oznaczało, że Wyatt nie tylko przygotowywał sprawę, ale też prezentował ją w sądzie. Biorąc pod uwagę obrażenia kierowcy, wypadek ten można było zakwalifikować jako ciężkie przestępstwo, a wtedy sprawę mógłby przejąć prokurator okręgowy, ale to Wyatt wciąż byłby odpowiedzialny za rozprawę dotyczącą zwolnienia za kaucją, a prawdopodobnie też za rozprawę główną. Często żartował, że jest w połowie gliną, a w połowie prawnikiem. Choć patrząc na to, jak obecnie działał system prawny, trzeba być w co najmniej dziewięćdziesięciu procentach prawnikiem, żeby w nim przetrwać.
– Ciekawe – powiedziała Tessa. – A więc masz kierowcę, który nie jest pod wpływem, ale jednak jest pod wpływem.
– Na to wygląda. A trunkiem okazała się osiemnastoletnia szkocka whisky…
– Droga.
– Daj spokój, nie ma porównania z bryką. Chłopaki wyśledzili zakup kartą kredytową takiej butelki w sklepie monopolowym piętnaście kilometrów od miejsca wypadku. Przeglądamy teraz zapisy kamer, żeby sprawdzić, czy da się udowodnić, że to ona ją kupiła. W sumie to i tak nieźle jak na jeden ranek.
– A jednak martwi cię to, że… – drążyła Tessa.
– Sklep z alkoholami zamykają o jedenastej wieczorem. Wypadek zdarzył się około piątej nad ranem. Więc co ona robiła w tym czasie? Bo jeśli siedziała i piła, to powinna mieć więcej niż sześć dziesiątych promila.
– Tajemniczy przyjaciel?
– Możliwe.
– Mąż?
– Twierdzi, że był w przydomowym warsztacie. Ponoć nie zauważył nawet, że cierpiąca na syndrom powstrząśnieniowy żona w ogóle wyszła.
– Nie dostanie walentynki. Gdzie auto zjechało z drogi? W ruchliwym miejscu? Sklepy, restauracje, bary, gdzie mogła spędzić czas?
– Nic z tego. Naliczyłem dwie stacje benzynowe między sklepem z alkoholami a miejscem wypadku. I tyle. Więc powraca pytanie, co ona robiła przez sześć godzin?
– Może… – Niemal słyszał, jak Tessa intensywnie myśli. – Może nic nie robiła. Może po prostu… zabijała czas. Próbowała zebrać myśli. Gdy jeździłam na patrole, nie mogłam się nadziwić, ile widzę zaparkowanych w środku nocy samochodów, w których siedzą jakieś samotne dusze. Jeśli ona miała wstrząśnienia mózgu, cierpi na ten syndrom, to może też jest zagubiona. Kolejna zagubiona dusza, która szuka światełka w tunelu.
– Więc kupuje butelkę whisky i topi w niej swoje smutki?
– Raczej je delikatnie polewa. Zaledwie sześć dziesiątych promila.
– A potem rusza w drogę. Szukać małej dziewczynki, która nie istnieje.
– Małej dziewczynki? – Tessa aż podniosła głos.
Wyatt się skrzywił. Miał o tym nie wspominać.
– Gdy pierwszy funkcjonariusz zjawił się na miejscu, kobieta twierdziła, że nie może znaleźć córki, Vero. Tylko że jej mąż twierdzi, że nie mają dzieci. A są ze sobą od dwudziestu dwóch lat. Nie mają i nigdy nie mieli.
– Więc ma urojenia?
– Najwyraźniej. Jej mózg uszkodziła seria wstrząśnień. Spadła ze schodów, niosąc pranie, potem przewróciła się na ganku, a teraz jeszcze ten wypadek. Krótko mówiąc, jej pamięć jest w strzępach, cierpi na nawracające bóle głowy, nadwrażliwość na światło i ma mocno zmienne nastroje.
– Z całym szacunkiem, ale z tego, że zapomina, nie wynika, że zmyśla.
– Co masz na myśli? – zapytał Wyatt.
– Potwierdziłeś u lekarzy, że ona na pewno ma urojenia?
– Nie chcą gadać. Tajemnica lekarska i tak dalej. Wiemy to wszystko od męża.
– Proszę cię. Nie wiesz, że mąż zawsze dowiaduje się ostatni?
– Ale oni najwyraźniej nie mieli dziecka…
– A mimo to ona go szuka. To znaczy, że nawet jeśli ma urojenia, to dlaczego akurat takie? Ze wszystkich obwodów w jej głowie, dlaczego zepsuł się właśnie ten? Sprawdziłabym też licznik w samochodzie. Bo może to robiła przez te sześć godzin. Jeździła po okolicy, szukając zagubionej córki.
– Która nie istnieje – powtórzył Wyatt.
– A mimo to jest dla niej bardzo ważna. Pierwszy raz jej się to zdarzyło?
Wyatt się zawahał.
– Nie przyszło mi do głowy, żeby o to zapytać.
– Przyjaciółki, sąsiedzi?
– Nowi w tej okolicy.
– Praca?
– Samozatrudnienie. Mąż i żona pracujący razem nad elementami scenografii dla Hollywood.
– To znaczy, że całą jej rodziną i całym jej środowiskiem jest mąż. – Tessa znów podniosła głos. – Który mówi, że nie mieli dzieci. I twierdzi, że jego żona miała trzy „wypadki” w ciągu pół roku.
Wyatt zrozumiał. Jemu też to przeszło przez myśl. W świecie gliniarzy tam, gdzie jest paranoja, często jest też uzasadniona przyczyna.
– Podejrzewasz przemoc domową. I muszę przyznać, że mnie też to zastanawia. – Wyatt przypomniał sobie siniak na żuchwie Thomasa Franka. Oberwał od chorej żony, wymachującej na oślep w ataku paranoi? A może od przerażonej kobiety, która się broniła?
– Pasuje do profilu – powiedziała Tessa. – Nie wspominając o tym, że mężczyzna, który bije żonę…
– Może też bić dzieci. Co miałoby doprowadzić do śmierci dziewczynki, która nie istnieje? Zaraz się pogubimy w świecie szalonych domysłów. Już cały ranek spędziłem na szukaniu wiatru w polu. Nie wspominając o sporych siłach z hrabstwa i ze stanu. W tym momencie mój szef, szeryf, wolałby otrzymać więcej faktów, a mniej fikcji.
– Czy ty w ogóle rozmawiałeś z tą kobietą?
– Wszystko w swoim czasie.
– Nie przesłuchałeś kierowcy? – Tessa wydawała się zdumiona.
– Dopiero co podali jej środek uspokajający! Ona ma problemy zdrowotne, chyba już wspomniałem.
– Czyli nie rozmawiałeś z nią bezpośrednio…
– Zrobię to jutro z samego rana. Lekarz powiedział, że potrzebuje trochę czasu, żeby dojść do siebie. Czyli mamy resztę dnia na uporządkowanie spraw. Wypadek z udziałem jednego pojazdu. Tylko kierowca. Możliwa jazda pod wpływem alkoholu.
Wyczuł, że Tessa znowu przewraca oczami. Śmieszne, że jej córka robi dokładnie tak samo.
– W porządku. Dostosuję się do zasad gry policjanta z hrabstwa – przyznała. – Biorąc pod uwagę sam wypadek… Skoro poziom alkoholu we krwi wynosił tylko sześć dziesiątych promila, to czemu się rozbiła?
– Niepogoda. Problemy wynikające z uszkodzenia mózgu w połączeniu ze wspomnianym poziomem alkoholu we krwi. W każdym razie zjechała z prowadzącej nad stromizną drogi, a samochód zanurkował ze skarpy.
– Celowo?
– W wyjaśnieniu tego pomoże nam policja stanowa. Musimy odzyskać dane elektroniczne z rejestratora w aucie.
– Samobójstwo?
– Miała zapięty pas, co byłoby głosem na nie. Z drugiej strony otwartą butelkę whisky można uznać za głos na tak. Jednak, co chyba najciekawsze, po wypadku wdrapała się kilkadziesiąt metrów w górę jaru w strumieniach deszczu, żeby szukać pomocy.
– Czyli raczej nie brakowało jej chęci życia – stwierdziła Tessa.
– Tyle tylko, że… – Wyatt się zawahał, ale nie potrafił się powstrzymać. – Raczej nie szukała pomocy dla siebie. Błagała o pomoc w poszukiwaniu zaginionej córki. Wołała Vero.
– Małą dziewczynkę, która nie istnieje?
– Tak. Właśnie ją.
– Urojenie – uzupełniła Tessa znaczącym tonem.
– Nie wybierałaś się na lunch? – zapytał ją poirytowany Wyatt. – Wiesz, z tą swoją ulubioną panią detektyw, D.D. Warren.
– Jedyną w swoim rodzaju.
– Powodzenia.
– Powodzenia? Potrzeba mi raczej ciężkiej zbroi.
Tym razem to Wyatt przewrócił oczami, a potem zakończył rozmowę.
Chłopaki z policji stanowej znają się na swojej robocie. W New Hampshire wszyscy funkcjonariusze sił porządkowych szkolą się w tej samej akademii, zarówno policjanci z miasta, z hrabstwa, jak i członkowie koła łowieckiego. Dzięki temu wszyscy się znają i łatwiej o kontakty w regionie, w którym jest mnóstwo gór, a mało ludzi. Zwłaszcza na północy Concord, gdzie sił porządkowych jest bardzo niewiele, różne formacje muszą wzajemnie polegać na swoim wsparciu. Nie tylko jeśli chodzi o ludzi, ale i o sprzęt. W przeciwieństwie do seriali kryminalnych, gdzie laboratoria policyjne wyglądają jak stacje kosmiczne, a oddziały SWAT wchodzą do akcji w uzbrojeniu wartym sto tysięcy dolarów na osobę, prawdziwi policjanci muszą opierać się na współpracy, a czasem… na własnej innowacyjności. Wyatt brał udział w prowokacjach narkotykowych z użyciem sprzętu do obserwacji zwiezionego z trzech różnych miast. Czasem przypominało to nie pracę w policji, ale raczej chodzenie z tacą na datki.
Podszedł do Jean Huntoon, która przyjechała ze komputerem do odzyskiwania danych elektronicznych. Spotkali się już dwukrotnie. Uścisnęli sobie dłonie, wymienili obowiązkowe komentarze na temat pogody, a potem ruszyli w stronę wraku. Huntoon była szczupłą, wysoką kobietą, która w wolnym czasie uczestniczyła w wielokilometrowych rajdach rowerowych. Nie wspinała się też w górę i w dół tego jaru już kilka razy – pomyślał z niechęcią Wyatt, gdy młodsza od niego funkcjonariuszka mocno wyprzedziła go w drodze do wraku.
– Smutny koniec pięknego auta – stwierdziła.
– Najwyraźniej nie przewidziano funkcji latania.
– Uderzenie przodem. Prosto na nos. – Huntoon popatrzyła na miejsce, z którego zeszli. – Musiała zjechać dokładnie tutaj i polecieć prosto w dół. Inny pojazd nie uczestniczył?
– Nie sądzę.
– Ślady hamowania?
– Nie.
Huntoon delikatnie uniosła brew.
– To zwykle zły znak. Okej, spróbujmy odpowiedzieć na twoje pytania.
Funkcjonariuszka postawiła komputer na stosunkowo płaskiej powierzchni obok ramy wybitej szyby, wyciągnęła jakieś kable i zabrała się do pracy.
Jest kilka sposobów przeprowadzenia autopsji samochodu. Jeden z nich to rozłożenie auta na części w terenie i zabranie całych drzwi, siedzeń i czarnej skrzynki do laboratorium stanowego. Była to sprawa podlegająca policji hrabstwa, więc ktoś taki jak Wyatt pojechałby wtedy razem z dowodami do laboratorium i nadzorował każdy etap analizy i uzyskiwania danych.
Ale Wyatt czuł w związku z tą sprawą jakąś presję, której nie potrafił wyjaśnić. Może dlatego, że zaczęła się tak niefortunnie, od dziesiątek funkcjonariuszy szukających wiatru w polu. Miał teraz wrażenie, jakby śledztwo im uciekło, a on powinien nad tym zapanować i dokładnie określić kto, co, kiedy, gdzie, dlaczego i jak.
Chciał, żeby wypadek zaprezentował się rzeczywiście jak wypadek. Jeden z wielu. Nic nowego. Wtedy on i jego zespół mogliby się nim zająć i sprawnie zakończyć.
I dlatego poprosił Jean Huntoon, żeby spotkała się z nim w terenie i na miejscu odzyskała dane elektroniczne z audi. Nie chciał czekać kolejnego dnia, aż zajmą się tym w laboratorium.
Jeden minus bezpośredniego podłączenia się do auta: Huntoon musiała pracować na pokrytej okruchami szkła i zaplamionej krwią desce rozdzielczej. Jako doświadczona policjantka pogwizdywała sobie wesoło, podłączając kable z rejestratora danych elektronicznych samochodu do swojego komputera. Poprawiła to, docisnęła tamto, a potem odsunęła się, by urządzenie mogło zadziałać.
Godzinę wcześniej Kevin i kilku kolegów z zespołu technicznej rekonstrukcji wypadków skończyli mapowanie miejsca zdarzenia tachimetrem. Wyatt miał nadzieję, że w połączeniu z informacjami z rejestratora danych elektronicznych pojazdu uda się uzyskać piękny i elegancki obraz wypadku z udziałem jednego auta na trasie 101.
– Niezłe odciski – zauważyła Huntoon, wskazując ślady dwóch dłoni na tablicy rozdzielczej.
Wyatt skinął głową. To prawda. W wypadkach samochodowych trudno uzyskać odciski palców. Za dużo ich się na siebie nakłada i za mało jest odpowiedniego rodzaju powierzchni. Najbardziej lubił zbierać odciski z wewnętrznej powierzchni klapy schowka. Kierownice, drzwi, gałka skrzyni biegów zwykle nic nie wnosiły. Ale w środku schowka… Miły, gładki plastik. Którego zazwyczaj dotyka niewielka liczba osób i do tego rzadko. W swoim czasie zebrał mocno obciążające dowody dzięki schowkowi w aucie. To coś, z czego każdy policjant byłby dumny.
– Badanie krwi? – zapytała Huntoon, pokazując przypominające scenę w horrorze plamy krwi rozsmarowanej na drzwiach kierowcy.
– Wam zostawiłem ten honor. Całe drzwi wyruszą stąd jeszcze dziś wieczorem. Pewnie technicy zabiorą też elementy deski rozdzielczej. Dzięki temu będzie mniejsze rozcieńczenie.
Huntoon przytaknęła. Zebranie krwi wymagało użycia wacika ze sterylną wodą, co powodowało rozcieńczenie próbki. W dobie współczesnej kryminalistyki dobry policjant nie tylko znajdował dowody, ale też je chronił.
– Kierowała kobieta? – zapytała Huntoon.
– Owszem.
Huntoon pokazała przez wybitą szybę na fotel kierowcy.
– Ustawienia fotela sugerują osobę o podobnej budowie co ja, czyli kobietę średniego wzrostu.
Wyatt obszedł samochód wokół, bo stał przy drzwiach pasażera. Huntoon miała rację co do ustawień fotela, a teraz był równie dobry moment jak każdy inny, żeby sprawdzić wszystko inne po stronie kierowcy.
– Pas jest zwinięty, więc przypuszczam, że był zapięty – stwierdził. – A lusterka…
Trudno powiedzieć. Najlepiej usiąść w fotelu kierowcy, ale biorąc pod uwagę ilość okruchów szkła oraz fakt, że zapewne żadne drzwi się nie otwierają, nie było to możliwe. Wyatt uważnie się przyjrzał i postanowił, że wróci do tego później, gdy zostaną już zabrane drzwi.
Tu się pochylił, tam wsunął głowę.
– Chyba okej.
Huntoon dołączyła do jego zabawy z lusterkami.
– Wyglądają w porządku.
Jej komputer zapikał. Cofnęła się, żeby spojrzeć na ekran.
Wyatt dokończył krótkie oględziny.
– Czyli ustawienia fotela, ustawienia lusterek i tak dalej pasują do kobiety o wzroście od stu sześćdziesięciu do stu siedemdziesięciu centymetrów. Nic na razie nie wskazuje na obecność innej osoby w aucie. Mieliśmy też zresztą psa tropiącego, który mógłby przysiąc, że samochodem jechała tylko kierująca nim osoba. A teraz od ciebie dowiem się, że…?
– Wyłączono kontrolę stabilności.
– Co? – Wyatt się wyprostował. Różnych rzeczy się spodziewał, ale nie tego, że Huntoon odczyta z rejestratora danych taką informację.
– Ten model ma ESP. Wiesz, system, który pomaga utrzymać kontrolę nad samochodem, gdy auto wpadnie w poślizg albo jeśli wejdzie się za mocno w zakręt. Komputer pokładowy wykrywa potencjalne zagrożenie i przejmuje hamowanie lub przyśpieszanie. Ale nie w tym aucie, bo tutaj ten układ wyłączono.
– Ręcznie? – zapytał Wyatt, bo wydawało mu się, że tak to działa w samochodach z wyższej półki. Kierowcom wiele było dane, ale mogli z tych dobrodziejstw zrezygnować. Choć z policyjnej pensji nigdy nie będzie go stać na taki samochód, domyślił się, że niektórzy wolą mocniejsze wrażenia z jazdy. Chcą wypróbowywać do maksimum możliwości auta bez wtrącania się jego komputerowego instynktu przetrwania.
– Tak jest. – Huntoon spojrzała na niego. – Babka lubiła adrenalinę?
– Nie mam pojęcia.
– Auto jechało z prędkością około pięćdziesięciu do pięćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę – odczytała Huntoon. – Ale uwaga: nie ma zwiększania obrotów.
Wyattowi rozszerzyły się oczy.
– Był na luzie.
– W takiej pozycji jest ustawiona gałka. – Huntoon wskazała głową na dźwignię zmiany biegów, którą oboje mogli dostrzec. Wyatt już wcześniej zauważył pozycję na luz, ale założył, że to kierowca wyłączył bieg.
– W jaki sposób samochód może osiągnąć prędkość ponad pięćdziesięciu kilometrów na godzinę na luzie? – zapytał zdumiony Wyatt.
– Jakiś spadek – odpowiedziała Huntoon, zerkając na drogę ponad nimi.
– Tja. Albo popchnięcie.
Huntoon znów spojrzała w górę swoimi ciemnymi oczami. Widać było, że się zastanawia.
– Dałoby radę. Wciąż uważasz, że to wypadek?
Wyatt odparł tylko:
– Cholera.