Obóz uchodźców w pobliżu Teheranu, Persja
– Gdzie jest Lucyna?
Adam, który wraz ze swoimi rodzicami mieszkał po zachodniej stronie baraku, zupełnie znienacka pojawił się przed Heleną. Zapewne biegł, bo był bardzo zdyszany.
– Nie mam pojęcia.
Helena z pewną niechęcią podniosła głowę znad szycia. Aż do tej chwili siedziała zadowolona, grzejąc się w promieniach słońca i ciesząc, że wreszcie mogła wymknąć się z ciasnego pomieszczenia. Poprzedniego dnia padał deszcz i mieszkańcy baraku nie mogli wyjść na dwór. Siostra Heleny, Lucyna, najpierw skarżyła się, że obozowy regulamin nie zezwalał jej na odwiedziny chłopaka w jednym z męskich baraków, potem pokłóciła się z dziewczyną, której łóżko stało tuż obok, i wreszcie rozzłościła się na jedną z kobiet, która sypiała nad nią i stale mówiła do siebie. Helena odetchnęła z ulgą, kiedy Lucyna rankiem wreszcie poszła do pracy w kuchni polowej. Ale teraz z kolei Adam zakłócił jej chwilę spokoju. Wszystko wskazywało na to, że kłopoty z siostrą jeszcze się nie skończyły.
– A nie ma jej w kuchni? – spytała Helena z rezygnacją.
– Miała ponoć iść do lekarza – odparł chłopak, potrząsając głową przecząco. – Tak przynajmniej oświadczyła kucharce.
Do obozu należał też mały szpital.
– I powinna była wrócić w południe, ale nie pojawiła się do tej pory – a ma razem ze mną roznosić jedzenie i rozdzielać je. Nie mogę tego robić sam, ale też nie chcę jej wsypać. No ale skoro nie ma jej u lekarza…
Adam, chudy piętnastolatek o jasnych włosach i pryszczatej twarzy, nerwowo przestępował z nogi na nogę.
Helena westchnęła. Ciągle tak było: nikt nie chciał być przyczyną kłopotów Lucyny. Młoda dziewczyna zawsze znajdywała kogoś, kto był gotów ją kryć i wręcz brać jej winę na siebie.
– Ona nie miała dziś żadnego terminu wizyty w szpitalu – odpowiedziała i zaczęła składać szycie. Fartuch, który uszyła na maszynie do szycia w czasie kursu krawieckiego, nie za bardzo się udał i już teraz był poplamiony, bo Helena stale kłuła się w palce. Nie była obdarzona zbyt wielkim talentem, jeśli chodzi o prace ręczne. – Mnie przynajmniej nic o tym nie mówiła. Ale miło z twojej strony, że nie chcesz jej wsypać. Poczekaj, odniosę to szycie i pójdę z tobą, żeby ci pomóc.
Helena wstała i weszła do ciemnego, wielkiego pomieszczenia, którego mrok rozjaśniały jedynie nieliczne otwory okienne pod sufitem. Musiała bardzo uważać, aby nie potknąć się o rzeczy, które należały do pozostałych mieszkańców i znajdowały się w ciasnych przejściach między pryczami. Barak był rozpaczliwie wręcz przepełniony, a wąskie prycze stały tak blisko siebie, że przeszkadzało się sąsiadowi już w czasie przewracania się we śnie.
Helena budziła się kilkakrotnie niemal każdej nocy, bo Lucyna sypiała bardzo niespokojnie. Podobnie jak wielu polskich uchodźców, którzy znaleźli schronienie w Persji po kilku latach spędzonych na Syberii, jej siostrę także prześladowały nocne koszmary. Wprawdzie wszyscy byli teraz bezpieczni, ale wspomnienia ponurej przeszłości dręczyły ich nadal. Ludzie ci wiedli w miarę beztroskie życie obywateli polskich aż do chwili zawarcia latem 1939 roku fatalnego w skutkach paktu między Stalinem a Hitlerem, co poprzedziło wejście Rosjan do ich kraju. Aby całkowicie zrusyfikować tereny wschodniej Polski, rosyjski1 dyktator wydał rozkaz deportacji większej części mieszkającej tam ludności polskiej do syberyjskich obozów pracy. Jednak w czerwcu 1941 roku Niemcy nieoczekiwanie złamały pakt o nieagresji, który umożliwiał aneksję wschodniej Polski. W efekcie tego Stalin zmuszony był przyłączyć się do aliantów, aby wespół z nimi walczyć z Hitlerem, ci zaś postawili warunek, aby ten najpierw nawiązał stosunki dyplomatyczne z rządem polskim na uchodźstwie. I dzięki podjętym z nim rokowaniom Stalin zgodził się na amnestię Polaków przebywających na Syberii. Helena i Lucyna były wolne! Obie siostry dotarły do Persji wraz z nowo powstałą armią polską, której żołnierze rekrutowali się głównie z poprzednio deportowanych młodych Polaków. Kraj znajdował się pod nadzorem Brytyjczyków, a przybyli Polacy otrzymali status uchodźców. Nikt nie posądzałby Lucyny i Heleny o to, że będą chciały pozostać w kraju należącym do Azji Przedniej, jednak obie dziewczyny ciągle jeszcze nie mogły uporać się z traumą po przebytych cierpieniach ubiegłych lat.
Helena weszła za przepierzenie, które dzieliła razem z siostrą. Tworzyła je zaimprowizowana zasłona z koców oddzielająca ich prycze od wspólnej sypialni w baraku, tworząc coś w rodzaju maleńkiej komórki, dającej choćby nikłe pozory prywatności. Dziewczyna rzuciła robótkę na swoje łóżko i wyszła. Razem z Adamem pośpiesznie udała się do kuchni. Słońce stało już wysoko nad pokrytymi śniegiem górami, dochodziło południe i jedzenie było gotowe. Uchodźcy na pewno czekali z niecierpliwością. Tu, w Persji, otrzymywali trzy obfite posiłki dziennie, co wszystkim ciągle jeszcze wydawało się cudem, bo na Syberii głodowali latami.
Kuchnia polowa oddalona była o mniej więcej sto metrów od baraków, w których umieszczono ludzi. Adam i Helena dotarli do niej, idąc po szerokiej, dobrze utwardzonej drodze. Obóz uchodźców miał być właściwie koszarami perskiego lotnictwa – znajdujące się w jego centrum ceglane budowle wykonane były o wiele solidniej niż baraki. Otaczał je równie solidny, pomalowany na żółto mur, a nie okropny płot z drutu kolczastego, wzniesiony naprędce wokół baraków. Cztery budynki nie mogły jednak pomieścić kilku fal uchodźców, dlatego ludzie zamieszkali najpierw w namiotach, a potem w szybko powstających barakach. We właściwych koszarach znajdowały się teraz głównie pomieszczenia przeznaczone dla różnego rodzaju instytucji publicznych, jak szpital, szkoła i warsztaty.
Wojsko oddało też do dyspozycji uciekinierów dwie kuchnie polowe i duży namiot kuchenny, co teraz, w czasie ciepłego perskiego lata, było czymś bardzo przyjemnym dla pomocników kucharzy. Chłopcy lubili siedzieć w słońcu przed namiotem albo w cieniu pod jego zadaszeniem, gdzie obierali ziemniaki i przygotowywali wszystkie składniki posiłków. Po latach spędzonych na syberyjskim mrozie ludzie cieszyli się każdą chwilą w promieniach słońca. Oczywiście jeszcze ładniej byłoby, gdyby dookoła rosło kilka drzew albo gdyby było tam choćby kilka kolorowych grządek. Zaniechano jednak takich przedsięwzięć. Wszystkim wystarczał wspaniały widok odległych szczytów gór Elbrus, u stóp których znajdował się obóz.
– A gdzież to jest mała Lucyna? – spytał nieco złośliwie jeden z pomocników kucharzy, kiedy Adam i Helena zaczęli przygotowywać wydawanie jedzenia. Dwóch młodych mężczyzn załadowało na ręczny wózek ciężkie kotły z gulaszem i makaronem, przeznaczone także dla innych osób roznoszących jedzenie do pozostałych baraków. – Czy to nie ona ma dzisiaj dyżur w kuchni?
Helena zesztywniała i zacisnęła wargi z niechęcią.
– Moja siostra musiała iść do lekarza – odparła.
Drugi pomocnik roześmiał się głośno.
– Akurat, do lekarza! – zakpił. – Widziałem ją z Kasprem z tyłu za remizą. A może pomyliła szpital z warsztatem?
Osiemnastoletni Kasper należał do zespołu mężczyzn zajmujących się konserwacją samochodów ciężarowych, które służyły do transportu zaopatrzenia dla obozu, a także przywożenia kolejnych uchodźców. Chłopak lubił to zajęcie, w przeciwieństwie do Lucyny, która nie znosiła pracy w kuchni. Nie zgłosiła się do niej dobrowolnie, lecz z największą niechęcią uległa naciskom starszej siostry. I teraz Lucyna unikała tej pracy, jak mogła, a Helena żałowała, że ją do niej zmusiła, choć upierała się przy swoim zdaniu, że szesnastolatka powinna jednak coś robić, jeśli już nie chce chodzić do szkoły i nie interesuje jej zdobycie kwalifikacji szwaczki, co zaczęła robić Helena, co prawda zgrzytając zębami ze złości. Lucyna ani nie chciała pracować nad swoją znajomością języka angielskiego, ani też nauczyć się francuskiego czy perskiego. Najwyraźniej była zdecydowana nie robić po prostu nic, lecz poddać się biernie losowi i rozkoszować się pozornym rajem, w którym znaleźli się wszyscy polscy uchodźcy.
Helena rozejrzała się uważnie, zanim zaczęła pchać ręczny wózek, który już ciągnął Adam. Ona sama nie odbierała obozu uchodźców jako raju, choć bez wątpienia było to najlepsze miejsce, w jakim znalazła się od chwili deportacji z Polski. Rzadziej spoglądała na imponujący, pokryty śniegiem górski szczyt, który wznosił się nad zielonymi wzgórzami i zboczami porośniętymi drzewami migdałowymi – przesłaniał go widok ponurych obozowych baraków i ciągnących się między nimi wąskich uliczek, teraz pełnych przygnębionych ludzi, wypędzonych przed laty ze swoich domów. I mimo że Helenę cieszyły wycieczki do oddalonego zaledwie o cztery kilometry Teheranu, to jednak czuła się obco w ruchliwej metropolii. Przerażał ją panujący na ulicach chaos, krzyki kierowców taksówek, samochodów ciężarowych i woźniców poganiających osły i woły zaprzęgnięte do wozów, nie lubiła też i bała się głośnego targowania się na bazarach, hałaśliwej muzyki, nawoływań muezzinów w meczetach i ludzi w obszernych spodniach, długich szatach i osobliwych nakryciach głowy.
I choć podziwem napełniał ją widok wspaniałego pałacu szacha, to nie zachwycały jej eleganckie sklepy w bardziej europejskich dzielnicach miasta ani spacerujące tam kobiety o wyrafinowanym makijażu. Helena wstydziła się z powodu swych własnych, spranych bawełnianych sukienek, kiedy szła którąś z takich ulic. Wszyscy uchodźcy otrzymali nową odzież po odwszawianiu w obozie przejściowym w portowym mieście Pahlavi, jednak większość swetrów, sukienek i płaszczy albo na nich nie pasowała, albo była po prostu za ciepła na upalne, perskie lato. I w porównaniu do kobiet z Teheranu Helena czuła się jak brzydkie kaczątko – w przeciwieństwie do Lucyny, która nawet w worku wyglądałaby jak księżniczka. Helena wiedziała doskonale, że jej siostra już teraz była skończoną pięknością, w dodatku doskonale zdawała sobie z tego sprawę i była przekonana, że kiedyś będzie miała u swych stóp cały świat. W niczym nie przypominała teraz małego, szlochającego biedactwa, które rozpaczliwie czepiało się Heleny, kiedy rosyjscy żołnierze wyrzucili całą rodzinę z obszernego mieszkania we Lwowie, pobili ojca i ordynarnie zwymyślali matkę.
Helena do dziś nie mogła zrozumieć, dlaczego Stalin tak brutalnie wygnał niemal wszystkich Polaków ze wschodniej Polski, kiedy porozumiał się z Hitlerem co do podziału kraju. Współżycie z Ukraińcami i Białorusinami, którzy stanowili w tych rejonach większość, układało się przecież aż do tamtej chwili dobrze. Ojciec Heleny, który był dentystą, traktował wszystkich tak samo, a matka udzielała lekcji angielskiego i francuskiego dzieciom rosyjskim i ukraińskim. Ale Rosjanie uznali tysiące polskich obywateli za wrogów klasowych i w rezultacie niemal wszyscy zostali wyrzuceni z domów i przewiezieni w bydlęcych wagonach na północ.
Helena wraz z siostrą i rodziną spędziła kolejne dwa lata w syberyjskiej Workucie – dziewczyna miała wówczas czternaście lat i harowała z rodzicami w lesie, czasami także w kopalni. Jakoś udało im się mimo skąpych racji żywnościowych wyżywić także Lucynę. W pamięci Heleny Syberia zachowała się jako istne piekło zimna – temperatury spadały poniżej minus pięćdziesięciu stopni. Nocami cała rodzina tuliła się do siebie, aby się choć trochę rozgrzać, a oprócz przenikliwego zimna towarzyszyło im robactwo i głód. Ojciec Heleny pół roku później zginął w wypadku w kopalni, matka mimo wszystko nie poddawała się i rozpaczliwie czepiała się życia – walcząc z kaszlem i gorączką i z trudem trzymając się na nogach, szła z siekierą w ręku do ciężkiej pracy w lesie. Zmarła kilka miesięcy przed odzyskaniem wolności. Helena pamiętała doskonale, jak ona i Lucyna tuliły się do niej na wąskiej, twardej pryczy, chcąc ją choć trochę ogrzać. Wyczerpana Lucyna zasnęła w którymś momencie, ale Helena trzymała matkę w ramionach, nasłuchiwała jej ciężkiego oddechu i wreszcie także ostatnich słów: „Uważaj na Lucynę, Helena! Musisz się teraz zatroszczyć o swoją siostrę. Obiecaj mi, że nie zostawisz jej samej… Lucyna zasłużyła na coś lepszego, ona musi żyć… moje małe słońce, moje światło…”.
Helena obiecała wszystko posłusznie, walcząc z dawnym, tyle razy odczuwanym bólem. Znów była mowa tylko o Lucynie. Lucyna, ten porywający aniołek o złotych włosach i lazurowo błękitnych oczach, ulubienica całej rodziny. A przecież Helena nie mogła zarzucić swoim rodzicom, że ją samą zaniedbywali. Wręcz przeciwnie, Maria i Jan Grabowscy zawsze i stale poświęcali obu swoim córkom wiele uwagi. Zainteresowania Heleny literaturą i językami były tak samo wspierane jak upodobanie Lucyny do tańca i muzyki. Helena pamiętała liczne godziny, w czasie których studiowała z matką angielski i francuski albo czytała wraz z ojcem jego ulubione książki. Ale pamiętała też rozjaśnioną nagle twarz ojca, kiedy do pokoju wpadała Lucyna, skacząc jak mały urwis, aby coś opowiedzieć albo pokazać. I ta duma w spojrzeniu matki, kiedy patrzyła na Lucynę występującą po raz pierwszy w szkole muzycznej – w wieku dziesięciu lat dziewczynka była już dobrze zapowiadającą się pianistką. A potem wszyscy gratulowali Grabowskim pięknej i uzdolnionej córki.
Nigdy nikt nie gratulował rodzicom z powodu Heleny. Nie była dziewczyną pozbawioną wszelkiego uroku, ale nie rzucała się w oczy. Helena Grabowska miała proste, brązowe włosy, które należało codziennie myć, jeśli miały być puszyste. Jej twarz była bardzo proporcjonalna, o regularnych rysach i dużych oczach, niemal tak niebieskich jak porcelana. W przeciwieństwie do swojej młodszej siostry, która zwracała uwagę wszystkich, Helena była spokojna, grzeczna i zawsze gotowa dostosować się do każdej sytuacji.
Po śmierci matki robiła wszystko, co tylko mogła, aby dotrzymać danej obietnicy. Wydzielała jeszcze więcej jedzenia dla Lucyny ze swoich skąpych racji żywnościowych i pracowała ponad siły, aby wyżywić siostrę. I gdyby nie zostały uwolnione, to z pewnością zmarłaby także. Persja była dla obu sióstr prawdziwym ratunkiem, a Lucyna długo jeszcze opowiadała z zachwytem o obozie przejściowym na plaży w Pahlavi. Wreszcie było wystarczająco dużo jedzenia, dzieci mogły się bawić w ciepłym piasku i pływać w wodach Morza Kaspijskiego. Ale myśli Heleny nie były niezmącone i pełne radości. Rozpaczała, kiedy resztki dobytku rodziców przepadły – wszystko zostało spalone na plaży w ramach obowiązkowej kwarantanny. A były to także listy i fotografie, które stanowiły bezcenne pamiątki, teraz bezpowrotnie stracone. Helena szlochając, patrzyła, jak wiatr rozwiewał popiół nad plażą. Może dla Lucyny Persja była rajem – dla niej samej ten kraj był jedynie kolejną częścią koszmaru, który zaczął się wraz z chwilą wypędzenia ich ze Lwowa.
Pchała teraz ręczny wózek z całych sił – ciągle jeszcze była o wiele za chuda i za słaba – i próbowała nie myśleć o przyszłości. Wszyscy mówili, że wojna się niedługo skończy. Może będą mogli wówczas wrócić do Polski i do dawnego życia.
Przed barakiem czekali już jego mieszkańcy – większość była cierpliwa i apatyczna. Wszyscy dorośli uchodźcy sprawiali wrażenie ludzi starych i zniszczonych życiem, choć większość z nich była w średnim wieku. Kto nie trafił na Syberię jako człowiek młody i silny, nie przeżył pobytu, zaś wielu przybyłych do Persji już w chwili przyjazdu było chorych. Tysiące uciekinierów zmarło w szpitalach w Teheranie i Pahlavi – mimo wysiłków perskich, indyjskich i angielskich lekarzy. Helena uważała, że powinna dziękować niebu za to, iż udało jej się uratować siebie i Lucynę, ale jednocześnie dziewczynie brakowało właściwej pokory – nie była w stanie uwierzyć w dobroć boskich intencji. Przecież Bóg nie powinien był dopuścić do masowych i okrutnych deportacji.
Adam zaczął już rozdzielać porcje jedzenia, a Helena starała się powiedzieć kilka życzliwych słów do każdego z mieszkańców baraku, napełniając aluminiową czy też blaszaną menażkę gulaszem z makaronem. Na końcu długiej kolejki stała także Lucyna i obdarzyła siostrę swym zniewalającym uśmiechem, mówiąc:
– Jak miło, że byłaś tak dobra i mnie zastąpiłaś!
Lucyna miała czysty, miękki głos, ale Helena skrzywiła się niechętnie.
– Nie zrobiłam tego dla ciebie, ale dla tych ludzi, którzy musieliby za długo czekać na swoje jedzenie! – powiedziała z wyrzutem. – Gdzie byłaś, Lucyna? Bo przecież nie u lekarza, prawda? Te twoje kłamstewka i wieczne miganie się od pracy… Ja już tego nie mogę znieść! Czy nie myślisz o tym, co powiedzieliby nasi rodzice? Wiesz przecież, jak sumienna i odpowiedzialna była nasza matka! I ojciec także! Dziś oboje wstydziliby się za twoje zachowanie!
Lucyna w odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami, co u niej było gestem pełnym wdzięku i gracji. Bujne, mocno kręcone włosy miała związane na karku, jej sukienka była stara i znoszona, ale dziewczyna mimo to wyglądała świetnie. Wystarczyło dokonanie jakiejś małej poprawki i wszystkie ubrania sprawiały na niej wrażenie niemal szytych na miarę. Teraz pod cienką muślinową sukienką wyraźnie można było dostrzec okrągłe, kobiece kształty – Helena z zazdrością stwierdziła, że jej siostra już teraz miała o wiele pełniejsze piersi niż ona, w wieku prawie dziewiętnastu lat.
– Matka i ojciec już nie żyją – odparła Lucyna cynicznie. – Nie mogą się wstydzić. A gdyby nawet żyli, to też mieliby co innego do roboty.
Helena skinęła głową z powagą.
– Bez wątpienia – powiedziała. – Ojciec pracowałby jako dentysta w obozie, a matka jako nauczycielka. Z pewnością nie siedzieliby i nie obijali się bezczynnie, żeby tylko…
– …korzystać z życia i cieszyć się nim? – dokończyła Lucyna przekornie. – A co jest w tym złego? Dosyć się nagłodowaliśmy i napracowaliśmy. To dlaczego teraz po prostu nie możemy żyć z dnia na dzień?
– A co będzie potem? – spytała Helena. – Przecież nie zostaniemy w tym obozie na wieczność, nikt nie będzie nam stale dawał jeść za darmo. Później…
– …później może wszyscy będziemy martwi! – odparła Lucyna opryskliwie, wzięła do ręki chochlę i sama napełniła swoją menażkę, po czym odwróciła się, chcąc odejść. – Ciągle jeszcze trwa wojna i kto wie, kiedy się skończy. Żołnierze mówią, że Amerykanie budują jakąś broń, za pomocą której będą mogli spalić cały świat. A Niemcy robią to samo. Jak zdążą zrobić to prędzej, to… Bum! – dorzuciła.
Lucyna wykonała wiele mówiący ruch ręką, zanim odeszła. Zapewne w kierunku remizy albo baraku Kaspra, aby zjeść wspólnie z młodym mężczyzną.
Helena patrzyła za nią z rozpaczą. Rzeczywiście nie za bardzo mogła się przeciwstawić jej słowom, a Lucyna nie była odosobniona w swoim przekonaniu. Niemal nikt w obozie nie robił planów na przyszłość.