Vero i ja kłócimy się.
– Ja już nie chcę tego robić – mówię. – Chcę odzyskać swoje życie.
– Jakie życie? Ty nie masz życia. – Vero siedzi spokojnie przy drewnianym stoliku w sypialni w wieży. Założyła w końcu ubranie, tę straszną sukienkę w kwiaty, ale płaty skóry zwisają jej z czaszki.
– Nie wiedziałam o tej bliźnie!
– Powinnaś była. Żyłaś ze mną wystarczająco długo. To nie moja wina, że nie uważałaś. – Wyciąga lewą rękę, ale znów jest szkieletem, więc od łokcia do nadgarstka widać tylko dwie równoległe kości przedramienia. – Oj – mówi. – Może mi się zapomniało. Ale to nie moja wina. Jestem przecież tobą.
Pocieram czoło. W wyobraźni czy naprawdę? Wszystko się rozmywa, sama już nie wiem.
– Chcę być wolna.
– Nie. Chcesz być mną. Zawsze chciałaś. I to też nie moja wina, że jesteś taka zazdrosna. Odkąd tylko opowiedziałam ci o mojej mamie, o tym, że tam, na zewnątrz, jest ktoś, kto mnie kocha, ktoś, komu na mnie naprawdę zależy. – W jej głosie słychać drwinę. – To ty postanowiłaś zniszczyć moje życie.
Ma rację. Mam przed oczami też inne obrazy. Głęboko skrywane, ponure wspomnienia, których nigdy nie wywołuję, bo wolę opowieści Vero. Od samego początku wolę słuchanie o magicznej królowej i złej czarownicy. Vero może i wylądowała w domu dla lalek, ale wcześniej przez sześć lat, cudownych lat…
Miała matkę, która ją przytulała. Matkę, która pozwalała jej wspinać się na kolana. Matkę, która kiedyś spała z nią na podłodze i leżąc obok niej, błagała, żeby Vero nie umierała.
Ja nie mam takich wspomnień. Nawet po trzech wstrząśnieniach mózgu. Mam tylko Vero, której kiedyś nienawidziłam, a którą potem… pokochałam na swój własny sposób. Izolacja może mieć taki wpływ na ludzi. Jej opowieści stały się moimi. Jej nadzieja – moją nadzieją. Bo przez te wszystkie lata, gdy byłyśmy razem, Vero cały czas opowiadała o dniu, w którym znowu zobaczy swoją matkę.
Tylko że…
– Nie powinnaś była mnie zabijać – mówi teraz, zupełnie zwyczajnym tonem. Napełnia sobie filiżankę. Szkocką. – Gdybyś mnie nie zabiła, może w końcu byś się ode mnie uwolniła.
– To nie fair.
– Kto gromadził narkotyki? Kto zostawił je w takim miejscu, że było oczywiste, że współlokatorka je znajdzie?
Przestaję chodzić w kółko, staram się uspokoić.
– Vero chciała latać – mówię obojętnym tonem. – I to właśnie zrobiłaś. To ty się poddałaś. To ty wzięłaś wszystko, cały zapas, do samego końca. Gdybyś tego nie zrobiła…
Vero uśmiecha się do mnie.
– Gdybym tego nie zrobiła… – prowokuje.
Nie daję się zwieść.
– Miałaś kogoś na zewnątrz, kto cię kochał. Powinnaś była odstawić narkotyki. Jeśli nie dla siebie, to przynajmniej dla niej.
Zdecydowanie jest w złym humorze.
– I wtedy co? Żyłybyśmy potem długo i szczęśliwie? Ty i ja, najlepsze przyjaciółki na zawsze w lochu w domu dla lalek?
Nagle kontury pokoju stają się mgliste. Róża na ścianie prawie znika. Jakby sypialnię wypełniła mgła. Albo dym.
W głowie – w rzeczywistości – czuję, że automatycznie wyciągam rękę.
Ale oczywiście Thomasa tam nie ma.
– Powiedz mi – domaga się Vero. – Powiedz mi, co by się stało, gdybym nie wzięła tych narkotyków.
– Nie wiem!
– Owszem, wiesz.
– Nie. Ja nigdy…
– Owszem, tak. Owszem, zrobiłaś to!
I oczywiście ma rację. Pojawiają się kolejne mroczne kształty. Wspomnienia, których nie jestem w stanie udźwignąć. Czekam, aż celowe ignorowanie ich przyniesie ulgę. Tylko że czuję je, jak czają się coraz większe i ciemniejsze, niosąc chłód w każdy zakątek mojego umysłu. Sierżant Wyatt miał rację. Tu wcale nie chodzi o Vero. Tu chodzi o mnie. Tu zawsze chodziło o mnie i, po trzech wstrząśnieniach mózgu, o przeszłość, której nie jestem w stanie stawić czoła.
– Odejdź – mówię jej. – Nie chcę już z tobą rozmawiać!
– Nie mogę. Jestem tobą. Tylko ty tutaj mówisz. Tylko ty się tutaj kłócisz. Tylko ty nie potrafisz poradzić sobie z prawdą. Wiesz, ja nie jestem miłym, małym duszkiem. Jestem twoim cholernym sumieniem.
Wyciąga rękę. Skóra znów jest na miejscu i teraz wyraźnie widać bliznę na lewym przedramieniu, grubą, postrzępioną szramę okrutnie rozdzierającą jej gładką, białą skórę. Jednoznacznie dowodzi, że wiedziałam, choć potem postanowiłam zapomnieć. Vero uśmiecha się, ale nie jest już w bojowym nastroju. Jej duch – moje sumienie – wydaje się smutny.
– Chciałam latać – mówi cicho. – Kiedyś. Dawno temu. Mała dziewczynka, która o niczym nie miała pojęcia. A potem Ronnie podniósł mnie i rzucił na stolik do kawy. Można umrzeć na wiele sposobów, Chelsea. I nie wszystkie zdarzają się w domu dla lalek.
– Przykro mi.
– Chciałaś, żeby księżniczka miała szczęśliwe zakończenie. Chciałaś, żeby spotkała się ponownie z magiczną królową i żeby świeciło słońce, a niebo zdobiła tęcza. Na swój sposób wierzyłaś we mnie dużo dłużej niż ja sama.
Nic nie odpowiadam.
– Ale wiesz też, Chelsea – kontynuuje rzeczowo – w głębi serca wiesz, dlaczego tak się nie mogło stać. Moja opowieść to fikcja. Teraz możesz odwiedzać mnie, kiedy chcesz, i wskrzeszać mnie w swojej głowie, jak długo będziesz chciała. Ale nie ma już powrotu. Jesteś tylko ty. Tylko ty ocalałaś.
– Kochałam cię – szepczę.
– Wiem. Ale uwierz mi, sama miłość cię nie ocali.
Nagle czuję coraz więcej ruchów w ciemnych korytarzach mojego umysłu. Wspomnienia, których przysięgałam nie tykać, a mimo to… Gwałtownie podnoszę wzrok. Vero obserwuje mnie z przebiegłą miną.
– Przestań – mówię.
– Nie mogę. Jestem tobą, pamiętasz?
– Nie jestem na to gotowa.
– Na co? Na zapach dymu? Żar płomieni? Ogień, ogień, wszędzie ogień. Dlaczego twój mąż spalił wasz dom, Nicky? Dlaczego? A zwłaszcza, odkąd to Thomas tak dobrze radzi sobie z ogniem?
– Zamknij się!
Ale ona nie milknie. Odsuwa się od stolika. Maszeruje przez pokój. Nie ma już sukienki. Skóry też nie ma. Jest tylko gnijącym mięsem, które zbliża się do mnie, wyciągając kościste ramiona.
– Thomas – intonuje. – Przystojny Thomas. Troskliwy Thomas. Thomas, który zawsze przy tobie jest. Czy ty uciekasz przed swoją przeszłością, Nicky? A może przed człowiekiem, za którego wyszłaś za mąż?
Ręka szkieletu sięga mojej szyi, drapie mnie po obojczyku.
Nagle drzwi do sypialni w wieży otwierają się gwałtownie. Ale nie odwracam się. Wpatruję się w wykrzywioną czaszkę Vero. Bo wiem już, że nie chcę zobaczyć, kto w nich stoi.
– Co ty zrobiłaś, Nicky? – szepcze do mnie Vero. – Kogo jeszcze się boisz?
Gwałtownie się zrywam. Moja głowa płonie, boli mnie całe ciało. Na sekundę, instynktownie, automatycznie, napinam każdy mięsień. Zmuszam się do bezruchu. Stare nawyki, z tamtych dni, gdy nigdy nie było wiadomo, kto jeszcze tu jest. Kto jeszcze będzie chciał cię skrzywdzić.
Najpierw ostrożnie wciągam powietrze. A potem długo i powoli je wypuszczam. Słucham, rejestruję głosy, które dochodzą zza ściany, z pokoju obok. Nasłuchuję uważniej, szukam znaków obecności innej osoby gdzieś blisko. I dopiero gdy jestem absolutnie i całkowicie przekonana, że jestem sama, otwieram wreszcie oczy i rozluźniam mięśnie.
W pokoju jest ciemno. Widzę wąską smugę światła na przeciwległej ścianie, jej źródłem są drzwi między dwoma pokojami. Coś mi się przypomina. Moja obecna kryjówka w postaci niczym się niewyróżniającego pokoju hotelowego w New Hampshire. Katastrofa spotkania z Marlene Bilek, która nie jest moją mamą, bo oczywiście moja prawdziwa mama umarła z przedawkowania wiele lat temu, nawet zanim uciekłam z domu dla lalek. Osoba, którą kiedyś podziwiałam, a potem ją zapomniałam, bo jaki to miało sens? Nigdy nie byłam księżniczką z magiczną królową. Przez całe życie służyłam złej wiedźmie.
Palą mnie oczy. Głupie łzy – myślę, rozglądając się. Mój wzrok pada na drugie łóżko. Puste, tak jak się spodziewałam. Tessa jest pewnie w drugim pokoju i rozmawia z Wyattem.
Pewnie omawiają sprawę od początku. Próbują zrozumieć, dlaczego zadałam sobie trud, żeby wyśledzić Marlene Bilek, skoro nie jest moją matką. Dlaczego ściskam w rękach narzutę, którą uszyła zupełnie obca mi kobieta.
Skąd się wzięły odciski palców Vero w moim samochodzie.
Nie znam odpowiedzi na to ostatnie pytanie. To dla mnie taka sama zagadka, jak dla nich. A jeśli chodzi o dwie pierwsze kwestie… Chyba po prostu starałam się utrzymać Vero przy życiu, zachować jej pamięć. Nasze wymyślone spotkania nie były w stanie przynieść mi ulgi w bólu, więc poszłam o krok dalej w budowaniu jakiejś namacalnej więzi między nami.
Może gdybym potrafiła uczynić Vero wystarczająco realną, albo jej rodzinę, to nie zniknęłaby, a mnie nie gnębiłoby aż takie poczucie winy.
Bo dwadzieścia dwa lata później ja wciąż nie wiem, na czym polega życie. Przetrwałam, owszem. Nawet wyszłam za mąż i mieszkałam w różnych miejscach. Ale czy to było prawdziwe życie czy też inna forma ucieczki? Każdej nocy budzę się z krzykiem. Wszystkie te wspomnienia, które tłumiłam, aż mój umysł stał się jednym wielkim chaosem, jeszcze zanim przydarzyły mi się te wstrząśnienia.
Wydostałam się z domu dla lalek, ale nie zdołałam uciec przed przeszłością. Ciężar mojej własnej winy czy też umiejętność, której nie zdołałam nabyć? Nie wiem. Czuję, że chcę być czymś więcej. Chcę robić coś więcej. Ale nie wiem, jak to osiągnąć.
Mogłabym znowu uciec – myślę teraz, zwinięta w kłębek na hotelowym łóżku. Wybrać sobie nowy stan, nowe miasto, nową tożsamość. Tak robiłam wcześniej. Zwłaszcza przez pierwsze dwa lata po ucieczce. Ciągnęłam Thomasa z miejsca na miejsce, od nazwiska do nazwiska, czasami nawet co tydzień. Miało to więcej wspólnego z ewidentną histerią niż ze strategicznym planem zachowania wolności. Thomas błagał mnie, żebym zwolniła. Spróbowała nowego miejsca, zanim znowu zniknę. Wybrała jedno imię, jedną tożsamość, żebyśmy mogli zacząć budować normalne życie.
To był jego pomysł, żebyśmy zrobili to ostatni raz, profesjonalnie, żebyśmy zapłacili dużo pieniędzy za dobre dokumenty i sprawdzoną przeszłość. Staliśmy się Thomasem i Nicole Frank, przysięgał, że te tożsamości zapewnią nam bezpieczeństwo. A mimo to co dwa lata musiałam się przeprowadzić. Bo ciężar listopada wciąż był zbyt wielki.
Może tym razem na poważnie się zapiję – rozważam. Do diabła z uszkodzeniami mózgu. Wrócę do szkockiej, wypalę te koszmarne wspomnienia raz a porządnie. Powiem sobie, że jestem wolna, szczęśliwa i niezależna. Do diabła z Thomasem. Do diabła z Vero. Ucieknę od nich obojga. I będę kobietą, która ma wszystko.
Kobietą, która jest nikim.
Tylko że to nie do końca prawda – przyłapuję się na takiej myśli. Więcej cieni, suną i czają się w tyle mojej głowy. Smak ziemi. Jej dotyk, gdy ustępuje pod moimi palcami. I ta chwila, ta okrutna chwila, gdy uświadamiam sobie, że to zrobiłam. Uciekłam. Żyję. Uwolniłam się z domu dla lalek.
Ta chwila, zanim…
Dym. Żar. Mój dom płonący w New Hampshire. Dlaczego Thomas go podpalił? Mógł swój warsztat, ale dlaczego cały dom? Dlaczego musiał spalić go do cna?
Gdzie Thomas nauczył się tak dobrze radzić sobie z ogniem?
Vero, śmiejąca się gdzieś z tyłu mojej głowy. – Uciekasz przed swoją przeszłością czy przed człowiekiem, za którego wyszłaś za mąż?
Staram się nad tym zapanować. Zmuszam oczy, żeby skupiły się na teraźniejszości. Na ciemnym hotelowym pokoju. Na pustym łóżku obok. Nie chcę już dłużej czuć takiej bezradności. Ani zagubienia, ani przygnębienia.
To jest to. Chwila prawdy.
Mogę spędzić resztę życia jako współlokatorka trupa albo żona mężczyzny, po którym ślad się urwał.
I wtedy, w kolejnym ułamku sekundy.
Nie. Jestem kimś więcej. To ja chciałam przenieść się do New Hampshire, nawet gdy Thomas próbował mnie od tego odwieść. To ja wynajęłam prywatnego detektywa, choć Thomas przekonywał mnie, żeby dać spokój.
Jestem kobietą, która dwa razy powróciła z martwych.
I jeszcze nie skończyłam.