– Słyszałeś? Krzyżowcy wracają! I tym razem płyną morzem, powinni niedługo przybyć! – Podekscytowana Marta przybiegła z tą wieścią przez zamkowy dziedziniec do Łukasza. Zajmowała się właśnie małą Juttą, córką margrabiego Hermana, którą dręczył męczący kaszel. Łukasz wykorzystał ten czas, by poćwiczyć ze swym siedmioletnim już niemal synem Konradem walkę małym drewnianym mieczem.
Łukasz ukrył rozczarowanie i odesłał chłopca do brata.
– Sam chciałem ci to powiedzieć – przyznał. Lecz widząc pełną radości i nadziei twarz Marty, uznał, że to nie ma już znaczenia. Przyciągnął ją do siebie i mocno objął.
Czy Tomasz i Roland powrócą? Przez ostatnie miesiące docierały z wyprawy bardzo skąpe, za to straszne wieści. Wiadomość o śmierci cesarza wstrząsnęła krajem. Zaraz potem Herman z Turyngii dowiedział się o zgonie brata, który w drodze powrotnej zmarł na Cyprze od gorączki.
Król nie chciał przekazać mu Turyngii, bo Ludwik nie zostawił męskiego potomka, a kraj można było dziedziczyć tylko bezpośrednio w męskiej linii. Wkrótce jednak król Henryk musiał ustąpić: pokój ze starym Welfem był zbyt kruchy, a on musiał ruszyć do Sycylii, by odzyskać ją od uzurpatora Tankreda.
Tak więc Herman został jednak landgrafem Turyngii.
Poparcia udzielili mu także książęta, którzy na przykładzie Turyngii przekonali się, że powinni domagać się od króla lenn dziedzicznych.
Marta i Łukasz rozpoczęli w Eisenach nowe życie, zupełnie od początku, nie posiadając nic poza odzieniem na sobie i swoimi umiejętnościami.
Łukasz służył teraz landgrafowi Turyngii i zdobył sławę jako dzielny wojownik, a Marta była rozchwytywaną zielarką i położną. Daniel, Paweł i Konrad mieszkali z nimi, a Klarze i małej Annie dobrze się wiodło w Weissenfels. Nikt ich tam nie szukał.
We Freibergu panował tymczasem względny spokój, Albrecht wyruszył bowiem wraz z królem do Rzymu, a potem miał mu towarzyszyć na Sycylii.
Pobożne życzenia.
Łukasz najchętniej ukryłby to przed Martą. Lecz taka była prawda i ona powinna ją znać. Dlatego bez słowa pociągnął ją za sobą do ich komnaty. Nie chciał rozmawiać na ten temat przy wszystkich na dziedzińcu.
– Jest jeszcze jedna nowina – zaczął ostrożnie, gdy już zamknął za sobą drzwi. Marta rzuciła mu pytające spojrzenie, więc na pewno jeszcze nie wiedziała. – Hrabia Dytryk najwyraźniej żyje i jest w drodze do domu, bo Albrecht opuścił świtę króla, by stawić tu czoła swemu bratu, gdy tylko ten powróci.
„Klara! – pomyślała od razu Marta. – I będzie wojna. Krwawa, bratobójcza wojna”. Już ją miała przed oczami: pola w ogniu, zabici chłopi, zarżnięte bydło… Pół kraju spustoszone albo spalone.
Na moment odjęło jej mowę. Przyłożyła dłoń do zamkniętych oczu i spróbowała odsunąć od siebie obrazy, które jej się narzucały…
Łukasz milczał. On też wiedział, co to oznacza i co ich czeka. A nie wiadomo jeszcze było, czy landgraf Herman wesprze Dytryka przeciwko jego bratu i na jakich warunkach.
Wydawało się, że cała wieczność minęła, zanim Marta coś powiedziała. Były to słowa, jakich Łukasz nigdy by się z jej strony nie spodziewał.
– Jeśli w marchii ma panować pokój… Jeśli tysiące ludzi nie mają paść ofiarą samowoli jednego człowieka… To wcześniej czy później ktoś będzie musiał zabić Albrechta.
Spojrzała Łukaszowi w oczy. On nie wytrzymał długo jej spojrzenia. Wbił wzrok w okno, zmagając się ze sobą.
– To niezbyt szlachetne zabić księcia, zwłaszcza gdy złożyło mu się przysięgę wierności – odpowiedział w końcu. – Lecz jeśli tak musi się stać, by uratować kraj, jeśli nie ma żadnego innego wyjścia, uczynię to.
– Ale to przecież chyba nie koniec? – zaprotestuje z pewnością niejeden czytelnik.
Owszem, gdyby to był serial telewizyjny, wyświetliłby się zapewne napis „Ciąg dalszy nastąpi”.
Gdy przed niemal dziesięciu laty zaczynałam pisać tę opowieść, było dla mnie od początku jasne, że akcja toczyć się będzie przez okres trzydziestu lat: od wyruszenia osadników przez uzyskanie przez Freiberg praw miejskich aż do walki o Marchię Miśnieńską pod koniec XII wieku. Wiedziałam także, że fakty historyczne zaprowadzą mnie aż do Ziemi Świętej. Nie przeczuwałam wtedy jednak, że będę potrzebować aż pięciu tomów, a nie jednego, żeby to wszystko opowiedzieć. I szczerze mówiąc, książka, którą właśnie trzymacie w rękach, miała się zakończyć zamordowaniem Albrechta w roku 1195. Lecz potem niektóre wątki uzyskały swoje własne życie, a w trakcie poznawania historii trzeciej krucjaty odkryłam tyle dramatyzmu, który aż się prosił o przedstawienie w powieści, że doszłam zaledwie do jesieni roku 1191. To znaczy, że okrutny łotr Albrecht jeszcze sobie trochę pożyje. A czytelnicy mogą aż do ukazania się piątego i ostatniego tomu z cyklu o znachorce zgadywać, kto go otruje. Kandydatów jest wielu, wielu go bowiem nienawidziło, co odpowiada prawdzie historycznej o owej postaci. Może fani cyklu będą się nawet o to zakładać. Gdybym miała coś podpowiedzieć, to zostanie otruty, a trucizna to przecież klasyczna broń niewiast… Lecz Zofia nie wchodzi w rachubę, bo cztery tygodnie po śmierci męża podzieliła jego los.
To troszkę podłe, co teraz robię, prawda?
W każdym razie w ostatnim tomie będzie się naprawdę sporo działo.
Większość miłośników powieści historycznych lubi wiedzieć, co z opowiadanej historii opiera się na faktach, a co jest fantazją autora. Chciałabym więc co nieco wyjaśnić.
Podobnie jak w przypadku innych moich powieści, podstawą były, jak zawsze, prawdziwe wydarzenia, a pozostałe, te przeze mnie wymyślane, musiały się im podporządkować. Postaci historyczne robiły to, co opisałam, i przebywały w podanych miejscach – na ile dało się to zrekonstruować, przekazy nie obejmują bowiem wszystkich szczegółów. O dzielnych „prostaczkach”, którym poświęcona jest przecież ta opowieść, wiadomo niewiele, jednak stworzeni przeze mnie bohaterowie muszą żyć i zachowywać się tak, by odpowiadało to ówczesnej rzeczywistości.
O wydarzeniach w Marchii Miśnieńskiej niewiele jest do powiedzenia, ponieważ pisemne świadectwa o tym okresie są bardzo skąpe. Jednak Albrecht rzeczywiście uwięził swojego ojca na zamku Döben koło Grimmy, by wymusić na nim przekazanie władzy, obawiał się bowiem – słusznie – że ubiec go może popierany przez matkę młodszy brat. Spór ten był wówczas tak wielkim skandalem, że cesarz Barbarossa interweniował osobiście, choć wyruszył już na trzecią wyprawę krzyżową. Podług kronik cesarz był tak rozgniewany, że w pierwszym odruchu zażądał śmierci Albrechta. Nakazał synowi, by natychmiast uwolnił ojca, choć Albrecht wcale się z tym nie śpieszył, a ojcu, by zapewnił pierworodnemu dziedziczenie marchii. Sprzeczne są jednak przekazy dotyczące daty owego wydarzenia. Niektóre relacje wskazują na rok 1188, inne na luty lub maj 1189 roku. Zdecydowałam się na maj nie tylko ze względu na dramaturgię powieści, ale także dlatego, że Otto z pewnością nie był więziony przez wiele miesięcy.
Jego młodszy syn faktycznie przyłączył się do wyprawy krzyżowej Barbarossy w Preszburgu, dzisiejszej Bratysławie, który wówczas należał do Węgier. Choć nie ma go w wykazie książąt, który pozostawił kronikarz Ansbert, to na pewno w niej uczestniczył – aż do gorzkiego końca pod Akką. Dokument z 1191 roku w Saskiej Księdze Akt, odpis dokumentu z Francuskiej Biblioteki Narodowej, świadczy o tym, że król Filip August wziął niemieckich rycerzy pod Akką na swój żołd, a jego urzędnicy wymienili pośród nich Dytryka z Miśni.
Nakazane pojednanie między ojcem i synem odbyło się albo na zjeździe nadwornym w Würzburgu w sierpniu, albo – jak ja to opisałam – w październiku w Merseburgu. Zdecydowałam się na Merseburg głównie dlatego, że tam właśnie ogłoszono ponownie wojnę z Henrykiem Lwem. Jak serdeczne było owo „pojednanie”, łatwo sobie wyobrazić. Całkiem prawdopodobne wydaje się zatem, że całe to zdenerwowanie przyczyniło się do śmierci Ottona, choć pewni możemy być jedynie daty jego zgonu.
Podobnie jak okoliczności śmierci Ottona, turniej we Freibergu także jest wytworem mojej wyobraźni. Lecz Albrecht z pewnością chciał się imponująco zaprezentować w tak ważnym dla siebie mieście.
W Kronice Rodów z Petersbergu został natomiast opisany rabunek trzech tysięcy marek srebra z ołtarza klasztoru Altzella.
I choć brzmi to nieprawdopodobnie, brat Ottona Dedo z Grójca, margrabia Marchii Wschodniej, zwany Dedo Grubym albo Dedo Tłustym, rzeczywiście zmarł podczas zabiegu wycinania tłuszczu z brzucha. Co go skłoniło do poddania się w roku 1190 tak absurdalnej i śmiertelnie niebezpiecznej procedurze medycznej, pozostanie już na zawsze jego tajemnicą.
Co się stało z mądrą Hedwigą po śmierci jej męża? Nie wiadomo, choć są pewne wskazówki, że dalej wspierała swojego syna Dytryka. Po przejęciu władzy przez młodsze pokolenie, księżne wdowy zwykle opuszczały książęce pałace i udawały się do wdowich rezydencji. Na temat tego, dokąd mogła się przenieść Hedwiga, która dożyła roku 1203, pofantazjowali ze mną profesor Gerhard Billig i doktor André Thieme z Instytutu Historii i Etnologii Saskiej Uniwersytetu w Dreźnie i wspólnie doszliśmy do wniosku, że mógł to być zamek Seusslitz. Istniała tam już wtedy warownia, była oddalona od Weissenfels – Albrecht na pewno postarał się utrudnić bratu i matce kontakty – a ze względu na położenie po drugiej stronie Łaby trudno ją było opuścić. Jak wspomniałam, nie ma ku temu żadnych naukowych podstaw, ale jako pisarka musiałam podjąć jakąś decyzję.
O wiele więcej wiadomo za to na temat trzeciej wyprawy krzyżowej.
Muszę przyznać, że trudno mi było zabrać się do tego wątku. Idea przemierzania wraz z armią, pieszo lub na koniu, tysięcy mil stepów pod palącym słońcem i pokonywania wysokich łańcuchów górskich, by zabijać jakichś nieznajomych, była mi obca. Oprócz silnej motywacji religijnej żyjących w tamtej epoce ludzi, którą dziś trudno nam sobie niemal wyobrazić, z pewnością kierowały nimi także żądza przygód i pragnienie zdobycia łupów.
Przypuszczam, że większość czytelników jest podobnego zdania. Czy uwierzylibyście, że Marta i Łukasz, tacy, jakimi ich znacie, z lekkim sercem i radością posyłają Tomasza na wyprawę wojenną? Z pewnością nie. I dlatego wplątałam syna Chrystiana w tę sprawę w opisany w powieści sposób.
Lecz im bardziej zagłębiałam się w dokumenty źródłowe i literaturę fachową, tym większą czułam potrzebę, by jak najwięcej o tym opowiedzieć. Najpierw zafascynowała mnie staranność, z jaką Barbarossa zaplanował ową wyprawę i jak ją przygotował od strony dyplomatycznej. To, że władca na czele armii nie plądrował mijanych krajów, tylko prosił o udostępnienie targów, by uzupełnić zapasy, z pewnością było w owych czasach czymś wyjątkowym. Potem wstrząsnęło mną, jak ten plan spełzł na niczym wskutek zawirowań wojennych w imperium bizantyjskim. Byłam przerażona spustoszeniami, jakich dokonała armia krzyżowców tam oraz w Ikonium, dzisiejszej Konyi. Choć z ówczesnej perspektywy Fryderyk Stauf nie mógł uczynić inaczej, należy pamiętać, że tam, gdzie napotykał opór, czy to w Północnych Włoszech, czy w Bizancjum, działał, jak i inni władcy, z okrutną surowością.
Szczególny dramatyzm trzeciej wyprawy krzyżowej wynika moim zdaniem nie ze śmierci cesarza czy znojnych marszów przez pozbawione wody pustkowia, tylko z tego, że ci nieliczni, którzy przetrwali bitwy, pustynię i choroby, a potem miesiącami tkwili w błocie pod obleganą Akką, ostatecznie doznali porażki przez spory pomiędzy chrześcijańskimi dowódcami i baronami Outremer.
Większość niemieckich krzyżowców zginęła daremnie, a ci nieliczni, którzy przetrwali, nigdy nie dotarli do Jerozolimy – podobnie jak wychwalany jako bohater Ryszard Lwie Serce, który w sierpniu 1191 kazał stracić pod Akką dwa tysiące siedmiuset muzułmanów, ponieważ Konrad z Montferratu chciał zawrzeć z Saladynem odrębny pokój. Nie docierali do Jerozolimy także krzyżowcy w późniejszych latach. Szczątki Barbarossy również do niej nie trafiły, tylko zostały zagubione, prawdopodobnie pod Akką. Dopiero wnukowi Barbarossy, Fryderykowi II, udało się zapewnić pielgrzymom dostęp do Świętego Miasta, i to nie dzięki wojnie, a pertraktacjom. Został on za to wykluczony z Kościoła, a na Jerozolimę nałożono interdykt62.
Z oblężeniem Akki związana jest także legenda dotycząca powstania austriackiej flagi narodowej. Ponoć burnus Leopolda Austriackiego tak przesiąkł krwią wrogów, że pozostał na nim tylko pas bieli, tam gdzie przytrzymywał go pas. Do walki stanął książę Leopold V, lecz nie z czerwono-biało-czerwoną chorągwią, tylko z czarną panterą na srebrnym tle.
Pisząc te części powieści, które dotyczą trzeciej wyprawy krzyżowej, starałam się jak najwierniej oddać relacje naocznych świadków, pamiętając jednakże o tym, że przedstawiają one cesarza i jego syna w korzystnym świetle. Nie pozwoliłam więc Barbarossie wypowiedzieć pod Ikonium przypisywanych mu słów, tylko włożyłam w jego usta ich uproszczoną wersję. Okrzyk bojowy prowadzonych przez niego krzyżowców, którzy sami wcale się tym mianem nie określali, uważając się za pielgrzymów lub pątników, nie brzmiał, jak się powszechnie sądzi: „Bóg tak chce!”, lecz „Chrystus królem, Chrystus zwycięzcą, Chrystus panem!”.
By uprzedzić kolejny zarzut: Królestwo Niebieskie Ridleya Scotta to wspaniałe widowisko, które jak na film z godną podziwu wiernością oddaje fakty historyczne, poza relacją miłosną pomiędzy Balianem z Ibelinu i Sybillą. Jednak – a nie jest to przygana z mojej strony, tylko informacja dla tych, którzy zdziwili się podczas lektury – prawdziwa Sybilla nie pojechała z Balianem do Europy. W rzeczywistości wraz ze swoimi córeczkami padła ofiarą zarazy pod Akką, a Balianowi z Ibelinu i innym udało się uczynić Konrada z Montferratu królem Jerozolimy – chociaż tylko na kilka dni. Potem został zamordowany i do dziś trwają spekulacje, na czyje zlecenie dokonano owego zabójstwa. Przed ślubem z Gwidonem z Lusignan Sybilla omal nie poślubiła starszego brata Baliana, Baldwina, jednego z najpotężniejszych baronów w Outremer. Być może wtedy historia potoczyłaby się inaczej.
Może Barbarossa zostałby królem Jerozolimy, na co liczyło wielu z tych, którzy go podziwiali. Jednak przedstawianie historii alternatywnej to zadanie innego rodzaju literatury. Podsumowując, ta krucjata oznaczała ogromne cierpienie i tysiące zabitych, podobnie jak wszystkie inne wyprawy krzyżowe.
Ze szpitala polowego pod Akką, stworzonego pod żaglem kupców z Bremy i Lubeki, narodził się zakon krzyżacki.
Dla wszystkich, którzy chcieliby prześledzić drogę krzyżowców na mapie, podaję obecne nazwy wymienionych w powieści miejsc: Preszburg – jak już wspomniano – dzisiejsza Bratysława, Filipopolis to teraz Płowdiw, Adrianopol to Edirne, Konstantynopol – Istambuł, Filomelion – Akşehir, Ikonium to obecna Konya, Seleucja to Silifke, a Akka to dzisiaj Akko w Izraelu.
O skutkach nieudanej krucjaty mowa będzie jeszcze w piątym tomie cyklu o znachorce, choć opowiada on oczywiście głównie o tym, co dzieje się dalej w Miśni i Turyngii, jak rządzi i jak umiera syn Barbarossy Henryk VI, co spotyka Martę, Łukasza oraz ich dzieci i przyjaciół.
Mam nadzieję, że nie możecie się już doczekać. I mam też nadzieję, że książka, którą trzymacie teraz w rękach, nie tylko zapewniła wam wciągającą rozrywkę, ale też usatysfakcjonowała miłośników historii. Nikt dziś nie wie, co dokładnie wydarzyło się przed ponad ośmiuset laty. Ale jeśli tylko zainteresowani dziejami czytelnicy powiedzą: „Mogło tak być”, mój cel zostanie osiągnięty.
W trakcie pracy nad tą częścią cyklu również pomagało mi wiele osób, zapewniając mojej opowieści tyle historycznej poprawności, ile to w beletrystyce w ogóle możliwe.
Przede wszystkim dziękuję za wsparcie doktorowi André Thiememu z Instytutu Historii i Etnologii Saskiej oraz kierowniczce biblioteki Dorothei Döhler, a także Angeli Kiessling z Działu Starych Druków Biblioteki Akademii Górniczej we Freibergu.
Chciałabym także podziękować freiberskiemu numizmatykowi Hansowi Friebe za wyczerpujące informacje o monetach i mennictwie w XII wieku, doktorowi geologii Manfredowi Jäkelowi oraz doktorowi Rainerowi Sennewaldowi za szczegóły dotyczące kopalni, doktorowi Michaelowi Düsingowi za fachową wiedzę o życiu Żydów we Freibergu oraz kowalom z Historycznego Gwarectwa Górników i Hutników za ciekawostki dotyczące górniczych narzędzi.
Niezwykle cennym źródłem wiedzy stały się dla mnie grona ludzi, którzy w wolnym czasie z wielką pasją zajmują się życiem codziennym w średniowieczu. Niektóre z tych kontaktów z czasem przerodziły się w prawdziwe przyjaźnie. Dzięki stowarzyszeniu hobbystycznemu „Marchia Miśnieńska 1200” mogłam wielokrotnie doświadczyć tego, jak wyglądało dworskie życie, a także oblężenia miast i ataki na obozy. „Wolni z Karlshöhe” chętnie i ze szczegółami dzielili się ze mną wiedzą o wszystkim, co dotyczy średniowiecznych ciężkozbrojnych jeźdźców oraz koni bojowych, natomiast grupa „Hochmuot” doskonale zna się na dworskim ceremoniale.
Podobnie jak przy poprzednich częściach cyklu układy choreograficzne walk zawdzięczam Matthiasowi Voigtowi, Karstenowi Schernerowi i Ericowi Mertensowi ze szkoły historycznego fechtunku „Pax et Codex” z Landsbergu koło Halle. Dowiedziałam się od nich mnóstwa frapujących szczegółów o średniowiecznych technikach walki. Wszystkim im serdecznie dziękuję!
Chciałabym również podziękować Gudrun i Holgerowi Bellmanom, którzy pojechali ze mną do Ziemi Świętej, bym mogła zwiedzić mury Akki, a byli przy tym najlepszymi przewodnikami, jakich można sobie wymarzyć, przewodniczce Renate Bremerstein, która oprowadziła już po Freibergu ponad pięć tysięcy turystów śladami Marty oraz bohaterów mojej wcześniejszej powieści Blut und Silber (Srebro i krew), Janie Zschunke za stworzenie i prowadzenie mojej strony internetowej www.sabine-ebert.de, mojemu agentowi Romanowi Hockemu i jego zespołowi z AVA international, a także pierwszym czytelnikom Katji i Thomasowi Friedrichom, Katharinie Wegelt, Silke Heyn, Angeli Kiessling, Gabriele Meissner i Patrickowi Kuenzlowi za cenne wskazówki.
Szczególne podziękowania kieruję do Kerstin Dobschütz za staranną redakcję oraz do pracowników wydawnictwa Droemer Knaur, którzy na wiele sposobów przyczynili się do tego, że ta opowieść trafiła do czytelników w formie książki, a także księgarzom oraz wiernemu kręgowi czytelników.