Przyszła do mnie w książce. Niewinny prezent zburzył cały mój świat.
Ojciec podarował mi ją na jedenaste urodziny. Była to niefikcyjna oda na cześć Wydziału Policji Los Angeles. Nosiła tytuł Odznaka. Jej autorem był Jack Webb – gwiazda i twórca telewizyjnej serii Obława.
Serial bazował na aktach Wydziału Policji Los Angeles. Gliniarze mówili monotonnie i traktowali podejrzanych szorstko i z pogardą. Podejrzani byli tchórzami ze skłonnością do słowotoku. Gliniarze nie dawali się nabrać na te ich pompatyczne bzdury.
Obława była sagą, której temat stanowiła egzystencja bez perspektyw przeciwstawiona władzy. Bezwzględność policjantów gwarantowała prawe życie w Los Angeles. Serial ukazywał twardą grę, a przy tym ociekał wręcz żalem nad losem stróżów prawa. Była to epopeja o samotnych ludziach uprawiających osamotniający zawód, ludziach pozbawionych zwykłych złudzeń i naznaczonych traumą przez codzienny kontakt z mętami tego świata. Chodziło o typowe dla lat pięćdziesiątych męskie przekonanie, że nieodłączną częścią służby publicznej jest wyobcowanie.
Książka była jak ten telewizyjny serial, tyle że bez ograniczeń. Jack Webb ze szczegółami opisywał policyjne procedury i wylewał żale nad brzemieniem dźwiganym przez białych mężczyzn z WPLA. Bez cienia ironii porównywał przestępców do komunistów. Serwował oparte na faktach anegdoty, by zilustrować okropieństwa i prostą satysfakcję, z jakimi wiązała się praca w policji. Opisał kilka głośnych spraw – bez obowiązującej w telewizji cenzury.
Podpalenie klubu Mekka po prostu wymiatało.
4 kwietnia 1957 roku czterech dupków zostało wyrzuconych z knajpy w sąsiedztwie ich domów. Wrócili z koktajlami Mołotowa i spalili lokal do cna. Zginęło sześciu gości. Policja namierzyła zabójców w kilka godzin. Zostali osądzeni, uznani za winnych i skazani na śmierć.
Donald Keith Bashor był włamywaczem. Włamywał się do małych mieszkań w dzielnicy Westlake Park. Dwie kobiety przeszkodziły mu w robocie. Zatłukł jedną i drugą. Został pojmany, osądzony i skazany. Skończył w komorze gazowej w październiku 1957 roku.
Stephen Nash był szczerbatym psychopatą. Był wściekły na cały świat. Zatłukł na śmierć mężczyznę i poderżnął gardło dziesięciolatkowi pod molo w Santa Monica. WPLA dorwał go w roku 1956. Przyznał się do dziewięciu innych morderstw i nazwał się „Królem Zabójców”. Został osądzony, uznany za winnego i skazany na śmierć.
Te historie były naprawdę przerażające. Złoczyńcy wydawali się głupi i mieli skłonność do nihilizmu.
Stephen Nash zabijał pod wpływem impulsu. Jego morderstwom brakowało jakiejkolwiek kalkulacji, nie były popełniane tak, by wywołać jak największe przerażenie. Nash nie wiedział, jak przekuć furię w symboliczne gesty, które poruszyłyby ludzkość. Brakowało mu chęci bądź skłonności do popełniania morderstw, które wzbudziłyby fascynację szerokich rzesz.
Zabójca Czarnej Dalii wiedział to, czego Nash nie był świadom. Pojmował okaleczenie jako język. Zamordował piękną młodą kobietę i w ten sposób zapewnił sobie anonimową sławę.
Przeczytałem opis sprawy Czarnej Dalii autorstwa Jacka Webba. Pochłonął mnie bez reszty.
Czarna Dalia naprawdę nazywała się Elizabeth Short. Jej ciało znaleziono na pustej działce budowlanej w styczniu 1947 roku. Miejsce to znajdowało się jakieś sześć kilometrów od naszego mieszkania.
Elizabeth Short została przecięta na pół w pasie. Zabójca umył ciało do czysta i pozostawił nagie. Porzucił ją kilka centymetrów od miejskiego chodnika z szeroko rozłożonymi nogami.
Wcześniej przez wiele dni ją torturował. Bił ją i ciął ostrym nożem. Gasił papierosy na jej piersiach i rozciął jej policzki od kącików warg aż po uszy.
Jej cierpienie było koszmarnie wydłużane. Była maltretowana i zastraszana. Po śmierci zabójca wyjął i poprzekładał narządy wewnętrzne. Zbrodnia ta była owocem czystego mizoginistycznego szaleństwa – dlatego niełatwo dało się ją właściwie odczytać.
Betty Short zginęła w wieku lat dwudziestu dwóch. Była szaloną dziewczyną wcielającą w życie swe szalone fantazje. Jakiś dziennikarz dowiedział się, że ubierała się zawsze na czarno, dlatego nazwał ją „Czarną Dalią”. Ów przydomek unicestwił ją i oszkalował, i uczynił z niej upadłego anioła i ladacznicę.
Sprawa odbiła się szerokim echem w mediach. Jack Webb osadził swe dwunastostronicowe streszczenie w etosie tamtych czasów: femmes fatales umierają w mękach i po części same proszą się o śmierć przez wiwisekcję. Nie rozumiał intencji zabójcy ani nie wiedział, że to upiorna zabawa w ginekologa definiuje tak naprawdę tę zbrodnię. Nie wiedział, że zabójca śmiertelnie bał się kobiet. Nie wiedział, że przeciął Dalię na pół, żeby zobaczyć, czym kobieta różni się od mężczyzny.
Ja także wtedy tego nie wiedziałem. Ale wiedziałem, że mam sprawę, do której mogę uciec i od której mogę wyjść i pójść dalej.
Webb opisał ostatnie dni Dalii. Uciekała do i od mężczyzn, nadwyrężając swe psychiczne siły i ocierając się niemal o szaleństwo. Szukała bezpiecznej kryjówki.
Relacji towarzyszyły dwa zdjęcia.
Pierwsze ukazywało Betty Short u zbiegu Trzydziestej Dziewiątej i Norton. Jej nogi ledwo było widać. Nad jej ciałem stali mężczyźni z bronią i notesami.
Drugie zdjęcie było zrobione za życia. Włosy miała zaczesane do góry i do tyłu – jak moja matka na portrecie z lat czterdziestych.
Czytałem historię Dalii setki razy. Czytałem resztę Odznaki i wpatrywałem się w zdjęcia. Stephen Nash, Donald Bashor i podpalacze stali się moimi przyjaciółmi. Betty Short stała się moją obsesją.
I symbiotyczną namiastką Genevy Hilliker Ellroy.
Betty uciekała i szukała schronienia. Moja matka uciekła do El Monte i zbudowała tam sobie sekretne weekendowe życie. I Betty, i moja matka padły ofiarami zabójstwa, a ich zwłoki zostały porzucone. Jack Webb twierdził, że Betty była bardzo rozwiązłą dziewczyną. Mój ojciec twierdził, że moja matka była pijaczką i dziwką.
Moja obsesja na punkcie Dalii miała charakter wyraźnie pornograficzny. Wyobraźnia podsuwała mi szczegóły, które pominął Jack Webb. Morderstwo było epigramem na temat ulotności życia i seksu, którym kres kładzie śmierć. Status sprawy nierozwiązanej stanowił mur, który starałem się zburzyć za pomocą dziecięcej ciekawości.
Zadanie to zaczęło zaprzątać bez reszty moje myśli. Moje próby wyjaśnienia zagadki były czysto podświadome. Po prostu opowiadałem sobie w myślach historie.
Owe historie przynosiły efekt inny do zamierzonego. Snute za dnia opowieści o śmierci zadanej piłą i skalpelem wywoływały senne koszmary. Były one pozbawione jakiejkolwiek narracji – widziałem tylko Betty ciętą, szlachtowaną, przebijaną, patroszoną i rozczłonkowywaną.
Moje koszmary miały naturalistyczną moc. Barwne szczegóły eksplodowały w podświadomości. Widziałem Betty rozciąganą i ćwiartowaną na średniowiecznym kole tortur. Widziałem, jak jakiś człowiek spuszcza z niej krew do wanny. Widziałem ją leżącą z rozrzuconymi rękami i nogami na noszach.
Te sceny sprawiały, że bałem się zasnąć. Koszmary nawiedzały mnie ciągle lub w zupełnie nieprzewidywalnych odstępach. Dopełniały je także wizje za dnia.
Siedziałem sobie w szkole. Nudziłem się i zaczynałem wędrować myślami. Niemal widziałem wepchnięte do toalety wnętrzności i przygotowane do użycia narzędzia tortur.
Nie przywoływałem tych obrazów specjalnie. Zdawały się one tryskać z jakiegoś miejsca poza zasięgiem mojej woli.
Koszmary i wizje na jawie nawiedzały mnie przez całą wiosnę i lato. Wiedziałem, że to kara boska za podglądanie i kradzieże. Przestałem kraść i zaglądać w okna w Hancock Park. Koszmary i dzienne wizje nadal mnie nawiedzały.
Powróciłem do podkradania i obserwowania. Jakiś mężczyzna przyłapał mnie na swoim podwórku i przepędził. Porzuciłem podglądactwo na dobre.
Koszmary i dzienne wizje nadal mnie nawiedzały. Ich moc słabła z racji samej powtarzalności. Moja obsesja na punkcie Czarnej Dalii przybierała nowe, bardziej fantastyczne formy.
Ratowałem Betty Short i stawałem się jej kochankiem. Broniłem jej przed rozwiązłością. Tropiłem jej zabójcę i dokonywałem egzekucji.
Były to żywe, porządnie fabularyzowane fantazje. Sprawiły, że mojej fiksacji na punkcie Dalii przestał towarzyszyć niepokój.
We wrześniu 1959 miałem pójść do gimnazjum. Ojciec powiedział, że powinienem zacząć sam jeździć autobusami. Wykorzystałem tę nową formę niezależności, aby poszukać bardziej oficjalnych informacji na temat Dalii.
Jeździłem autobusem do Głównej Biblioteki Publicznej w śródmieściu. Czytałem na mikrofilmach „Herald-Express” z roku 1947. Dowiedziałem się wszystkiego o życiu i śmierci Czarnej Dalii.
Betty Short pochodziła z Medford w Massachusetts. Miała trzy siostry. Jej rodzice byli rozwiedzeni. W 1943 roku przyjechała do Kalifornii w odwiedziny do ojca. Zbzikowała na punkcie Hollywood i mężczyzn w mundurach.
„Herald” nazywał ją „dziewczyną lubiącą przyjęcia i dobrą zabawę”. Zrozumiałem, iż znaczyło to, że była „dziwką”. Chciała zostać gwiazdą kina. Była zaręczona z kilkoma pilotami wojskowymi w tym samym czasie. Niejaki Red Manley podwoził ją z San Diego na tydzień przed śmiercią. Nie miała stałego adresu w Los Angeles. Całymi miesiącami tłukła się po różnych pensjonatach i tanich mieszkaniach do wynajęcia. Bywała w koktajlbarach i naciągała obcych mężczyzn na drinki i kolacje. Notorycznie kłamała. Jej życie było nie do odszyfrowania.
Intuicyjnie rozumiałem to życie. Pędziło chaotycznie po kursie kolizyjnym z męskimi pragnieniami. Betty Short chciała od mężczyzn wielkich rzeczy – ale nie potrafiła nazwać swoich potrzeb. Stworzyła się na nowo z młodzieńczym rozmachem i wmówiła sobie, że jest oryginalna. Przeliczyła się. Nie była bystra i nie była samokrytyczna. Wbiła się w szablon, który ucieleśniał od dawna określone męskie fantazje. Nowa Betty to była dawna Betty przepuszczona przez maszynę formującą zwaną Hollywood. Przeistoczyła się w banał, który większość mężczyzn chciała dymać, a paru chciało zabić. Chciała zaznać od mężczyzn największej bliskości i czułości. Wysyłała magnetyczne sygnały. Spotkała mężczyznę, który pojęcia „bliskość” i „czułość” pomylił z wściekłością. Jej jedyną współwiną było to, czego dokonała wcześniej. To, że zmieniła się dla mężczyzn.
„Herald” pisał o sprawie Dalii przez bitych dwanaście tygodni. Nagłośnił prowadzone na szeroką skalę śledztwo i sprawił, że zaroiło się w nim od fałszywych tropów i dziwaków w roli podejrzanych. Fałszywe przyznania się do winy i inne mało istotne następstwa zapełniały pierwsze strony kolejnych wydań.
Przez jakiś czas na topie była teoria homoseksualizmu: Betty Short być może obracała się w kręgach lesbijek. Dobrze sprzedawała się też teoria nagich fotek: Betty być może pozowała do zdjęć pornograficznych.
Ludzie donosili na swoich sąsiadów, twierdząc, że są zabójcami. Ludzie donosili na kochanków, którzy puścili ich w trąbę. Ludzie chodzili do medium i wywoływali ducha Dalii. Śmieć Elizabeth Short wywołała małą histerię.
Powojenne L.A. zjednoczyło się wokół ciała zamordowanej kobiety. Hordy ludzi uległy urokowi Dalii. Wplatali się w jej historię często w bardzo dziwaczny czy wręcz fantastyczny sposób.
Historia ta ekscytowała mnie i poruszała. Wypełniała mnie przewrotną nadzieją.
Dalia wywarła wielki wpływ na swój czas i miejsce. Zza grobu wpływała na życie ludzi i miała nad nimi wielką władzę.
Stephen Nash skończył w komorze gazowej w sierpniu 1959. Tuż przed tym, jak przypięli go do krzesła, plunął gumą do żucia w kapelana. Wdychał opary cyjanku z szerokim uśmiechem samozadowolenia.
Kilka tygodni później zapisałem się do Gimnazjum Johna Burroughsa. Harvey Glatman skończył w komorze gazowej 18 września. Uderzyłem do ojca po rower. Wysępiliśmy od ciotki stówkę i kupiliśmy wściekle czerwoną schwinn corvette.
Odpicowałem sobie ten rower jak nie wiem co. Dodałem baranie rogi do kierownicy, plastikowe sakwy na bagażnik, ozdobione kryształami górskimi chlapacze i prędkościomierz, który wskazywał do dwustu kilometrów na godzinę. Ojciec nazywał mój rower „czarnuchowozem”. Był piękny, ale bardzo ciężki i powolny. Pod górkę musiałem go prowadzić.
Miałem teraz własny środek lokomocji. Nowa szkoła była oddalona o prawie pięć kilometrów od naszego mieszkania. Obszar moich wędrówek powiększył się niesamowicie.
Kilka razy dojechałem na rowerze do skrzyżowania Trzydziestej Dziewiątej z Norton. Na pustej działce, gdzie znaleziono Betty Short, wyrosły domy. Burzyłem je w wyobraźni. Pozostawiałem ślady opon od roweru na chodniku w pobliżu tego uświęconego miejsca.
Nadal dręczyły mnie koszmary na temat Dalii. Przywoływałem w myślach Dalię, by walczyć ze szkolną nudą. Nadal czytałem Odznakę. Za jej sprawą moim konikiem wciąż były zbrodnie w Los Angeles.
Rok 1949: skandal obyczajowy z Brendą Allen17. Dziewczyny na telefon w zażyłych stosunkach ze skorumpowanymi gliniarzami. Barwny gangster Mickey Cohen18. Zabójstwo „Dwóch Tonych”19. Marie „Body” McDonald20 i jej sfingowane porwanie. Brutalna akcja policji, tak zwana Krwawa Gwiazdka21.
Ulegałem coraz większej fascynacji tym, o czym zazwyczaj pisały brukowce. Zbrodnia ekscytowała mnie i przerażała w niemal równym stopniu. Mój mózg był jak policyjna książka zatrzymań.
Śledziłem w telewizji sprawę Mamci Duncan22. Mamcia Duncan żywiła zaborczo namiętne uczucia do swego syna Franka. Frank ożenił się z atrakcyjną młodą pielęgniarką i Mamcia zrobiła się zazdrosna. Wynajęła dwóch meksykańskich pijusów, żeby sprzątnęli pielęgniarkę. Uprowadzili ją 17.11.1958. Wywieźli ją w góry w Santa Barbara i udusili. Mamcia wyrolowała swoich cyngli z zapłatą za mokrą robotę. Mamcia nie utrzymała gęby na kłódkę i opowiedziała o wszystkim przyjaciółce. Gliniarze z Santa Barbara zwinęli Mamcię i Meksykanów. Toczyło się przeciwko nim postępowanie.
Śledziłem sprawę Bernard Finch / Carole Tregoff. Finch był lekarzem i playboyem. Tregoff jego ponętną panienką. Finch prowadził dochodową praktykę w West Covinie. Jego żona posiadała ogromny majątek – a Finch był jej jedynym spadkobiercą. Finch i Tregoff sfingowali włamanie i sprzątnęli panią Finch w lipcu 1959. Sprawa wywołała lokalnie niemałą sensację.
Śledziłem starania Caryla Chessmana23, by nie trafić do komory gazowej. Ojciec powiedział mi, że Chessman doprowadził kobietę do szaleństwa, odgryzając jej sutki.
Ojciec współuczestniczył w mojej obsesji na punkcie zbrodni. Nawet nie próbował sprowadzić tej maniakalnej fascynacji na inny tor. Mogłem czytać, co chciałem, i oglądać telewizję bez żadnych ograniczeń. Rozmawiał ze mną jak z równym sobie. Częstował mnie ploteczkami zebranymi przez lata przeżyte w roli hollywoodzkiego pasożyta.
Mówił, że Rock Hudson to ciota, a Mickey Rooney zerżnąłby nawet stertę drewna z nadzieją, że znajdzie tam choćby węża. Rita Hayworth była nimfomanką – to akurat wiedział z własnego doświadczenia.
Byliśmy biedni. W naszym mieszkaniu cuchnęło psim gównem. Co rano na śniadanie jadłem ciastka z mlekiem, a na kolację co wieczór mrożone hamburgery albo pizzę. Nosiłem złachane ubrania. Ojciec rozmawiał sam ze sobą i mówił komentatorom telewizyjnym „wal się” albo „pocałuj mnie w dupę”. Snuliśmy się po mieszkaniu w samych gaciach. Prenumerowaliśmy świerszczyki. Nasz pies czasami nas gryzł.
Byłem samotny. Nie miałem przyjaciół. Czułem, że moje życie to nie taki znowu cymes.
Ale miałem wiedzę.
Rodzice nazwali mnie Lee Earle Ellroy. Skazali mnie na życie pełne przejęzyczeń z l i e, z czego w końcu wyszedł „Leroy”. Ojciec zgodził się, że kombinacja „Lee Earle” i „Ellroy” brzmi paskudnie. Stwierdził, że to imię dla murzyńskiego alfonsa.
To imię zatruwało mi życie w szkole. Dręczyciele wiedzieli, jak mnie wkurzyć. Wiedzieli, że jestem nieśmiały. Nie wiedzieli, że za każdym razem, gdy nazwali mnie „Leroyem”, przemieniałem się w Sonny’ego Listona24.
W Gimnazjum Johna Burroughsa nie było wielu dręczycieli. Kilka chuligańskich utarczek zwalczyło plagę „Leroyów”.
Szkoła Johna Burroughsa znana była jako „J.B.”. Znajdowała się u zbiegu Szóstej i McCadden – na południowo-zachodnim skraju Hancock Park. Zdobywałem tam swoją wypaczoną wiedzę.
Społeczność uczniowska składała się w 80% z Żydów. Pozostałe 20% stanowiły bogate dzieciaki z Hancock Park i typowa dziecięca hołota. J.B. cieszyła się niezłą opinią. Ukończyło ją wielu genialnych młodych ludzi.
Mój ojciec nazywał Żydów „świniofobami”. Mówił, że są bardziej inteligentni od innych ludzi. Kazał mi na nich uważać – żydowskie dzieciaki są bardzo ambitne.
Uważałem w szkole. I manifestowałem tę swoją uważność w przewrotny sposób.
Spiknąłem się z paroma frajerami. Przemycaliśmy do szkoły sprośne pisemka i waliliśmy konia w sąsiednich kabinach w toalecie. Dręczyliśmy opóźnionego dzieciaka, Ronniego Cordera. Na lekcjach angielskiego referowałem książki, które nie istnieją – i wtajemniczyłem w podstęp wybrane dzieciaki z klasy. Zająłem kontrowersyjne stanowisko w klasowej dyskusji na temat pojmania Adolfa Eichmanna25. Porównałem Eichmanna do Chłopców ze Scottsboro26 i kapitana Dreyfusa27.
Pławiłem się w reputacji dręczyciela Żydów. Głosiłem antykatolickie poglądy mojej matki i wyśmiewałem starania o prezydenturę Johna Kennedy’ego. Biłem brawo, kiedy Caryl Chessman szedł do komory gazowej. Wmawiałem kumplom z klasy, że bomba atomowa jest fajna. Rysowałem w zeszytach swastyki i niemieckie bombowce.
Moje wybryki miały szokować. Prowokowały mnie inteligencja i erudycja, z jakimi stykałem się w szkole. Moją gorączkową na nie reakcją było poczucie więzi, ale wywrócone do góry nogami.
Owa inteligencja jakoś mi się udzieliła. Dostawałem dobre stopnie przy minimum wysiłku. Mój ojciec, będąc księgowym, odrabiał za mnie lekcje z matematyki i przygotowywał mi ściągi na sprawdziany. Mogłem czytać i marzyć w szkole do woli.
Czytałem powieści kryminalne i oglądałem kryminalne programy w TV. Chodziłem na kryminalne filmy do kina. Budowałem modele samochodów i wysadzałem je za pomocą petard. Kradłem książki. Wjechałem na rowerze w wiec przeciwników bomby atomowej w Hollywood i obrzuciłem jajkami wymachujących transparentami komuchów. Rozbudziłem w sobie wielką, roztętnioną miłość do muzyki poważnej.
Koszmary na temat Dalii powracały z rzadka, za to całymi stadami. Moje dzienne wizje obracały się wokół jednego obrazu.
Betty Short rozpięta była na wirującej tarczy strzelniczej. Męska dłoń kręciła tarczą i celowała w Betty dłutem.
Obraz ten odbierałem subiektywnie. Obraz ten mnie czynił zabójcą.
Dalia była zawsze ze mną. Moje serce kradły też prawdziwe dziewczyny. Za wszystkimi, w których się durzyłem, łaził zabójca. Życie Jill, Kathy i Donny było w wielkim niebezpieczeństwie.
W moich fantazjach na temat ich ocalenia roiło się od szczegółów. Moje interwencje były szybkie i brutalne. Moją jedyną nagrodą był seks.
Chodziłem za Jill, Kathy i Donną w szkole. Czaiłem się w pobliżu ich domów w weekendy. Nigdy z nimi nie rozmawiałem.
Mój ojciec żył naprawdę. Jego kumpel George powiedział mi, że dyma dwie kasjerki z Safewaya przy Larchmont. Któregoś dnia przyszedłem niespodziewanie do domu i przyłapałem go w łóżku.
Było upalne popołudnie. Drzwi do naszego mieszkania stały otworem. Wspiąłem się bocznymi schodami i usłyszałem jęki. Wszedłem na palcach do środka i zajrzałem do sypialni. Mój ojciec rżnął brunetkę o obfitych kształtach. Na łóżku razem z nimi był pies. Zapierał się łapami i próbował spać na podskakującym materacu.
Przyglądałem się przez chwilę, po czym na palcach wyszedłem z powrotem na dwór.
Zaczynałem poznawać się na ojcu. Gdyby naprawdę zdobył wszystkie te medale podczas wojny, byłby sławny jak Audie Murphy28. Gdyby naprawdę miał zapał i talent, mieszkalibyśmy już w Hancock Park. Był zbyt dumny, by sprzedać na ulicy dziesięć tysięcy dmuchanych siedzeń – ale nie tak dumny, by nie skubać kasy z polisy mojej matki.
Miałem krzywe zęby i należało je wyprostować. Uderzyłem do ciotki Leody po pieniądze na leczenie ortodontyczne, zawyżając potrzebną sumę. Ojciec zapłacił za pierwszą wizytę dentyście, a nadwyżkę zgarnął do kieszeni. Zalegał z opłatami za wizyty kontrolne, więc potem zapłacił tylko dwadzieścia dolców najtańszemu chirurgowi szczękowemu, żeby zdjął mi z zębów założone żelastwo.
Ciotka Leoda dawała się kiwać bez trudu. Skubałem ją regularnie. Przepuszczałem własne pieniądze na studia. I w ogóle się tym nie przejmowałem.
Nie znosiłem Eda i Leody Wagnerów, i moich kuzynek, Jeannie i Janet. Mój ojciec nienawidził ich z całego serca. Moja nienawiść była wierną kopią jego nienawiści.
Leoda uważała, że to ojciec zabił moją matkę. Ojciec miał z tego niezły ubaw. Powiedział mi, że Leoda podejrzewała go od samego początku.
Podobała mi się ta wizja mojego ojca-zabójcy. Sprawiła, że przestałem widzieć jedynie bierność jego natury, i dodała mu nieco rozmachu. Zabił moją matkę, by uzyskać opiekę nade mną. Wiedział, że jej nienawidziłem. On był zabójcą, a ja złodziejem.
Ojciec często mówił o podejrzeniach ciotki Leody. Podobał mu się ukryty dramatyzm tej sytuacji. Kazał mi wrócić do wycinków z gazet.
Przeczytałem je od nowa. Porównałem mego ojca z portretem pamięciowym Śniadego Mężczyzny. Nie znalazłem żadnego podobieństwa. Mój ojciec nie zamordował mojej matki. Był ze mną, gdy do tego doszło.
W kwietniu 1961 roku Spade Cooley pobił swoją żonę na śmierć. Był na amfetaminie. Ella Mae Cooley chciała porzucić Spade’a i przyłączyć się do sekty wolnej miłości. Chciała bzykać się z młodszymi facetami.
Śledziłem sprawę. Spade Cooley przyznał się do winy i wymigał się od komory gazowej. Ella Mae została wykiwana i pozbawiona słusznej zemsty.
Miałem trzynaście lat. Rządziły mną martwe kobiety.