91

Jest dopiero wpół do czwartej po południu, a słońce już prawie całkiem zaszło i poruszamy się niemal w zupełnych ciemnościach. Nie ma żadnych świateł przy drodze na północ i nie podoba mi się prędkość, z którą jedzie Josh, ale nie mogę wrzasnąć „Zwolnij!”, tak jak bym zrobiła to z Hugh. Nie myśl o nim. Nie myśl o nim.

– Josh, może zwolniłbyś nieco?

Wciska gwałtownie hamulec. Ale po chwili prędkość zaczyna ponownie wzrastać i tym razem już nic nie mówię.

I wtedy docieramy na szczyt wzniesienia i naszym oczom ukazuje się Belgrad. Aż mnie zakłuło w sercu, bo miasto wygląda jak szare, rozpadające się blokowisko.

Josh odczytuje moje myśli.

– Podobno centrum jest ładne.

Kiedy zbliżamy się do centrum, ruch uliczny się zagęszcza i zwalnia, czemu z pewnością nie pomagają rzędy samochodów zaparkowanych po obu stronach ulicy. Tuż obok samochodów jeżdżą tramwaje, co przestraszyło mnie kilka razy.

Telefon Josha prowadzi nas do hotelu, ale coś się pomieszało i nagle trafiamy na jednokierunkową uliczkę, o której pani gadająca w nawigacji nie ma pojęcia.

– Jak mamy się stąd wydostać? – mamrocze Josh, starając się jednocześnie patrzeć na telefon i na drogę, co mnie ogromnie stresuje.

– Może gdybyś… – Ściągam mapy Google, ale to tylko tak dla porządku; jestem beznadziejna, jeśli chodzi o wskazywanie drogi. – Mógłbyś ulicę wcześniej skręcić w prawo?

Objeżdżamy kawałek miasta, co trwa wieki, czyli jakieś piętnaście minut, i mimo że skręciliśmy w innym miejscu, znowu trafiamy na tę samą jednokierunkową drogę.

– Co mam, do cholery, teraz zrobić? – awanturuje się Josh.

Naprawdę nie mam pojęcia i nie pomaga nam to, że nie potrafimy odczytać znaków drogowych zapisanych cyrylicą.

– Dlaczego nie miałbym tu skręcić? – pyta i od razu to robi.

Raczej nie oczekuje ode mnie odpowiedzi, ale dociera do mnie, że ją znam.

– Bo to jest droga tylko dla taksówek i tramwajów.

– Do kurwy nędzy… – mamrocze.

Zaczyna boleć mnie żołądek. To coraz bardziej przypomina mi podróże z czasów dzieciństwa, na które wyruszaliśmy z tatą. Łamiemy teraz przepisy? A co, jeśli zatrzyma nas policja? Jesteśmy w obcym kraju, nie mówimy miejscowym językiem, nie znamy tu nikogo…

Tak właśnie wygląda piekło, prawda? Utkniemy tu, skazani na jeżdżenie ulicami Belgradu aż po wieczne czasy.

Spoglądam na Josha. Kim jest ten mężczyzna? Co ja tu robię w tym obcym miejscu z tym rozzłoszczonym nieznajomym? Przenika mnie zimno i czuję strach.

– Może spytalibyśmy kogoś? – sugeruję niepewnie.

– Nie mówimy po serbsku!

– Może oni znają angielski.

– Dobra, dawaj! – Josh hamuje z piskiem opon, co sprawia, że roztrąbiły się samochody za nami. – Pytaj go.

Przez okno wołam do młodego faceta, który wygląda na studenta. Dzięki Bogu, mówi po angielsku. Wie, gdzie jest nasz hotel, i zaczyna udzielać nam szczegółowych wskazówek, jak tam dotrzeć. Po chwili, ponieważ klaksony nie ucichły, oznajmia:

– Jest łatwiej, jeśli pokażę. – I od razu wsiada na tylne siedzenie naszego samochodu.

Josh i ja wymieniamy spojrzenia. W co myśmy się wpakowali?

Ale mężczyzna jest uroczy i doprowadza nas do hotelu w trzy minuty.

Jestem zaskoczona, kiedy mówi:

– To tu. Parking hotel.

– Już?

– Tak. Blisko. Mam nadzieję, że będziecie mieć dobry czas w Belgradzie.

– Dziękuję, ale jak pan wróci do tego miejsca, gdzie pan wsiadł?

– To blisko – wyjaśnia. – Bardziej blisko iść, niż jechać.

– W porządku, dziękuję.

– Dzięki, chłopie – mówi Josh.

Parkujemy samochód, wyciągamy torbę i walizkę z bagażnika i kierujemy się do recepcji. Niewyraźnie mamroczemy: „Wow, jesteśmy na miejscu”, lecz nie nawiązujemy kontaktu wzrokowego.

Trochę potrwa, zanim zniknie to napięcie między nami.

Hotel Zaga to uroczy pięciopiętrowy budynek z balkonami z kutego żelaza i ozdobnymi oknami. Gdy przekracza się jego próg i wchodzi do holu, można odnieść wrażenie, że trafiło się do pięknie ilustrowanej książki z bajkami.

Mamy pokój pod skosami i kiedy pracownica hotelu otwiera nasze drzwi, buchają na nas błękit, fiolet, biel i czerń naszego salonu. Wszystko – dywany, obrazy, materiały i dodatki – zostało tam pieczołowicie dobrane.

Całość nie jest ani dziewczyńska, ani tandetna. Moim zdaniem to prawdziwe dzieło sztuki.

Kobieta wychodzi, a ja spoglądam na Josha.

– Nie podoba ci się? – Jestem wszystkim tak zachwycona, że raczej mało mnie obchodzi jego zdanie.

– Nie. – Wygląda na zakłopotanego. – Choć to jest… oryginalne. – Potem z naszej sypialni woła: – Hej, fajne łóżko!

I to fakt, jest fajne – imponujące wezgłowie i cała masa pledów oraz poduszek w cudowne wzory. Jednakże jego komentarz nie dotyczył wystroju wnętrza.

– Byłoby jeszcze fajniejsze z nagą Amy w komplecie. – Obejmuje mnie w talii, przyciąga do siebie i przechyla moją głowę z powrotem do swojego drugiego ramienia. Jego twarz niemal dotyka mojej. – Mam erekcję już od lotniska – wyznaje. – Masz pojęcie, jak trudno prowadzi się samochód z takim drągiem?

Ale to dzieje się za szybko, rozgoryczenie podróżą nie do końca minęło.

Przytula mnie mocniej do siebie, żebym jeszcze lepiej poczuła jego twardego fiuta, a potem z prędkością błyskawicy zaczyna ściągać mi kurtkę.

– Zaczekaj. – Odsuwam się od niego.

– Co? – Jest zaskoczony. I wkurzony?

– Możemy… trochę ochłonąć? Tylko na chwilę?

– Serio? – Zdecydowanie jest wkurzony. – Nie widzieliśmy się od… – Przerywa nagle. – Przepraszam. Jasne. Spoko. – Potem dodaje: – Przepraszam, Amy. Posuwam się za szybko. Ja po prostu bardzo się za tobą stęskniłem. Masz ochotę na drinka? A może napijesz się herbaty? Sądzisz, że mają tu herbatę?

– No wiesz, wino też może być. Na jakie masz ochotę? Zadzwonię po tę miłą panią.

Ale on zdążył już podnieść słuchawkę telefonu.

– Czerwone czy białe?

Coś tu nie gra…

Aaa. To nie ten facet. To Hugh boi się wzywać obsługę hotelową. Nie myśl o nim. Nie myśl o nim.

Kiedy czekamy na wino i żeby rozładować nieco napięcie, rozpakowujemy swoje bagaże, starając się nie wpadać na siebie. Na drugą łazienkę składają się tylko wucet i umywalka.

– Ta jest twoja – informuję go. – Możesz kąpać się lub brać prysznic w mojej.

Kiwa głową. Usiłuje stłumić uśmieszek, który pojawia się na jego twarzy.

– No cóż! – mówię.

Oto i nasze wino, dzięki ci, Panie. Grawerowana srebrna taca z butelką czerwonego wina oraz dwa kryształowe kielichy. Już wkrótce alkohol zaczyna czynić cuda.

– O co chodzi z tymi poduszkami na łóżku? – pyta Josh z dobrodusznym rozdrażnieniem. – Ledwo mam gdzie usiąść. – Potem dodaje: – No co?

– Nic. – Wygląda na to, że jeszcze nie poznałam mężczyzny, który pokochałby mnie za moje poduszki.

Josh zaczyna ciskać poduszkami na podłogę.

– Jestem biskupem Southwark. Oto co robię5.

To tak niespodziewane i zabawne, że aż duszę się ze śmiechu.

Kiedy w końcu udaje mi się opanować, mówię nieśmiało:

– Mam dla ciebie prezent. Coś na Gwiazdkę. – To ciężka książka w twardej oprawie, którą w „Guardianie” opisano jako „kompletny przewodnik po kinie lat siedemdziesiątych”.

Josh wygląda na autentycznie poruszonego.

– Włożyłaś w to tyle troski i przywiozłaś aż tutaj. Gdybym ci powiedział, co dostałem od swojej rodziny…

– Nic nie mów! – Po czym łagodniejszym tonem dodaję: – Trzymajmy prawdziwy świat z dala od nas.

– Ja też mam coś dla ciebie. Coś niewielkiego.

Powstrzymuję się od rzucenia uwagi, że to w takim razie nie mógłby być jego penis.

– Och, nie, Josh! Zabrałeś mnie tutaj i to jest najlepszy prezent, jaki mogłabym kiedykolwiek dostać.

– To nic wielkiego – powtarza.

Jestem ciekawa, co według niego mogłoby mi się spodobać, i kiedy odwijam papier, w który jest zapakowana bielizna ze sklepu Victoria’s Secret, jestem zupełnie zaskoczona. Ożeż kurde! Te fatałaszki są zdecydowanie „za młode” i strasznie tandetne!

Ale wszyscy faceci są beznadziejni, jeśli chodzi o kupowanie prezentów. Przekonałam się o tym dawno temu.

– Mogłabyś je założyć – mówi Josh z nadzieją w głosie.

– Może później. – Chyba że padną ofiarą nieszczęśliwego wypadku: znajdą się za blisko płomienia i przy okazji spalą pół Belgradu.

Stoję przy jednym z okien i wpatruję się w nocne miasto. Nie ma tu tylu reklam i świateł, do ilu przywykłam. To jest niesamowicie fajne. Muszę przyznać, że ta wizja mnie przerażała, a mimo to tu jestem.

– Josh, może pójdziemy coś zjeść? – Z naszego małego apartamentu dostrzegam rzecz, której nie rozumiem… i wtedy doznaję olśnienia! – Chodź tu, zobacz! Tam jest rzeka i jest cała zamarznięta.

Pochyla się nad moim ramieniem i patrzy we wskazywanym przeze mnie kierunku.

– Pierwszy raz widzę zamarzniętą rzekę! – mówię. – Szalony widok. Myślisz, że jest zamarznięta aż do samego dna?

Stoi tuż za mną i kiedy wyciąga się, żeby mieć lepszy widok, jego twardy penis ociera się o mój tyłek, dochodzi do mnie zapach Josha i nagle czuję przypływ dzikiego pożądania. Odwracam się gwałtownie do niego, chwytam jego twarz w dłonie i całuję zapamiętale. Ciągnę jego dżinsy, bluzę, szarpię własne ubranie. Rozkoszuję się jego zapachem i smakiem i jeśli zaraz nie poczuję na sobie jego skóry, to chyba umrę.

– Pomóż mi. – Nasze ubrania nie dają się ściągnąć wystarczająco szybko, to jest irytujące. Za dużo pieprzonych guzików, pasków, zamków… i jeszcze jego buty! Całe to gmeranie i rozwiązywanie. – Niech zostaną!

Dżinsy i majtki ma zsunięte do kolan, jego tors jest nagi, a jego erekcja – olbrzymia. Popycham go na łóżko.

Spódnicę mam już ściągniętą.

– Prezerwatywy! – Gdzie są te cholerne kondomy?

– Zostaw je – mówi.

– Nie

– Łazienka.

Poruszył się i zawył.

– Nie! Zostań tutaj.

Wracam. Nakładam mu prezerwatywę na penisa, a Josh wydaje z siebie długi i bezradny jęk.

– Nie kończ! – nakazuję mu. – Jeszcze nie teraz.

Dosiadam go, a on pojękuje z rozkoszy.

– Ściągnij bluzkę – prosi.

– Nie, bo skończysz za szybko.

– Proszę.

– Nie.

– Błagam.

Poruszając się na nim w górę i w dół, bez pośpiechu rozpinam guziki bluzki. Mam na sobie już tylko stanik.

– Proszę – nalega.

– Nie.

– Błagam.

Sięgam rękami za plecy, rozpinam zapięcie, a potem czekam. Powoli zsuwam ramiączka z ramion, a błyszczące oczy Josha chciwie wpatrują się we mnie. Wystarczy jeden gwałtowny ruch i stanik opada. Josh finiszuje natychmiast, wyjąc:

– Kocham cię. Amy, jak ja cię kocham.

Kiedy po wszystkim padliśmy ze zmęczenia, leżymy obok siebie. Milczymy przez jakiś czas, a potem szepczę:

– Nigdy więcej tego nie mów.

Spina się, ale nie odzywa się ani słowem.