XCV
NERWY

Byłem wczora w miejscu, gdzie mrą z głodu –
Trumienne izb oglądałem wnętrze;
Noga powinęła mi się u schodu,
Na nieobrachowanym piętrze!

Musiał to być cud – cud to był,
Że chwyciłem się belki spróchniałej . . .
(A gwóźdź w niej tkwił,
Jak w ramionach krzyża! . . .) – uszedłem cały! –

Lecz uniosłem, pół serca – nie więcej –
Wesołości? . . . zaledwo ślad!
Pominąłem tłum, jak targ bydlęcy;
Obmierzł mi świat . . .

Muszę dziś pójść do Pani Baronowej,
Która przyjmuje bardzo pięknie,
Siedząc, na kanapce atłasowej – –
Coż? powiem jej . . .

. . . Zwierciadło pęknie,

Kandelabry się skrzywią na realizm,
I wymalowane papugi
Na plafonie – jak długi –
Z dzioba w dziób zawołają: „ Socjalizm!”

Dlatego – usiądę z kapeluszem
W ręku – – a potem go postawię
I wrócę milczącym faryzeuszem
– Po zabawie.