Matka mówiła, że widziała, jak federalni strzelają do Johna Dillingera58. Uczyła się wtedy w szkole pielęgniarskiej w Chicago. Dillinger zginął 22.07.1934. Geneva Hilliker miała wtedy dziewiętnaście lat. Ojciec mówił, że był trenerem Babe’a Rutha. Miał gablotę pełną odznaczeń, których tak naprawdę nie zdobył. Jej opowieści wydawały się zawsze bardziej wiarygodne. Jemu o wiele bardziej zależało na tym, by imponować. Ona kłamała, by dostać to, czego chciała. Wiedziała, gdzie przebiega granica prawdopodobieństwa. Mogła znajdować się trzy przecznice od miejsca zdarzenia. Mogła słyszeć strzały. Wyobraźnia mogła sprawić, że do słyszanych dźwięków dodała obrazy. Mogła uzupełnić je detalami nad szklaneczką bourbona i wmówić sobie, że taka jest prawda. Mogła opowiedzieć mi o tym w dobrej wierze. Miała wtedy dziewiętnaście lat. Mogła chcieć powiedzieć: Spójrz, jaka byłam inteligentna i jak dobrze się zapowiadałam.
Mój ojciec był kłamcą. Matka – bajarką. Znałem ich przez sześć lat razem i cztery lata z osobna. Spędziłem jeszcze siedem lat z ojcem. Przywoływał ją co rusz po to tylko, żeby ją zmieszać z błotem. Jego opowieści były rozwlekłe i mściwe. Przez ostatnich siedem lat życia szkalował moją matkę, jak tylko chciał.
Byłem w kontakcie z ciotką Leodą. Opowiadała mi o Genevie. Chwaliła Genevę. Wynosiła ją pod niebiosa. Nie pamiętałem ani słowa z tego, co mówiła. Nienawidziłem Leody. Byłem naciągaczem, a ona moją ofiarą przy kasie.
Miałem kłamstwa, od których należało zacząć budować. Nie mogłem ich pominąć. Chciałem, by moja percepcja obejmowała różne punkty widzenia. Miałem własną pamięć. Była jeszcze w całkiem niezłej kondycji. Poddałem ją próbie ogniowej po procesie Becketta. Pamiętałem nazwiska szkolnych kolegów. Pamiętałem każdy park i każdy areszt, w jakim zdarzyło mi się przekimać. Miałem oś czasu mojego życia z matką zaznaczoną rok po roku. Pamiętałem nazwiska dilerów i wszystkich nauczycieli z gimnazjum. Miałem sprawny umysł. Miałem dobrą pamięć. Na każdą synaptyczną awarię mogłem odpowiedzieć improwizacją wyobraźni. Mogłem w myślach tworzyć alternatywne sytuacje. Co, jeśli zrobiła to. Może zrobiła tamto. Mogła zareagować tak albo inaczej. Celem nadrzędnym była rzeczywista prawda. Mogła zacząć pojawiać się w niewielkich dawkach. Moja pamięć nie była niesprawna. Mojej pamięci mogło brakować elastyczności.
Nie miałem żadnych rodzinnych fotografii. Nie miałem jej zdjęć w wieku dziesięciu, dwudziestu czy trzydziestu lat. Miałem jej zdjęcia w wieku lat czterdziestu dwóch i w drodze na dno oraz jej zdjęcia po śmierci. Niewiele wiedziałem o naszych przodkach. Nigdy nie mówiła o swoich rodzicach, o ulubionych ciotkach czy wujach.
Miałem silną wolę. Pamiętałem swe myśli sprzed wieków. Mógłbym obrać mózg z łupin i odtworzyć dawne wspomnienia, które jej dotyczyły. Mogła mi pomóc wyobraźnia. Mogła mi też przeszkodzić. W lubieżnych momentach mogła się zablokować. Musiałem działać zdecydowanie. Byłem jej to winny. Musiałem zabrać ją dalej.
Bill był w L.A. Czekał na wyrok w sprawie Becketta. Powiedziałem mu, że chcę na jakiś czas zniknąć. Powiedział, że rozumie. W jego głowie siedziała teraz Tracy Stewart.
Przeszedłem próbę ogniową i byłem gotowy. Wyłączyłem telefon i zgasiłem światła. Wyciągnąłem się na łóżku i zamknąłem oczy.
Pochodziła z Tunnel City w Wisconsin. Tunnel City było tak naprawdę przystankiem kolejowym, niczym więcej. Przeniosła się do Chicago. Przeniosła się do San Diego. Ojciec mówił, że poznał ją w hotelu Del Coronado. Mówił, że to było w roku 1939. Mówił, że razem słuchali relacji z walki Louis–Schmeling. Walka odbyła się w 1938 roku. Ona miała wtedy dwadzieścia trzy lata. On – czterdzieści. Ubierał się bardzo elegancko. Nosił przedwojenne garnitury tak długo, jak go znałem. W 1960 wyglądały idiotycznie. Z czasem, w miarę jak obniżał się nasz standard życia, były też coraz bardziej złachane. W 1938 pasowały idealnie. Wyglądał naprawdę dobrze. Wpadła po uszy. Dostał napaloną dziewczynę-kobietę i zdawało mu się, że będzie mógł nią już zawsze sterować. Pewnie zabierał ją na walki byków w Tijuanie. Biegle mówił po hiszpańsku. Zabierał ją do Meksyku, żeby się do niej zalecać i żeby nią sterować. Pojechali do Ensenady. Zabrała mnie do Ensenady w 1956. Miała na sobie białą sukienkę bez rękawów. Przyglądałem się, jak goli pachy. Miałem ochotę ją tam pocałować. On rozsmakował ją w margaricie. Nie była jeszcze pijaczką. Sypał sól na jej dłoń i wyciskał limonkę, a potem to zlizywał. Traktował ją z niespotykaną atencją. Jeszcze się wtedy na nim nie poznała. To przyszło z czasem. Żyłem zgodnie z zasadą czasu straconego / czasu odnalezionego. Ona uważała, że jej stracony czas jest nie do odnalezienia. Winą za ów czas stracony obarczyła ojca. Obniżyła swoje wymagania względem mężczyzn. Po bourbonie z wodą zaczynało jej się wydawać, że osiłki z zakładów mechanicznych łatwo dają sobą kierować, a do tego są tacy pociągający. Nigdy nie zadała sobie pytania, co tak ciągnie ją do słabych i pospolitych facetów.
Miała doskonałą figurę. Wydawała się wyższa, niż to zapisano w protokole z sekcji zwłok. Miała duże dłonie i stopy. Miała delikatne ramiona. Chciałem całować jej szyję i czuć zapach perfum, i od tyłu obejmować dłońmi jej piersi. Używała perfum marki Tweed. Trzymała ich flakonik na nocnym stoliku w El Monte. Raz skropiłem nimi chusteczkę i zabrałem ze sobą do szkoły.
Miała długie nogi. Miała rozstępy na brzuchu. Zdjęcia z sekcji zwłok były szokujące i pouczające. Jej piersi nie były tak duże, jak je zapamiętałem. Była szczupła od pasa w górę i mocno zbudowana od pasa w dół. Zapamiętałem jej ciało jako dziecko. Dopracowałem jej wymiary. Zmieniłem jej kształty, żeby bardziej pasowały do mojego upodobania do krzepko zbudowanych kobiet. Dorastałem z tą jej nagą wizją i przyjąłem ją za fakt. Moja matka była zupełnie inną kobietą z krwi i kości.
Rodzice pobrali się. Przenieśli się do L.A. Ojciec mówił, że mieli mieszkanie u zbiegu Ósmej i New Hampshire. Matka dostała pracę jako pielęgniarka. On uderzył na Hollywood. Przenieśli się na North Doheny Drive 459. Było to w Beverly Hills. Adres wydawał się bardziej wytworny niż samo mieszkanie. Matka mówiła, że była to zwykła klitka. Ojciec załapał się do pracy z Ritą Hayworth. Urodziłem się w marcu 1948. Ojciec zeswatał Ritę z Alym Khanem. To akurat mogło być prawdą. Widziałem nazwisko ojca w dwóch biografiach Rity.
Przeprowadziliśmy się na Alden Drive 9031. Były to już obrzeża zachodniego Hollywood. Mieszkaliśmy w budynku w stylu hiszpańskim. Mieszkała tam też Eula Lee Lloyd z mężem. Mieszkała i pewna stara panna. Uwielbiała moją matkę. Ojciec mówił, że to lesba. Miał fioła na punkcie lesb. Mówił, że wszystkie lesby lecą na Ritę Hayworth. Podobno spotkałem raz Ritę przy stoisku z hot dogami. Był rok 1950 albo 1951. Podobno oblałem ją sokiem winogronowym. Rita była ponoć nimfomanką. Ojciec miał fioła na punkcie nimfomanek. Mówił, że wszyscy wielcy aktorzy to cioty. Miał fioła na punkcie ciot. Rita wylała ojca. Zaczął przesypiać całe dnie. Spał na kanapie jak Dagwood Bumstead59. Matka kazała mu znaleźć pracę. Odpowiadał, że ma znajomości. Czeka tylko na właściwą okazję. Matka uciekła z wiejskiego Wisconsin. Nie wiedziała nic o znajomościach. Wiedziała, że musi położyć kres temu małżeństwu.
Moje wspomnienia poruszały się po osi czasu. Fantazje były ich uzupełnieniem i wyjściem awaryjnym. Myślałem, że będę kluczył po mapie wspomnień. Myślałem, że będę potykał się o detale rzeczywistości. Kroczyłem drogą do przypomnienia. Przywołałem wspomnienie perfum Tweed i kilka zdjęć z tego okresu. Poruszałem się po schemacie blokowym, który już znałem.
Zwolniłem nieco. Ruda rozebrała się. Miała swoje prawdziwe ciało i czterdziestodwuletnią twarz. Dalej przejść nie mogłem.
Nie bałem się. Po prostu nie chciałem. Wydawało się to zbędne.
Pozwoliłem myślom na swobodną wędrówkę. Zawiodły mnie do Tracy Stewart. Zobaczyłem dawne mieszkanie Tatka Becketta. Pojechałem tam z Billem i Dale’em Davidsonem. Zobaczyłem najważniejsze punkty. Zobaczyłem salon i sypialnie, i schody w dół, do furgonetki. Ruszyłem z Robbiem i Tracy w górę tych schodów. W ciągu sześciu uderzeń serca przeszedłem od nagiej matki do Robbiego i Tracy. Robbie zaprowadził Tracy do sypialni. Robbie oddał ją Tatkowi.
Tam się zatrzymałem. Nie bałem się. Wiedziałem, że mógłbym stworzyć przerażający obraz. Uznałem, że niczego bym się z niego nie dowiedział.
Pozwoliłem myślom na swobodną wędrówkę. Wróciłem do roku 1955. Wspomnienia pełzły po osi czasu powoli. Trochę je popędziłem.
Ojca już nie było. Była tylko ona, byłem ja i nikogo poza tym. Widziałem ją w białej prążkowanej bawełnie. Widziałem ją w granatowym szlafroku. Kładłem ją do łóżka ze zwykłymi robotnikami. Przystrajałem ich w pompadoury i blizny od noża. Wyglądali jak Steve Cochran w Private Hell 36. Dążyłem do hiperboli. Myślałem, że paskudne szczegóły zdołają obudzić paskudne wspomnienia. Chciałem umieścić na wykresie to, jak moja matka stoczyła się od mojego ojca do Śniadego Mężczyzny. Ojciec był słaby. Miał ciało twardziela i duszę ciepłej kluchy. Matka wykopała go ze swego życia i stała się minimalistką. Wszyscy mężczyźni byli słabi, a niektórzy byli słabi i atrakcyjni. Mogła tą ich słabością sterować. Mogła ograniczyć własną świadomość tej słabości i sprowadzić ją do ledwo dostrzegalnych rozmiarów. Mogła wpuszczać do swego życia mężczyzn w ograniczonych dawkach. Nie widziałem nigdy mężczyzny galopującego do drzwi mojej matki. Dwa razy przyłapałem ją in flagranti. Ojciec twierdził, że była dziwką. Wierzyłem mu. Wyczuwałem jej zamiłowanie do seksu. Filtrowałem tę świadomość przez moje własne jej pożądanie. Żyła z moim ojcem przez piętnaście lat. Uległa pewnej wizji. Zmądrzała. Rozczarowanie przyniosło oświecenie. Zaczęła widzieć mężczyzn ze zrodzonej z rozczarowania i typowo samczej perspektywy. Mężczyźni dawali nad sobą panować. Wystarczyły do tego seks i alkohol. Utopiła w szambie piętnaście lat życia. Wiedziała, że była biernie współwinna. Gardziła sobą za własną głupotę i słabość. W pospolitych mężczyznach widziała dla siebie pociechę i nagrodę. Widziała w nich swoje odkupienie. Posyłała mnie do kościoła i kazała się uczyć. Prawiła mi kazania o pilności i dyscyplinie. Nie chciała, bym zmienił się w mojego ojca. Nie próbowała mnie zagłaskać z miłości i zmienić w książkowy przykład pedała z lat pięćdziesiątych. Żyła w dwóch światach. Ja stanowiłem ich granicę. Uważała, że żyjąc w ten sposób, można zachować równowagę. Przeliczyła się. Nie wiedziała, że tłumienie nigdy nie przynosi dobrych skutków. Tutaj miała alkohol i mężczyzn. Tam miała swojego małego synka. Rozmieniała się na drobne. Widziała, że jej dwa światy na siebie nachodzą. Ojciec mówił mi o jej rozrywkowym świecie zupełnie otwarcie. Wobec jego propagandy nie miała żadnych szans. Wpajał mi nienawiść do niej w każdy weekend. Ona wyrażała swą wobec niego pogardę w pozostałe dni. Karmiła mnie pogardą z mniejszą zaciekłością niż on nienawiścią. Prawiła mi kazania o pracowitości i uporze w dążeniu do celu. Była pijaczką i dziwką, a zatem hipokrytką. Świat, który wokół mnie zbudowała, nie istniał. Miałem wzrok jak rentgen przenikający do rzeczywistości, którą chciała przede mną ukryć.
Przyłapałem ją w łóżku z jakimś mężczyzną. Naciągnęła na piersi prześcieradło. Przyłapałem ją w łóżku z Hankiem Hartem. Byli nadzy. Zobaczyłem butelkę i popielniczkę na nocnym stoliku. Przeniosła nas do El Monte. Zobaczyłem uciekającą dziwkę. Być może uciekła, by stworzyć dystans pomiędzy swymi dwoma światami. Powiedziała, że przenosimy się ze względu na mnie. Uznałem to za kłamstwo. Powiedzmy, że się myliłem. Powiedzmy, że uciekła przez wzgląd na nas oboje. Uciekła zbyt szybko i błędnie odczytała El Monte. Dostrzegła w nim strefę buforową. Wyglądało na miejsce, gdzie w weekend można się dobrze zabawić. Wyglądało na miejsce, gdzie dobrze będzie się dorastało małemu chłopcu.
Próbowała mnie czegoś nauczyć. Jej nauki trafiły do mnie z opóźnieniem. Stałem się bardziej zdyscyplinowany, drobiazgowy, pilny i uparty, niż kiedykolwiek mogła przypuszczać. Z nawiązką spełniłem wszystkie jej marzenia o moim sukcesie. Nie mogłem kupić jej domu ani cadillaca, aby wyrazić wdzięczność w prawdziwie nowobogackim stylu.
Wędrowaliśmy w czasie. Zaliczyliśmy nasze wspólne dziesięć lat. Dawne wspomnienia rozbrzmiewały kontrapunktowo. Każda migawka z Jean-rudą-rozpustnicą wywoływała obraz przeciwstawny. Oto pijana Jean. Oto Jean ze swoim niewdzięcznym synem. Spadł z drzewa. Wyciąga drzazgi z jego ręki. Przemywa zadrapania wyciągiem z kory leszczyny. Trzyma pod lupą pęsetę.
Wędrowaliśmy w czasie. W ciemności zupełnie straciłem poczucie czasu rzeczywistego. Jedne obrazy wciąż nie przestawały równoważyć drugich. Wspomnienia mi się skończyły i otworzyłem oczy.
Zobaczyłem mój wykres. Poczułem pot na poduszce.
Wyłączyłem wehikuł czasu. Nie chciałem zabierać jej już nigdzie. Nie chciałem umieszczać jej w fikcyjnych sytuacjach ani gromadzić swych objawień, by nazwać je potem streszczeniem jej życia. Nie chciałem uznać jej za skomplikowaną i nieodgadnioną. Nie chciałem jej niczego ująć.
Byłem głodny i niespokojny. Chciałem odetchnąć świeżym powietrzem i popatrzeć na żywych ludzi.
Pojechałem do centrum handlowego. Poszedłem do strefy restauracji i w barze kupiłem kanapkę. Panował tłok. Obserwowałem ludzi. Obserwowałem mężczyzn z kobietami. Wypatrywałem prób uwodzenia. Robbie poderwał Tracy w miejscu publicznym. Śniady Mężczyzna zabrał Jean do Drive-In U Stana. Harvey zastukał do drzwi Judy i dał jej poczucie bezpieczeństwa.
Nie dostrzegłem niczego podejrzanego.
Przestałem szukać. Siedziałem bez ruchu. Ludzie przecinali moje pole widzenia. Czułem lekkość. Byłem na swoistym tlenowym haju.
Zaczęło to do mnie docierać powoli.
Śniady Mężczyzna był bez znaczenia. Żył jeszcze albo już nie żył. Znajdziemy go albo nie znajdziemy. Nigdy nie przestaniemy szukać. Był tylko drogowskazem. Zmusił mnie do tego, żebym się wysilił i oddał mojej matce to, co jej się w pełni należało.
Była po prostu moim wybawieniem.