Rozdział 19

– Wydaje mi się, że ona uderzyła się w głowę o jeden raz za dużo – mruknął Kevin do Wyatta. Wysiedli z SUV-a i patrzyli, jak Nicky krąży nerwowo po poboczu. Mamrotała coś pod nosem. Brzmiało jak: „Vero chce latać…”.

Kevin miał rację. Ich podejrzana o jazdę pod wpływem alkoholu zdawała się tracić rozum. Wyatt powinien był jednak ze sklepu z alkoholami odwieźć ją prosto do domu. Ale mimo wszystko czegoś się dowiedzieli.

– Skontaktowałem się z Jean, gdy tu jechaliśmy – poinformował Kevina. – Poprosiłem, żeby sprawdziła karty kredytowe Franków, kiedy ostatni raz Nicole tankowała swoje audi. Mamy szczęście. Wygląda na to, że była na stacji w środę rano.

– Mniej niż dwadzieścia cztery godziny od wypadku.

– Właśnie. A ja na miejscu wypadku spisałem liczbę przejechanych kilometrów. Trzysta trzydzieści. Zakładając, że zresetowała licznik przy tankowaniu, bo wiele osób tak robi, żeby mieć kontrolę nad zużyciem paliwa…

– Przejechała ponad trzysta kilometrów między tankowaniem w środę rano a zjechaniem w przepaść w czwartek o piątej nad ranem.

– Owszem. Zgadnij, ile jest kilometrów pomiędzy jej domem, sklepem z alkoholami a tym miejscem?

Kevin spojrzał na niego.

– Powiedziałbym, że sto trzydzieści.

– Cholera, faktycznie Mózg z ciebie. Dokładnie sto trzydzieści cztery.

Kevin zmarszczył brwi. Nicky zataczała na poboczu coraz szersze kręgi. Czy to znaczy, że faza manii mija? Czy też, że może zaraz się na nich rzuci?

– Czyli zostaje niewyjaśnione sto dziewięćdziesiąt sześć kilometrów – powiedział.

– Mniej więcej. Może przez całą środę jeździła po okolicy…

– Wątpię. Mąż sugerował, że nie lubił, jak jeździ, ze względu na urazy głowy. Wydaje mi się, że twierdził, że cały dzień spędziła w domu, odpoczywając.

– W takim razie… – naglił Wyatt.

– Przejechała te kilometry w środowy wieczór. Czyli nie pojechała prostą drogą z domu do sklepu monopolowego, a potem tutaj.

– Myślę, że możemy się zgodzić, że była w tamtym sklepie, natomiast nie zatrzymała się na stacji benzynowej po drodze.

– Moglibyśmy wrócić do sklepu z alkoholami – zaproponował Kevin. – Rozproszyliśmy się, gdy zrobiło jej się niedobrze, i chyba za wcześnie wyszliśmy. Powinniśmy zacząć od parkingu. Tym razem posadzimy ją z tobą z przodu i wyruszymy. Zobaczymy, czy jakieś elementy krajobrazu wywołają wspomnienia, pomożemy jej przywołać trasę, którą jechała tamtej nocy.

Obaj spojrzeli na Nicole, która dotarła na skraj drogi. Przestała krążyć. Chyba głęboko wciągała powietrze. Wyatt zrobił to samo, żeby czegoś nie przeoczyć. Poczuł zapach mokrych liści, wzruszonej ziemi, gnijącej trawy. Zapach jesieni – pomyślał. Spacerów po lesie, grabienia liści, osłaniania mniej odpornych na mróz roślin.

Ale najwyraźniej Nicky miała inne skojarzenia.

– Jak w grobie – poinformowała ich, a jej blada, pozszywana twarz zdawała się świecić w mroku. – Nie można z niego wyjść. W tym problem. Nawet jeśli człowiek starzeje się, brzydnie, marnieje, to nieważne. Nie może wyjść. Może tylko spaść niżej w łańcuchu pokarmowym.

– Wyjść skąd, Nicky?

– To plan na całe życie – kontynuowała, jakby Wyatt nie zadał pytania. – Jedynym wyjściem jest śmierć. Ale Vero chce latać. Rozumiecie, prawda? Wierzycie mi?

– Rozumiemy co, Nicole?

– Dlaczego musiałam ją zabić. Nie powinna była iść do parku tamtego dnia. Chcesz się pobawić lalkami, dziewczynko? A ja, kurwa, nienawidzę lalek!

– Nicole. – Wyatt zrobił powoli krok w jej stronę, ton jej głosu zacząć go niepokoić, nie wspominając o szklistym blasku w jej oczach. – Odetchnij głęboko, a później zacznij od początku. Zabierz nas do tamtego parku. Który to park? Co się tam wydarzyło?

– Vero uczy się latać – szepnęła Nicky.

– Myślałem, że Vero nie istnieje – odezwał się Kevin.

– To dlaczego mój mąż ma jej zdjęcie?

Wyatt wciąż przetwarzał tę informację, gdy Nicole Frank odwróciła się od nich.

A potem rzuciła się w ciemny jar w dole.

Wyatt nienawidził tego cholernego zbocza. Tego stromego, śliskiego spadku, pokrytego błotem, które nie tylko lepiło się do butów, ale ochlapywało całe nogi. Nie wspominając o niewidocznych kamieniach, połamanych gałęziach i kłujących krzewach, które tylko czekały, żeby ktoś się o nie potknął i przewrócił.

Nie miał nawet przy sobie latarki. Nie, to byłoby zbyt przezorne, zbyt rozsądne. Goniąc ledwo widoczną Nicky pośród ledwo rozświetlonej księżycem nocy, Wyatt uświadomił sobie, że zajmowanie się kobietą po trzech wstrząśnieniach mózgu jest jak zajmowanie się osobą chorą psychicznie. Może wszystko z nią w porządku. A może nie. W każdym razie powinien był tej nocy być przygotowany na każdą możliwość. W tym na wymioty, przyznanie się do winy o północy i ewentualne oskarżenie o morderstwo.

Dogonił go Kevin. Ciężko oddychał i zachwiał się niebezpiecznie, gdy jego stopa poślizgnęła się na kępie mokrej trawy.

– Idź prosto – zarządził Wyatt. – Wydaje mi się, że zmierza do miejsca wypadku. Możemy dotrzeć tam pierwsi.

Kevin mruknął coś potwierdzająco. A potem obaj skupili wzrok na ziemi. Choć poprzedniego dnia deszcz przestał w końcu padać, grunt wciąż był nasiąknięty wodą przez trwające tygodniami opady. To jedna z najbardziej deszczowych jesieni w historii – stwierdził Kevin pewnego poranka.

Wyatt zdążył znienawidzić ten jar.

Znów mignęła mu sylwetka Nicky. Chyba obchodziła dokoła jeden z kłujących krzewów. Zaplątały jej się w niego włosy. Uwolniła je, a potem ruszyła dalej. Dokądkolwiek zmierzała, była zdeterminowana, żeby tam dotrzeć.

Zabiła Vero? Musiała ją zabić – tak powiedziała. Nie powinna być tamtego dnia w parku.

Ale z tego, co Wyatt wiedział, Vero była rodzajem wymyślonego przyjaciela, skutkiem wstrząśnienia mózgu.

Zaczął mieć złe przeczucia co do tego wieczoru, począwszy od tego, jak źle Nicky zareagowała na sklep z alkoholami, a skończywszy na tej eskapadzie. Doszedł do wniosku, że jej mózg może być bardziej uszkodzony, niż ona sama i jej mąż zakładają. Zaczął się jednak równocześnie zastanawiać, czy gdzieś w tej wstrząśniętej szarej materii nie pojawiła się właśnie jakaś nowa i istotna informacja.

„Myślałem, że Vero nie istnieje”.

„To dlaczego mój mąż ma jej zdjęcie?”

Właśnie. Dlaczego?

Wyatt widział, jak Nicky walczy z krzewem, więc ominął go. To pozwoliło mu zyskać parę kroków. Będąc bliżej, słyszał jej urywany oddech i dławiący ją szloch. Kobieta na krawędzi.

Czy naprawdę zabiła dziewczynkę w parku? Nicole Frank, bez żadnej kartoteki kryminalnej, zabiła jakieś dziecko pomiędzy dziesiątą wieczorem w środę a piątą nad ranem w czwartek, a potem przywiozła tutaj jego ciało?

Gdy tylko o tym pomyślał, od razu wiedział, że to nie może być prawda. Ekipy poszukiwawcze znalazłyby je. Pies złapałby trop. Nie ma szans, żeby Nicky miała z tyłu audi zwłoki dziecka. W takim razie co?

Nicky natrafiła na kolejny krzew. Zwolniła. Spróbowała z lewej strony, a potem z prawej. Zanim zdołała się zdecydować, Wyatt rzucił się, żeby złapać ją za nogi.

– Nienawidzę tego cholernego jaru – stęknął, gdy oboje mocno uderzyli o ziemię.

– Nie rozumiecie, nie rozumiecie. Ja muszę ją uratować.

Kevin nadbiegł z tupotem i, ledwo hamując, omal na nich nie wpadł. Mocno oparł się stopami o ziemię, a potem pomógł Wyattowi wstać. Razem podnieśli Nicky, stawiając ją między sobą i podtrzymując pod ramiona. Wszystkim brakowało tchu. Wyatt z zaskoczeniem stwierdził, że są zaledwie dziesięć metrów od wraku.

– Stop – zarządził, kierując swoją uwagę na Nicky.

Kevin spojrzał na niego z zainteresowaniem, Nicky raczej przez łzy.

– Dość gadania, biegania i płakania.

Nicky pociągnęła nosem.

– Jesteś chora, do diabła, trzy urazy w ciągu sześciu miesięcy, a teraz zbiegasz po stromym zboczu, uciekając przed policją, przez co po raz kolejny uderzyłaś się w głowę. Zatrzymaj się. Oddychaj. Skup się.

Nicky zaczerpnęła głębiej powietrza, choć jej klatka piersiowa wciąż zbyt szybko się unosiła, a z gardła dobywał się przypominający czkawkę dźwięk.

– A teraz chodź z nami.

Kevin poszedł za nimi, gdy Wyatt ruszył z nią w kierunku ostatniego miejsca spoczynku audi. Proszę bardzo, skoro tak jej na tym zależy. Auta już oczywiście nie było. Zostały tylko poskręcane kawałki metalu i plastiku, strzępki gumy z opon i szkło. Metry kwadratowe odłamków lśniących w świetle księżyca. I może to była tylko jego wyobraźnia, ale wydało mu się, że wokół wciąż unosi się zapach szkockiej.

Nicky jak zaczarowana wpatrywała się w morze szkła. Jej oddech zaczął zwalniać, a wzrok przestał być szklisty.

– Opowiedz nam o parku – zażądał Wyatt.

Spojrzała na niego, wyraźnie zaskoczona.

– Jakim parku?

Ach, tak, ogarnięta Nicky kontra szalona Nicky. Jedna wycofana, druga gadatliwa. Pytanie, która z nich mówi im prawdę? A może, bardziej precyzyjnie, która z nich żyje w tej chwili? Bo Wyatt zaczął podejrzewać, że jedną z rzeczy, które plączą się w głowie Nicole Frank, jest upływ czasu. Dzisiaj, wczoraj i dawno temu są równie intensywne. Więc może nie tak ważne jest, o czym mówi, tylko kiedy.

– Co widzisz, stojąc tutaj? – zapytał ją.

Nieznacznie potrząsnęła głową.

– Powinno padać.

– Tak jak w środę wieczór.

– Lał deszcz. Do środka auta. Spływał mi po policzkach, wsiąkał w ubranie. Czułam deszcz, błoto, wzruszoną ziemię.

– Co zrobiłaś?

– Musiałam wydostać się z samochodu. Musiałam znaleźć Vero.

– Kiedy zaginęła?

Przerwa. Aha – pomyślał Wyatt – zaraz się czegoś dowiemy.

– Vero miała sześć lat – szepcze Nicky. – I wtedy zginęła. To okropne, sierżancie, gdy znika dziecko.

– Kiedy to się stało, Nicky? W zeszłym roku? Pięć lat temu? Jak byłaś mała?

– Dawno temu.

Bingo – pomyślał Wyatt. I nagle poczuł gęsią skórkę. Detektyw na krawędzi. Sprawa zaczęła się od wypadku samochodowego. Ale podejrzewał, że okaże się czymś znacznie, znacznie gorszym.

– Nicole – nacisnął delikatnie. – Chciałbym, żebyś się zastanowiła. Skupiła. Pomyślała. Czy wiesz, co się stało z sześcioletnią Vero?

– Vero chce latać – mruknęła. – I pewnej nocy jej się udaje.

Dał jej kilka minut. Obserwował, jak jej oddech się uspokaja, twarz odzyskuje kolory, a oczy koncentrację. Odpręż się – pomyślał. Zapomnij. Chciał, żeby jego świadek zwolnił, zaczął chłonąć, przetwarzać. A potem porozmawiają.

Stojący obok niego Kevin wsunął ręce do kieszeni i ćwiczył cierpliwość. Kevin był Mózgiem, kimś doskonałym do liczb i spraw technicznych. Ale Wyatt był specem od ludzi. I dlatego był świetnym gliną.

– Nicky – odezwał się w końcu. – Chciałbym, żebyś cofnęła się do środowego wieczoru. Jesteś w domu. Boli cię głowa. Odpoczywasz na kanapie. Dzwoni twoja komórka.

– Muszę wyjść – mówi natychmiast.

Wyatt i Kevin kiwają głowami, już to słyszeli. Kevin wskazał przewrócone drzewo. Przeszli tam, pomogli Nicky usiąść. W miarę wygodnie, jak na błotnisty jar – uznał Wyatt. Najważniejsze, żeby mówiła.

– Wychodzisz. Czujesz deszcz – kontynuował spokojnym tonem. Starał się przypomnieć użyte przez nią słowa. – Pachnie wzruszoną ziemią.

Zapach to jeden z najlepszych wyzwalaczy pamięci, a według słów Nicky środowa noc pachniała grobem.

– Tak – szepcze.

– Czujesz deszcz na swojej twarzy.

– Śpieszę do samochodu. Nie chcę za bardzo przemoknąć.

– Gdzie jest Thomas?

– Z tyłu, pracuje.

– Mówisz mu, dokąd jedziesz?

– Nie. Nie chce, żebym zadawała pytania. To było tak dawno temu, wciąż mi powtarza. Czy nasze życie nie jest dość dobre? Czy nie możemy po prostu być szczęśliwi? Ale to oczywiście listopad.

– A co się dzieje w listopadzie? – zapytał zaintrygowany Wyatt.

– To najsmutniejszy miesiąc roku.

Wyatt i Kevin wymieniają spojrzenia. Podczas gdy Wyatt zajmował się rozmową, Kevin robił notatki. I z pewnością wyznaczał już kryteria poszukiwań. Na przykład sześcioletnie dziewczynki, które zaginęły albo zostały zamordowane w listopadzie. Pytanie tylko: ile lat temu?

Wyatt zaryzykował strzał w ciemno.

– A więc skontaktowała się pani z Northledge Investigations w sprawie tych pytań. Żeby pomogli pani dowiedzieć się, co wydarzyło się… w listopadzie, wiele lat temu.

Nicky nie potwierdziła, ale też nie zaprotestowała.

– Detektywi oddzwonili, tak? W środę wieczorem była pani w domu, odpoczywała na kanapie i zadzwoniła komórka. Czego się pani dowiedziała, Nicky? Co było takie ważne, że musiała pani natychmiast wyjść?

– Dała mi adres. W historii zatrudnienia był sklep z alkoholami, ale ja nigdy tam nie byłam.

– Dała? Kto? Detektyw z Northledge?

– Muszę iść. Szybko tam dotrzeć. Zanim zabraknie mi odwagi.

Interesujące – pomyślał Wyatt. Bo do tej pory zakładali, że pośpiech Nicky w środowy wieczór wiązał się z koniecznością ucieczki przed mężem. A teraz wyglądało na to, że lawinę poruszyło coś innego. Skontaktowano się z Nicky w sprawie osoby, która pracowała w sklepie z alkoholami. A ona musiała dotrzeć do niej, zanim straci odwagę.

– Z kim ma się pani spotkać? – spróbował ponownie Wyatt.

– Muszę iść.

– Za wyśledzenie kogo zapłaciła pani Northledge? Vero?

– Muszę ją uratować. Nigdy jej nie ratuję. Zawsze w końcu mi się nie udaje.

Głos Nicky stał się wyższy, znowu się denerwowała. Wyatt zrozumiał i wycofał się.

– Pojechała pani audi – zaczął.

– Noc jest ciemna. Nie ma księżyca, gwiazd, tylko gęste burzowe chmury. Powinnam zawrócić i pojechać do domu, ale nie mogę. Boże, ale boli mnie głowa.

– Co pani robi, Nicky?

– Jadę. Po prostu jadę. Jaki mam wybór? Widzę ją wszędzie. I wszędzie ją słyszę. Vero pije herbatę. Vero zaplata mi włosy. Vero stoi przede mną, a czerwie wypadają jej z czaszki.

Wyatt zawahał się i zerknął na Kevina, który dosłownie wytrzeszczył oczy. Detektyw szybko zapisał kolejną notatkę. A oddech Nicky znowu przyśpieszył.

– Ale teraz nie ma Vero z panią – powiedział łagodnie Wyatt. – Jest pani w samochodzie sama. Jedzie pani w deszczu do sklepu z alkoholami.

– Ręce mi się trzęsą. Przydałby mi się drink. A tak dobrze mi szło. Wie pan, to przez te bóle głowy. Thomas mówi, że alkohol jest zły. A ja muszę wyzdrowieć. Wtedy może znowu będziemy szczęśliwi. Bo kiedyś byliśmy szczęśliwi. Boże, tak go kochałam.

– A więc jedzie pani do sklepu z alkoholami. Skręca gdzieś pani albo zatrzymuje się, zanim tam dotrze?

– Nie, muszę tam dotrzeć. Zanim zmienię zdanie.

– Okej. Dojeżdża pani na miejsce. Parking jest ogromny. Pełno na nim jasno świecących lamp.

Nicky natychmiast potrząsa głową i mruży oczy.

– Nie podobają mi się. Jeszcze bardziej boli mnie od nich głowa. Pomyślałam, że tylko zaparkuję. I sama nie wiem. Może trochę posiedzę. Ale nie ma takiego miejsca, gdzie można by tak zaparkować, żeby mnie nie było widać. I te światła, są zabójcze.

– Co pani robi?

– Parkuję na tyłach. Jak najdalej od sklepu. A potem wychodzę na deszcz.

Nicky umilkła. Oczy miała otwarte, ale jej spojrzenie znów stało się szkliste. Wyatt już miał ją zagadać, z powrotem ściągnąć jej uwagę, lecz zaczęła sama:

– Nie powinnam wchodzić. Muszę tam wejść. Powinnam odpuścić. Thomas ma rację. Nie wyniknie z tego nic dobrego. O mój Boże, chyba się zrzygam. Nie, dam sobie radę. Bo jest listopad i nawet niebo płacze, więc jeśli kiedykolwiek mam być szczęśliwa… Thomas mówi, że jestem silna. Mówi, że we mnie wierzy, zawsze we mnie wierzył. Wiecie, ja byłam smutna od samego początku. Powiedział, że po prostu chciał być facetem, który sprawi, że wreszcie się uśmiechnę… Wysiadam z samochodu. Trzęsę się. Nie czuję się dobrze. Chce mi się wymiotować. Ale lubię deszcz. Skapuje mi z daszka czapki, tańczy na policzkach. Wchodzę do sklepu – powiedziała cicho. Nie patrzyła na nich, lecz prosto przed siebie. – Tylko się rozejrzę. Może dziś nie pracuje. Nie zapytałam o to. Poza tym mogę jej nie rozpoznać. Minęło tyle lat, dziesiątki, ludzie się zmieniają, wiadomo. Ale… Jeśli to ona rozpozna mnie? Nawet o tym nie pomyślałam. A może tak, bo nisko naciągnęłam czapkę. Po co bym ją brała, gdybym nie zakładała, że będę chciała ukryć twarz? Dam radę. Mijam kasy. W sklepie jest duży ruch. Trzy kasy są otwarte, do każdej kolejka. Jeden ze sprzedawców to mężczyzna, jest wysoki. Widzę go. Pozostali… Jest za tłoczno. Nie powinnam była tu przychodzić. To głupi pomysł. Lepiej sobie odpuścić. Ale nie mogę wyjść. Jestem tak blisko. Tak blisko. Najbliżej od tylu lat. I wtedy… Nie widzę jej, ale wyczuwam. Wiem, że tam jest.

– Kto, Nicky? – zapytał Wyatt. – Kogo szukasz?

Ale ona pokręciła głową, znowu się denerwując.

– Zaraz zwymiotuję. Głowa mi płonie. O Boże, muszę stąd iść. Docieram do łazienki. Wyłączam światło, zamykam drzwi. Stoję w całkowitych ciemnościach, aż udaje mi się odzyskać oddech. Lubię ciemność. Kiedyś jej nienawidziłam, ale odkąd mam bóle głowy… Znajduję umywalkę, odkręcam zimną wodę. Przyjemnie obmywa moje nadgarstki. Żałuję, że nie mam swojej narzuty. Zwinęłabym się na podłodze. I została tam. Ktoś puka. Chce wejść. Zajmuje mi to chwilę, ale jakoś się ogarniam. Otwieram drzwi. Czeka jakiś człowiek. Nic nie mówi. Tylko wchodzi, gdy ja wychodzę. Co teraz? Nie chcę do domu, ale nie mogę tu zostać. Kręcę się. Wzdłuż alejek. Udaję, że szukam wina albo smakowej wódki, ale tak naprawdę zerkam na sprzedawców. I wtedy dostrzegam ją od tyłu.

– Kogo, Nicky?

– To ona. Wiem to. Patrzę na tył jej głowy i to już zbyt wiele. Nie mogę oddychać. Nie mogę się ruszyć. Jeśli ona się odwróci… Panikuję. Maszeruję do alejki ze szkocką i chwytam butelkę. Nie zrozumiecie, ja muszę. Nieważne wstrząśnienie i głupie bóle głowy. Muszę. Podchodzę do najbliższej kasy. To kolejka do niej, ale nie chcę o tym myśleć. To normalne, nic szczególnego. Jestem klientką, a ona jest kasjerką, koniec, kropka. Nie ma się na co gapić. Moja kolej. Jest zajęta, ledwo na mnie zerka. Czy tak jest lepiej? Czy chciałabym, żeby naprawdę na mnie spojrzała? Czy sądzę… Czy sądzę, że ona by wiedziała? Wbija jedną butelkę glenlivet. Przeciągam kartę. I już. Tak po prostu. Trzęsę się tak mocno, że boję się, że upuszczę butelkę. Przyciskam ją do piersi jak niemowlę. A potem wychodzę ze sklepu. Idę na parking. Wsiadam do samochodu. I… Powinnam zadzwonić do Thomasa… – szepnęła Nicky. – Powiedzieć mu, co zrobiłam. Będzie zły, ale pomoże mi. Biedny Thomas, wciąż próbuje mnie uratować, po tych wszystkich latach. Powinnam wyrzucić szkocką i pojechać do domu. Tyle rzeczy, które powinnam zrobić. Tyle rzeczy, które wiem, że powinnam zrobić. Ale zamiast tego odkręcam korek. Zapach. Mój Boże, jak dawno utracony przyjaciel. I w momencie, w którym go czuję, muszę się oczywiście napić. Nie rozumiem, nigdy nie rozumiałam, jak coś tak złego może tak dobrze smakować. Jestem zła. Słaba. Ale przecież to wiem.

– Co pani robi potem, Nicky?

– Siedzę. Czekam. Piję. Gdy w końcu sklep pustoszeje i wyłączają się światła, moja twarz jest rozluźniona, a ciało niemal się przelewa. Nie jestem zdenerwowana. Nie trzęsę się. Nie boję się. Jestem szczęśliwa. Czy to naprawdę jedyne chwile, gdy jestem szczęśliwa? Ona wychodzi. Jakbym się tego spodziewała. Wciąż leje deszcz. Nie widzę jej zbyt dobrze, ma naciągnięty na głowę kaptur płaszcza przeciwdeszczowego. Ale rozpoznaję ją, choć ona mnie nie rozpoznała. Nie, stała metr ode mnie, a przez jej twarz nie przemknął nawet błysk świadomości. Nawet poczucie déjà vu, hej, czy myśmy się już kiedyś nie spotkały? Nic. Nada. Zero. Wkurza mnie to! Powinna wiedzieć, do cholery! Ja jej nigdy nie zapomniałam. Jak ona śmie mnie nie pamiętać? Jej auto. Opuszcza parking i wyjeżdża na drogę. Nie wiem, co zamierzam zrobić; po prostu to robię. Włączam bieg i ruszam za nią. Nie jestem zbyt dobrym kierowcą. Noc jest bardzo ciemna. Przednie światła odbijają się w kroplach deszczu, przez co kręci mi się w głowie. Trudno dostrzec szosę. Przynajmniej nie ma innych samochodów. Jadę za jej tylnymi światłami. Nie wiem, dokąd zmierzam, ani co zrobię, gdy tam dotrę, ale nie mogę się powstrzymać. Nie mogę… zawrócić. Jadę. Mocno chwytam kierownicę, zmuszam oczy do koncentracji i nie spuszczam z niej wzroku. Jedziemy i jedziemy. Najpierw tą drogą, potem inną. Tu, tam i jeszcze gdzie indziej. Pogoń w ciemności i burzy. Przejeżdżamy przez jedno miasteczko, a potem przez drugie. Później skręca z głównej drogi i teraz podskakujemy, przedzierając się jakąś małą boczną dróżką. Powinni ją wyrównać. Wciąż wpadam w dziury i żołądek podjeżdża mi do gardła. Światła hamowania. Zwalnia przed jakimś domem, pewnie wjedzie na podjazd. Nie wiem, co robić. Nie ma tam dokąd podjechać ani gdzie się zatrzymać. Nie mogę stanąć pośrodku drogi. Więc wciskam gaz i mijam ją, jestem zwykłym kierowcą, który dokądś zmierza, z kimś ma się spotkać. Ale potem, gdy jestem już odpowiednio daleko… naciskam hamulec i zawracam. Jadę z powrotem. W momencie gdy widzę ten dom, gaszę światła. Wciąż jest ciemna noc. Tak daleko od miasta nie ma lamp, nie ma nawet świateł na gankach domów dokoła. Nie, to ciemność całkowita. Taka, w której strach się odezwać. Jeden fałszywy ruch, a potwory cię dopadną. Ale mnie jest wszystko jedno.

– Gdzie pani jest, Nicky? – pyta ostrożnie Wyatt. Wzrok Nicole znów staje się szklisty. Nie patrzy na niego, tylko na coś, co widzi jedynie ona.

– Cii… – szepcze do niego. – Nie chcę, żeby usłyszała. Nie chcę, żeby wiedziała. Parkuję. Wysiadam z auta. Natychmiast przemakam. Ale nie szkodzi. Ostrożnie zakradam się w stronę niewielkiego domu. Nie jest zbyt ładny, ale podoba mi się jego kolor. Żółty z białym obramowaniem. Zawsze lubiłam ten odcień żółci. Zastanawiam się, czy jest tu szczęśliwa. To śmieszne uczucie. Chciałabym, żeby była szczęśliwa. Okej? Ale może to nie jest takie proste. Może jestem zazdrosna. Jestem już niemal przy oknie z boku. Krok za krokiem.

– Gdzie pani jest, Nicky?

– Vero uczy się latać.

– Kogo pani szuka?

– Sześć lat. I zniknęła. Listopad to najsmutniejszy miesiąc roku.

– Nicky, niech pani ze mną zostanie. Jest środa wieczór. Piła pani. Pojechała za kobietą ze sklepu z alkoholami. Stoi pani w deszczu pod jej domem. Co pani widzi?

– Widzę to, co niemożliwe. Vero. Dorosłą. Jak siedzi na kanapie w salonie. Widzę Vero, która powstała z martwych.