– Wiedziałaś? – pyta mnie Vero. Jesteśmy z powrotem w sypialni w wieży, pijemy whisky z malutkich filiżanek.
– Myślę, że jakaś część mnie wiedziała – odpowiadam.
– Przestaniesz mnie teraz odwiedzać? W końcu mnie zostawisz?
– Nie wydaje mi się, żeby to było takie proste.
– To prawda. Nie wspominając o tym, że zapomniałaś o wielu szczegółach.
Jak na zawołanie w pokoju zjawiają się kolejne szkielety. Pyk, pyk, pyk. Jeden, dwa, pięć, więcej, niż mogę policzyć. Zapełniają każdą dostępną przestrzeń, przykucają na otulonym gazą łóżku, podpierają ściany, wspinają się po krzewie róży. Wszystkie mają na lśniąco białych kościach kwieciste sukienki. Jeden z nich uśmiecha się do mnie bezzębnie. Macha ręką, niczym dawno niewidziany przyjaciel, obietnica z krainy śmierci.
– Nie mogę – szepczę gorączkowo. Filiżanka w mojej dłoni zaczyna drżeć. – Nie mogę. To zbyt wiele. Ja nie chcę pamiętać! Chcę, żeby to wszystko zniknęło.
Vero dolewa whisky do mojej porcelanowej filiżanki.
– Nie wydaje mi się, żeby to było takie proste – mówi.
– Wiedziała pani? – pyta mnie Wyatt.
Wpatruję się w ulotkę o zaginionym dziecku. Veronica Sellers. Lat sześć. Długie brązowe włosy. Jasnoniebieskie oczy. Ostatnio widziana w parku w bostonie.
Hej, lubisz się bawić lalkami? Mam dwie w samochodzie…
Na plakacie powiększone zdjęcie uśmiechniętej dziewczynki. Dotykam jej włosów – nie mogę się oprzeć. Zaglądam głęboko w szare oczy.
Jedno z niewielu jej zdjęć, jakie miała jej matka. Wiem to bez pytania. Zrobione polaroidem po tym, jak wspólnie upiekły ciasteczka. Matka była całe tamto popołudnie w dziwnie dobrym humorze. Wzięła polaroid i powiedziała: „Hej, kochanie, uśmiechnij się!”. Vero aż zachichotała z radości na tyle uwagi, a później podziwiała, jak w tajemniczy sposób z aparatu wysuwa się zdjęcie.
Zaraz potem na korytarzu na dole rozległy się kroki.
Veronica Sellers. Lat sześć. Długie brązowe włosy. Jasnoniebieskie oczy. Ostatnio widziana w parku w bostonie.
Przewracam stronę. Teraz trzy zdjęcia. Jedno z plakatu o zaginionym dziecku, a potem drugie, postarzone do dziesięciu lat. Rysy wyraźniejsze, bardziej określone. Ale wciąż wielki uśmiech, jasność w oczach.
Nie – chcę im powiedzieć. To nie tak. Vero nigdy się nie uśmiechała, gdy miała dziesięć lat. Jej oczy wcale tak nie wyglądały. W wieku dziesięciu lat była już twardą profesjonalistką.
Trzecie, ostatnie zdjęcie. Postarzone do szesnastu lat. Nie więcej, bo i tak znalezienie dziecka po tylu latach byłoby cudem. Ale ktoś pracujący nad tą sprawą, technik komputerowy, zadał sobie ten trud.
W wieku szesnastu lat wygląda pięknie. Włosy są bardziej miękkie, wiją się wokół wyraźnie zarysowanych kości policzkowych, na nosie odrobina piegów. Wygląda zdrowo. Dziewczyna z sąsiedztwa. Nastolatka, którą wynająłbyś do opieki nad dziećmi.
Tego zdjęcia też dotykam. Myślę o strugach deszczu, zapachu wilgotnej ziemi i ucisku w piersiach. Pamiętam, jak to jest czuć śmierć.
Veronica Sellers. Lat sześć. Długie brązowe włosy. Jasnoniebieskie oczy. Ostatnio widziana w parku w bostonie.
– Rozpoznaje pani te zdjęcia? – pyta mnie Wyatt.
Nie mogę odpowiedzieć. Nawet w obliczu dowodów wciąż nie mogę potwierdzić tego, co oczywiste.
W końcu Wyatt robi to za mnie.
– To pani jest na tych zdjęciach, Nicky. Odciski palców pobrane z pani auta potwierdzają to. Nie nazywa się pani Nicole Frank, tylko Veronica Sellers i zaginęła pani ponad trzydzieści lat temu.
Detektywi mają do mnie pytania.
– FBI też chce z panią rozmawiać – mówi Wyatt.
Nie jestem pewna, czy to ostrzeżenie czy groźba. Lepiej mówić teraz, w towarzystwie „przyjaciół”? Czy poczekać na chmarę garniturów, niekończący się szereg obcych ludzi, którzy będą chcieli po wielokroć słuchać mojej historii, twierdząc zgodnie, że mają na względzie przede wszystkim moje dobro?
Kevin usiadł przy stole. Znowu mnie zapytali, czy czegoś nie potrzebuję. Jedzenia, przekąski, kolejnej butelki wody?
Myślę sobie, że butelka glenlivet byłaby w sam raz. Narzutę mam na kolanach. Skupiam się na miękkości materiału pod palcami. Zastanawiam się, co powie, gdy w końcu usłyszy nowinę.
Hip, hip, hurra? Czy trzydzieści lat potem to zbyt późno, by powitać swoje martwe dziecko z powrotem w domu?
– Pamięta pani imię Veronica? – pyta Wyatt, gdy odrzucam wszystkie ich propozycje i siedzę tam, nic nie robiąc, bo cóż mam do zrobienia?
Kręcę głową.
– Kiedy ostatni raz go pani użyła?
– Vero ma sześć lat – szepczę. – Zniknęła. Nie ma jej.
– Z parku – podpowiada Wyatt.
– Starsza dziewczynka zaprosiła ją, żeby pobawić się lalkami. Vero wie, jak powinna się zachować. Mama zabroniła jej rozmawiać z nieznajomymi. Ale ta starsza dziewczynka jest miła, a Vero jest samotna. Chciałaby pobawić się lalkami. Chciałaby mieć przyjaciółkę.
Detektywi wymieniają spojrzenia.
– Co się potem stało z Vero? – pyta Wyatt.
– Pojawia się kobieta. Ma ściągnięte do tyłu jasne włosy. I bardzo ładne ubranie. O wiele ładniejsze niż to, na co stać matkę Vero. Ma w ręku igłę. A potem wbija ją Vero w ramię, gdy ta stoi tam, czekając, aż zobaczy lalki. I tyle. Starsza dziewczynka rekrutuje. A Vero zostaje zrekrutowana.
– Ta kobieta i dziewczynka, one porywają Vero?
– Zabierają ją samochodem.
– I nikt tego nie zauważa – mruczy Wyatt, ale w stronę Kevina. Muszą mieć tę informację z teczki sprawy, bo Vero nie ma o tym pojęcia. W momencie gdy igła przebiła jej skórę, Vero nie ma. Zniknęła.
– Dokąd ta kobieta i dziewczynka zabierają Vero? – pyta Wyatt.
– Vero przeprowadza się do domu dla lalek. Ciemnoczerwone ściany, piękne witrażowe okna, kwieciste dywany. Ma swoją własną sypialnię, z namalowaną na ścianie pnącą się różą. Na początku płacze, ale kobieta wprowadza ją do środka, a potem odwraca się, wychodzi i zamyka drzwi. Vero nigdy nie widziała tak pięknego pokoju. Łóżko całe dla niej, otulone mnóstwem gazy. Drewniany stolik zastawiony prawdziwą porcelaną, a przy nim cztery krzesełka z misiem i lalkami. Nawet dywan jest miękki i puszysty. Vero zastanawia się, czy została adoptowana przez chrzestną wróżkę. Przyjechali ją zabrać i choć wolałaby, żeby nie przysyłali po nią kobiety z igłą, podoba jej się ten pokój. Podoba jej się ten dom. Może jeśli naprawdę mocno się pomodli, ona i jej mama będą mogły tu zostać.
– Mama Vero przyjeżdża?
– Nie. Wraca tamta kobieta. Teraz jest ubrana cała na czarno, mocno rozjaśnione włosy ma upięte, a na szyi gruby sznur pereł. Jest piękna, ale straszna. Jak porcelanowa lalka, na którą można popatrzeć, ale nie wolno dotknąć. Mówi Vero, że jest ich nowym gościem. I że będzie miała teraz na imię Holly. I że zawsze będzie nosić sukienki. I będzie robić to, co jej każą. Odzywać się tylko wtedy, gdy zapytają. A potem kobieta daje Vero nową sukienkę. Różowo-srebrne falbanki. Vero… Holly?… podoba się ta sukienka. Uważa, że jest śliczna. Ale jest zdenerwowana. Nie wie, co robić, więc się nie rusza. Kobieta podchodzi bliżej. Bije Vero w twarz. A potem zdziera jej koszulkę. Mówi Vero, że śmierdzi. Mówi jej, że jest głupia, brzydka i brudna i że jakim trzeba być niewdzięcznym dzieckiem, żeby nie chcieć takich pięknych ubrań. A później podnosi nową sukienkę i ją też rozdziera na pół. Jeśli masz zamiar tak się zachowywać… – mówi do Vero… Holly… – to będziesz chodzić nago. Zabiera wszystkie ubrania Vero, nawet majteczki. I wychodzi. A Vero siedzi pośrodku pięknego pokoju, naga i samotna. Przez wiele, wiele dni. Płacze za mamą – szepczę. – Ale mama się nie zjawia.
– Co się dzieje potem? – pyta ostrożnie Wyatt.
– Vero się uczy. Nosi to, co jej każą. Odpowiada na imiona, jakie jej nadają. Odzywa się tylko pytana. Lekcje są codziennie. Niektóre są jak w szkole, czytanie, matematyka, podstawy. Inne dotyczą ubioru, uczesania i makijażu. Jest też muzyka, kultura, sztuka. Uczy się. Codziennie. Stara się, bo pokój jest piękny, sukienki śliczne, a gdy dobrze się sprawuje, kobieta ją chwali. Ale gdy coś zrobi źle… Jest samotna. Poza lekcjami z kobietą, śpi sama, budzi się sama, siedzi w pokoju sama. Zaczyna opowiadać sobie historie. O tym, gdzie kiedyś mieszkała. O kobiecie, która kiedyś ją kochała. O życiu przed tym pokojem. Czy dni przechodzą w tygodnie, tygodnie w miesiące, a miesiące w lata? Trudno to stwierdzić w domu dla lalek. Jest tylko teraz. Wszystko inne przestaje istnieć.
– Co dalej? – pyta Wyatt.
– Wreszcie kończy lekcje. Jest wystarczająco duża i umie już dość. Wtedy przychodzą mężczyźni. A ona żałuje, że się uczyła. Ale nie walczy, nie protestuje, nie narzeka. Już wie, że to nie mężczyźni są prawdziwym zagrożeniem. To madame Sade powinna się bać.
– Ta kobieta, madame Sade, prowadzi burdel? – pyta wprost Wyatt. – Uczy dziewczynki, a potem sprowadza klientów?
– Naszym zadaniem jest ich uszczęśliwić.
Detektywi wymieniają spojrzenia. Ich też nie przekonuje eufemizm używany przez madame Sade.
– Może pani powiedzieć coś więcej o madame Sade? – pyta Kevin.
Moje wargi drżą. Mocniej zaciskam dłonie na narzucie. Nie mogę mówić.
– Proszę ją opisać – nalega łagodnie Wyatt. – Jak ona wygląda?
– Jak porcelanowa lalka. Piękna, ale straszna.
– Jest w wieku mamy Vero? – pyta Kevin.
– Starsza. Chyba po pięćdziesiątce.
– Ma dzieci, męża, przyjaciółkę?
Patrzę na niego, wspomnienia są trudne.
– Niektórzy mężczyźni jej chcą. Ale dziewczęta szepczą: Uważaj, czego pragniesz.
– Ktoś jeszcze tam rządzi? – pyta Wyatt.
Kręcę głową.
– To dom madame Sade. Ona ustanawia reguły. I ona wymierza kary.
– Ile jest tam dziewcząt?
– Nie wiem. Dopóki Vero nie skończy dwunastu lat, jest zamknięta w pokoju w wieży, cenny kwiatuszek, rzadkość.
Kevin odwraca wzrok. Z twarzy Wyatta trudno coś wyczytać, ale nie szkodzi. Jestem zbyt zagubiona w ponurych korytarzach swojego umysłu, żeby zwracać na niego uwagę.
– A co dzieje się, gdy ma już dwanaście lat? – pyta.
– W domu dla lalek są inne piętra. Vero przeprowadza się na dół, do mniejszego pokoju, który dzieli z inną dziewczynką. Chelsea jest starsza i nie cieszy jej towarzystwo Vero. Kradnie Vero kosmetyki, wycina dziury w jej sukienkach. Nie pozwala Vero spać na łóżku. Wyznacza jej miejsce na dywaniku. Vero nie jest już sama, ale wciąż jest samotna. Za to ma swoje historie. Szepcze je noc w noc. Dawno, dawno temu, w tajemniczym królestwie żyła magiczna królowa i jej piękna księżniczka…
– Mężczyźni wciąż przychodzą?
– Madame Sade lubi ładne rzeczy. Gdy my uszczęśliwiamy mężczyzn, ona dostaje ich więcej.
– Może pani opisać klientów? – pyta Wyatt.
Wzruszam ramionami.
– To mężczyźni, którzy mają dobrą pracę, noszą ładne ubrania i mają świetne znajomości. Madame Sade nie pozwala byle komu przychodzić się pobawić.
– Czy rozpoznałaby ich pani, gdyby ich zobaczyła?
– Naprawdę pan myśli, że patrzyłam im w twarz?
Wyatt rumieni się i siada.
– Może pani opisać tamten dom? – pyta Kevin.
– Korytarze ze sklepionymi sufitami, marmur w salonie. Niekończący się ciąg pięter, skrzydeł, wieżyczek.
– Rezydencja? Jak zamek czy raczej w stylu wiktoriańskim?
Masuję sobie skronie.
– Wiktoriańskim – szepczę.
– Wolno było pani wychodzić z tego domu? – kontynuuje Kevin. – Może nam pani coś powiedzieć o otoczeniu? Czy były tam jakieś znaki drogowe, inne budynki w pobliżu? Albo jakiś las, zbiornik wodny, góry czy cokolwiek charakterystycznego w krajobrazie?
Potrząsam głową. Czoło mnie pali. Znajome mdłości wracają. Nie chcę już tej rozmowy. Nie chcę już tych wspomnień.
– Vero… Nicky. – Wyatt próbuje odzyskać moją uwagę. – To, co pani opisuje, wygląda na bardzo wyrafinowaną szajkę pedofilską. To grubsza sprawa. Rozumie to pani? Niektórzy z tych ludzi mogą wciąż wykorzystywać dzieci. Takie zorganizowane działania, jakie pani opisała, zwykle rozrastają się z czasem i stają jeszcze bardziej skomplikowane. Tak jak w mafii. Trzydzieści lat później dawny don może już być na emeryturze, ale interesy prowadzi dla niego całe pokolenie młodych pułkowników. Tamto miejsce… Musimy je odnaleźć.
Wpatruję się w niego. On nie rozumie. Jego słowa nic dla mnie nie znaczą. Nie mogą nic dla mnie znaczyć. Gdyby nie te trzy wstrząśnienia mózgu, przenigdy nie pozwoliłabym tym wspomnieniom wrócić.
Wzdycham. Nie mogę się powstrzymać. Jestem taka zmęczona. Jestem wykończona, boli mnie głowa, a to, o co on mnie prosi…
– Vero ma sześć lat – szepczę. – Znika. Nie ma jej. Nie możecie jej już pomóc.
Wyatt uważnie mi się przygląda.
– To dlaczego wciąż jej pani szuka?
Na moment moje oczy wypełniają się łzami.
Nie zostawią mnie. Chcą tego, co wydaje im się, że wiem: szczegółów, wspomnień, które ułatwią im śledztwo, choć zniszczą moją psychikę. Trzydzieści lat temu zniknęła mała dziewczynka. A teraz na jej miejscu jest dorosła kobieta. Policjanci tego nie odpuszczą. Thomas to wiedział. I dlatego podpalił dom.
Problem z zadawaniem pytań – starał się mi powiedzieć – polega na tym, że nie możesz kontrolować odpowiedzi.
Zapach dymu. Żar ognia.
Moja ręka, wciąż wyciągnięta, by go znaleźć.
– Vero ma dwanaście lat – zaczyna znowu Wyatt. – Nie mieszka już w pokoju na górze. Gdzie ona jest?
Ale ja już się w to nie bawię. Wspomnienia są zbyt trudne, a ja jestem zbyt zmęczona.
– Cii… – mówię. – Cii…
Najpierw wydaje mi się, że nie posłuchają. Albo nie zwrócą uwagi, przecież pracują właśnie nad sprawą. Ale Wyatt przerywa i przygląda mi się uważnie, chyba nawet ze współczuciem.
– Jedno pytanie? – targuje się.
– Ostatnie.
– Jak wydostała się pani z tamtego domu, od madame Sade?
Patrzę na niego. Wydaje mi się, że odpowiedź powinna być oczywista. Ale najwyraźniej nie jest, więc mówię mu prawdę.
– Vero w końcu nauczyła się latać.