Rozdział 12

– Myślałem, że mieli ci zadać tylko kilka pytań.

Przyglądam się mężowi. Detektywi wyszli, a Thomas pojawił się zaraz potem. Myślę o tym, czego policjanci mi nie powiedzieli. Na przykład, że podchodzenie do pamięci z boku jest niczym ocieranie się o złowrogie cienie w ponurym korytarzu. Moje wspomnienia są zimne nawet dla mnie. Jakby nie chciały, żeby je niepokoić.

– Mamy jakichś przyjaciół?

Thomas rzuca mi zaciekawione spojrzenie. Wziął prysznic, gdy rozmawiałam z policją. Mokre włosy opadają mu na kark. Mam ochotę dotknąć ich opuszkami palców.

– Jeszcze nie – mówi.

– Co masz na myśli?

– Dopiero się tu wprowadziliśmy. A potem spadłaś ze schodów i… spotykaliśmy się od tamtej pory tylko z lekarzami.

– Nie pamiętam, żebym spadła ze schodów.

– Pani doktor mówiła, że to częste przy wstrząśnieniach mózgu.

– Nie pamiętam, żebym robiła pranie.

Wzrusza ramionami.

– Ty się tym zawsze zajmujesz. Nie lubisz, gdy to robię. Mówiłaś, że niszczę delikatne rzeczy.

Jego słowa coś mi przypominają. Tak, mówiłam tak. I tak, pranie to moja działka. A mimo to nie potrafię wyobrazić sobie pralki i suszarki. Może to tak jak z talerzami w kuchni. Nie pamiętam, gdzie są, ale wystarczy, że po nie sięgnę.

– Wolno mi wchodzić do twojego warsztatu?

Thomas posyła mi krzywy uśmiech. Pochyla się i szepcze mi do ucha:

– A co? Martwisz się, że trzymam tam ciała swoich poprzednich żon?

– Tak – odpowiadam z powagą.

– No to chodź. Zabiorę cię do warsztatu. Zobaczysz te wspaniałości na własne oczy.

Ma już na sobie dżinsy i zapinaną na guziki niebieską flanelową koszulę. Narzuca jasnobrązową kamizelkę i podchodzi do tylnych drzwi werandy. Po raz pierwszy zauważam robocze buty ustawione równo obok drzwi. Wsuwa je i pokazuje na moje gołe stopy. Idę do korytarza, a tam otwieram szafkę i wyciągam parę chodaków L.L. Bean z gumową podeszwą, nawet się nad tym nie zastanawiając. Znów zadziałała pamięć ciała, sześć miesięcy spędzone w tym domu, wyćwiczone wzorce.

Na zewnątrz jest zimno. Trzęsę się pod wpływem chłodnej wilgoci, gdy przechodzimy przez próg. Niebo jest szare, a ziemia mokra po wielu deszczowych dniach. Późna jesień w Nowej Anglii nie jest piękna. Drzewa przypominają szkielety, trawa jest brązowa. Listopad to nie jest zwyczajny miesiąc, to pora przejściowa pomiędzy ognistymi czerwieniami października a delikatną bielą grudnia.

Powinniśmy spędzać listopad w Arizonie – myślę i niemal natychmiast wiem, że o tym rozmawialiśmy. Ja to zaproponowałam, po jakimś ataku płaczu, gdy krótkie dni i szare niebo wydawały mi się nie do zniesienia.

Ale najwyraźniej nie pojechaliśmy. Może z powodu moich wstrząśnień mózgu. Już wcześniej wymagałam opieki.

Warsztat jest większy, niż to sobie wyobrażałam. Na pewno większy od szopy ogrodowej, przypomina raczej garaż. Ma aluminiowoszare ściany, jest niczym budynek z prefabrykatów wrzucony na tył posiadłości. Najwyraźniej nie mamy sąsiadów, których przeraziłby taki brzydki widok, jesteśmy tylko my, a nam nie przeszkadza, bo to przecież my go postawiliśmy. Thomas sam wylał fundamenty, zna się na tym. Potem przyjechali ludzie z panelami i w parę dni wszystko było gotowe. Skromnie, ale z izolacją, gazowym grzejnikiem i elektrycznością. Bez hydrauliki. W tych sprawach Thomas korzysta z łazienki w domu.

Planowałam wiosną zasadzić żywopłot albo zbudować wał porośnięty krzewami i kwiatami, żeby złagodzić widok z domu na szkaradną szopę. To kolejny pomysł, o którym rozmawialiśmy z Thomasem. Kolejny pomysł, który teraz ze względu na moje „wypadki” prawdopodobnie nigdy nie zostanie zrealizowany.

Sierżant Wyatt sugerował, że żyję w izolacji, może nawet, że jestem zagrożona przez męża. Ile wstrząśnień mózgu może mieć żona i dlaczego po sześciu miesiącach nie mamy żadnych przyjaciół? Choćby jakichkolwiek znajomych z okolicy?

Ale nie mamy. Wiedziałam to, zanim zapytałam Thomasa. Jesteśmy tylko on i ja i tak jest już od bardzo długiego czasu. Powtarzamy sobie, że jesteśmy szczęśliwi, ale myślę, że kłamiemy. I chyba nawet nie okłamujemy się nawzajem, tylko okłamujemy samych siebie, bo takie kłamstwo najłatwiej wypowiedzieć, ale najtrudniej potem odkręcić.

Drzwi warsztatu zamykają się na zasuwę. Thomas wyciąga z kieszeni klucz i czyni honory. Myślę, że ta zasuwa to przesada, ale potem spostrzegam wszystkie materiały wewnątrz.

Powtarzam sobie, żeby nie myśleć, gdzie jest talerz, tylko po niego sięgnąć. Ale tutaj ta logika nie działa. Nie mogę odwołać się do pamięci ciała. Wkraczam w jakąś ciemną głębię i natychmiast tracę wszelką orientację. To jest terytorium Thomasa, nie moje, i od razu czuję zmieszanie i lekki niepokój.

Thomas zapala górne światło. Mrugam, unosząc instynktownie rękę do oczu, by je zasłonić. Zauważa to i przekręca włącznik, gasząc połowę świateł. Dopiero wtedy mogę opuścić rękę i zacząć chłonąć widok.

Wnętrze warsztatu wydaje się zaskakująco przestronne, widać krokwie i sklepiony dach. Naprzeciwko stoi rząd składanych stołów, ustawionych jeden za drugim. Miejsce pracy, taki jakby blat dla projektanta scenografii filmowych.

Ściany pokryte są tablicami i metalowymi półkami, na tablicach wiszą przeróżne narzędzia, a na półkach leżą kawałki drewna, plastikowe rurki i inne elementy. Patrzenie w głąb warsztatu to dla mnie za dużo. Za dużo wszystkiego. Koncentruję się na jednym urządzeniu, nowym, mniej więcej wielkości wyjątkowo dużej drukarki, i ustawionym na odrębnym stoliku. Gdy do niego podchodzę, czuję zapach plastiku i jakiś dziwny niepokój.

Kłóciliśmy się o to. On tego chciał, a ja nie. Najwyraźniej przegrałam, bo jednak jest tutaj, a ja wciąż mam o to żal.

– Co to jest? – pytam.

Thomas uważnie mi się przygląda. Zastanawia się, czy pamiętam historię tego urządzenia? Rozważa, ile mi teraz powiedzieć? W końcu skoro żona nie pamięta kłótni, to po co miałby na nowo wzniecać jej złość?

– To drukarka trójwymiarowa – odpowiada wreszcie.

Kiwam głową i kilka kawałków układanki trafia na miejsce.

– Tworzysz cyfrowy projekt zamówionego przedmiotu, jakiegokolwiek przedmiotu, a potem wrzucasz go do drukarki i ona wykonuje trójwymiarową plastikową replikę.

– Zgadza się.

– Na przykład sztuczny nóż na filmowy plan?

– Mógłbym, ale są już firmy, które specjalizują się w broni. Zwykłe przedmioty rekwizytorzy zamawiają po prostu z katalogów. Ja mogę zaprojektować raczej coś specjalnego, powiedzmy do sceny, w której skromny bohater ostatecznie triumfuje. Zrobić ostrze z plastiku, osadzić je w zwykłej drewnianej rączce, a potem już tylko pokryć warstewką złotej folii dla idealnego efektu. Później podczas promocji filmu można wykonać dziesiątki małych replik, żeby rozdawać je szefom studiów filmowych, krytykom i tak dalej.

Kiwam głową. To, co mówi, brzmi przekonywająco. Tylko dlaczego jestem pewna, że mnie okłamuje?

Słyszę swoje słowa:

– Drukarki 3D można wykorzystać do tworzenia plastikowych pistoletów.

– To prawda.

– Robisz je dla filmów?

– Jak już mówiłem, zwykle takie przedmioty, jak sztuczne pistolety, taniej można zamówić z katalogu.

Patrzę na niego.

– Robisz prawdziwe pistolety?

– Po co? Podobnie jak hollywoodzkie rekwizyty, prawdziwe pistolety są tańsze z katalogu… Albo kupione na rogu ulicy.

– Ale plastikowy pistolet byłby nie do wykrycia.

– Myślę, że nielegalni sprzedawcy są doskonali w ścieraniu numerów seryjnych czy usuwaniu ich przy pomocy kwasu.

– Zbadałeś temat.

– Bo takie argumenty wysunęłaś, gdy po raz pierwszy zasugerowałem zakup tego urządzenia. Drukarki 3D zmieniają świat, od produkcji przez medycynę aż po scenografię filmową. Staram się, żebyśmy byli na bieżąco. Ale ty wszędzie widzisz zagrożenie.

Ma rację. Tak właśnie jest. Co sprawia, że zaczynam się zastanawiać, co spowodowało u mnie aż taką paranoję.

– Lubisz tę pracę? – pytam go. Jestem ciekawa odpowiedzi.

– Tak. Jest twórcza, namacalna, ale też pozwala na elastyczność. Możemy mieszkać, gdzie chcemy, i pracować w dowolnych godzinach. Mamy szczęście, że się tym zajmujemy.

– A czy ja lubię tę pracę?

Wzrusza ramionami, nie patrzy mi już w oczy, co sprawia, że wzbudza moją podejrzliwość.

– Lubisz malować, a częścią tej pracy jest malowanie. Ale ostatnio… – Podnosi wzrok, przygląda mi się uważnie. – Co ty o tym myślisz, Nicky?

– Chcę to rzucić – słyszę własne słowa. – Nie chcę już tego robić.

– Żeby robić coś innego?

Otwieram usta, ale nie mogę znaleźć odpowiednich słów.

– Nie wiem. Po prostu już nie chcę.

– Przeprowadziliśmy się tutaj, żeby zacząć wszystko od początku. Mieszkaliśmy w Atlancie, ale powiedziałaś, że tęsknisz za śniegiem. Więc poszukaliśmy w internecie i wypadło na New Hampshire. Niedługo będzie tu mnóstwo śniegu. Pytanie, czy to cię rzeczywiście uszczęśliwi?

– Dlaczego nie pamiętam upadku ze schodów?

– Wstrząśnienie mózgu wymazało go z twojej pamięci.

– I upadłam na zewnątrz, kilka miesięcy później? Czy nie powinnam tego pamiętać?

– Kolejne wstrząśnienie, kolejna dziura w twojej pamięci.

– Nie pamiętam, żebym jeździła autem wczoraj wieczorem. Nie pamiętam, żebym zakładała płaszcz, brała kluczyki albo siadała za kierownicą. Nie jestem aż tak głupia, Thomasie. Powinnam pamiętać przynajmniej jeden element.

– Niekoniecznie. Doktor mówiła, że nie ma żadnych reguł w przypadku syndromu powstrząśnieniowego.

– Upiłeś mnie?

– Co? – Po raz pierwszy gwałtownie się prostuje.

– Czy nalałeś mi pierwszą szklankę whisky? O to właśnie pytali detektywi. Czy upiłeś mnie, a potem wsadziłeś do samochodu?

– Oczywiście, że nie!

– W takim razie kto? Wygląda na to, że nie mamy żadnych przyjaciół.

Thomas był wyraźnie wzburzony. Przeczesał dłonią włosy, ruszył krok do przodu.

– Nikt nie nalał ci whisky. Nawet nie widziałem w tym domu butelki alkoholu. Musiałaś sama ją kupić. Jak wyszłaś. Bo bez względu na to, czy pamiętasz, Nicky, że pojechałaś, czy nie, to cię tutaj nie było. Szukałem cię po całym domu. Nie było cię i nie było też samochodu.

– Nie pamiętam…

– Dwudziesty czwarty sierpnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego. Poszliśmy do Café du Monde po świeże pączki. Jeszcze ich nie próbowałaś, więc kupiłem ci ich aż sześć. I potem, gdy wciąż się śmiałaś i mówiłaś, że w życiu nie jadłaś nic tak pysznego, pocałowałem cię. To był nasz pierwszy pocałunek. Smakowałaś cynamonem i cukrem pudrem. Od tamtej pory uwielbiam się z tobą całować. Pamiętasz?

Podchodzi bliżej. Jego oczy są ciemne, a wzrok wręcz przeszywający.

– Tak – odpowiadam.

– Trzy dni później w ciasnym mieszkanku, bez telewizora, z materacem na podłodze, kochaliśmy się po raz pierwszy. Płakałaś potem, a ja spanikowałem, myśląc, że zrobiłem ci krzywdę. Ale ty jeszcze bardziej się rozpłakałaś i powiedziałaś mi, żebym cię przytulił, więc tak zrobiłem. Nadal czasami płaczesz po seksie. Więc ja dalej cię przytulam, tak jak tamtej nocy. Pamiętasz?

– Tak.

– Pierwszy września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego. Film skończony, ekipa spakowana. Koniec. „Co dalej?” – zapytałem cię. Ale ty nie odpowiedziałaś. Nawet na mnie nie patrzyłaś. Więc chwyciłem cię za ramiona. „Puść – powiedziałaś. – To boli”. Ale ja nie puściłem. Uniosłem twój podbródek. Zmusiłem cię, żebyś popatrzyła mi w oczy. „Kocham cię – powiedziałem. – Kocham cię i potrzebuję cię. Zostań ze mną, a dam ci cały świat. Cokolwiek będziesz chciała. Tylko bądź moja”. Pamiętasz?

– Tak.

– Będziesz ze mną bezpieczna, nawet gdybym miał zapłacić za to życiem. Obiecałem ci to. Pamiętasz?

Nie mogę już na niego patrzeć, ale nie mam jak się odwrócić. Za sobą mam jeden z rozkładanych stołów, a on stoi tuż przede mną. Jest tak blisko, że czuję ciepło jego ciała, czuję znowu zapach jego skóry. Miękną mi kolana.

Ale czuję się też jak w pułapce.

I przez ułamek sekundy mam ochotę go uderzyć.

Unoszę podbródek.

– Nie mamy zwierząt, nie mamy przyjaciół, ciągle się przeprowadzamy.

– To ty tak chciałaś, nie ja. Drugi września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego. Wyjeżdżamy z Nowego Orleanu. Mówisz, że musisz wyjechać. Bez wyjaśnień. Mówisz, że potrzebujesz nowego nazwiska. Bez wyjaśnień. Ja też powinienem wypróbować nowe nazwisko. Nigdy nie rozmawiamy o tym, że często budzisz się w środku nocy z krzykiem. Nigdy nie rozmawiamy o tym, że jesteś coraz bardziej nerwowa, że ciągle sprawdzasz, czy drzwi są zamknięte, oglądasz się przez ramię, oblewa cię zimny pot. Chciałaś wyjechać, to wyjechaliśmy. Chciałaś spróbować nowej tożsamości, tak zrobiliśmy. Dla ciebie, Nicky, przez kolejne dwa lata zmieniałem miejsce zamieszkania i wymyślałem sobie nowe nazwisko niemal co tydzień, dopóki nie minęła największa panika i wreszcie ustatkowałaś się jako moja żona. Bo tak bardzo cię kochałem. Pamiętasz?

Kochałem – myślę sobie, zauważając użycie czasu przeszłego.

Ale on wciąż się nade mną pochyla, wciąż czeka na odpowiedź. Czy pamiętam? Pamiętam? Pamiętam? Chwilę, w której ten mężczyzna zgodził się pojechać gdziekolwiek i być kimkolwiek, dla mnie? Chwilę, w której błagałam tego człowieka, żeby ze mną pojechał, a on się zgodził?

Zapach pączków. Smak cukru pudru. Thomas, młodszy, ale tak samo posępny, tak samo skupiony.

Patrzę na niego. Widzę go.

I szepczę:

– Tak.