Budzę się nagle. Gwałtownie prostuję nogi. Podnoszę głowę. Może krzyczę? W ostatniej sekundzie uspokajam oddech, stare nawyki trudno zwalczyć.
Okrągły drewniany stół. Na podłodze szare linoleum. Brzydki podwieszany sufit. Komisariat policji. Zasnęłam z głową na stole konferencyjnym, obejmując jasnożółtą narzutę.
Wyatt i Kevin nie siedzą naprzeciwko mnie. Wyatt stoi przy drzwiach, a obok niego dostrzegam ciemnowłosą kobietę. Ma na sobie eleganckie dżinsy, czarne skórzane botki i dopasowaną granatową marynarkę, która podkreśla kolor jej oczu. Coś w sposobie, w jaki stoją obok siebie, przyciąga moją uwagę. Razem, ale osobno. Mam poczucie déjà vu. Thomas i ja.
– Nicole Frank? – pyta kobieta. Ma niski, stanowczy głos, przyzwyczajony do wydawania poleceń.
– Tak.
– Pamięta mnie pani? Nazywam się Tessa Leoni. Rozmawiałyśmy przez telefon. W środę wieczorem.
Coś przeskakuje mi z tyłu głowy. Zerkam na Wyatta.
– Sierżant Foster skontaktował się ze mną w pani imieniu – wyjaśnia kobieta, jakby czytała mi w myślach. – Uznał, że w obecnych okolicznościach może przydać się pani wsparcie.
– Pani nie jest prawnikiem.
– Nie. Jestem prywatnym specjalistą do spraw bezpieczeństwa.
Nie mogę się powstrzymać, uśmiecham się.
– Moje życie to taka katastrofa, że aż potrzeba specjalisty.
Kobieta też się uśmiecha. Nie jest piękna, ale jest w niej coś uderzającego. Ostre rysy. Mocna szczęka. Jej uśmiech nie jest delikatny, ale w jakiś sposób uspokajający. Za to postawa nie tyle zrelaksowana, co emanująca pewnością siebie. Nie wygląda na osobę, której przyznano tytuł specjalisty do spraw bezpieczeństwa. Wygląda na kogoś, kto sobie na niego zasłużył.
Zwraca się do Wyatta, a w jego spojrzeniu jest coś, co…
Wpatrywałby się w nią bez końca, gdyby tylko mógł. Tak kiedyś patrzył na mnie Thomas.
– Wnosicie jakieś oskarżenie przeciwko mojej klientce? – pyta.
– Mamy parę pytań…
– Które z pewnością mogą poczekać, aż wykąpie się i zje coś porządnego.
– Proponowaliśmy jej kanapkę i wodę – odpowiada ze śmiertelną powagą Wyatt.
– Błagam, widziałam, co oferuje wasz automat.
Coś ich łączy. Mam ochotę im powiedzieć, żeby się do siebie przysunęli. Chcę im powiedzieć, żeby mniej mówili, a więcej słuchali. Zatrzymali tę chwilę. Zbiera mi się na płacz. To przez wahania nastrojów – upominam samą siebie – kolejny efekt wielokrotnego wstrząśnienia mózgu.
To nie dlatego, że po raz pierwszy od dwudziestu dwóch lat obudziłam się w świecie, w którym nie ma Thomasa.
Oboje na mnie patrzą. Kobieta nie zadaje pytań. Mówi mi, co teraz zrobimy.
– Pójdzie pani ze mną. Zabiorę panią do hotelu, zamówię jedzenie, skombinuję jakieś ubrania. Jest pani moją klientką, więc proszę pamiętać, że cokolwiek pani powie, zachowam w ścisłej tajemnicy. Ten człowiek nie może pani tego zapewnić, więc radziłabym poczekać z kontynuowaniem tematu, aż będziemy same.
Zwraca się do Wyatta:
– Na ile dyskrecji można tu jeszcze liczyć?
– No nie, nie denerwuj mnie.
– Potrzebujemy czasu – głos Tessy łagodnieje. – Ona potrzebuje czasu. – Wskazuje głową w moją stronę. – Dwadzieścia cztery godziny?
– Nie mogę niczego zagwarantować. Zaginione dzieci to działka federalnych. A dzieci, które w cudowny sposób zjawiają się po trzydziestu latach…
– Bezduszni redaktorzy z kablówek już zacierają ręce…
– Właśnie.
Tessa nie odzywa się, dopóki nie opuścimy budynku komisariatu. Prowadzi mnie prosto do ciemnego SUV-a lexusa z tapicerką z jasnobrązowej skóry. Przypomina mi się moje audi. Wydaje się takie odległe, auto dla jakiejś innej kobiety w innym życiu, ale na pewno nie dla mnie.
Gdy wsiadamy do SUV-a, zamyka wszystkie drzwi centralnym zamkiem.
– Jak się pani czuje? – pyta bez wstępów. – Jeśli dobrze rozumiem, ma pani za sobą kilka wstrząśnień mózgu. Czy potrzebuje pani pomocy lekarza? Może trzeba kupić ibuprofen, apap, jakieś plastry, ciastka z czekoladą czy cokolwiek, żeby pani pomóc?
– Przydałby się okład z lodu.
– Da się załatwić. Kiedy pani ostatnio spała?
– A która jest godzina?
– Dziewiąta rano.
– W takim razie przespałam właśnie kilka godzin na komisariacie.
Tessa kiwa głową i wyjeżdża z parkingu.
– Pamięta mnie pani? – pyta, gdy skręca w główną drogę.
– Rozmawiałyśmy przez telefon w środę. Ale to nie pani przyjmowała moją sprawę…
– Nie. Spotkała się pani z Diane Fieldcrest. Ale ona utknęła nad inną sprawą. Ja miałam w tym tygodniu trochę luzu, więc zaproponowałam, że jej pomogę. Szczerze mówiąc, nie zajmuję się zwykle takimi rutynowymi zadaniami. Ale gdy uświadomiłam sobie, kogo pani szuka…
Nic nie mówię.
Tessa zerka na mnie. Jej ręce pewnie trzymają kierownicę.
– Nie ma pani wobec mnie żadnych zobowiązań – kontynuuje rzeczowym tonem. – Skorzystała pani z usług Northledge, żeby znaleźć pewną kobietę. Przyjrzałam się sprawie, znalazłam poszukiwaną informację i przekazałam ją pani. To, co się dzieje potem, to nie nasza sprawa.
Nic nie mówię.
– Nie jest pani do niczego zobowiązana – powtarza. – Ale powinna pani przemyśleć, co pani dalej zamierza.
– Co ma pani na myśli?
– Po pierwsze, jest pani zaginioną osobą, która po trzydziestu latach właściwie powraca z martwych.
Krzywię się.
– Media uwielbiają takie historie. Bardzo się zdziwię, jeśli nie wyniuchają tego jeszcze przed lunchem.
Patrzę na nią. Nie pomyślałam o tym.
– Będą zadawać pytania – ciągnie Tessa. – Począwszy od tego, dlaczego nie ujawniła się pani wcześniej. Skoro była pani wykorzystywana w wieku sześciu lat, a potem uciekła… Dlaczego czekała pani tak długo, żeby skontaktować się z rodziną? Co pani robiła przez te wszystkie lata?
Nie mogę mówić. Serce za mocno mi wali. Czuję ogromny ucisk w piersi. Jak grób – myślę gorączkowo. Oni nie mają pojęcia.
– Nicky, masz kłopoty.
Otwieram usta. Zamykam je. A potem kiwam głową.
– Ja to wiem, ty to wiesz, Wyatt to wie. Szczerze mówiąc, on właśnie dlatego mnie wezwał. A teraz zajmiemy się konkretami. Zamelduję cię w hotelu pod fałszywym nazwiskiem. Znajdę ci jakieś ubranie, w tym przysłowiowe okulary przeciwsłoneczne i duże kapelusze. Znajdziemy ci też prawnika, i to szybko. Ale to wszystko nie zmieni faktu, że masz kłopoty. Musisz się rozliczyć z trzydziestu lat. Masz męża, który prawdopodobnie jest podpalaczem. Masz za sobą wypadek samochodowy i możesz być oskarżona o spowodowanie go pod wpływem alkoholu. – Odwraca się do mnie. – Masz rodzinę, Nicky. Masz matkę, która mieszkała przez ostatnie pół roku sześćdziesiąt kilometrów od ciebie, a ty nie dałaś jej nawet znaku, że żyjesz. Nicky, biorąc pod uwagę wszystkich reporterów i znudzonych obywateli, którzy rzucą się teraz na twoje życie: jak się, do diabła, z tego wytłumaczysz?
Nie mam odpowiedzi.
Trzymam narzutę. I po raz kolejny myślę o tym, że to nie latanie jest trudne, tylko lądowanie.
Tessa zawozi nas do hotelu. Nie takiego należącego do dużej sieci, tylko mniejszego, niedaleko miejscowości narciarskiej, gdzie miejsc noclegowych jest dziesięć razy więcej niż lokalnych mieszkańców. Domyślam się, że dzięki temu dziennikarzom trudniej będzie nas wytropić.
Zostawia mnie w samochodzie i idzie wynająć pokój. Gdy wraca, podjeżdża na tył hotelu. Wybrała pokój na piętrze. Naprzeciwko hotelu nie ma żadnych budynków, co znaczy, że nikt, nawet fotograf z lunetą, nas nie zobaczy. Uświadamiam sobie, że zaczynam myśleć jak ona, albo może i tak już to wszystko wcześniej wiedziałam. Tył hotelu jest bezpieczniejszy niż front. Parter jest bardziej dostępny, więc na wyższych piętrach ma się większą kontrolę.
Pokój jest skromny, ale przytulny. Dwa duże łóżka, stosunkowo nowa beżowa wykładzina, płaski telewizor. Obowiązkowy obraz z łosiem na jednej ścianie i zdjęcie zaśnieżonego wierzchołka góry na drugiej. Tak może wyglądać każdy hotel w North Country – myślę – a to znaczy, że jest idealny.
Tessa ma ze sobą małą torbę. A ja mam moją narzutę.
Kładzie torbę na łóżku bliżej drzwi, więc ja odkładam narzutę na drugie.
– Zostaje pani? – pytam. Chodzi mi o to, czy będziemy w jednym pokoju. Nie czułabym się z tym komfortowo. Jakbym zamieniła jeden zestaw strażników – Wyatta i Kevina – na drugi.
Tessa nie odpowiada, tylko siada w nogach łóżka. Zaciągnęła już zasłony. Teraz włącza telewizor, znajduje stację z wiadomościami i przycisza głos.
– Okej, zacznijmy od podstaw.
Nie wiem, co robić, więc też siadam.
– Jest pani głodna?
– Tak mi się wydaje.
– Przyniosę coś pani. Proszę napisać, co pani chce. Zajmę się tym. Ale nie korzystamy z room service. Na razie. Przyciąga uwagę.
– Jak długo tu zostaniemy?
– Nie mam pojęcia. Teraz ja: gdzie jest pani mąż?
Decyduję, że wchodzę w tę grę.
– Nie mam pojęcia.
Uśmiecha się.
– Wyjaśnijmy sobie coś. Przypuszczam, że Diane przeprowadziła z panią wstępną rozmowę, ale biorąc pod uwagę syndrom powstrząśnieniowy i fakt, że ledwo pamięta pani, że zdecydowała się na usługi Northledge…
– Jestem pewna, że tak zrobiłam – przerywam.
– Może pani opisać nasze bostońskie biuro?
Staram się, ale nic z tego.
Kiwa głową.
– Właśnie. Więc gdy wynajęła pani Northledge, żeby wyśledzić Marlene Bilek, wpłaciła pani sporą zaliczkę, zadatek na pokrycie kosztów poszukiwań. W pani przypadku był to czek bankierski.
Robi przerwę. Ja kończę:
– Nie mogłam wypisać zwykłego czeku. Nie chciałam, żeby Thomas wiedział.
– W porządku. Firmie to nie przeszkadza. Ale prawda jest taka, że potrzebowałam zaledwie piętnastu minut, żeby zlokalizować Marlene Bilek. To znaczy, że zadatek jest właściwie nienaruszony. Biorąc pod uwagę sumę, jaką ma pani u nas na koncie, jest pani klientką w dobrej sytuacji finansowej.
– Okej.
– W związku z czym ja jestem detektywem, który zajmuje się pani sprawą. Jest kilka rzeczy, o których powinna pani wiedzieć. Pierwsza zasada, jaką kieruje się nasza firma, brzmi: pani prywatność jest naszym najważniejszym zasobem. Musi pani być ze mną szczera. Będę pani mogła pomóc najlepiej, jeśli będzie pani szczera.
Przyglądam się jej. Chyba zaczynam rozumieć tę grę.
– Ale?
– Ale choć prywatny detektyw może oferować klientowi dyskrecję, to ich relacja nie zapewnia mu immunitetu. Na przykład to, co powie pani lekarzowi albo adwokatowi, jest w sądzie automatycznie chronione. A ja jestem tylko pani detektywem, nie lekarzem czy prawnikiem.
– To znaczy, że może pani zostać zmuszona, żeby ujawnić, co pani powiedziałam.
– Tak, mogę zostać wezwana, tak jak na przykład dziennikarz. I mogę chronić, że tak powiem, swoje źródło, co może zostać uznane za obrazę sądu, albo ujawnić uzyskaną informację.
– Obraza sądu to wyrok więzienia. Dlaczego miałaby pani iść za mnie do więzienia?
Tessa przechyliła głowę na bok.
– Nie wiem, Nicky. Dlaczego miałabym iść za ciebie do więzienia?
– Chce pani, żebym była szczera – mówię w końcu. – Ale też żebym była ostrożna. Dla dobra nas obu.
– Jeśli to sprawi, że poczuje się pani lepiej, postaram się nam obu to ułatwić.
– W jaki sposób?
– Wyatt… sierżant Foster…
– Wyatt. Wy się znacie. Coś was łączy.
– Pracowaliśmy razem.
– Nie zeznaje pani przed sądem – odpowiadam.
Tessa uśmiecha się, ale nie chwyta przynęty.
– Wyatt mówi, że pani twierdzi, że została porwana i była seksualną niewolnicą. W eleganckim domu w stylu wiktoriańskim, prawdopodobnie w okolicach Bostonu. Nazwała go pani domem dla lalek.
– Tak.
– Były tam też inne dziewczęta. Na pewno współlokatorka, ale prawdopodobnie o wiele więcej.
– To był duży dom.
– A klienci, którzy go odwiedzali, to ludzie sukcesu, zamożni. Elita.
Wzruszam ramionami.
– Zboczeńcy trafiają się wszędzie.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. To był rozbudowany system, tak? Nie była pani ani pierwszą porwaną dziewczynką, ani ostatnią.
Nie mogę spojrzeć jej w oczy.
– Nie.
Kiwa głową.
– Policja będzie szukać tego domu dla lalek. Tego rodzaju działalność, nakłady, jakich wymagała, zaangażowanie wielu osób. Założę się, że już mają pomysły, gdzie zacząć. Ale biorąc pod uwagę pani sytuację, mam inną koncepcję.
– Co ma pani na myśli?
– Nicky, czy kiedykolwiek przyszło pani do głowy, że nie była pani pierwszą dziewczynką, która uciekła?
Nie mogę się powstrzymać. Wytrzeszczam na nią oczy. Nie, nigdy nie przyszło mi to do głowy.
– Może – kontynuuje Tessa – jest was więcej. A to byłoby dobrze, Nicky. W kupie siła. To potwierdziłoby pani opowieść. Zmniejszyło presję. To by po prostu znaczyło, że nie jest pani sama.
Nic nie mówię. Nie mogę oddychać. Inna dziewczynka. Czy to byłoby dobrze? Niczym weteranki? Albo… Nie mogę usiedzieć. Wstaję i zaczynam chodzić w kółko.
– Trzydzieści lat temu – mówi Tessa – praca policji wyglądała inaczej. ViCAP, baza łącząca sprawy kryminalne z całego kraju, była dopiero w powijakach. Narodowe Centrum Dzieci Zaginionych i Wykorzystywanych ledwo co założono. Służby podlegające różnym jurysdykcjom miały nawet problem z tym, żeby wymienić się notatkami. A to znaczy, że sześcioletnia dziewczynka mogła zostać porwana w parku tu, dwunastolatka zniknąć ze schroniska tam, a ośmiolatka nie wrócić ze sklepu jeszcze gdzie indziej i nikt by tych incydentów nie połączył. Teraz już to umiemy, a ja chciałabym to wykorzystać.
– To znaczy?
– Mam przyjaciółkę. Detektyw z Bostonu, która ma akurat trochę wolnego czasu. Poproszę ją, żeby sprawdziła zaginięcia dzieci z ostatnich trzydziestu lat z całej Nowej Anglii, może znajdzie jakieś powiązania. Gdyby udało nam się ustalić, o ilu dziewczętach mówimy, w jaki sposób ginęły i skąd, to pomogłoby nam uwiarygodnić pani historię. Pomogłoby też zidentyfikować uczestników tego procederu.
Podchodzę do telewizora. Pocieram ramiona, choć nie wiem dlaczego. Nie jest mi zimno, ale mimo to mam gęsią skórkę.
Tęsknię za Thomasem. Zastanawiam się, gdzie teraz jest. Dokąd zmierza i co robi? Nie wiem, czy to byłoby dobrze czy źle, ale chciałabym, żeby tu był.
– Dlaczego prosi pani o to kogoś innego? – pytam. – Nie może pani sama popytać?
Tessa nie odpowiada od razu. A gdy to robi, jej pytanie mnie zaskakuje.
– Wie pani, co to chiński mur?
Zdumiona kręcę głową. Potrzebuję snu. Boli mnie głowa.
– Chiński mur to bariera informacyjna tworzona w firmie z powodów etycznych. Na przykład w firmie prawniczej, jeśli działania w sprawie jednego klienta mogłyby ujawnić informacje, które zaszkodziłyby innemu klientowi, firma tworzy chiński mur. To znaczy, że będą się tymi sprawami zajmować dwa oddzielne zespoły, działające niezależnie i niewymieniające się informacjami, a więc firma będzie mogła obsłużyć obu klientów bez narażania standardów etycznych.
Wciąż niepewna, marszczę brwi.
– Ale ja jestem pani jedyną klientką. Jak zaangażowanie kogoś, kto nie powie pani, czego się dowiedział, może się przydać?
– Ona może tego nie powiedzieć mnie, ale powie pani. – Tessa waha się. Gdy się odzywa, w jej głosie słychać ostrożność. – Northledge to firma detektywistyczna z górnej półki. Z imponującą listą bogatych i szanowanych klientów. A według pani klientami domu dla lalek…
– Byli bogaci i szanowani ludzie – niemal wypluwam te słowa.
– Właśnie. Mogłabym to sprawdzić. Ale to, co mogłabym znaleźć, musiałabym przedstawić szefom… Ten sposób będzie dla nas obu bardziej klarowny. I proszę mi zaufać, detektyw, którą chcę zaangażować, D.D. Warren… Gdyby odkryła, że to sam gubernator wykorzystywał małe dziewczynki, od razu zakułaby go w kajdanki. Jeśli cokolwiek można znaleźć, podjąć jakikolwiek ślad sprzed trzydziestu lat, ona to zrobi.
Kiwam głową, ale nie czuję się pewnie. Ten chiński mur chroni Tessę i podział bogactw i przywilejów w jej firmie. A ja potrzebuję takiego muru dla siebie. Jakiejś osłony, która ochroni osobę, którą jestem teraz, przed tym, co kiedyś zrobiłam. Tylko że przed tym chyba nie ma obrony. I dlatego większość dni spędzam na zapominaniu, kim jestem, a jednocześnie na szukaniu Vero.
– Jeszcze jedno – mówi cicho Tessa.
– Tak?
– Pani mama. Może i Thomas zniknął, ale pani ma rodzinę. Nie sądzi pani, że pora się odezwać?
– Pani nie rozumie – szepczę. – Vero ma sześć lat. I nie ma jej. Znika.
Ale wtedy przypomina mi się coś jeszcze. Widok domu z zewnątrz w deszczową noc. Młoda dziewczyna siedząca na sofie.
Otwieram usta. Nie wydobywa się z nich żaden dźwięk.
Tessa czeka, aż się odezwę. Jest cierpliwa. Wyatt też jest cierpliwy. Cały świat na mnie czeka.
Mam ochotę położyć się w ciemności, z okładem z lodu na czole. Chcę okryć się narzutą. Zamknąć oczy i być sama z Vero.
Popijać szkocką z filiżanek. Popatrzeć, jak czerwie pełzają po jej lśniącej białej czaszce.
Przeprosić ją raz jeszcze za wszystko, co zrobiłam.
Może tym razem mi wybaczy. Bo nikt nigdy nie wyszedł z domu dla lalek żywy.
– Nicole? – pyta cicho Tessa.
Wspomnienia znów się poruszają. Zimne, ciemne cienie unoszą się i grożą. Nie ma w nich nic pocieszającego, żadnego zrozumienia.
Po raz pierwszy uświadamiam sobie, że prawda się jeszcze nie objawiła. I że może to wcale nie jest prawda, która mnie wyzwoli. Thomas próbował mnie ostrzec, ale nie słuchałam. A teraz jestem tutaj. I trzęsę się ze strachu. Niemal dławi mnie żółć własnego lęku. Coś czai się w tych ciemnościach.
Po tych wszystkich latach nadal na mnie czeka…
– Nicky?
Głos Tessy dochodzi z oddali. Używam go, żeby się czegoś złapać i wrócić do teraźniejszości.
Chyba dostrzega coś w moich oczach, bo bierze mnie za rękę i pomaga usiąść na skraju łóżka.
– Nicky, wyobraź sobie ten dom dla lalek. Pokój, jakiś mebel, cokolwiek w tamtym domu, a potem zaczerpnij głęboko powietrza i powiedz mi, co czujesz. Ale nie coś niedobrego czy przytłaczającego. Jakiekolwiek skojarzenie, które przyjdzie ci od razu do głowy.
Zabawne, że wcale nie muszę się wysilać. Gdy tylko to powiedziała, natychmiast poczułam ten zapach.
– Świeżo skoszona trawa.
Tessa nie podaje w wątpliwość mojego wyboru ani go nie komentuje. Po prostu wstaje.
– Muszę załatwić dla nas parę spraw. Proponuję, żebyś wykorzystała ten czas, aby się odświeżyć. Bo jak tylko wrócę, zabierzemy się do pracy.