22

Bill chciał uderzyć w Lavonne znienacka. Nie chciał dzwonić i prosić o rozmowę. Chciał w nią uderzyć, zanim miałaby czas zastanowić się i sformułować odpowiedzi.

Polecieliśmy do Reno. Wynajęliśmy dwa pokoje w Best Western. Recepcjonista dał nam mapę. Wypożyczyliśmy samochód i pojechaliśmy pod ostatni znany adres Lavonne Chambers.

Było to poza miastem. Okolica przypominała ni to wieś, ni to zapuszczone miasteczko. Każdy miał albo furgonetkę, albo kampera z napędem na cztery koła. Wozy wyglądały dobrze. Domy wyglądały źle.

Zastukaliśmy do drzwi Lavonne Chambers. Otworzył nam jakiś mężczyzna. Bill pokazał odznakę i wyjaśnił, co nas sprowadza. Mężczyzna powiedział, że Lavonne to jego matka. Przebywała akurat w szpitalu hrabstwa Washoe. Cierpiała na paskudne ataki astmy.

Mężczyzna pamiętał tamto morderstwo. Był wtedy brzdącem. Powiedział, że zadzwoni do matki i ją przygotuje.

Wyjaśnił, jak dojechać do szpitala. Dotarliśmy w dziesięć minut. Pielęgniarka zaprowadziła nas do pokoju Lavonne Chambers.

Siedziała na łóżku. Miała w nosie rurkę z tlenem. Nie wyglądała na chorą. Wyglądała na twardą i dobrze zbudowaną.

Wyglądała na zaskoczoną.

Bill i ja przedstawiliśmy się. Bill powiedział o swoich związkach z policją. Ja powiedziałem, że jestem synem Jean Ellroy. Lavonne Chambers wbiła we mnie wzrok. Odjąłem jej trzydzieści sześć lat i ubrałem w czerwono-złoty uniform Drive-In U Stana. Zrobiło mi się trochę słabo. Usiadłem bez zaproszenia.

Bill usiadł obok mnie. Łóżko mieliśmy może metr przed sobą. Wyjąłem notes i długopis. Lavonne powiedziała, że moja matka była piękna. Powiedziała to silnym głosem. Nie sapała ani nie poświstywała.

Podziękowałem jej. Powiedziała, że ma cholerne wyrzuty sumienia. Kelnerki obsługujące samochody miały obowiązek notować numery rejestracyjne samochodów. Miało to pomóc policji ścigać tych, którzy odjadą bez zapłaty. Tego akurat numeru nie spisała. Moja matka i tamten mężczyzna wyglądali na uczciwych. Przez całe życie niczego bardziej nie żałowała.

Zapytałem ją, jak dobrze pamięta tamtą noc. Powiedziała, że pamięta bardzo dobrze. W kółko odtwarzała ją w pamięci. Chciała być pewna, że niczego nie pominęła.

Bill zadał jej kilka ogólnych pytań. Wiedziałem, że ją sprawdza. Jej odpowiedzi zgadzały się z faktami w aktach.

Bill powiedział, powspominajmy. Lavonne powiedziała, okej. Na początek opisała moją matkę i Śniadego Mężczyznę. Powiedziała, że moja matka miała rude włosy. Powiedziała, że obsługiwała moją matkę i Śniadego Mężczyznę dwa razy. Nie potrafiła dokładnie umiejscowić ich wizyt w czasie. Gliniarze uważali, że zabójca to miejscowy. Co wieczór na swojej zmianie U Stana rozglądała się uważnie dokoła. Czuwała przez wiele lat.

Bill wspomniał o morderstwie Bobbie Long. Lavonne powiedziała, że nic o nim nie wie. Wyjaśniłem, że ten sam mężczyzna mógł zabić Bobbie Long. Lavonne spytała, kiedy to się stało. Powiedziałem, że 23.01.1959. Lavonne odrzekła, że była w kontakcie z policją przez całe tamto lato. Na długo przed nastaniem stycznia kontakt się urwał.

Bill wspomniał o okazaniu w 1962 roku. Wspomnienia Lavonne przeczyły faktom odnotowanym w Błękitnej Księdze. Powiedziała, że okazano jej tylko jednego mężczyznę. Powiedziała, że była jedynym świadkiem. Potwierdziła z grubsza swoje zeznanie zapisane w Błękitnej Księdze. Nie była pewna, czy mężczyzna, którego zobaczyła tamtego dnia, był tym, którego widziała z moją matką.

Bill pokazał mu dwa policyjne zdjęcia Jima Bossa Bennetta. Nie potrafiła umiejscowić go w żadnym kontekście. Pokazałem jej dwa portrety pamięciowe. Umiejscowiła je natychmiast.

Bill powiedział, powspominajmy. Lavonne powiedziała, okej. Przeprowadziła nas przez tę noc raz jeszcze. Przerywałem jej pytaniami o usytuowanie w przestrzeni. Chciałem wiedzieć dokładnie, gdzie stała za każdym razem, gdy widziała Śniadego Mężczyznę. Lavonne powiedziała, że klienci mrugali światłami, by dać znać, że chcą dostać rachunek. Stanęły mi przed oczami samochody i mrugające światła, i Lavonne przemykająca z tacami, i dwusekundowe migawki profilu mężczyzny, który zaraz miał zabić kobietę.

Wspomniałem o samochodzie Śniadego Mężczyzny. Wtrącił się Bill. Zapytał Lavonne, jak dobrze znała się wtedy na autach. Większość kelnerek z barów dla zmotoryzowanych znała wszystkie marki i modele. Czy i ona miała taką wiedzę?

Lavonne powiedziała, że słabo znała się na autach. Nie rozróżniała marek ani modeli. Zrozumiałem, do czego zmierza Bill. Zapytałem Lavonne, jak rozpoznała samochód Śniadego Mężczyzny.

Lavonne usłyszała wiadomość w radiu. Opis ofiary pasował jej do rudowłosej kobiety, którą obsługiwała minionej nocy. Nie dawało jej to spokoju. Próbowała przypomnieć sobie samochód, w którym siedziała ruda. Porozmawiała z szefem. Ten pokazał jej różne auta. W ten sposób doszli do tego, co to był za wóz.

Spojrzałem na Billa. Dał mi znak, że kończymy. Podał Lavonne kopię Błękitnej Księgi Jean Ellroy i poprosił, żeby przeczytała swoje zeznanie. Powiedział, że wrócimy później, żeby o nim pomówić.

Lavonne poprosiła, żebyśmy wrócili po obiedzie. Kazała nam unikać kasyn. Szczęście i tak zawsze sprzyja miejscowym.

Zjedliśmy obiad w restauracji serwującej steki w miejscowym Hiltonie. Długo roztrząsaliśmy kwestię samochodu.

Stwierdziłem, że Lavonne mogła błędnie określić markę samochodu. Szef mógł namieszać jej w głowie. Jej zeznanie z Błękitnej Księgi brzmiało bardzo zdecydowanie. Śniady Mężczyzna siedział za kierownicą oldsa rocznik 1955 albo 1956. Może Lavonne wskazała niewłaściwy samochód. Może jej rozpoznanie było błędne od samego początku. Może Hallinen i Lawton przywiązali się do tej informacji. Może to tłumaczyło niewielką liczbę perforowanych kart w aktach.

Bill stwierdził, że to możliwe. Świadkowie czasem wmawiali sobie, że coś jest prawdą, i trzymali się swojej wersji, choćby się waliło i paliło. Spytałem go, czy możemy sprawdzić dane rejestracyjne starych pojazdów. Powiedział, że nie. Te informacje nie zostały skomputeryzowane. Stare, tworzone ręcznie bazy danych zniszczono dawno temu.

Dokończyliśmy obiad i przeszliśmy przez kasyno. Ogarnęła mnie dzika chęć, by zagrać w kości.

Bill wyjaśnił zasady. Od tych wszystkich kombinacji pomieszało mi się w głowie. Rzuciłem: „Walić to” – i postawiłem sto dolarów na „pass line”50.

Krupier wyrzucił cztery wygrane pod rząd. Zarobiłem 1600 $.

Dałem krupierowi setkę, a resztę żetonów schowałem do kieszeni. Bill powiedział, że powinienem zmienić nazwisko na Bobbie Long Jr.

Lavonne czekała na nas. Powiedziała, że przeczytała swoje stare zeznanie. Nie przywołało żadnych nowych wspomnień.

Podziękowałem jej za gorliwość – wtedy i teraz. Powiedziała, że moja matka była naprawdę piękna.

Wycieczka do Reno czegoś mnie nauczyła. Nauczyłem się, jak spokojnie prowadzić rozmowę. Nauczyłem się, jak panować nad agresywną mową ciała.

Moim nauczycielem był Stoner. Wiedziałem, że kształtuję swe śledcze wcielenie dokładnie według jego wytycznych. Wiedział, jak poskromić własne ego i skłonić ludzi do mówienia. Chciałem rozwijać w sobie tę umiejętność. Chciałem ją rozwinąć jak najszybciej. Chciałem, by starsze osoby powiedziały mi coś, zanim poumierają albo całkiem zniedołężnieją.

Zadzwoniła do mnie dziennikarka z „L.A. Weekly”. Chciała napisać artykuł o naszym nowym śledztwie. Zapytałem, czy zamieści w nim bezpłatny numer infolinii. Powiedziała, że tak.

Odezwał się znajomy Billa z ubezpieczeń społecznych. Powiedział, że Jim Boss Bennett umarł śmiercią naturalną w 1979 roku. Odezwał się Billy Farrington. Powiedział, że wdowa po Jacku Lawtonie żyje. Obiecała sprawdzić w garażu, czy nie ma tam starych notatników Jacka, i zadzwonić, jeśli je znajdzie. Do Billa zadzwoniła sekretarka z biura. Powiedziała, że otrzymała kartotekę Michaela Whittakera. Lista jego występków ciągnęła się przez dziesięć stron. Sekretarka nam ją odczytała.

Brzmiało to żałośnie i przerażająco. Whittaker miał teraz sześćdziesiąt lat. Od trzydziestu lat był ćpunem i pijakiem. Tańczył z moją matką w Pustynnej Karczmie.

Spotkałem się z Billem w biurze. Pogadaliśmy o Whittakerze.

Bill stwierdził, że jest pewnie w San Francisco albo gdzieś w więzieniu. Ja stwierdziłem, że mógł umrzeć na AIDS albo z powodu ogólnego wyniszczenia. Bill polecił sekretarce sprawdzić go u dostawców mediów. Chciał namierzyć Whittakera. Musieliśmy go znaleźć. Musieliśmy znaleźć Margie Trawick.

Wyjąłem nasz wydruk ze spisu ludności. Stwierdziłem, że mógłbym zadzwonić do widniejących na nim wszystkich Margie Phillips. Bill stwierdził, że najpierw powinniśmy sprawdzić miejsce jej dawnego zatrudnienia.

Pamiętałem, gdzie to jest. Margie Trawick pracowała w Tubesales przy Tubeway Avenue 2211. Bill sprawdził w przewodniku. Okazało się, że to pięć minut jazdy od biura.

Pojechaliśmy. Pod zapamiętanym przeze mnie adresem mieścił się duży magazyn połączony z biurowcem. Znaleźliśmy szefową kadr. Porozmawialiśmy. Sprawdziła w aktach. Powiedziała, że Margie Trawick pracowała u nich w latach 1956–1971. Powiedziała, że wszystkie akta pracownicze są ściśle poufne.

Nie odpuszczaliśmy. Kobieta westchnęła i zapisała prywatny numer Billa. Powiedziała, że podzwoni po dawnych pracownikach i popyta o Margie.

Wróciłem z Billem do Biura. Sprawdziliśmy Błękitną Księgę Jean Ellroy i znaleźliśmy jeszcze trzy nazwiska do sprawdzenia.

Roy Dunn i Al Manganiello – dwaj barmani z Pustynnej Karczmy. Ruth Schienle – szefowa działu personalnego w Airteku.

Wrzuciliśmy te nazwiska do komputera połączonego z Wydziałem Komunikacji. Wyskoczyło nam czterech Royów Dunnów, jeden Al Manganiello w Covinie i zero Ruth Schienle. Wrzuciliśmy te nazwiska do komputera Departamentu Sprawiedliwości. Wszystkie trzy dały wynik negatywny. Wrzuciliśmy Ruth Schienle do spisu ludności i złapaliśmy trop w stanie Waszyngton.

Bill zadzwonił do Ala Manganiella. Usłyszał tylko wolny sygnał. Zadzwoniłem do Ruth Schienle. Odebrała kobieta.

Miała dwadzieścia osiem lat i była niezamężna. Nie miała żadnej krewnej o nazwisku Ruth Schienle.

Wróciłem z Billem do hrabstwa Orange. Pożegnaliśmy się. Zabrałem ze sobą akta. Chciałem znać każde zapisane w nich słowo. Chciałem ustanowić powiązania, których nikt dotąd nie widział.

Bill zadzwonił do mnie jeszcze tego samego wieczora. Powiedział, że Margie Trawick zmarła w 1972. Chorowała na raka. Siedziała na fotelu w salonie urody i tam dostała wylewu krwi do mózgu.

Namierzyliśmy w San Francisco Michaela Whittakera. Znaleźliśmy go w jakiejś norze w Mission District. Bill zadzwonił do niego. Powiedział, że chce porozmawiać o morderstwie Jean Ellroy. Whittaker powiedział: „Ja tylko z nią tańczyłem!”.

Taksówką pojechaliśmy do jego hotelu. Whittakera nie było. Recepcjonista powiedział, że wybył ze swoją żoną kilka minut temu. Czekaliśmy w holu. Widzieliśmy włażących i wyłażących ćpunów i dziwki. Dziwnie na nas patrzyli. Przysiadali w holu i pieprzyli. Usłyszeliśmy chyba z dziesięć tyrad na temat O.J. Simpsona. Dominowały dwie wersje: O.J. został wrobiony i O.J. miał słuszność, że załatwił tę zdzirę.

Czekaliśmy. Byliśmy świadkami zamieszania w dzielnicy tanich czynszówek po drugiej stronie ulicy. Czarny dzieciak wbiegł i ostrzelał z samopowtarzalnej broni plac zabaw.

Nikomu nic się nie stało. Dzieciak uciekł. Wyglądał jak wniebowzięty smarkacz testujący nową zabawkę. Przyjechały gliny, powęszyły trochę. Recepcjonista powiedział, że takie rzeczy zdarzają się tu co dzień. Czasem gówniarze strzelają do siebie nawzajem.

Czekaliśmy sześć godzin. Poszliśmy do cukierni z pączkami i napiliśmy się kawy. Wróciliśmy. Recepcjonista powiedział, że Mike z żoną wemknęli się właśnie na górę.

Weszliśmy na piętro i zastukaliśmy do drzwi. Byłem wściekły i śmiertelnie zmęczony. Whittaker nas wpuścił.

Był chudy i miał wzdęty brzuch. Włosy wiązał w kucyk. Nie wyglądał strasznie. Wyglądał słabo. Wyglądał jak palant, który przyjechał do San Francisco, żeby mieć łatwy dostęp do prochów i dożyć swoich dni na zasiłku z opieki społecznej.

Pokój miał najwyżej dwa i pół na trzy i pół metra. Podłoga usłana była fiolkami po tabletkach i kryminałami w broszurowej oprawie. Żona Whittakera ważyła ze sto pięćdziesiąt kilo. Leżała rozwalona na tapczanie. W pokoju cuchnęło. Ujrzałem robactwo na podłodze i sznureczek mrówek na listwie przypodłogowej. Bill wskazał na książki i powiedział: „Może masz tu swoich fanów”.

Roześmiałem się. Whittaker wyciągnął się na łóżku. Materac zapadł się i walnął o podłogę.

Nie było krzeseł. Nie było łazienki. Zlew śmierdział jak pisuar.

Stałem z Billem przy drzwiach. Powietrzem na korytarzu poruszył podmuch wiatru. Whittaker i jego żona uderzyli w służalczą nutę. Zaczęli tłumaczyć się ze swego życia i z fiolek po tabletkach na widoku. Przerwałem im. Chciałem już przejść do tamtej nocy i usłyszeć wersję Whittakera. Jego ówczesne zeznanie było bez ładu i składu. Chciałem wniknąć jak rozgrzany nóż do jego mózgu.

Bill wiedział, że się niecierpliwię. Dał mi znak, że to on chce rozmawiać. Cofnąłem się i stanąłem w drzwiach. Bill zaczął od śpiewki pod tytułem „Nie jestem tu po to, żeby was osądzać” i „Nic wam nie grozi”. Od razu kupił i Whittakera, i jego żonę.

Bill mówił. Whittaker mówił. Jego żona słuchała i wpatrywała się w Billa. Ja słuchałem i wpatrywałem się w Whittakera.

Opowiedział o swoich czterdziestu czterech aresztowaniach. Siedział za każde narkotykowe przestępstwo wymienione w pieprzonym kodeksie karnym.

Bill zabrał go w przeszłość do czerwca 1958. Bill zaprowadził go do Pustynnej Karczmy tamtej feralnej nocy. Whittaker powiedział, że poszedł tam z „grubym Hawajczykiem, który znał karate”. Gruby Hawajczyk „sprał paru kolesi”. Pieprzył kompletne bzdury.

Nie pamiętał Blondynki ani Śniadego Mężczyzny. Nie za dobrze pamiętał też samą ofiarę. Opowiedział o swoim zatrzymaniu po pijaku tamtej nocy. Powiedział, że gliny przesłuchały go w wieczór po morderstwie i dwa albo trzy dni później. Jechał teraz na metadonie. Pieprzyło mu się od niego w głowie. Poszedł do tamtej wsiowej knajpy tylko raz. Nigdy tam nie wrócił. To miejsce rzuciło na niego zły urok. Miał wtedy kumpla o imieniu Spud. Znał tamtych kolesi, braci Sullivan. Pochodzili z jego rodzinnego miasteczka, z McKeesport w Pensylwanii. Jego własny brat umarł na marskość wątroby. Miał dwie siostry o imionach Ruthie i Joanne…

Pokazałem Billowi, że kończymy. Kiwnął głową i zrobił w stronę Whittakera gest oznaczający „zwolnijmy”.

Whittaker zamilkł. Bill powiedział, że musimy już jechać na lotnisko. Wskazał mnie i powiedział, że jestem synem tamtej zamordowanej kobiety. Whittaker zaczął ochać i achać. Jego żona wyrażała jedno wielkie „Ale numer!”. Skruszałem nieco i wsunąłem im sto dolarów. Była to kasa z wygranej w kości.

Odezwał się Billy Farrington. Powiedział, że Dorothy Lawton nie udało się znaleźć notatników Jacka. Powiedział, że skontaktuje się z synami Jacka i sprawdzi, czy nie trafiły do nich.

W moim mieszkaniu podłączono bezpłatną linię telefoniczną „1-800”. Zmieniłem tekst powitania na automatycznej sekretarce. Brzmiał następująco: „Jeśli masz informację na temat morderstwa Genevy Hilliker Ellroy, do którego doszło 22 czerwca 1958 roku, zostaw, proszę, wiadomość po sygnale”. Miałem dwa numery telefonu i jedną automatyczną sekretarkę. Każdy, kto dzwonił, słyszał wiadomość o morderstwie.

Zadzwonił do mnie producent programu informacyjnego Day One. Powiedział, że czytał mój artykuł w „GQ”. Rozmawiał z ludźmi z „GQ” i dowiedział się o naszym nowym śledztwie. Chciał nakręcić o tym reportaż. Puściliby go w telewizji w porze największej oglądalności.

Zgodziłem się. Zapytałem, czy zamieści numer naszej infolinii. Powiedział, że tak.

Zaczynał mnie ogarniać niepokój. Ruda stawała się osobą publiczną. Za życia ceniła sobie prywatność swojej poszufladkowanej rzeczywistości i unikała publicznych występów i rozgłosu. Rozgłos był teraz naszą najprostszą drogą do Blondynki. W ten sposób usprawiedliwiałem własne publiczne występy.

Bill i ja spędziliśmy cztery dni z dziennikarką „L.A. Weekly”. Spędziliśmy tydzień z ekipą Day One. Zabraliśmy ich do Liceum Arroyo i restauracji Valenzuela, i do starego kamiennego domku przy Maple. Zjedliśmy mnóstwo paskudnego meksykańskiego żarcia. Ludzie z Valenzueli zastanawiali się, kim, do cholery, jesteśmy i dlaczego ciągle plączemy się tam z operatorami, starymi aktami i wszystkimi tymi krwawymi czarno-białymi zdjęciami. Nie znali angielskiego. My nie znaliśmy hiszpańskiego. Dawaliśmy szczodre napiwki i uczyniliśmy z Valenzueli nasz sztab w El Monte. Bill i ja nazywaliśmy knajpę Pustynną Karczmą. To była jej właściwa nazwa. Zaczynałem kochać to miejsce. Pierwsza nocna wizyta mnie przeraziła. Kolejne – rozckliwiły i zmiękczyły. W tym miejscu tańczyła moja matka. Tańczyłem teraz z nią. Ten taniec to było jedno wielkie pojednanie.

Spotkaliśmy się z człowiekiem, który był obecnie właścicielem mojego dawnego domu. Nazywał się Geno Guevara. Kupił dom w 1977 roku. Sprzedał mu go jakiś kaznodzieja. Państwo Krycki od dawna już tam nie mieszkali.

Geno kochał ludzi mediów. Pozwolił im tratować podwórze i robić zdjęcia. Spędziłem trochę czasu w domu. Wnętrze zostało zmienione i powiększone. Zamknąłem oczy i cofnąłem wszystkie zmiany. Stałem w mojej sypialni i sypialni mojej matki w takim kształcie, jaki wtedy posiadały. Czułem ją. Czułem jej zapach. Czułem zapach bourbona Early Times. Łazienka pozostała nietknięta od 1958 roku. Ujrzałem ją nagą. Ujrzałem, jak przesuwa ręcznik pomiędzy nogami.

Liceum Arroyo stało się naszą plenerową sceną. Ekipa Day One nakręciła tam mnie i Billa. Fotografka z „L.A. Weekly” zrobiła własne zdjęcia miejsca zbrodni. Dokoła kręcili się uczniowie. Chcieli poznać całą historię. Śmiali się i próbowali wepchnąć się przed kamerę. W ciągu dwóch medialnych tygodni odwiedziliśmy Liceum Arroyo pięć albo sześć razy. Wizyty te odbierałem jako zbezczeszczenie i wulgaryzację. Nie chciałem, by miejsce to straciło swoją moc. Nie chciałem, by King’s Row zmieniło się w zwyczajną drogę dojazdową i codzienny przystanek na medialnej trasie mego życia.

El Monte stawało się mgliście znajome. Metamorfoza owa była przewidywalna i bardzo deprymująca. Chciałem, by El Monte pozostało pełne niedomówień. Chciałem, żeby się przede mną ukryło i pokazało mi, jak ukrywała się ona. Chciałem odzyskać swój dawny strach i się z niego uczyć. Chciałem zagubić się na tych kilku kilometrach kwadratowych. Chciałem wyhodować na gruncie mego zagubienia instynkt łowcy ludzi.

Wraz z Billem zakończyliśmy nasze pierwsze spotkanie z mediami. Znaleźliśmy Petera Tubiola, Roya Dunna i córkę Ellisa Outlawa, Janę. Zabrali nas w przeszłość do El Monte roku 1958.

Tubiolo miał teraz siedemdziesiąt dwa lata. Wtedy był dokładnie dwa razy młodszy. Pamiętał mnie. Pamiętał moją matkę. Był krzepkiej budowy i życzliwego usposobienia zarówno teraz, jak i wtedy. Rozpoznałbym go w szeregu pięćdziesięciu innych mężczyzn. Postarzał się, lecz na twarzy zmienił się niewiele.

Był ciepły. Był uprzejmy. Powiedział, że nigdy nie umawiał się z moją matką. Nie miał pojęcia, skąd policji przyszedł do głowy tak zwariowany pomysł.

To ja im powiedziałem. Powiedziałem prawdę. Widziałem, jak przystawiał się do mojej matki w swoim biało-niebieskim nashu. Napomknąłem o nashu. Tubiolo powiedział, że uwielbiał ten wóz. Nie dyskutowałem z tym, co powiedział o mojej matce. Gliniarze stwierdzili wtedy, że jest czysty. Obecny wygląd i prostolinijność też kazały wierzyć, że jest czysty. Był wdowcem. Nie miał dzieci. Wyglądał dostatnio i wydawał się szczęśliwy. Odszedł ze szkoły Anne LeGore w 1959 roku. Został szychą w systemie edukacyjnym hrabstwa L.A. Dobrze mu się żyło przez minione lata. I miał pewnie jeszcze parę dobrych lat przed sobą.

Powiedział, że nigdy nie był w Pustynnej Karczmie ani w Drive-In U Stana. Powiedział, że byłem bardzo nerwowym dzieckiem. Powiedział, że mali Meksykanie z Medina Court wiedzieli wtedy, jak uniknąć szkoły. Zostawiali gdzieś buty i przychodzili do szkoły boso. Uczniowie musieli mieć w szkole obuwie. Tak stanowił regulamin. Tubiolo ciągle odsyłał bose dzieciaki do domu. Moi kumple Reyes i Danny stosowali ten unik. Paliłem z nimi trawę. To był ooooobłęd, stary. Widziałem z nimi Dziesięcioro przykazań. Śmiałem się ze wszystkich świętości. Reyes i Danny kazali mi siedzieć cicho. Byli katolikami. Moja matka nie znosiła katolików. Twierdziła, że słuchają rozkazów z Rzymu. Śniady Mężczyzna był przedstawicielem białej rasy o latynoskim typie urody. Prawdopodobnie był katolikiem. Moje myśli, choćby nie wiem jakie zatoczyły koło, zawsze wracały do tamtej nocy.

Roy Dunn i Jana Outlaw zabrali nas w przeszłość do Pustynnej Karczmy.

Rozmawialiśmy z nimi w ich domach. Dunn mieszkał w Duarte. Jana Outlaw mieszkała w El Monte. Całe życie spędzili w dolinie San Gabriel.

Dunn pamiętał tamto morderstwo. Jana nie. Miała wtedy dziewięć lat. Dunn popijał kiedyś z Harrym Andre. Harry popijał w barze Sali Zabaw. Dunn pracował w Sali Zabaw i Pustynnej Karczmie. Ellis Outlaw dobrze płacił. Ellis zadławił się śmiertelnie kęsem jedzenia w 1969. Był już wtedy i tak półżywy od wódy. Myrtle Mawby nie żyła. Żona Ellisa nie żyła. Pustynna Karczma cieszyła się powodzeniem przez dziesięć lat. Prawdę mówiąc, knajpa, kurwa, wymiatała. Grał w niej Spade Cooley – na dziesięć lat przed tym, jak zatłukł na śmierć swoją żonę. Ellis sprowadzał kolorowych artystów estradowych. W Pustynnej Karczmie grali Joe Liggins51 i klony Ink Spots. Pustynna Karczma była przyczółkiem bukmacherów. Ellis organizował pokera i serwował alkohol po godzinach. Za barem pracowały dziwki. Podawano dobre jedzenie. Ellis karmił gliniarzy z El Monte po mocno promocyjnych cenach. Sprzedał Pustynną Karczmę niejakiemu Dougowi Schoenbergerowi. Doug zmienił nazwę na The Place. Doprowadził do rozkwitu hazardu, bukmacherki i prostytucji. Doug trzymał się z byłym gliniarzem z El Monte o nazwisku Keith Tedrow. Keith widział porzucone zwłoki Jean Ellroy. Rozpuścił na ich temat głupią plotkę. Rozgadał, że zabójca odgryzł jeden sutek. Keith odszedł z Wydziału Policji El Monte. Wstąpił do policji Baldwin Park. W 1971 został zamordowany. Siedział w zaparkowanym samochodzie. Strzeliła do niego jakaś kobieta. W sądzie udowodniła niepoczytalność i uniknęła skazania. Wyglądało na to, że Keith próbował szantażować ją i zmusić do zrobienia mu loda. Doug Schoenberger sprzedał The Place i przeniósł się do Arizony. W połowie lat osiemdziesiątych został zamordowany. Sprawa pozostała nierozwiązana. Głównym podejrzanym był syn Douga.

Roy i Jana znali Pustynną Karczmę. Znali to miejsce na wylot. Nie byli w stanie udzielić konkretnych informacji.

Potrzebowaliśmy nazwisk.

Potrzebowaliśmy nazwisk dawnych bywalców Pustynnej Karczmy i knajpianych wagabundów doliny San Gabriel. Musieliśmy dowiedzieć się, kogo znali w 1958 roku. Musieliśmy odtworzyć siatkę przyjaźni i znajomości. Musieliśmy poznać nazwiska, które pasowałyby do opisu Blondynki i Śniadego Mężczyzny. Należało stworzyć z nazwisk układ powiększających się koncentrycznych kręgów. Musieliśmy znaleźć dwa nazwiska na dużym terenie i w odległym czasie.

Roy i Jana podali nam trzy nazwiska:

Dawnej kelnerki z Pustynnej Karczmy, teraz zatrudnionej w Chacie Łosia. Dawnej kelnerki obsługującej samochody U Stana. Dawnego barmana z Pustynnej Karczmy.

Znaleźliśmy obie kelnerki. Nie miały pojęcia o sprawie Jean Ellroy i nie były w stanie podać żadnych nazwisk. Roy i Jana pokręcili czas i miejsca. Jedna z kelnerek pracowała w Drive-In U Simona, a druga w The Place, nie w Pustynnej Karczmie. Znała znacznie młodszą klientelę.

Rozmawiałem z Billem o Pustynnej Karczmie. Umieściliśmy ją w kontekście końca czerwca 1958.

Ellisa Outlawa czekała odsiadka za jazdę po pijanemu. Zadawał się z miejscowymi kmiotkami i graczami obstawiającymi nielegalne zakłady poza torem. Zadawał się z miejscowymi bandziorami i ich satelitami, którzy mieli co ukrywać przed policją. Margie Trawick widziała Blondynkę i Śniadego Mężczyznę tylko raz. Myrtle Mawby widziała ich tylko raz. Margie pracowała dorywczo. Myrtle pracowała dorywczo. Śniady Mężczyzna pewnie był miejscowym. Pustynna Karczma była miejscową knajpą – knajpą. Śniady Mężczyzna mógł bywać w niej przed tamtą nocą i zostawić swój obraz w setkach banków pamięci. Hallinen i Lawton obozowali w Pustynnej Karczmie przez całe lato. Zapisywali nazwiska w swoich notatnikach. Pewni ludzie może ich okłamali. Pewni ludzie mogli wiedzieć. Blondynka mogła być dłużna Ellisowi Outlawowi pieniądze. Śniady mógł nagadać niektórym ludziom, że ta pielęgniarka to pieprzona podpuszczalska. Pewni ludzie mogli uznać, że się piździe należało. Pewni ludzie mogli okłamać gliniarzy.

Bill i ja byliśmy zgodni.

Nasza zbrodnia rozegrała się w bardzo ograniczonej przestrzeni. Blondynka i Śniady Mężczyzna mieli szczęście – udało im się wymknąć ciasnymi szczelinami.

Musieliśmy poznać dwa nazwiska i powiązać je z dyskretną uciekinierką.