Wyatt zaczął odczuwać skutki nieprzespanej nocy. Siedział w biurze szefa i czuł, że głowa mu opada. Właśnie postarał się jak najlepiej przedstawić sprawę, z której wynikało mnóstwo pytań, a bardzo niewiele odpowiedzi.
– Jesteście pewni, że ta kobieta to Veronica Sellers? – zapytał szeryf Robert. – Dziewczynka zaginiona trzydzieści lat temu?
– Jeśli wierzyć odciskom palców, to tak.
– Uważacie, że została porwana przez jakąś elegancką damulkę i uwięziona w jej dziecięcym burdeliku, aż w końcu uciekła. Dotarła do Nowego Orleanu, tam wyszła za tego Thomasa i co, zaczęła wszystko od początku? Żyli sobie szczęśliwie przez dwadzieścia dwa lata, aż raptem, pół roku temu, Thomas postanowił ją zabić, z czego wynikły trzy wypadki, a teraz jeszcze pożar domu.
Wyatt pokiwał głową, choć nie do końca podobała mu się taka wyliczanka.
– Czy jednej dziewczynie może się przydarzyć aż tyle nieszczęść? – zapytał szeryf wprost.
– Nie mam pojęcia, szefie.
– Mnie się wydaje, że tak naprawdę macie dwie sprawy. To, co wydarzyło się trzydzieści lat temu. Porwanie, a potem wykorzystywanie seksualne. I oprócz tego macie to, co dzisiaj. Wypadek samochodowy i podpalenie. Oraz zaginięcie męża, jak się domyślam.
– Wysłaliśmy już informację o Thomasie Franku do wszystkich służb, próbujemy też wyśledzić jego telefon. W ten czy inny sposób znajdziemy go.
– Ale na razie go nie macie. Macie za to mnóstwo opowieści z pokiereszowanego umysłu tej kobiety.
– Wiemy, że to nie był zwyczajny wypadek samochodowy – wtrącił Wyatt. – System stabilizacji został wyłączony, bieg przestawiony na neutralny, a samochód prawdopodobnie zepchnięty w dół. A to oznacza, że ktoś musiał być tam na miejscu w chwili wypadku.
– Znowu mąż?
– Który bardzo się opierał przed przekazaniem nam swojego płaszcza przeciwdeszczowego i robił wszystko, żeby odzyskać ubrania żony z tamtej nocy. Myślę, że po to, by ukryć dowody swoich działań. Dodajmy do tego podpalenie własnego domu i ucieczkę natychmiast po tym, gdy się na nim skupiliśmy. Tak, jak dla mnie to on zdecydowanie wygląda na winnego.
– Dlaczego? – zapytał szeryf Robert. – Co się zmieniło przez te dwadzieścia dwa lata? Zapomnijmy o dziwnych opowieściach o porwaniach i burdelach. Zacznijmy od motywów. Dlaczego mąż zabija żonę?
– Pieniądze z ubezpieczenia, zemsta, chce się z nią rozstać, ale nie chce dzielić się majątkiem. – Wyatt wzruszył ramionami. – Pomyśleliśmy o motywach, wierz mi. Na razie nie widać żadnej polisy ubezpieczeniowej, brak też sygnałów, że któreś z Franków zaangażowało się w związek pozamałżeński. Szczerze mówiąc, szefie, moim zdaniem to, co dzieje się teraz, wiąże się z tym, co stało się trzydzieści lat temu.
– Sądzisz, że Thomas Frank był jakoś związany z domem dla lalek?
– Możliwe. Oczywiście trzydzieści lat temu sam był dzieciakiem. Co sprawę jeszcze utrudnia.
– Też ofiara? Wykorzystywane są nie tylko dziewczynki.
– Nie wiem. Kevin stara się sprawdzić Franków dokładniej. Według tego, co mówił Thomas, poznali się i pobrali dwadzieścia dwa lata temu w Nowym Orleanie. Ale przyjrzeliśmy się temu i okazało się, że nazwisko Thomas Frank pojawia się dopiero dwadzieścia lat temu. Jakby przed rokiem tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym nie miał karty kredytowej ani prawa jazdy. To samo Nicole Frank.
– Fałszywa tożsamość?
– Najprawdopodobniej. Dobrze zrobiona, na tyle dobrze, by pobieżna kontrola niczego nie wykazała, ale gdy zacznie się przyglądać szczegółom… Thomas Frank ma oczywiście świadectwo urodzenia. Ale zaistniał dopiero dwadzieścia lat temu.
– Pytaliście o to jego żonę?
– Biorąc pod uwagę stan jej pamięci, wątpię, by taka rozmowa przyniosła efekt i była wiarygodna.
– Czyli tym bardziej trzeba znaleźć Thomasa Franka i przyszpilić go.
– Zgadza się.
– Więc jaki jest wasz plan gry? – zapytał szeryf. – Macie zaginionego podejrzanego i ofiarę, która jest w rozsypce. Co teraz?
– Muszę się oczywiście skontaktować z Narodowym Centrum Dzieci Zaginionych i Wykorzystywanych. Powiadomić ich o Veronice Sellers. Może mogliby przesłać nam oryginalne dokumenty ze sprawy zaginięcia. Może, przeglądając oryginalne zeznania świadków, znaleźlibyśmy coś, co pomogłoby wyjaśnić to, co się dzieje teraz.
– Owszem – powiedział szeryf, ale kiwał głową w taki sposób, że Wyatt od razu się domyślił, że wcale się nie zgadza. – Powinieneś się z nimi skontaktować, fakt. I może dadzą ci dostęp do jakichś starych akt. Ale pomyśl o tym. Gdy tylko zadzwonisz, zbiorą ekipę w swojej salce konferencyjnej. A ona zlokalizuje północne New Hampshire na mapie. Wieczorem będą już w samolocie. Jutro rano zapukają do naszych drzwi. I może wręczą ci pudło z papierami. Ale z całą pewnością odbiorą ci najlepszego świadka, Nicky Frank, a także całą tę sprawę. Tak po prostu.
Wyatt westchnął, a potem powoli pokiwał głową. Szeryf miał oczywiście rację. Pojawienie się dziecka, które zaginęło trzydzieści lat temu, to prawdziwy news. Konferencja prasowa w najlepszych mundurach, zbieranie wszelkich pochwał przez federalnych. Zwykły prowincjonalny komisariat był bez szans.
– Możecie zlokalizować ten burdel? – zapytał szeryf. – Macie opis, coś konkretnego, co umiejscowiłoby go w naszym hrabstwie, dało jakąś szansę?
– Nic nie mamy – przyznał Wyatt. – Nicky opisała go jako wiktoriańską posiadłość, gdzieś, gdzie można dojechać autem z Bostonu. Burdel prowadziła madame, która wyglądała jak porcelanowa lalka. I mieszkała tam też okropna Chelsea. Tyle wiemy.
– Nie mów tego federalnym.
– Tja.
– Co macie? – nalegał szeryf.
Wyatt był zmęczony. Nie spał całą noc, a kawa dawno przestała działać. Popatrzył tępo na szefa.
– Macie Nicky Frank – odpowiedział za niego szeryf. – Czy też Veronicę Sellers, czy jak tam się ona nazywa. To macie. A oni nie.
– Chodzi panu o najbardziej niewiarygodnego świadka na świecie?
– Cokolwiek się tu dzieje, ona ma do tego klucz. Sprowadźcie lekarza. Sprowadźcie hipnotyzera, terapeutę, kogokolwiek trzeba. Ale zacznijcie naciskać i nie przestawajcie, dopóki nie wydobędziecie z niej konkretnych odpowiedzi, w tym informacji, co się dzieje z jej mężem. Macie mniej niż dwadzieścia cztery godziny na uzyskanie odpowiedzi, sierżancie. Teraz wasza kolej.
Wyatt, wracając korytarzem na piętrze do swojego skromnego biura, mocno się zastanawiał. Nie podobał mu się pomysł z hipnozą. Był tego samego zdania co Nicky. Jej umysł był już dość pokiereszowany. Ale może terapeuta? Specjalista od zespołu stresu pourazowego? Może ktoś tego rodzaju potrafiłby nakłonić Nicky na spacer po ścieżkach pamięci, który przyniósłby wreszcie jakieś odpowiedzi? Tylko jak znaleźć takiego terapeutę i sprowadzić go błyskawicznie na komisariat? Zegar tyka, więc nie ma czasu do stracenia.
Ledwo dotarł do drzwi, zastanawiając się, czy kolejna kawa pomoże, czy raczej zaszkodzi, gdy Kevin wypadł z klatki schodowej naprzeciwko.
– Mamy go.
– Kogo?
– Thomasa Franka. Patrol zauważył jego auto na tyłach motelu, droga trzysta dwa, czterdzieści minut na północ.
Wyatt zapomniał o kawie. Szybko chwycił kluczyki z brzegu biurka i już zbiegali z Kevinem po schodach na parking.
– Rozmawiali z nim? – zapytał Wyatt, kiedy dotarli na parter.
– Nie, dali znać. Byłeś zajęty rozmową z szefem, więc poprosiłem, żeby tylko obserwowali i nie rzucali się w oczy. Mają się dowiedzieć, który to pokój.
– Idealnie. Dobra. Wezwij posiłki. Będziemy potrzebować wozów patrolowych na północy i na południu, gdyby próbował uciec. Ale teraz to nasza impreza. To my nawiążemy pierwszy kontakt.
Wsiedli do służbowego SUV-a, Wyatt za kierownicę, a Kevin zajął się radiem. Czterdzieści minut na północ. Wyatt doszedł do wniosku, że dojedzie w trzydzieści. I dojechał.
Kevin właśnie zauważył podłużny, pomalowany na biało motel po lewej, gdy srebrny suburban Thomasa Franka wyjechał z parkingu tuż przed nimi.
– Tam, to on! – krzyknął Wyatt. Kierowca nie wydawał się przestraszony, jechał raczej spokojnie. Ale gdy Wyatt włączył koguta, to się natychmiast zmieniło.
Suburban z ośmiocylindrowym silnikiem wystrzelił jak z procy. Thomas Frank najwyraźniej nie zamierzał się łatwo poddać.
– Coś ty narobił, człowieku? – mruknął Wyatt pod nosem. – Bo teraz to już ci lekko nie będzie.
Wyatt przyśpieszył, z łatwością nadrabiając dystans. Siedzący obok niego Kevin alarmował już o rozpoczęciu pościgu dwa wozy patrolowe osiem kilometrów na północ. Przemknęli obok stacji benzynowej ze sklepem, restauracji oraz pola namiotowego, a potem nie było już innych oznak cywilizacji i mogli gnać bez przeszkód.
Sto, sto piętnaście, sto trzydzieści kilometrów na godzinę po krętej drodze. Suburban za ostro wszedł w zakręt, zakołysał się na dwóch kołach. Na moment zawisł w niebezpiecznym przechyle, a potem opadł z powrotem na cztery koła i szarpnął niezgrabnie do przodu. Kolejny ostry zakręt w lewo, później w prawo. Suburban zwolnił do stu, by zaraz znowu przyśpieszyć do stu trzydziestu.
Wyatt był spokojny i skoncentrowany, jak zawsze w trakcie pościgu. Panował nad oddechem, ręce stabilnie trzymały kierownicę. Był w swoim żywiole. Dobry policjant w tym jest właśnie wyszkolony, on po to żyje.
Natomiast suburban najwyraźniej lawirował bez ładu. Panika, zmęczenie, osłabienie. Thomas Frank wyraźnie się gubił.
Zjechał gwałtownie na lewy pas. Nadjeżdżający z naprzeciwka kierowca zatrąbił, ale potem zauważył policyjny wóz i zjechał na pobocze. Lepiej późno niż wcale – jak to mówią.
Suburban skręcił raptownie z powrotem na prawo, przez co poślizg niemal wyrzucił go z drogi. Dwa koła zachrzęściły po poboczu, a tyłem mocno zarzuciło.
Wyatt zwolnił i zmarszczył brwi, widząc niekontrolowane manewry uciekiniera. Nagle stracił pewność siebie. Jeśli…
Z przodu pojawiła się ciężarówka z balami drewna. Wyjechała zza zakrętu i sunęła z tym swoim długim, ciężkim ładunkiem prosto na suburbana.
– Ani się waż, ani się waż! – Wyatt krzyknął do Thomasa Franka.
Ale ten z powrotem skręcił autem na przeciwległy pas, jakby rzucenie wyzwania ciężarówce z balami drewna było dobrym pomysłem. Lepszym niż poddanie się lokalnej policji.
Wyatt mógł zrobić tylko jedno. To nie był najlepszy pomysł. Ale w tym momencie…
Wcisnął gaz do dechy, angażując wszystkie dwieście dwa konie mechaniczne. Zrównał się z przyciemnianą szybą od strony pasażera suburbana. Nie dostrzegł Thomasa. Nie wiedział, czy jest dziko przerażony, czy śmiertelnie zdeterminowany. I nie miał czasu, by się dowiedzieć.
Kierowca ciężarówki wcisnął hamulce i głośno zatrąbił. Wyatt zbliżył się do suburbana. Chrzęst i zgrzyt metalu. Czas jakby na moment się zatrzymał, żadne z aut się nie poddało, tylko sczepiły się ze sobą, tworząc bliźniaczy cel dla zbliżającej się ciężarówki. Wyatt zdjął nogę z gazu, jeszcze raz gwałtownie odbił w stronę suburbana. I wtedy…
Zepchnął go na lewo. Suburban wyleciał z drogi na wysadzane drzewami pobocze niemal w chwili, gdy ciężarówka z piskiem opon przesunęła się przez miejsce, które przed chwilą zajmował. Wyatt starał się zapanować nad swoim autem, spokojnie, spokojnie, ciach i już był na własnym pasie. Podmuch powietrza po ciężarówce i kilka wywrzeszczanych przez Kevina słów, których Mózg nie zwykł używać.
Wyatt wdepnął hamulec. Policyjne auto stanęło. Ciężarówka też.
Cały świat stanął.
– Cholera – mruknął.
Kevin chwycił radio i wezwał wsparcie.
Srebrny suburban zderzył się czołowo z drzewem. Ze zgniecionego przodu unosił się dym, dołem wyciekały płyny, jakby w swoich ostatnich chwilach pojazd stracił panowanie nad własnymi trzewiami.
Wyatt ominął auto, żeby dotrzeć do drzwi kierowcy, a Kevin go osłaniał. Słyszeli z oddali dźwięk zbliżających się syren.
Szyba po stronie kierowcy nie była wybita, co stawiało Wyatta w niekorzystnym położeniu. Nie widział dokładnie wnętrza, ale wyglądało na to, że kierowca jest pochylony nad kierownicą. Dał Kevinowi znak, a potem odliczył na palcach. Na trzy Wyatt zrobił płynnie krok do przodu, gwałtownie otworzył drzwi i od razu się za nimi schował.
Kierowca wypadł z auta na ziemię.
– Thomasie Frank, jest pan aresztowany – zawołał głośno Wyatt.
Ale gdy podszedł bliżej, okazało się, że na ziemi leży ktoś inny.
Wyjaśnienie tego zajęło im trzydzieści minut. Pomimo starań lokalnego policjanta Thomas Frank musiał go zauważyć. Zamiast od razu uciec, zapukał do drzwi pokoju obok i przedstawił się sąsiadowi, Bradowi Kittle’owi, który jarał od samego rana. Gdy obcy facet zaoferował mu kluczyki do swojego auta, pomyślał, że to najlepsza rzecz, jaka kiedykolwiek przytrafiła się staremu, dobremu Bradowi. Przyjął je. Kiedy nieznajomy zachęcił go, żeby wypróbował samochód, też się nie ociągał.
Tylko że potem zawyły koguty. Zrobiło się nieciekawie. Przede wszystkim był na haju, i to porządnym. Ano tak, poza tym kierował samochodem, który nie był jego, a prawo jazdy miał zawieszone. Nawet jego ujarany mózg wiedział, że mogą być z tego problemy.
Więc zaczął uciekać. Zajebiście było, jak w Hollywood – poinformował ich, choć krew kapała mu z pociętej szkłem twarzy, ale dzięki porannemu sztachowi i tak nie czuł bólu.
– Nawet nie wiedziałem, że suburban tyle wyciąga – oznajmił podekscytowany. – To jak nosorożec z turbodoładowaniem. Bestia biorąca zakręt za zakrętem. Chłopie, myślałem, że zejdę. Czad!
Wyatt i Kevin pożegnali miłośnika trawki i wrócili do motelu. Oficer, który zgłosił poszukiwany pojazd, czekał na nich na parkingu, nie mogąc się doczekać wieści. Wyatt i Kevin nie mieli czasu na rozmowę. Mieli numer pokoju Thomasa. Wpadli przez drzwi i znaleźli to, czego się można było spodziewać. Pusty pokój i ani śladu Thomasa Franka.
– Wszystkie pokoje po kolei – polecił Wyatt policjantowi w mundurze. – Niech wszyscy wyjdą. Thomas nie mógł zniknąć. Ukradł jakiś samochód, złapał stopa albo coś innego. Rozmawiajcie ze wszystkimi, aż się dowiecie, jak dokładnie się stąd wydostał. Potem natychmiast mi to zgłoście. Musimy zaktualizować informację o poszukiwanym.
Markotny policjant poszedł wykonać rozkaz.
Kevin wezwał techników, żeby zajęli się pokojem, a potem wrócili do tego, co już mieli: rozbitego suburbana, jedynego łącznika z Thomasem Frankiem. Obaj zaczęli go przeszukiwać.
Wyatt obejrzał przednie siedzenia, a Kevin tylną kanapę. Podobnie jak żona, Thomas lubił porządek. Żadnych opakowań po jedzeniu, zgniecionych rachunków czy porzuconych map.
W schowku była instrukcja obsługi auta, karta ubezpieczenia i ważny dowód rejestracyjny na nazwisko Thomas Frank. Wyatt podniósł z podłogi czarną czapkę baseballową, która wciąż była wilgotna. Deszcz w środę wieczorem. Może miał ją na sobie, gdy śledził wtedy żonę?
Znalazł też rejestrator opłat autostradowych. Niestety, jedyne opłaty w New Hampshire pobierano na południu hrabstwa, więc nie pomoże im ustalić, jakie lokalne trasy pokonano tym autem.
– Czy tylko mi się tak wydaje – mruknął Wyatt do Kevina, który przeszedł już do sprawdzania bagażnika – czy też Frankowie są doskonale wyćwiczeni w niepozostawianiu po sobie żadnych śladów?
– Mam coś.
– Dzięki Bogu.
Wyatt zostawił przód i cofnął się do tylnej klapy, przy której stał Kevin.
– W zagłębieniu na zapasową oponę. Pierwsze miejsce do sprawdzenia. – Podniósł coś w dłoniach w rękawiczkach. – Składany szpadel. Niedawno kupiony – dodał, wskazując metkę.
– Ciekawe. Thomas miał zamiar coś zakopać?
– Co prowadzi nas do obiektu numer dwa, brązowej papierowej torby, która… – Kevin zaczął mocno kaszleć. – …cuchnie szkocką. Ble…
– Ubranie. – Wyatt chwycił torbę. – Założę się, że to ubranie Nicky ze środowej nocy.
Nałożył rękawiczki, zanim otworzył torbę, która cuchnęła niemiłosiernie. Whisky, mokrą ziemią i czymś jeszcze.
Nie mówili już nic, gdy wyciągał z niej parę pokrytych zaschniętym błotem dżinsów, czarny golf i szary polar.
Poczuł lekkie mdłości, gdy odór stał się bardziej wyraźny. Krew. Zdecydowanie. Zaschnięta. Wsiąkła w materiał, a teraz przesiąkała przez torbę. Z obrażeń, które Nicky odniosła tamtej nocy? Czy skądinąd?
– Wyatt. – Kevin wskazał na jakieś zawiniątko, które wypadło z dżinsów. Pomięte, klejące się, prawie czarne. Z tym że to oczywiście nie była czerń, tylko ciemna, głęboka czerwień.
Wyatt wyjął ołówek, nie śpieszył się. Kawałek po kawałku rozwijał zesztywniały od krwi lateks, aż ukazał się im znajomy kształt. Porwany, poszarpany, ale mimo wszystko jednoznaczny.
Przysłowiowa zakrwawiona rękawiczka.
– Co oni do diabła robili w środę wieczorem – szepnął Kevin – że pozostały po tym składany szpadel i zakrwawione rękawiczki?
Wyatt nic nie odpowiedział.